Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80961

przez ~bornintheusa ·
| Do ulubionych
Historii o faworyzowaniu jednego z dzieci było już tu sporo. Ponieważ zbliżają się Święta, postanowiłem opisać swoją.

Mam rok młodszą siostrę, nazwijmy ją Asią, która to właśnie jest faworytką rodziców. Historii o tym mam sporo i jeśli zechcecie to opiszę, teraz jednak opowiem wybrane, w tym tę, która przelała czarę goryczy.

Będąc na studiach dziennych, dorabiałem sobie czasami nocami i weekendami, żeby mieć parę groszy na swoje potrzeby. Zbliżała się zima, a ja potrzebowałem nowych butów zimowych. Znalazłem fajną promocję na porządne buty, jednak brakowało mi ok. 100 złotych, aby je kupić. Poszedłem do ojca i zapytałem, czy mi dołoży.

"A wiesz, krucho teraz z kasą. W poprzednim miesiącu musieliśmy opłacić OC, w tym trzeba kupić zimowe opony, a jeszcze w międzyczasie ten popsuty zawór…".

Rozumiałem to doskonale, dlatego dalej już nic nie wspominałem, tylko kupiłem tańsze buty, bo akurat nie było jak tej stówy dorobić. Nie minął tydzień (konkretnie 6 dni), siedzimy z mamą w kuchni, Aśka wraca z "miasta" z tatą i od progu chwali się mamie nową torebką - nie policzę już, którą z kolei w jej szafie. Mówi, że tata jej kupił, przy czym wiesza mu się na szyję, a tatuś uśmiechnięty od ucha do ucha i dumny.

Matula mówi, że musiała być droga ta torebka, a Aśka: "Nie, promocja była, 90 złotych”. Obdarzyłem ojca takim spojrzeniem, że uśmiech momentalnie mu zgasł, po czym ewakuował się z kuchni. Jakiś czas później postanowił chyba obrać strategię "przecież nic się nie stało", przyszedł do mojego pokoju.

- Co tak leżysz? To i to jest do zrobienia, wstawaj, pomożesz.
- Niech córeczka ci pomoże. Za taki ładny prezent na pewno chętnie to zrobi
- A co ty, zazdrosny jesteś niczym jakiś gówniarz?!
- Nie. Po prostu cieszę się, że przez niespełna tydzień tak poprawiła się nasza sytuacja materialna.

Ojciec coś pomamrotał i poszedł.

Kolejna sprawa to właśnie studia.

Chciałem iść na studia do wojewódzkiego miasta na polibudę na dość znaczący kierunek. Uważam, że poradziłbym tam sobie. Rodzice mi powiedzieli, że jednak nie mają jednak kasy na studia poza domem. No trudno, jakoś to przełknąłem. Wybrałem najbardziej odpowiadający mi kierunek na uczelni w naszej mieścinie i studiowałem na miejscu, mieszkając w domu.

Rok później, kiedy Aśka szła na studia, wybrała pedagogikę w tym samym mieście wojewódzkim, w którym ja chciałem studiować i oczywiście pieniążki się znalazły. Nie, nie mieliśmy wtedy żadnych większych dochodów, wszystko było jak rok wcześniej, no może z wyjątkiem moich dodatkowych kilku groszy, które miałem na wyjście na piwo z kolegami z roku, czy też zaproszenie koleżanki do kina. No i oczywiście kiedy Asia zjeżdżała na weekend, to niemal jakby papież przyjeżdżał. Mama gotowała to, co Asiunia lubi, a potem pakowała jej jeszcze "słoiczki". Ogólnie traktowali ją, jakby przyjechała raz na rok z drugiego krańca świata, ja natomiast robiłem za służbę, parobka. Jak raz miałem ochotę na spaghetti, kupiłem produkty i poprosiłem mamę o przygotowanie, to usłyszałem, żebym zrobił je sobie sam.

Jak Asia w weekend chciała spotkać się ze znajomymi, to jak ja nie chciałem albo nie mogłem, to tatuś robił jej za taksówkę. Jak ja go raz poprosiłem, żeby mnie odebrał ze spotkania klasowego, to usłyszałem, żebym sobie jakiegoś kolegę poprosił.

Skończyłem studia, znalazłem pracę w naszym mieście, bo oczywiście jak tylko wspomniałem o wyjeździe za granicę, albo chociaż do wojewódzkiego miasta, to zaraz był lament, że rodzice już swoje lata i swoje choroby mają, że potrzebna im pomoc itd. No wiadomo. Więc nie porzuciłem ich, tylko zostałem. Aśka po studiach nie mogła znaleźć pracy, a oczywiście w grę wchodziła tylko praca w mieście wojewódzkim, bo "tam już ma znajomych itp., a tu u nas nic nie znajdzie, a jak już, to jakaś beznadziejną robotę…”. Mama jej powiedziała, żeby się nie przejmowała, i że na czas poszukiwań pracy rodzice nadal będą ją wspierać finansowo. Aśce było w to graj, bo teraz już obowiązków żadnych, a żyła sobie spokojnie, co miesiąc dostając pieniążki. W związku z tym oczywiste było, że pracy tej szukała niezbyt wyrywnie.

W pewnym momencie jednak nastąpiła seria niefortunnych zdarzeń, która mocno naruszyła domowy budżet, więc mama ze smutkiem poinformowała Asię, że niestety, ale od przyszłego miesiąca nie będzie ich stać na utrzymanie drugiego domu. Aśkę wizja powrotu do małego miasta, pod dach rodziców i pod ich kontrolę (chociaż była ona mocno "wyrywkowa") tak skutecznie wystraszyła, że szybko znalazła pracę jako ekspedientka w jednej z sieciówek z ciuchami. Wiązało się to z tym, że pracowała też w weekendy, więc do domu mogła rzadziej przyjeżdżać. Oczywiście przez to w oczach rodziców Asia została cierpiętnicą i jednocześnie bohaterką, bo "Asia taka zaradna, sama się utrzymuje!" (no tak średnio, ale to temat na inną historię), a więc jej przyjazdy stały się jeszcze większym świętem.

Czara goryczy przelała się w Wigilię ubiegłego roku. Musiałem niestety niespodziewanie wyjechać służbowo na kilka godzin. W drodze powrotnej zadzwoniłem do mamy, powiedziałem, na którą mniej więcej będę, i czy może okazało się, że czegoś brakuje, to jak znajdę otwarty sklep po drodze, to dokupię.

„Nie, wszystko jest, przyjeżdżaj, bo czekamy". Wpadłem do domu głodny jak wilk (mam taki zwyczaj, że w Wigilię jem dopiero na wieczerzy, po przełamaniu się opłatkiem) i krzyczę:

- Już jestem! Raz-dwa się przebiorę i możemy zaczy… - tu urwałem głos, gdyż moim oczom ukazała się moja rodzina, zajadająca wigilijne przysmaki (z wyjątkiem dziadka, o czym będzie za chwilę).
- Noo, już, ogarnij się i chodź, podziel się opłatkiem ze wszystkimi i siadaj.

Chociaż nie jestem jakoś przesadnie rodzinny czy też uczuciowy, to w tym momencie ścisnęło mnie w gardle.

- Zaczęliście beze mnie?
- Aaa, no bo Asia już taka głodna była...
- No tak, Asia, oczywiście… - powiedziałem tylko i poszedłem do swojego pokoju.

Jak byłem głodny jak wilk, tak momentalnie całkowicie odechciało mi się jeść. Wszystkiego mi się zresztą odechciało.

Po chwili przyszedł nieśmiało właśnie dziadek, z opłatkiem w ręku i mówi, że chciałby się ze mną podzielić, bo on nie jadł jeszcze, bo czekał na mnie, a jest głodny. Coś tam próbował żartować, ale widząc, że nic z tego, odpuścił sobie. Podzieliliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia, no i dziadek próbował mnie namówić, żebym z nim poszedł do stołu. Powiedziałem, że teraz nie mam ochoty siedzących tam osób oglądać, i że chyba rozumie sam, dlaczego.

Poszedł, a po chwili wrócił z talerzem pierogów i dwoma widelcami. Słyszałem ojca, krzyczącego z salonu, żeby "zostawić go w spokoju, zgłodnieje, przejdą mu te fochy, to sam przyjdzie".

Usiedliśmy u mnie w pokoju i zjedliśmy te pierogi, przy okazji rozmawiając. Tamtej nocy prawie nie spałem, byłem tak roztrzęsiony. Przypominałem sobie te wszystkie niesprawiedliwości i koniec końców podjąłem decyzję, że to koniec. Skoro najbliżsi mnie tak traktują, to nie ma sensu, żebym ja przekładał ich dobro nad własne. Podjąłem decyzję o wyprowadzce.

W 1. dzień Świąt zadzwoniłem z życzeniami do jednego z kolegów i przy okazji zapytałem, czy nadal ma chęć się usamodzielnić, jak to mówił jakiś czas wcześniej. Odpowiedział, że tak i zapytał, czemu go o to pytam. Powiedziałem, że właśnie też podjąłem decyzję o wyprowadzce i że później mu opowiem, dlaczego. Ucieszył się, bo akurat tak się składało, że znalazł przed Świętami ciekawą ofertę wynajmu dwupokojowego mieszkania, ale dla niego samego jest zbyt drogie i szukał właśnie kogoś do drugiego pokoju. Od razu po Świętach zadzwoniliśmy, obejrzeliśmy i podpisaliśmy umowę od nowego roku.

Kiedy mama zobaczyła, że pakuję swoje rzeczy, wielce zdziwiona zapytała, co robię. Oświadczyłem, że się wyprowadzam. Poleciała do ojca, przyszli potem oboje i zaczęli mi robić wyrzuty, że jak to, że zostawiam ich samych, że oni potrzebują pomocy, że co ja sobie wyobrażam.

Odpowiedziałem, że skoro tak, to niech ich ukochana córeczka wróci i im pomaga. Ojciec zaczął się ze mną kłócić, lecz ja miałem już tak bardzo wywalone, że wygarnąłem im wszystko - tę torebkę, studia i wiele, wiele innych rzeczy, puentując to wszystko sytuacją z Wigilii. Nie mieli żadnych argumentów. Obrażeni odeszli ze spuszczonymi głowami.

A teraz niczym w "Trudnych sprawach", obraz sytuacji rok później. Mieszkam z kumplem i mieszka nam się zajebiście. Świetnie się dogadujemy, obaj lubimy porządek - wiadomo, nie jest tak, że mieszkanie zawsze lśni, ale znajomi, którzy do nas wpadają, jak również właściciele mieszkania, są pozytywnie zaskoczeni, że dwóch facetów ma taki porządek. Żyjemy sobie po swojemu, po pracy robimy to, na co mamy ochotę. Można powiedzieć, że trochę odbijam sobie te studia, które spędziłem w domu rodziców, a nie w akademiku czy na stancji. :)

A rodzice? Ojciec na początku był urażony i kiedy zaglądając do nich proponowałem, że w czymś mu pomogę, odburkiwał tylko, że sam sobie poradzi. Z czasem jednak zrobił się mniej honorowy i widzę, że głupio mu się przyznać, ale docenia teraz, ile im pomagałem i ile stracili. Mama natomiast od początku tej sytuacji chce pokazać, jaka to ona jednak dobra jest i jak zaglądam, to jestem też traktowany jak gość z daleka, a nawet na odchodne dostaję "słoiczki", żebym miał coś na obiad na następny dzień.

A Asia? Asia oczywiście ma wyrąbane i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby wrócić do domu rodzinnego i pomagać rodzicom, ale cóż, jak sobie wychowali, tak mają.

rodzinka

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (205)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…