Tym razem historia będzie związana z serwisem komputerowym.
W czasie czytania książek, oglądania TV czy przeglądania internetu, lubię mieć zawsze pod ręką coś do picia. Nieważne co - herbata, kawa, woda czy sok.
Do niedawna posiadałem komputer stacjonarny, więc nawet gdy coś się rozlało, to nigdy nie spowodowało to żadnych strat. Ot gąbka, ścierka i po plamie.
Od dwóch lat mam laptopa i tutaj już tak szczęśliwie jak dotychczas się nie skończyło...
Leniwy wieczór w niedzielę, szperam sobie w sieci i popijam kawę. Miło, ale do czasu. Jeden niekontrolowany ruch ręką i większa część kawy znalazła się na biurku, dywanie i na mnie.
Pierwszą reakcją powinno być odłączenie ładującego się sprzętu od prądu? Pewnie tak, ale ja niestety zadziałałem w automacie. Czyli jak zawsze kurs po gąbkę i ścierkę. A laptop w tym czasie "pił" kawę od spodu...
Jak w końcu oprzytomniałem i zająłem się nim, było oczywiście za późno. Wyłączył się na dobre. Zadzwoniłem do kolegi, który lepiej się w elektronice orientuje niż ja i wywiązała się taka mniej więcej rozmowa.
J(ja)
K(kolega)
K: Zalałeś klawiaturę czy od spodu?
J: To drugie.
K: Co się wylało?
J: Kawa.
K: Gorzka cy słodka?
J: Słodka.
K: To niedobrze. A był podłączony do prądu?
J: Tak.
K: To fatalnie. Jak najszybciej do serwisu, może płyty głównej jeszcze szlag nie trafił.
No to rano idę z laptopem do serwisu najbliżej domu. Mówię co i jak, na co serwisant odpowiada, że za samą diagnostykę co i jak jest ze sprzętem płacę 50zł. OK. Wyniósł laptopa na zaplecze, po jakimś kwadransie wraca i mówi: płyta główna do wymiany.
Ja na to czy nic się już nie da zrobić, może coś wyczyścić itp.
Facet na to w ten deseń, że ja go nie będę uczył co ma robić, tylko mam robić tak jak mówi.
Ton mi się nie podobał, więc zabrałem komputer i zaniosłem go do drugiego serwisu.
Tam nikt za diagnostykę kasy żadnej nie chciał. Kazali zostawić i czekać na telefon.
Po kilku godzinach zadzwonili, że jest zrobiony.
Płyta główna była w porządku, bardziej ucierpiał napęd i chyba przycisk włączający, które były porządnie zalane. Wymoczyli w alkoholu, wyczyścili i działa. Mieli też poważne wątpliwości czy gość z poprzedniego serwisu w ogóle zajrzał do środka.
Ja z tej przygody wyciągnąłem dwa wnioski:
- Wiem już, który serwis omijać, gdy mi znowu sprzęt nawali.
- Nie pić nawet wody przy laptopie...
W czasie czytania książek, oglądania TV czy przeglądania internetu, lubię mieć zawsze pod ręką coś do picia. Nieważne co - herbata, kawa, woda czy sok.
Do niedawna posiadałem komputer stacjonarny, więc nawet gdy coś się rozlało, to nigdy nie spowodowało to żadnych strat. Ot gąbka, ścierka i po plamie.
Od dwóch lat mam laptopa i tutaj już tak szczęśliwie jak dotychczas się nie skończyło...
Leniwy wieczór w niedzielę, szperam sobie w sieci i popijam kawę. Miło, ale do czasu. Jeden niekontrolowany ruch ręką i większa część kawy znalazła się na biurku, dywanie i na mnie.
Pierwszą reakcją powinno być odłączenie ładującego się sprzętu od prądu? Pewnie tak, ale ja niestety zadziałałem w automacie. Czyli jak zawsze kurs po gąbkę i ścierkę. A laptop w tym czasie "pił" kawę od spodu...
Jak w końcu oprzytomniałem i zająłem się nim, było oczywiście za późno. Wyłączył się na dobre. Zadzwoniłem do kolegi, który lepiej się w elektronice orientuje niż ja i wywiązała się taka mniej więcej rozmowa.
J(ja)
K(kolega)
K: Zalałeś klawiaturę czy od spodu?
J: To drugie.
K: Co się wylało?
J: Kawa.
K: Gorzka cy słodka?
J: Słodka.
K: To niedobrze. A był podłączony do prądu?
J: Tak.
K: To fatalnie. Jak najszybciej do serwisu, może płyty głównej jeszcze szlag nie trafił.
No to rano idę z laptopem do serwisu najbliżej domu. Mówię co i jak, na co serwisant odpowiada, że za samą diagnostykę co i jak jest ze sprzętem płacę 50zł. OK. Wyniósł laptopa na zaplecze, po jakimś kwadransie wraca i mówi: płyta główna do wymiany.
Ja na to czy nic się już nie da zrobić, może coś wyczyścić itp.
Facet na to w ten deseń, że ja go nie będę uczył co ma robić, tylko mam robić tak jak mówi.
Ton mi się nie podobał, więc zabrałem komputer i zaniosłem go do drugiego serwisu.
Tam nikt za diagnostykę kasy żadnej nie chciał. Kazali zostawić i czekać na telefon.
Po kilku godzinach zadzwonili, że jest zrobiony.
Płyta główna była w porządku, bardziej ucierpiał napęd i chyba przycisk włączający, które były porządnie zalane. Wymoczyli w alkoholu, wyczyścili i działa. Mieli też poważne wątpliwości czy gość z poprzedniego serwisu w ogóle zajrzał do środka.
Ja z tej przygody wyciągnąłem dwa wnioski:
- Wiem już, który serwis omijać, gdy mi znowu sprzęt nawali.
- Nie pić nawet wody przy laptopie...
Ocena:
138
(148)
Komentarze