Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#81350

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drugi rok studiów, więc powinnam się przyzwyczaić do braku poszanowania dla studentów i ich czasu ze strony NIEKTÓRYCH wykładowców (celowo piszę wielkimi literami, żeby nie było, że całe studia tak wyglądają) ;). Ale pewien [P]rofesor z tego semestru przeszedł wszystkich innych piekielnych, których do tej pory miałam (nie)przyjemność poznać. Jak sobie pomyślę, że w przyszłości może być ktoś gorszy to jestem z lekka przerażona.
Ale po kolei.
Nieważne jakiego przedmiotu uczy Profesor; byliśmy podzieleni na dwie grupy. Grupa pierwsza miała z nim zajęcia inne, zaś ja, czyli grupa druga, miałam inne zajęcia z innym wykładowcą (przedmioty wybieralne).

Tak się złożyło, że niedługo po nowym roku, mój wykładowca zmarł. Długo zwlekano "co z nami zrobić", a koniec semestru tuż tuż. Ja miałam skończoną prezentację (56 slajdów) do poprzedniego wykładowcy- dał nam temat i można było zrobić prezentację bądź wypracowanie.

Na nasze nieszczęście trafiliśmy do piekielnego Profesora z grupy pierwszej. Starosta naszej grupy napisał do niego maila, w którym opisał materiał, który przerobiliśmy oraz to, że mieliśmy pracę do oddania (chociaż swoją drogą to chyba w momencie, gdy ktoś bierze na zastępstwo inną grupę, to powinien sam się zapoznać z tym co już przerobiła). Dwa dni, trzy, cztery...cisza. Przypominam- 1,5 tygodnia do końca semestru.
W końcu nasz starosta postanowił iść do jego gabinetu w godzinach, w których rzekomo miał mieć "konsultacje"; wcześniej tego nie zrobił, bo P. nie było na uczelni w ogóle. P. odprawił go z gabinetu DELIKATNIE MÓWIĄC słowami, żeby nie zawracał mu głowy i żebyśmy oddali prace do "przyszłego poniedziałku" (był piątek). Podał też temat. Inny niż poprzedni wykładowca. Oczywiście kolega poinformował Profesora, że wszyscy już prace mają napisane albo zrobione prezentacje, a temat był inny. I tak w dwa dni musieliśmy się uwinąć, by napisać prace na nowo. Zastanawiam się też, czy Profesor mógł nam zadać pracę inną, z innego przedmiotu, którego sam nie nauczał? Nie wiem dokładnie jakie ma kwalifikacje.
I na koniec najlepsze: Prace oddane w poniedziałek o 9.45 i bynajmniej nie było to kilka kartek. W sumie prac było około 32. O godzinie 10.00 wszyscy mieli już w systemie wpisane oceny. Zupełnie losowo. Nikt nie dostał 5, ale nikt też nie oblał; jedyny plus.


Do grupy pierwszej (tej, nad którą P. sprawuje pieczę) chodzi mój dobry kolega. Ogólnie bardzo inteligentny chłopak, udziela się w kołach naukowych, jego najniższa ocena to 4,5. Wiedziałam, że bardzo mu zależy na tym by dostać stypendium naukowe.
Pierwsza grupa również miała do oddania pracę pisemną, ale na inny temat. Kolega napisał, dodał przypisy; sama czytałam tą pracę i może nie była na 5, ale na mocne 4-4,5 z pewnością. (ja ze swojej pracy miałam 4,5). Kolega dostał 2. Powód oficjalny? "Praca była napisana ZBYT ogólnie". "Ale jak to możliwe, przecież ma tutaj pan wszystkie szczegóły, odniesienia, cytaty...". "Na moich zajęciach jak ktoś W TAKI SPOSÓB POLITYKUJE, to nie może dostać więcej niż 2".
Cóż, kolega jest bardzo ogarnięty w polityce. Profesor jest zwolennikiem partii X, co na ich zajęciach często podkreślał. Ale w programie była debata na jednych z zajęć. Mój kolega bardzo "wkręcił się" w swoją rolę (przeciwnik partii X zarówno na debacie jak i w poglądach prywatnych). I stąd się wzięło 2 w indeksie kolegi.
Z obnoszeniem się ze strony wykładowcy swoich poglądów politycznych, czy ogólnie światopoglądu spotkałam się trzeci raz na tej uczelni, na wydziale, który traktuje głównie o polityce, na którym powinny nauczać osoby totalnie neutralne politycznie (oczywiście tylko na zajęciach!). Ja rozumiem, że jakiś wykładowca może podzielić się z grupą swoimi przemyśleniami, wymienić opinie i uwagi, ale żeby tak wchodzić z buciorami w czyjeś poglądy i niemalże (w przypadku tego Profesora) otwarcie mówić, że student dostał 2, bo nie lubi partii X... .


I ostatnia rzecz- konsultacje. Tym razem historia koleżanki z pierwszej grupy; zresztą widziałam często na FB na grupie naszego roku, jak ludzie pomstują na Profesora z tego powodu.

Wiadomo, każdemu studentowi może się zdarzyć jakaś nadprogramowa nieobecność. Ktoś ma kaca, ktoś zaspał, inny ma lekarza; wiecie jak to jest. Mamy wówczas prawo- dwa tygodnie od danej nieobecności- by nauczyć się materiału z danych zajęć, iść na konsultacje do wykładowcy i zaliczyć tę nieobecność. Koleżanka, dajmy na to Ewa, miała jedną nieobecność do zaliczenia. Profesor na swojej stronie miał napisane, że konsultacje odbywają się:

-poniedziałek, 9.45-11.30 ; 17.00-18.10
-czwartek, 9.30-11.30 ; 16.30-17.45
-soboty, 16.40-18.00 (TYLKO DLA STUDENTÓW NIESTACJONARNYCH)

Jako, że w poniedziałek i Ewy i moja grupa miałyśmy trzy kolokwia, nie było szans, by poszła na konsultacje. Ostatnie kolokwium udało jej się jednak skończyć przed 18.00, więc w te pędy do gabinetu Profesora. Były już u niego dwie osoby. Profesorki z drugiego wydziału, na kawusi i pogaduchach. Profesor powiedział Ewie że dziś nie ma czasu i ma przyjść w czwartek na 9.10. No cóż, bywa. (To akurat widziałam na własne oczy, bo byłam z Ewą jako "otucha" i później podwiozłam ją do domu).

Czwartek. Ewa pocałowała klamkę. Potem poszłyśmy razem na tą 16.30- też nikogo nie było. Żadnej informacji na drzwiach, na portierni nie było w księdze jego wpisu, w sekretariacie nikt nic nie wie; weszłyśmy też na stronę wydziału, na informacje, potem na jego profil z godzinami konsultacji- bez zmian. Ewa wściekła. Jeszcze w moim aucie napisała do Profesora maila. Cud! Odpisał już drugiego dnia!
Co się okazało? On przecież BYŁ w czwartek. Od 7.15 do OKOŁO 8.00. Jak to nie było informacji? A zresztą, "to Ewy obowiązkiem jest wiedzieć kiedy on przenosi konsultacje". Zaproponował jej też, że może przyjść na konsultacje w sobotę, ale on ma wtedy zaocznych i nie wiadomo czy zdąży Ewę przyjąć. No po prostu cudownie. Dodatkowo trafił idealnie w termin ślubu jej brata ;).

Ostatecznie udało jej się zaliczyć nieobecność w tym tygodniu w poniedziałek.


Ja wiem, że studia, że "wiedzieliśmy na co się piszemy". Osobiście mogę mieć zajęcia od 8.00 do 19.00, kolokwia codziennie i niemiłych wykładowców. To wszystko jest do zniesienia. Ale kurczę, student, jaki by nie był, nie jest robotem ani Duchem Świętym, by wiedzieć, że ktoś przełożył zajęcia/konsultacje/kolokwium, bez JAKIEJKOLWIEK informacji.
A skargi na Profesora leciały z tego co wiem od dobrych kilku lat, mój kumpel, obecnie 28 lat, również zapamiętał go (i to niekoniecznie pozytywnie). Skoro jednak nadal tu pracuje, to... . Sami sobie dopowiedzcie. W każdym razie ja się cieszę, że nie musiałam mieć z nim większej styczności w tym semestrze.

PS.W tamtym roku miałam panią Doktor-feministkę. To tak odnośnie wpie*rzania się wykładowców ze swoimi poglądami w życie studentów (gdyby tego nie robiła na zajęciach, to miałabym gdzieś jej przekonania). Z chęcią opiszę jakbyście chcieli.

uniwersytet

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (30)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…