Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojechałam sobie na konferencję na południe Polski. Firma moja zapłaciła jak za zboże, bo kwota opłaty za sam udział niebezpiecznie zbliżyła się do czterocyfrowej, noclegi we własnym zakresie. Kontakt z organizatorami na poziomie maila miałam mieszczący się w granicach przyzwoitości, choć denerwowało mnie, że korespondowałam w jednej sprawie z 4 różnymi osobami ("przekazałem Pani wiadomość do XYZ, bo to on się zajmuje tą częścią prac organizacyjnych..." wpieniało mnie niesamowicie już za trzecim razem).
Tak w skrócie:

- W ramach powitalnych gadżetów, ludzie dostawali torbę biurową, kubek termiczny, organizer i jeszcze coś. Dla mnie i kilku innych osób materiałów zabrakło. Po solidnym opierd*leniu jednej organizatorki ("Proszę się tak nie unosić, ja mam doktorat!" - "A ja mam ciężkiego wk*rwa na panią!" prawdopodobnie zrobi furorę w pracy, kiedy wrócę), dostałam tylko trochę używany program, bloczek firmowy i długopis. Mniej asertywno-agresywni nie dostali nawet tego.

- Program zresztą niewiele mi się przydał, bo przestał być aktualny długo przed początkiem obrad.

- Zapytałam dziewczynę z rejestracji uczestników, gdzie moja faktura i komu mam zostawić delegację do podbicia. "Nie wiem". Lepiej niech się dowie, bo za 3 godziny mam zamiar ją znaleźć i wymolestować odpowiedź.

- Nie zmieściłam się w sali konferencyjnej, bo geniusze nie pomyśleli, że jednym panelem może być zainteresowanych więcej niż 20 osób na raz, a na konferencji jest, lekko licząc, jakieś 150 luda.

- Nikt nie wpadł na pomysł poinformowania prowadzących sesje o tym, kto z ich prelegentów się pojawił, a kto nie. Sprawdzanie listy obecności na początku panelu przypomniało mi pocieszne lata podstawówki.

- Konferencja w trzech budynkach jednocześnie. Bynajmniej nie tworzą one trójkąta. W rezultacie z popołudniowej sesji na przerwę kawową zasuwałam ponad kilometr z buta, bo w trakcie referatów zdążyła ona przewędrować wraz z organizatorami.

- Znalezienie kogokolwiek technicznego, żeby np. przyniósł drugi mikrofon, kiedy pierwszy się rozładował albo ogarnął niezsuwający się ekran do projektora okazało się niemożliwe, bo pan techniczny jest tylko po wcześniejszym zgłoszeniu telefonicznym, jako że urzęduje w budynku głównym w innej dzielnicy.

- Nie wiem, po co na życzenie organizatorów deklarowałam konkretne opcje żywieniowe ze wskazaniem dań z menu obiadowego włącznie, skoro okazało się, że obiad nie był wydawany na porcje, ale rzucany na stoły systemem "na tym końcu ryba, a na drugim makaron".

- To zresztą nieważne, bo zanim ryba i reszta przewędrowały połowę stołów już ich zabrakło.

- Na uroczystej kolacji uroczysta była tylko moja garsonka, bo do jedzenia jako opcję wege dostałam surówkę z jabłka, marchewki i słonecznika. Mięsożercy dostali pieczeń wołową w sosie jabłkowym ORAZ dziwnie znajomą surówkę.

A na koniec najlepsze. Swój poster wysłałam tutaj pocztą 3 tygodnie temu i dwa razy się upewniałam, czy na pewno go mają. Poszłam wczoraj zobaczyć, gdzie mam dzisiaj stać. Mojego posteru NIET. Organizatorzy nie potrafią go znaleźć, nie wiedzą, kto ostatni go miał w rękach, kto ostatni go widział i gdzie on może być, skoro już nie wymagam informacji, gdzie na pewno jest. "Najwyżej będzie pani miała referat".

Po 8 nocnych godzinach przerabiania posteru na referat na tablecie, serdecznie nie pozdrawiam pewnego "przodującego wydziału chemii". Mogą być pewni, że przed wyjazdem wymolestuję zwrot opłaty konferencyjnej gotówką do ręki.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (237)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…