Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Górach Sowich, praktycznie w samym ich sercu. Może nie są to jakieś Tatry, aczkolwiek zarówno w sezonie zimowym jak i letnim jest wielu turystów - jeżeli wśród Was są osoby lubiące wędrować, to szczerze polecam (mimo piekielności, które opiszę):).

Ferie zimowe w naszym regionie, a zatem więcej dzieci niż zwykle. I więcej rodziców/turystów. No i więcej piekielności. Niby już powinnam się "przyzwyczaić" do zachowania ludzi na szlaku, ale... niektóre rzeczy nadal nie mieszczą mi się w głowie.

Jednym z popularnych tutaj szczytów, idealnych na krótką wędrówkę dla ludzi w każdym wieku, jest Wielka Sowa. Razem z P. w ciągu roku chodzimy tam baaaardzo często, bo niedaleko od domu, bo przyjemnie. Gorzej w sezonie zimowym. Aby od naszej strony wejść na Wielką Sowę, trzeba pojechać do miejscowości Rzeczka/Sokolec - jest tam kilka wyciągów oraz stoki narciarskie. Byliśmy wczoraj. Zazwyczaj wstajemy o godzinie 6, a o 7 wychodzimy. Wczoraj chciałam się "zresetować" po ciężkim tygodniu i pozwoliłam sobie wstać o 10. O 11 byliśmy na miejscu. I zalała nas fala bezmózgowia, głównie ze strony rodziców i niektórych turystów.

Sytuacja pierwsza:

Aby wejść na Sowę, należy minąć dwa schroniska. Jakim debilem trzeba być, by z TEJ DRÓŻKI:
http://2.bp.blogspot.com/-_8XcBlvxeo0/Tasu4s9nr7I/AAAAAAAAAok/rFkC1OVLhss/s1600/sowa1.jpg
(wiem, że wygląda niegroźnie, ale wierzcie mi, że w zimie jest tam tylko i wyłącznie lód) puszczać samemu dzieci na sankach? I to nie dzieci starsze, ale takie na oko 3-4 lata. Może Wam się wydawać, że wcale nie tak stromo. Ale ta droga kończy się wyjazdem wprost na GŁÓWNĄ ulicę, po której w sezonie jeździ wiele aut. Dodam, że tuż OBOK (na zdjęciu po lewej oraz prawej stronie), zimą są dwa, stoki, osobno wydzielone dla rodziców z dziećmi. Ale nie, lepiej puścić latorośl wprost pod nogi idących pod górę ludzi. Dziecko wjechało sankami w kogoś? Opie*dol obcą osobę, że nie zwraca uwagi na dziecko i nie próbuje go zmusić do hamowania. Gorzej jak taki dzieciak wyjedzie na główną wprost pod auto.

Sytuacja druga:

Minęliśmy już najbardziej zatłoczone miejsca, idziemy pod górę wąską dróżką. Za nami słychać głosy - on, ona i dziecko (a jakże, na sankach). Co jest kompletną głupotą, bo kawałek wyżej zaczynają się skałki, no ale jak ktoś lubi, to się nie wtrącam. Chyba, że rodzice popychają dziecko z każdej górki. Co skutkuje tym, że dzieciak jedzie całą szerokością, od lewej do prawej, przy okazji wpadając na przypadkowych ludzi (wracających lub dopiero idących na szczyt). Zwrócenie uwagi rodzicom, by pilnowali dziecka, aby jechało tylko jedną stroną skutkowało oburzeniem, "bo dziecko jest w górach, więc może jeździć na sankach gdzie chce". Jeden ze starszych panów, w którego dzieciak wjechał, w prostych słowach wytłumaczył ojcu co zrobi i gdzie wy... rzuci sanki, jeśli nie uspokoją swojego potomka. Na chwilę poskutkowało. Stwierdziliśmy, że puścimy ich przodem. I tu zaznaczę, że w trakcie kiedy nas mijali (i tak szliśmy wolno, bo P. robił po drodze dużo zdjęć), pani matka miała chipsy w ręku.

Prawie do samego szczytu mieliśmy ich na widoku. Paczka po chipsach wylądowała na ziemi. Potem puszka po fancie. Potem kilka chusteczek higienicznych, jakichś sreberek po kanapkach itp. Wszystko to wyrzucała pani matka.
Może i mój P. był piekielny, ale uważam, że dobrze zrobił - gdy dotarliśmy na szczyt, podeszliśmy prosto do jaśniepaństwa. Siedzieli pod jednym z daszków, wśród innych turystów. P. wysypał z reklamówki ich śmieci, tuż przed Jaśniepaństwem - na stolik; przy wszystkich bardzo donośnie mówiąc "przepraszam, chyba państwo czegoś zapomnieli". Burak spalony raz, burak spalony dwa. Dziecko nie spaliło, bo jeszcze raczej nie rozumiało.

Nie wspomnę o ilości "kiepów" zostawionych po drodze przez innych ludzi, jednorazówek, puszek, butelek... Są osoby odpowiedzialne za sprzątanie szlaku, ale same twierdzą, że "w sezonie nie dają rady". Jak człowiek potrafi wnieść plecak pełen prowiantu, to samych opakowań i odpadków nie da rady w tym plecaku znieść?

Sytuacja trzecia: Dotycząca ludzi w każdym wieku.

Rozpychanie się łokciami. Dróżka na szczyt jest bardzo wąska. Serio, nie można powiedzieć zwykłego "przepraszam"? Trzeba od razu dać człowiekowi "z bara"/łokcia?

Sytuacja czwarta: Zwierzęta.

A konkretnie psy. Kiedyś wspomniałam, że jestem posiadaczką suczki, a mimo to nie przepadam za obcymi psami. Bez względu na wielkość. Zwłaszcza bez kagańca i smyczy. Przed wejściem do Parku Krajobrazowego Gór Sowich jest tabliczka z ogłoszeniem, by właściciele psów trzymali je na smyczy. Kto tego przestrzega? Może jedna na trzysta osób. I nikt nie wyciąga z tego konsekwencji, nawet mimo zgłoszeń. Nie jestem osobą, która wierzy w to, że "on nie gryzie, on tylko chce się pobawić" itp. A jak taki pies ugryzie któregoś z turystów, to dopiero potem będzie afera.

Sytuacja piąta: Parkingi.

Jak to bywa na stokach - ścisk, tłok, płatności (i to dosyć duże). Zaparkowaliśmy - jak zawsze - wzdłuż drogi. Nie ma nigdzie zakazu; pozostali uczestniczy ruchu z łatwością mogli przejeżdżać, bez potrzeby zwalniania i omijania zaparkowanych aut. I tak podchodzi jeden z parkingowych ze swoją klasyczną formułką, że tu nie wolno, że zaraz wezwie policję, że zaraz laweta przyjedzie. Oczywiście większość "nieobeznanych" z tematem (i przy okazji z ruchem drogowym oraz oznaczeniami) wybierają płatny parking. Parkujemy tam od kilku lat i jeszcze laweta nas nie zabrała.

To tylko jedne z niewielu sytuacji. Znam gorsze, z chęcią opiszę. Dodam jeszcze, że nie zawsze taka mała wyprawa jest naszpikowana piekielnościami, ale w poszczególnych porach roku niestety tak.

góry sowie turyści dzieci rodzice

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (107)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…