Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na 3. piętrze. Mieszkanko fajne. Okna salonu wychodzą na "front", czyli widok na otaczający ocean, zamek, port, ulicę i dworzec autobusowy. Z samego rana parapet to doskonałe miejsce na kawkę i papierosa. Popołudniowa herbatka spędzona przy patrzeniu przez okno na ludzi i zachwycaniu się widokiem. Wieczorna lampka wina okraszona jest wrzaskami dochodzącymi z okolic dworca. Nie przeszkadza mi to zbytnio, bo w okolicach 22 wszystko ucicha i można rozkoszować się ciszą.

Był to poniedziałek, około godziny 18. Luby wyszedł do pracy, ludzie zmęczeni po ciężkim dniu siedzą w domach, kilkoro z nich wybrało się na spacer do baru. A młodzież okupuje przystanki autobusowe i bawi się w najlepsze. Nigdy, ale to nigdy w tych godzinach nie okupowałam swojego okna, ale wtedy coś mnie tchnęło i naszła mnie nieoczekiwana ochota na kawunię, moją bogini.

Zaopatrzona w swój ulubiony kubek z ulubionym eliksirem, zapaliłam papierosa i wypatrywałam w dal, zachwycając się po raz kolejny widokiem i delektując się nim. Wtem moją uwagę przykuła grupka młodocianych. Byli w wieku około 12-13 lat, umiejscowieni centralnie na wprost mojego okna. Zawsze lubiłam wypatrywać ludzi przez okno i obserwować, co robią. Od tamtego czasu jakoś rzadziej to robię (przyczyniła się do tego między innymi ta sytuacja, a także pani pragnąca pochwalić się, co jadła godzinę wcześniej, pan nawożący swoim nawozem kwiatki, a także kilka innych, które niestety nie nadają się na ich opowiedzenie).

Grupka 5 dzieciaków, smarkaczy, gówniarzy i debili. Ulice cichły, przystanki zaczęły pustoszeć i nagle na dworcu zostali tylko oni. Krzyki, śmiechy, zabawy, dopadły mnie wspomnienia mojego dzieciństwa. Powiem, że nie poleciało od nich nawet ani jedno przekleństwo.

Jednak coś zaczynało się dziać. Krzyki nabrały groźniejszego brzmienia, przepychanki przestały być zabawą. Chciałam odejść od okna, ale coś kazało mi zostać i obserwować. I nie wiem, czy to dobrze, czy nie (dla mojej psychiki). Jeden z nich nagle zaczął być odłączany od grupy. Próbował podejść, ale został odepchnięty i upadł. Rozległ się gromki śmiech i okrzyki radości. Dało się zauważyć, że mały (był najmniejszy z nich) jest lekko przestraszony i nie za bardzo wie, co ma zrobić. Próbował odejść, jednak wtedy przyciągnęli go do siebie i trzymali. Myślałam, że może była to tylko taka zabawa, że teraz znowu będą się razem chichrać i wygłupiać.

Błąd.

Przyglądałam się dalej, czekając na rozwój wydarzeń i siedziało we mnie dziwne uczucie. Kątem oka zauważyłam nadjeżdżający autobus. Myślę, będzie spokój. I w tym momencie wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie potrafię w to uwierzyć. Młodzież podeszła do krawędzi chodnika. Tak, jakby oczekiwali na autobus, który był już tuż-tuż. Ten mały wylądował pod kołami autobusu. Nie, nie wylądował. Został wepchnięty. Z premedytacją. Rozległy się lekkie śmiechy, które po chwili ucichły, gdy zorientowali się, co zrobili.

Pierwszą rzeczą był telefon w mojej ręce. Halo, karetka, dworzec, chłopiec, autobus, policja, dawać no tu szybko! Jak siedziałam, tak wybiegłam. W kapciach, z fajkiem w buzi, z koszulką Slayera na sobie. Kierowca sparaliżowany siedzi za kierownicą. Znam go, też Polak, staram się go doprowadzić do stanu używania. Spod autobusu wystają nogi. Mała kałuża krwi. Jęczy lekko z bólu. Słyszę karetkę. Akcja ratunkowa, nawet nie wiem, kiedy przyjechała policja, poczułam tylko, jak ktoś chwyta mnie za ramię. Jeden z ratowników stara się uzyskać kontakt z kierowcą. Zajmuje mu 20 minut, zanim jest w stanie coś powiedzieć. Powiedziałam, co widziałam, kierowca potwierdził. Rodzice gówniaków stoją przestraszeni, chłopiec w szpitalu. Przeżył.

Znieczulica. Jak wygląda moja kamienica? Parter - bar. Pierwsze piętro - restauracja, Drugie piętro - mieszkanie. Trzecie piętro - ja. Bar jest codziennie okupowany. Codziennie przesiadują w nim ci sami ludzie. ZAWSZE, ale to zawsze ktoś z klientów jest na zewnątrz, czy to siedzi, czy pali, czy robi cokolwiek chce. Przed wejściem zawsze ktoś jest. Czy ktoś z nich zareagował? Czy ktoś pomógł? Złożył zeznania? Nie. Nikt nic nie widział. Ich tam nie było.

Jakie tłumaczenie gówniaków? Oni się bronili. Bo ten mały chłopiec chciał popchnąć na ulicę chłopaka większego o dwie głowy. On się bronił, nie chciał.

Rodzice? Oni by muchy nie skrzywdzili. Ta ruda i kierowca kłamią. Ja na nich skargę złożę! Nie będą takich rzeczy o moich dzieciach mówić! Złożyli. Poszłam. Wygrałam. Jedna rozprawa. 15 minut. Kamera z restauracji. Doskonale łapie akurat ten przystanek. Kierowca popadł w depresję, nie stawił się na rozprawie. A ja wiedziałam o kamerze, poprosiłam o nagranie. Zniszczyłam życie gówniakom. Trafili do poprawczaka. Rodzice dwojga z nich stracili pracę.

Warto było. Tak, małemu nic nie jest. Oprócz tego, że będzie siedział na wózku. Kupiłam mu misia i słodycze. Ucieszył się. Widuję jego mamę nieraz na ulicy. Zaprasza mnie raz na kilka tygodni na kawę. I właśnie stwierdziłam, żeby wybrać się do sklepu z zabawkami. Ot tak.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (258)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…