Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81406

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia wydarzyła się pod koniec października zeszłego roku mojej znajomej z pracy - Julie.

Historia sama w sobie baaardzo piekielna, ale żebyście mogli wyobrazić sobie, jak to dodatkowo odczuła moja znajoma, przybliżę trochę jej postać. Julie jest krótko po pięćdziesiątce i jest zwierzolubem. A konkretnie psiarzem. Nie należy do żadnej organizacji pomagającej zwierzętom, ale sama we własnym zakresie wyszukuje "psie bidy" w Rumunii, Bośni czy Mołdawii (zna przez FB osoby, które mieszkają w tych państwach i z nimi współpracuje). Julie opłaca szczepienia tych psów, paszporty i na własny koszt ściąga je do Szkocji. Później znajduje tym psom dobre domy. Uratowała w ten sposób około trzystu psów. Sama ma w domu ma siedem(!), wszystkie odratowane.

W miasteczku, w którym Julie mieszka, jest klub golfowy. A klub dodatkowo jest otoczony terenami zielonymi, gdzie okoliczni psiarze wyprowadzają swoich pupili.

Pod koniec października Julie wzięła swoją siódemkę i 5-letniego wnuka na spacer. Teren niedaleko klubu wygląda tak, że jest ulica, przy ulicy jest około półtora metra trawnika, potem chodnik, a za chodnikiem dość spore tereny zielone. Julie z wnukiem szła chodnikiem, sześć psów biegało po dużym trawniku, a jeden mały pimpek w typie shih-tzu maszerował jakieś 10-15 metrów przed Julie po tym wąskim zielonym pasie pomiędzy chodnikiem a ulicą.

W pewnym momencie minął ich dość szybko jadący czarny SUV. Gdy tylko ominął Julie, znacznie zwolnił. Julie później opowiadała, że myślała, iż on chciał zachować ostrożność na wypadek, gdyby pies nagle wyskoczył na ulicę. No raczej nie.

Kierowca nagle ZJECHAŁ Z ULICY NA TRAWNIK, PRZEJECHAŁ PO PSIE, po czym dodał gazu i spierniczył. Pies-zgon na miejscu. Julie była w takim szoku, że nie mogła się ruszyć ani wydobyć z siebie głosu. Wróciła do rzeczywistości, gdy usłyszała wrzask wnuka i też zaczęła krzyczeć. Zbiegli się ludzie, którzy byli gdzieś niedaleko, zabrali Julie, wnuczka, pomogli ogarnąć resztę psów…

Policja powiadomiona, ludzie zaalarmowani, ruszyły posty na FB i zaczęło się poszukiwanie SUV-a. Julie w tym szoku nie zwróciła uwagi na rejestrację samochodu. Kierowca jechał od strony klubu golfowego, więc policja od razu pojechała sprawdzić monitoring. Niestety, monitoring obejmował tylko tereny klubu, tych dalszych już nie. Sprawdzono zarejestrowanych członków klubu, którzy mają czarne terenówki i byli w tym czasie w klubie - nic. Sprawdzono monitoring na parkingu klubu, czy był tam taki samochód (nie trzeba być członkiem żeby skorzystać z restauracji) - też nic. Ci, którzy spacerowali w tym czasie ze swoimi psami byli za daleko, żeby zauważyć numery samochodu, zresztą wszystko wydarzyło się zbyt szybko. Posty na FB miały setki udostępnień, policja i ludzie chodzili po domach szukając świadków - nic. Do tej pory nie udało się bydlaka namierzyć.

A Julie? Po zajściu była na chorobowym. Choruje na toczeń, więc poziom stresu "trochę" ją dobił, psychicznie i fizycznie. Wróciła do pracy po sześciu tygodniach, jakoś to wszystko przebolała. I znowu ma siedem psów. W połowie stycznia przyjechał z Rumunii zabiedzony i skołtuniony piesio, którego teraz doprowadza do porządku. Tylko, z tego, co mówi Julie, jej wnuczek często budzi się z płaczem albo woła przez sen do psa: "Tania, uważaj!”.

Mam nadzieję, że z czasem zapomni.

mała mieścina Szkocja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (181)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…