Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytam od jakiegoś czasu historie piekielnych i pomyślałem, że podzielę się paroma sytuacjami z mojego życia.

Mam od urodzenia mikrocję obustronną (objawia się brakiem małżowiny usznej, najczęściej z jednej strony, lecz u mnie z obu stron), a także częściowym zrośnięciem przewodu słuchowego - co za tym idzie, jestem między "prawie głuchy" a "ciężki niedosłuch", jak to lubię określać. Dlatego noszę dość charakterystyczny aparat słuchowy na pałąku i wychodzą czasami dziwne kwiatki z tym związane (dla zainteresowanych aparat typu Starkey). Aparat ten nie likwiduje szumu z otoczenia, więc ciężko mi jest rozróżnić różne dźwięki lub przypisać do konkretnego źródła.

Czasami ludzie błędnie interpretują , że jestem chamski i gburowaty, nie odpowiadając na powitania (rzucone gdzieś za moimi plecami), zadane pytania (na szybko na jednym wdechu) czy toczące się rozmowy (o czym oni mówią, do diabla?).
Przytoczę parę sytuacji, które mi się zapisały w pamięci w moim 25-letnim życiu.

Sytuacja nr 1.

Co jakiś czas muszę odświeżać orzeczenie o niepełnosprawności, bo ciągle dają mi na jakiś okres czasu. Pewnie liczą na to, że jakimś cudem odrosną mi uszy czy jak?
Gdyby ode mnie zależało, tobym kompletnie olał ten kawałek papieru, ale niestety z moim słuchem nie mam żadnych szans na jakąkolwiek robotę. A z papierkiem jestem już magicznie przyjęty od zaraz.
To ganianie za papierkiem zaczęło się w liceum, więc razem z matką po załatwieniu badań laryngologicznych poszliśmy na wstępne pytania komisji orzekającej.
Zawsze były to 2 osoby w komisji odkąd pamiętam - lekarz specjalizujący się w danym schorzeniu oraz pani z MOPS-u czy instytucji, gdzie wydawane były orzeczenia. Zadawali typowe pytania: jak się nazywam, co porabiam teraz, jak się czuję, pytali o aktualne przebyte leczenia itd.
Odpowiadałem rzeczowo na te pytania, od czasu do czasu matka wtrąciła jak przebiegały moje operacje, kiedy miałem 3 latka. Zauważyłem poruszenie wśród komisji, jakby coś nagle odkryli. Nadal nie wiem o co chodzi, jeden z [K]omisji przysunął się do mojej matki i konspiracyjnym szeptem do niej:
[K]: Proszę pani! Pani syn umie mówić!
Tak, kurde - chodzę do liceum i podpieram ściany, by szkoła się nie zawaliła. [M]atka spojrzała na niego jak na idiotę i zapytała:
[M]: No on umie mówić, i co z tego?
[K]: Ale proszę pani! Przecież to niemożliwe , osoby z takim głębokim schorzeniem nie są samodzielne i nie potrafią myśleć kreatywnie, a co dopiero się wysławiać! - nie muszę dodawać, że nadal byłem w sali.
[M]: A co on, jakieś zwierzątko jest? To normalny chłop jest, tylko słabo słyszy i to wszystko.
[K]: A ma pani jakieś zaświadczenie, że on uczęszcza na specjalne zajęcia?
[M]: Jakie zaświadczenie? On chodzi do szkoły licealnej. Mam przynieść zaświadczenie od dyrektora?
[K]: Jak on do liceum uczęszcza? Pani syn nie ma problemów z innym dziećmi oraz nauczycielami? - to nic, że przed chwilą odpowiedziałem na pytania, które zadali kilka minut wcześniej .
[M]: Nie ma problemów żadnych, co zresztą sami już wiecie. O co wam chodzi, co? To jest dziwne, że ktoś wam sensownie odpowiada na pytania czy to, że chodzi do liceum?
[K]: Nie wiemy, czy możemy wydać to orzeczenie, jeśli nie mamy zaświadczenia, że pani syn uczęszcza na specjalne zajęcia. (Bujda na resorach - niepotrzebne żadne takie zaświadczenie).
[M]: Posłuchajcie mnie, palanty jedne (była wkurzona, że hej), gdybym chciała mieć i wychować roślinkę, tobym kupiła w kwiaciarni, a on nie jest ani roślinką, ani zwierzątkiem, które wymaga specjalnego traktowania. Traktujecie go jak idiotę, który nie potrafi o siebie zadbać. Albo skończymy ten cyrk, który wyprawiacie, albo poinformuję dyrektora, jak traktujecie mojego syna.

Nie muszę dodawać, że po dwóch tygodniach miałem swoje pierwsze orzeczenie?

Sytuacja nr 2.

Kiedyś nosiłem długie włosy, by ukryć mój aparat i "prawie uszy", bo czułem się pewniej. Jednak kilka lat temu postanowiłem ściąć moje kołtuny, więc poszedłem do zakładu fryzjerskiego. Kiedy już na fotelu usiadłem, zdjąłem aparat i gestami pokazywałem, że chce krótko ściąć. Widoku miny fryzjerki nie zapomnę do końca życia ;D
Ale najlepsze było, że na poczekalni siedziało kilkanaście osób. Więc kiedy musiałem przechylić głowę do przodu, kątem oka zobaczyłem w lustrze, że cała poczekalnia wgapiała się we mnie. Nieważne, że obok jakieś czasopisma były, telewizor grał - cała poczekalnia miała rozrywkę w oglądaniu mnie. Myślałem, że "czuć wzrok na sobie" to wymysł artystyczny - grubo się myliłem, oni mnie pożerali wzrokiem. Kiedy na chwilę popatrzyłem w lustro, wszyscy jak jeden mąż zajęli się patrzeniem w inne strony.
A kiedy fryzjerka skróciła włosy przy uchu, lekko się wzdrygnęła (no cóż - nie widywała tego codziennie), kiedy zobaczyła moje niby ucho, zobaczyłem w lustrze, że wszyscy tylko już bezczelnie się wgapiali w moja głowę. A jak zobaczyli, że nie mam drugiego ucha, wiercili się bardziej i przechodzili na drugą stronę, by dostrzec drugie niby ucho ;D
Po wszystkim jak gdyby nic założyłem aparat, zapłaciłem za wizytę i głośno powiedziałem "Dziękuję i do widzenia, mam nadzieję, że państwu umiliłem czas na fotelu". Pani fryzjerka uśmiała się, twarze na poczekalni zrobiły się czerwone i purpurowe, a ja wyszedłem z salonu odświeżony.
Nadal chodzę do jednego zakładu fryzjerskiego, już od kilku lat, już mnie tam znają i na spokojnie z zamkniętymi oczami daje się im ściąć.


Sytuacja nr 3.

Jak wspomniałem , "czuję na sobie wzrok", kiedy ktoś bezczelnie się we mnie wgapia. Na przystanku, w markecie, w pracy - wszędzie gdzie nie pójdę, zawsze parę osób się we mnie gapi. Z początku przeszkadzało, ale teraz już to olewam, bo co będę się z tym ukrywać - nie widzę powodu do wstydu.
Nawet nie macie pojęcia, ile ludzi nagle znajduje coś ciekawego na ziemi lub gdzieś daleko za horyzontem, gdy nagle spojrzę w ich kierunku. Czasami były osoby, które nadal się we mnie wgapiały, robiłem z nimi pojedynek wzrokowy. Nie chwaląc się, wygrywałem wszystkie. Do pewnego momentu.
Była raz sytuacja, która do dziś przyprawia mnie o dreszcze. W markecie robiłem zakupy i po podejściu do kasy zajarzyłem, że nie mam żadnej siatki. Przepraszając osobę, która stała przede mną w kolejce, schyliłem się po siatki pod taśmą, po czym czekałem na swoją kolej. Z nudów oglądałem co jest na sprzedaż przy kasach, po czym spojrzałem do przodu, zobaczyć ile muszę poczekać.
Wtedy zobaczyłem kobietę (na oko 30-40 lat), która patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Ja trochę niepewnie obejrzałem się do tyłu, czy może patrzy na kogoś za mną, a ja nie usłyszałem, by przepuścić tę osobę. Nikt jednak nie przeciskał się do kas, więc spojrzałem na nią, nerwowo uśmiechając się. Ona nadal patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Zapytałem się jej, czy mogę w czymś pomóc, jednak był brak reakcji.
Sobie pomyślałem "Zawalczę z nią w pojedynku wzrokowym, a co?". Do dziś pamiętam jej niebieskie oczy, które miałem wrażenie były... martwe. Możecie mnie oskarżyć o poetyckość, ale w tamtym momencie czułem, że już przegrałem ten pojedynek od samego początku. Poważnie, powoli zacząłem się jej bać, nawet nie mrugnęła powiekami. Uratowała mnie kasjerka, która wywołała tę kobietę, więc szybko odwróciłem wzrok i przed oczami machnąłem ręką.
Po tym jakby się ocknęła i zaczęła normalnie pakować i gadać z kasjerką. Ja stałem wbity w ziemię i nie wiedziałem co robić ;D Do dziś mam jedyny pojedynek przegrany z tamtą kobietą i wątpię, czy uda mi się zrobić rewanż.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (123)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…