Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z perspektywy czasu dziwię się, że nie osiwiałam przy załatwianiu wielu spraw związanych z problemami, które zwaliły mi się na głowę. Pewnie dlatego, że mając do wyboru to, czy śmiać się, czy płakać, wolę jednak śmiać się. Poniżej całkowicie prawdziwa opowieść o tym, co może człowieka spotkać w poważnym banku w mieście wojewódzkim.

Po śmierci ojca skorzystałam z nowowprowadzonego przepisu umożliwiającego zlokalizowanie kont bankowych posiadanych przez osobę zmarłą i złożyłam wniosek o poszukiwanie. Ot na wszelki wypadek. Po kilku dniach dostałam od siostry telefon, że przyszła odpowiedź i ona mi tę odpowiedź właśnie wysłała mailem. Obejrzałam sobie załącznik, zdumiałam się i od razu po pracy poszłam do placówki.
Nie spodziewałam się, że ktoś mi udzieli szczegółowej odpowiedzi, bo akurat z wymaganych dokumentów miałam swój dowód i ojca skasowany dowód. Akt zgonu i akt potwierdzenia dziedziczenia były w domu, no ale spytać zawsze można. Najwyżej usłyszę, że dowiem się wszystkiego, gdy przyjdę ze stosownymi papierami.

Mogłam sobie darować.

Pracownica banku, młodziutka dziewczyna, na wieść, że mój zmarły ojciec był ich klientem zażądała naszych dowodów osobistych. Dostała. Mój zignorowała, za to zażądała aktualnego dowodu osobistego ojca, bo ten, który jej dałam jest uszkodzony. Wytłumaczyłam, że nie jest uszkodzony, jest skasowany, ojciec nie żyje, takie rzeczy robi się z dowodem osoby zmarłej. Pełna wątpliwości zdecydowała się wprowadzić dane ojca do systemu. Coś tam sobie poklikała, wysnuła wnioski i się nimi ze mną radośnie podzieliła. Nie upewniając się wcale, że ma w ogóle prawo ze mną na ten temat rozmawiać.

Otóż mój ojciec nie miał u nich kredytu (ufff), ale miał razem ze współwłaścicielem konta lokatę bankową i przysługuje mi wypłata tej kwoty. Tak, tylko mi. Ona tylko sprawdzi, czy kwota jest w kasie i ją wypłaci. Hę? Zastopowałam panią, bo nie miałam ochoty potem zostać posądzona o wyłudzenie, albo inne różne atrakcje. Jeśli mi przysługuje jakakolwiek wypłata środków to ja to chcę zrobić w oparciu o wszystkie wymagane dokumenty, w pełni legalnie i bez wywoływania u kogokolwiek cienia wątpliwości. Poprosiłam o informację, kto jest tym współwłaścicielem. Otóż moja babcia.

Kolejny problem w tamtym momencie polegał na tym, że babcia jest chora na Alzheimera, wówczas postępowanie o ubezwłasnowolnienie jeszcze trwało, w jego wyniku miałam zostać babci opiekunem prawnym. A to, że babcia jest współwłaścicielem konta oznaczało również to, że to są pieniądze wyłącznie babci, mnie nic do nich. Postanowiłam zaczekać do zakończenia postępowania i sprawę załatwić legalnie. Legalnie wyjąć te środku i wpłacić na babci konto w banku wybranym przeze mnie. Mimo tego, że siedząca przede mną panienka, miszczyni bankowości, nadal upierała się, że ona mi te pieniądze wypłaci zaraz już. Drobiazgiem było to, że używała słów pełnomocnik i współwłaściciel zamiennie. Łącznie z uznaniem, że pełnomocnictwo się dziedziczy. Prawie uciekłam.

Gdy kilka miesięcy później miałam już wszystkie ważne dokumenty, zapakowałam wszystko do jednej teczki i poszłam uporządkować sprawę. Przewidująco do innej placówki, pełna nadziei, że tam spotkam kogoś mądrzejszego. O święta naiwności.

Elegancki młody człowiek zaprosił mnie do biureczka i spytał, w czym może mi pomóc.
- Mój zmarły ojciec był współwłaścicielem konta z moją babcią, której ja jestem opiekunem prawnym. Są to pieniądze wyłącznie babci i chcę się dowiedzieć, na jakich zasadach mogę mieć do nich dostęp – w trakcie wypowiadania tych słów na biurku wylądował mój dowód, ojca dowód, akt potwierdzenia dziedziczenia po ojcu (!) , babci dowód, prawomocne postanowienie sądu o ustanowieniu mnie opiekunem prawnym babci.
Po wstępnej lekturze elegancki młody człowiek zawołał kolegę i uciekł. Zapowiadało się ciekawie.
Kolega przeczytał wszystko, co było do przeczytania, poklikał w systemie, pomyślał i wymyślił, że on może jedynie wprowadzić do systemu fakt, ze ojciec nie żyje, ale nic więcej nie może zrobić.

- Bo? – wyrwało mi się w osłupieniu.
- Bo ja muszę potwierdzić im, że ja mogę dziedziczyć po ojcu. Takie potwierdzenie sporządza sąd wydając postanowienie o nabycie spadku.
- NOTARIALNY AKT POTWIERDZENIA DZIEDZICZENIA MA TĘ SAMĄ WAGĘ, CO POSTANOWIENIE SĄDU. Ma go pan przed sobą.
- Aha.
Klika. Klika. Myśli. Zapowiedział, że będzie to musiał zeskanować i wysłać do prawników. Proszę bardzo, niech skanuje.
Następnie przeszedł do lektury postanowienia sądu o ustanowieniu mnie opiekunem prawnym babci. Lektura natchnęła go do wniosku, że to jest za mało, bo żeby wypłacić te pieniądze, bo ja albo muszę przyjść z babcią (z tą ubezwłasnowolnioną babcią???), albo iść do notariusza i notariusz mi szczegółowo rozpisze, do czego mnie to postanowienie upoważnia.
No nie.

Gdy już udało mi się wbić panu do głowy, że póki co to nie ma instytucji wyższej niż sąd i skoro sąd coś postanowił to tak ma być. Skoro sąd postanowił, że jestem opiekunem mojej babci to ma przed sobą wszystko, czego mu trzeba. SKANOWAĆ! Zeskanował w końcu wszystko, przeżył, wrócił do biurka, zaczął czytać od nowa. Wyczytał z aktu potwierdzenia dziedziczenia po ojcu, że po nim dziedziczą łącznie trzy osoby i my właśnie mamy problem, bo do wypłaty środków muszą się stawić te osoby osobiście. Nie mamy problemu. Dziedziczy moja siostra, która przyjdzie osobiście, żaden kłopot. Dziedziczy również moja matka, która ze względu na stan zdrowia się nie stawi, ale na tę okoliczność to ja mam pełnomocnictwo notarialne, zgodnie z którym mogę matkę reprezentować przed bankami. Proszę sobie zeskanować i wysłać do prawników.

Od połowy tej dyskusji to ja się zaczęłam nawet świetnie bawić. Biedny chłop, któremu pracodawca nie zapewnił porządnego szkolenia, męczył się zarzucony przeze mnie papierami, skanował, klikał wprowadzał i prosił uprzejmie o jeszcze chwilę cierpliwości. Zeskanowawszy wyraził nadzieję, że wszystko uda się załatwić pomyślnie. Zdaje się, że go nie poparłam w nadziei, bo powiedziałam, że jak się pomylił to będzie skanował ponownie.

Musiałam nieźle zapaść w pamięć, bo gdy dwa miesiące po ostatecznym i pozytywnym załatwieniu sprawy spotkał mnie na ulicy, pierwszy powiedział „dzień dobry”.
Mam nadzieję, że nie miał koszmarów.

banki usługi bankowość

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (188)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…