Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82476

przez ~KataRina1294 ·
| Do ulubionych
Troszeczkę na temat pracy w Zielonym Płazie.

Ciągle czytam w internecie opowieści o tym, jakie to panie pracujące w Żabulkach są złe.
Tak się składa, że jako biedna studentka miałam okazję pracować w takim sklepie i te wszystkie opowieści aż proszą się o to, aby opowiedzieć, jak to wygląda z drugiej strony.

1. Nie ma cen przy towarach.

Wydaje mi się, że wszyscy zauważyli, że w tych sklepach nie ma zbyt wiele miejsca. Czasami towar jest układany jeden na drugim, aby wszystko się zmieściło. Nie zawsze uda się umieścić cenówkę tak, aby była widoczna. Czasami po prostu daje się jedną (tę, która musi być widoczna, bo jest narzucona z ,,góry'') a reszta pod spód.

Dla mnie zrozumiałe więc było, że klienci, gdy nie wiedzieli, ile dany produkt kosztuje, po prostu pytali, a ja sprawdzałam.

Najgorsi jednak byli klienci, którzy awanturowali się o to, że coś kosztuje inaczej niż na półce. Podchodzę, sprawdzam, faktycznie jest cena, ale nie do tego produktu. Jeśli na cenówce jest napisane ,,Lody orzechowe - cena 2 zł’', a ktoś przynosi do kasy ,,Lody truskawkowe’', to dla mnie nie jest to samo. Zawsze starałam się wytłumaczyć - powoli i z uśmiechem. W jednym przypadku działało, w innym nie.

2. Inna cena - kontynuacja punktu 1. Wielosztuki.

[Klient] - Na półce jest cena 3 zł! Ja wiem, że pani to pewnie nie jest zbyt inteligentna, jak pracuje w sklepie (To mnie zawsze najbardziej śmieszyło. ;) Bo jak blondynka i pracuje w sklepie, to musi być głupia. A Politechnikę na ścisłym kierunku to skończyłam przez przypadek.) i nie wiem, czy pani zna polskie prawo! ale zgodnie z nim musi mi pani sprzedać to w takiej cenie, jak na półce!
Podchodzę więc do półki - a tam cena to tzw. wielosztuka. A więc jeśli kupisz 3 sztuki, to wtedy za sztukę zapłacisz 3 zł. Inaczej cena to 5 zł.

Wracam do kasy razem z ceną i pokazuję. W takich przypadkach aż prosiłoby się zapytać, czy klient skończył szkołę podstawową i potrafi czytać, ale po co psuć sobie humor na całą zmianę?

3. Wyjątkowe okazje.

Czasami wchodziło coś takiego jak końcosztuki. Chodziło głównie o to, że jeśli mieliśmy ostatni produkt z jakiejś tam serii produkcyjnej, to on był przeceniany przez system.
Sytuacja z Kretem do udrażniania rur. Na półce 4 opakowania po 400 g i jedno opakowanie (końcosztuka) 500 g. A więc obok siebie dwie ceny - za końcosztukę 5 zł (z uwzględnieniem na cenie, że to opakowanie 500 g) i druga cena normalna 9,99 zł.

Pani podchodzi do kasy z tymże Kretem, wbijam na kasę i mówię 9,99. Pani wielkie oczy i zaczyna krzyczeć, że na półce przecież jest inna cena. A więc idę razem z panią do półki i pokazuję, że cena 5 zł jest za to jedno opakowanie 500 g, a ona wzięła to opakowanie 400 g, które jest w normalnej cenie.

[Klientka] Pani jest nienormalna! To mniejsze opakowanie jest droższe niż większe? Pani jest jakaś chora! To jest niemożliwe!

Biorę więc to większe opakowanie, wbijam na kasę i 5 zł! Pytam więc, czy pani chce zabrać to opakowanie za 5 zł. Nie podziękowała. Jeszcze raz powiedziała, że jestem nienormalna, z wielkim urazem zapłaciła i wyszła ze sklepu.

A wystarczyłoby przeprosić, że nie doczytała...

4. Przychodzenie do sklepu zaraz po otwarciu ze 100-złotowym banknotem i kupowanie towaru np. za 1 zł.

Zawsze w kasie miałyśmy 100 zł pogotowia. Zazwyczaj było to w jakichś drobnych pieniądzach.
Kiedy ktoś przychodził z samego rana i wykładał mi na kasę taki banknot, to odmawiałam sprzedaży, bo po prostu nie miałabym jak wydawać pieniędzy pewnie przez pół zmiany. Myślę, że ktoś też nie byłby zadowolony, gdybym wyrzuciła mu na stół 20 zł w 10-groszówkach.

Zawsze grzecznie tłumaczyłam, że dopiero otworzyłam sklep i nie będę miała jak wydać. Nigdy nie spotkałam się ze zrozumieniem. Zawsze było trzask! drzwiami.

5. Ma pani rozmienić?

W naszym mieście są parkomaty na ulicach, a więc ludzie ciągle przychodzili rozmieniać pieniądze. Tak jak wyżej wspomniałam, czasami z tymi drobnymi było strasznie krucho. Nie mogłam też zamknąć sklepu i biegać po mieście, żeby rozmienić gdzieś 200 zł.

Sytuacja: pani wchodzi i pyta, czy rozmienię 100 zł tak, aby miała 20 zł po 2 zł. A więc mówię, że niestety nawet nie mam w kasie tylu 2 zł. To ja poproszę gumy do żucia. I rzuca mi tę stówkę!
Patrzę w kasę i bida straszna. Ale ok. Zaczynam wydawać, więc liczę to, co mam. Najpierw pięciozłotówki, dwuzłotówki, złotówki, 50-ciogroszówki... Wyliczyłam do 100 zł i wykładam na kasę. Tłumaczę, że naprawdę nie mam inaczej.
[Klientka] A spie**** mi z tym! Wsadź se te gumy w du**!

Mam milion opowieści, które są bardzo piekielne.
- Pijani klienci, którzy ciągle wyzywali.
- Pani, która chciała zwracać śliwki, mając pestki.
- Ludzie kupujący towar z krótkim terminem na przecenie i próbujący go zwrócić kilka dni później.

Czasami człowiekowi zdarza się tak, że źle wyda resztę. W szczególności jak trzeba zrobić hot-dogi, sprawdzić totka, sprzedać towar, wyłączyć piec z bułkami i jeszcze odpowiadać na pytania klientów.

Zawsze jeśli coś takiego mi się przytrafiło, a klient zauważył to szybko, to przeprosiłam i oddawałam różnicę. Tak samo było z nabitym źle towarem. Nigdy nie robiłam z tym problemu. Ale czasami w ciągu kilku sekund zdążyłam być nazwana złodziejką, oszustką i idiotką. Ludzie czasami się mylą! Zrozumcie to! Bądźcie bardziej wyrozumiali - sprzedawcy to nie maszyny (chociaż maszyny też się mylą). Często słyszałam od ludzi, że pewnie zbieram na dodatkową wypłatę.

Wszystkie pieniądze po zmianie oddawałyśmy szefowej. Nie było nawet mowy o tym, żeby zabrać sobie jakąś nadwyżkę, jeśli taka występowała. W takim sklepie ma się kamery z każdej strony.
Zresztą nigdy nie przyszłoby mi na myśl, żeby okradać klientów. Czasami gdy zostawała w kasie jakaś większa kwota i domyślałam się, kto mógł to zostawić (czasami ludzie zapominali zabrać reszty), to zostawiałyśmy te pieniądze na kolejny dzień - może ktoś się zgłosi...

sklepy

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (132)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…