Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91155

przez ~Piekielnatesciowa23 ·
| Do ulubionych
Relacje z moją teściową są bardzo ciężkie i chociaż na początku robiłam wszystko, aby mnie teściowie polubili, tak teraz mam na to trochę wywalone, ale to co powiedziała teściowa przy okazji informacji, że na święta Wielkanocne zostajemy u siebie, pchnęło mnie do napisania tej historii.

Krótki rys sytuacyjny. Mój narzeczony w liceum miał o 2 lata młodszą dziewczynę. Zaczęli się spotykać jak on był w klasie maturalnej, a ona zaczynała liceum. Co ważne, dziewczyna ta, dajmy na to Anna, była dzieckiem koleżanki z ławki mojej teściowej. Była więc "swoją". Mój luby skończył liceum, poszedł na studia, gdzie się poznaliśmy, ale się przyjaźniliśmy, byliśmy w jednej paczce i o żadnym związku nie myśleliśmy. Wiele razy wspominał nam, że związek z Anną jest dla niego niekomfortowy, bo są już na innych etapach. Anna nie rozumiała, że nie może być co weekend w domu, sama nie chciała do niego przyjeżdżać. Poszli razem na półmetek i tam podobno doszło do awantury ze strony Anny, że mój facet nie umie się dogadać z jej rówieśnikami. Zerwała z nim. Potem jednak próbowała do niego wrócić gdy przyjechał do rodziców na święta, ale nie wyraził zainteresowania, bo chciał pobyć singlem.

Wybraliśmy podobny temat pracy i prowadziliśmy podobne badania, zaczęliśmy więcej czasu spędzać razem i tak wyszło, że po obronie wyszliśmy parę razy na randkę. I tak oto z kolegi ze studiów stał się moim narzeczonym.

1 stopień studiów skończyliśmy prawie 5 lat temu. W międzyczasie poznałam teściów, którzy zdążyli mnie na powitanie powitać grillem, gdzie obecna była Anna ze swoją mamą. Anna całe spotkanie próbowała zagadywać do mojego faceta w tonie "a pamiętasz jak kiedyś", a ja siłą rzeczy byłam wykluczona z rozmowy. Teściowa za to rzuciła, że oni tu na wiosce mają ze sobą bardzo silne więzi i obcemu będzie tu ciężko, jak się przeprowadzimy.

Tu nastąpiło uświadomienie teściów, że z racji pracy, nie wracamy w te strony, bo zwyczajnie "nie ma tu pracy dla ludzi z moim wykształceniem". Mój narzeczony to potwierdził. Mama Anny zaczęła trajkotać, że on jest jedynym spadkobierca ojcowizny i jak może zostawić tak rodziców na starość. Moja teściowa ma aktualnie 55 lat.

Przy każdej okazji gdy jesteśmy u nich pojawia się temat Anny, mimo że sobie go nie życzymy. Zdążyliśmy usłyszeć, że ona mimo braku studiów jest bardziej obrotna niż my, bo ma nowy samochód. Pomaga schorowanej matce (z tego co wiemy choroba ta to cukrzyca), a mój narzeczony odkąd jest ze mną ma swoich rodziców gdzieś.

Pierwsza większa przeginka po stronie teściów wystąpiła, gdy mój narzeczony przyjechał do nich sam. Zaczęli go namawiać, że Anna to taka fajna dziewczyna, znają ją i wiedzą do czego jest zdolna. Lubią ją w otoczeniu, jest grzeczna i uprzejma, a ja za to się madruję i narzucam im swoje jedyne słuszne zdanie (chodziło o temat sterylizacji zwierząt, bo teść pochwalił się, że nigdy nie pozbawi psa męskości, a ja zauważyłam, że to nie do końca dobre rozwiązanie i może wiązać się z frustracją psa). Padło też, że gdyby nie wypuścili narzeczonego do miasta, to by nadal mieli syna. Tak, w ich logice, jeśli syn nie mieszkał z nimi w jednym miejscu, stracili go bezpowrotnie.

Po tej wizycie mój narzeczony stwierdził, że koniec. Wyraźnie powiedział rodzicom, że ja jestem jego przyszłą żoną i albo się do tej myśli przyzwyczają albo naprawdę stracą syna. Niby się ograniczyli z wspominaniem o Annie (może dlatego że sama dziewczyna zaczęła iść dalej i miała kilku chłopaków), ale zawsze dawali mi odczuć, że mnie nie trawią.

Na te święta chcieliśmy pobyć sami z narzeczonym. Odpocząć po dość ciężkim okresie w pracy i w życiu, zrelaksować się. Stwierdziliśmy, że ani do moich ani do jego rodziców nie jedziemy, bo to oznacza gonienie do miejscowości moich rodziców (1,5h), od nich do teściów (ok. 2h) i od teściów do nas (minimum 3h). Moi przyjęli to na luzie, a teściowie uraczyli nas komentarzem, że:
-Gdybyś był z Anną, a nie tym panińskiem z miasta, to śniadanie byśmy zjedli! A Anna jest teraz wolna, więc się zastanów nad zmianą!

Zastanowił. Powiedział rodzicom, że jest mu bardzo przykro, ale dopóki mnie nie zaakceptują, pojawi się u nich co najwyżej przejazdem na kawę, aby zobaczyć czy wszystko u nich dobrze, bo go nie szanują.

Obrazili się i nie odbierają od niego telefonów. Dorośli ludzie...

rodzina teściowie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (177)

#91156

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zbliżają się wybory samorządowe.

Jak już wspominałam w którejś poprzedniej historii chodziłam do klasy integracyjnej w gimnazjum, gdzie historii uczył mężczyzna, który absolutnie nie powinien być nauczycielem.
Miał charyzmę, ciekawie opowiadał, może byłby nawet fajnym wykładowcą na studiach, ale na pewno nie na nauczyciela w szkole. Klasa integracyjna to taka, w której 1/4 uczniów ma konkretne niepełnosprawności/choroby, przez co nie są w stanie chodzić do "zwykłej" klasy. Z resztą uczniów bywa różnie. W moim przypadku ci "zdrowi" też mieli mnóstwo problemów, tyle że bardziej behawioralnych. Nie mieliśmy też potencjału humanistycznego. Jedna, może dwie osoby były zainteresowane pójściem po gimnazjum na profil humanistyczny. Parę osób w tym ja chciało iść ja jakieś ścisłe studia, a większość technikum/zawodówka -> coś praktycznego po czym od razu mogliby pracować.

Ale takie fakty naszego historyka nie obchodziły. Cisnął nas najbardziej ze wszystkich nauczycieli. Mimo że mieliśmy tylko 2 lekcje tygodniowo to mieliśmy 14 ocen na SEMESTR, a nawet więcej, bo moi rodzice zauważyli to jeszcze przed końcem semestru. Dla porównania z języka polskiego, którego było 5 godzin tygodniowo, mieliśmy tylko ok. 7 ocen. On po prostu ciągle robił kartkówki. Był jednym z niewielu nauczycieli, którzy wyrabiali się z materiałem. Czasem nawet mu brakowało, wtedy po prostu brał, co kiedyś przerobiliśmy. W międzyczasie delikatnie wciskał nam jakieś swoje konserwatywne poglądy.

Jak powszechnie wiadomo w polskiej szkole dyscyplinuje się uczniów tylko poprzez krzyk. Nawet gdy nie robią źle celowo i są niepełnosprawni. Wprawdzie potem w pracy nikt nie lubi tych klientów, co krzyczą na sprzedawców, ale co tam. Kiedyś źle zrobiłam jakąś mało ważną pracę domową, z której nie było oceny, bo mam autyzm, potrzebuję precyzyjnych informacji, a on podał bardzo ogólnikowe polecenie. W związku z tym na mnie nakrzyczał przy całej klasie i tylko na mnie, mimo że połowa klasy nie zrobiła w ogóle. Dla tych co nie rozumieją, to nawiążę to tych historii o pracy grafika w Canvie. Wyobraźcie sobie, że robicie projekt dla jakiegoś klienta, pytacie się, czego on konkretnie oczekuje, a klient odpowiada "obojętnie". A potem ten klient się na was drze, że to tak nie miało być, że jesteście niekompetentni itd. Tyle że nie jesteście dorosłą osobą, która ma jak się (jakoś) bronić, a niepełnosprawną gimnazjalistką, która boi się własnego cienia.

Ostatnio jechałam autobusem i patrzyłam na płoty zawalone plakatami wyborczymi. Część osób to aktualni politycy, druga część to nowe osoby i jest jeszcze ON. Tak, on startuje w wyborach. Pewnie będzie się reklamował jako doświadczony nauczyciel w tym nauczyciel uczniów niepełnosprawnych. Mam szczerą nadzieję, że się nie dostanie. A jak się dostanie to co, będzie krzyczał na przeciwników politycznych? Na dzieci można to czemu nie na dorosłych?

szkoła wybory

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (140)

#91154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się w małej, rodzinnej firmie, w której kiedyś pracowałem, już po moim odejściu.

Do firmy na poszukiwane stanowisko zgłosił się kumpel szefa. Żeby nie było oskarżeń o nepotyzm - miał przejść normalny proces rekrutacji.

Lider zespołu przeprowadził z nim więc rozmowę kwalifikacyjną. Wyszedł z niej szczerze zdumiony, że ktoś z tyloma latami doświadczenia może wiedzieć tak niewiele o wykonywanej pracy. Według jego słów - bardziej ogarnięci kandydaci przychodzą bez doświadczenia, po jakimś studium czy kursach online. Rekomendacja oczywiście negatywna.

Szef stwierdził, że co tam rekrutacja, jego kumpel da przecież radę i go przyjął wbrew rekomendacji.

Lider się wkurzył, że po co marnują mu czas na rekrutację, skoro potem jego rekomendacja nic nie znaczy. Poza tym teraz będzie musiał zarządzać pracą człowieka, którego w zespole nie chciał.

Z relacji kolegów - faktycznie, z tak nieogarniętym człowiekiem na tym stanowisku nigdy wcześniej nie mieli okazji pracować.

Mimo to, gdy podczas COVIDu redukowano etaty - kumpel szefa został, pożegnał się jego kolega z działu bijący go umiejętnościami na głowę. Dopiero gdy firma została wchłonięta przez korpo - szef przestał być szefem i jego kumpel dostał wypowiedzenie.

korpo

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (144)

#91153

przez ~mvweo ·
| Do ulubionych
Przetrzymałam książkę z biblioteki, dość długo. Zapomniałam o niej. Przy okazji porządków znalazłam ją. Następnego dnia spakowałam kilka innych książek leżących na półce, zabrałam tę, którą miałam oddać już dawno, i wio do biblioteki.

Przywitałam się i przeprosiłam, że książkę przetrzymałam, zapytałam, czy mogę zapłacić karę kartą. Bibliotekarka naskoczyła na mnie, że co ja sobie wyobrażam, że przecież to biblioteka, a nie ZUS! Że płatność tylko gotówką! Znowu przeprosiłam i wytłumaczyłam, że w bibliotece nie byłam bardzo dawno, że ostatnia, którą odwiedziłam, była za granicą i z tego co widziałam, normalnie mieli terminale płatnicze. Kobieta sprawdziła książkę i zaczęła lamentować, jak ja mogłam tak długo przetrzymać książkę i doprowadzić do naliczenia tak ogromnej kary (dla ciekawych: 50 zł). Za spóźnienie się już raz przeprosiłam, nie zamierzałam robić tego kolejny raz. Poinformowałam, że karę chcę zapłacić, nie będę się od tego migać, bo to mój błąd, oraz że przyniosłam kilka książek, które leżały na półce, a już na nie nie mam miejsca. Kobieta zawołała koleżankę i wzięła ode mnie torbę. Zaczęła przeglądać książki, kręcąc przy tym nosem. Te nie, bo są po angielsku, no a kto teraz czyta po angielsku?! Te nie, no bo zagięte rogi (rzeczywiście, cztery książki przetrwały moich rodziców i mnie i były lekko podniszczone). Ta książka w stanie idealnym, no ale oni już mają jedną taką, to po co im druga...

Ostatecznie pani wybrała trzy książki, dwie były całkowicie nowe, jedna używana, ale wyglądająca jak nowa (mam w zwyczaju dbać o książki - nie zaginam rogów, nie rysuję po nich i staram się robić wszystko, żeby wyglądały na nowe). Kobieta, która dopiero co przyszła, zaczęła sprawdzać te książki w bibliotece. Druga w tym czasie co chwilę powtarzała, że będę musiała kupić nową książkę, którą ONA chce. W końcu zapytałam, po co mam kupować nową, skoro jest możliwość, że wezmą trzy. Skoro normalnie w ramach kary odkupuje się jedną książkę, dlaczego ja mam odkupić cztery? "No bo takie mamy zasady, ja chcę tę nową książkę" - tłumaczyła pani.

Po sprawdzeniu książek usłyszałam, że one przyjmują tylko nowe, najlepiej te z 2024 roku. Tylko że 2024 rok trwa niewiele ponad 2 miesiące... Panie sprawdzają daty książek, które przyniosłam. Jedna została napisana w 1990 roku, ale wydanie dość nowe (kupowałam ją jakieś 2 lub 3 lata temu), druga z 2020, trzecia z 2021. No one nie mają jak tego przyjąć, bo za stare, ale w sumie to będą łaskawe i przyjmą w ramach kary, tylko że mam sobie nie myśleć, że drugi raz taki myk przejdzie - one wyjątkowo są takie dla mnie dobre... Aż chciało mi się szanownym paniom wytłumaczyć, gdzie mogą sobie tę łaskawość włożyć.

Chciałam grzecznie zapłacić za mój błąd i wspomóc bibliotekę książkami, a w międzyczasie panie cały czas były chamskie (nie opisałam niektórych odzywek, bo wyszłaby epopeja, jednak przez cały czas panie zachowywały się nieuprzejmie). Następnym razem zdecydowanie ominę bibliotekę szerokim krokiem - mam wykupione Legimi, a to czego tam nie ma, wolę kupić (używaną lub nową) niż wysłuchiwać...

biblioteka

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (153)

#91151

przez ~jklhkjhjk ·
| Do ulubionych
Moja kobieta jest mistrzynią pokrętnego odbierania komplementów. Co by się jej nie powiedziało, to odwróci to tak, że wyjdzie z tego obelga zamiast komplementu.

Najbardziej jaskrawy przykład. Odwiedzili nas raz dwa moi kumple i przygotowaliśmy obiad. W dużej mierze ona przygotowała, bo gotuje świetnie. Obiad typowo polski, toteż jeden z kolegów powiedział, że ostatnio tak dobrze jadł u babci jako dzieciak.

Moja kobieta uznała, że skoro jak u babci, to pewnie kolega uważa ją za starą. I do teraz zawsze mi o tym przypomina, że mój kolega powiedział, że jest stara.

Ręce opadają :D

kobiety komplement

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (150)

#90749

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A propo historii z komunikacją miejską/biletami i podejściem do ludzi. Takie małe porównanie.

Byłam sobie w USA, w pewnym mieście, po którym planowałam poruszać się głównie metrem. Poczytałam, zaplanowałam, kupiłam kartę na metro. Ale raz byłam w okolicy, w której do metra było dość daleko, za to znalazłam przystanek autobusowy i po szybkim rzucie oka na rozkład wydawało mi się, że dojadę tam, gdzie potrzebuję. Ale nie miałam biletu, więc mówię pani kierowcy, że nie mam biletu i pytam, czy można kupić u niej albo gdzieś indziej. Co usłyszałam?
"Don't worry, honey!" - po czym zaprosiła mnie, żebym wsiadała, zapytała się, gdzie chcę dojechać, potwierdziła, że tak, tam dojadę, a na właściwym przystanku dała mi znać, że tu powinnam wysiąść. A na koniec życzyła mi miłego dnia.

A około miesiąc przed tamtym wyjazdem tak mi się złożyło, że potrzebowałam skorzystać z komunikacji miejskiej w moim mieście. Nie korzystałam z niej dobrych parę lat, ale sytuacja wypadła mi nagle, na przystanek miałam najbliżej i akurat podjechał ten autobus, co potrzebowałam.

Wsiadłam, podeszłam do kierowcy z pytaniem, czy mogę kupić bilet (na przystanku ani w okolicy nie było żadnego kiosku). Pan nieuprzejmym tonem odparł, że kierowca biletów nie sprzedaje. Zatem zapytałam się, jak mogę kupić bilet. Pan powiedział, że w autobusie są kasowniki, do których można użyć karty miejskiej, a na przystankach biletomaty. Ja na to, że takiej karty niestety nie mam, na tym przystanku biletomatu nie było, i jak w takim razie mogę zapłacić za przejazd. Na to kierowca pouczającym tonem stwierdził, że obowiązkiem pasażera jest posiadanie biletu a podróż planuje się z wyprzedzeniem, zatem jeśli nie mam biletu, to sugeruje, żebym opuściła pojazd, albo mogę jechać na własne ryzyko, ale w razie kontroli zapłacę mandat.

Wysiadłam, nie jestem gapowiczką. Ale w tym większym szoku byłam, gdy zostałam tak miło potraktowana w obcym kraju.

komunikacja miejska autobus mpk

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (180)

#90665

przez ~Scotte ·
| Do ulubionych
Cześć

Od miesiąca mijałem się z uroczą dziewczyną, wymieniając się uśmiechami. W końcu zagadałem, kilka razy zamieniliśmy kilka słów, po prostu mijaliśmy się w drodze do pracy, wymieniliśmy się numerami i fb, umówiliśmy na wspólne wyjście (jeszcze do niego nie doszło).

Wygląda młodo, ale skoro pracuje...

No i na fb zobaczyłem, że ma 16lat. Ja mam 32.
Zrobiło mi się głupio, przeprosiłem ją, wyjaśniając, że sądziłem, że jest starsza skoro chodzi do pracy.
Odpowiedziała, że nie ma z tym problemu i nadal chciałaby się spotkać.

Problem w tym, że nie wiem czy to dobry pomysł. Trochę źle się z tym czuje. Niby prawa nie łamię, nie mam złych zamiarów, ale jakoś...

Nie planuję nie wiadomo czego, po prostu chciałem poznać sympatyczną dziewczynę.

PS. Nie mam żadnych "nielegalnych skłonności", znam wiele rozgarniętych nastolatków, jak i wielu po 40 z którymi nie ma o czym rozmawiać, więc nie traktuję wieku jako wyznacznik.
Jednak czuję, że w takiej różnicy wieku po prostu jest coś złego.

Co o tym myślicie?

PS2. Ostatnio z nastolatką nie w formie koleżeńskiej spotykałem się jakieś 13 lat temu, to nie tak, że gustuje w młodych.

Poznan

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (140)

#90819

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja u żony.

Jej firma mieści się blisko cmentarza. Ma wielki ogólnodostępny teren parkingowy tuż przy ulicy. Zawsze pozwalano tam parkować bo i tak 1 listopad to dzień wolny.

W tym roku niestety. A czemu?

Rok temu Janusze biznesu wywiesili karteczkę "płatne 5zł" i inkasowali za wjazd. Jest tam 270 miejsc parkingowych, więc sami sobie policzcie.

Teraz jest szlaban, ale przynajmniej karta pracownika go otworzy.

Janusze

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (156)

#91146

przez ~Agata687 ·
| Do ulubionych
Historia o cesarskim cięciu z poczekalni przypomniała mi moje historie z nadżerką.

Gdy byłam nastolatką, na pierwszej wizycie u ginekologa, doktorka zauważyła malutką nadżerkę i kazała ją obserwować. Chodziłam do niej jeszcze przez 3 lata i z nadżerką nie działo się nic. Pozostawała takiej samej wielkości.

Potem poszłam na studia i musiałam zmienić ginekologa, bo w rodzinne strony miałam 5h autem. Trafiłam na 3 kompletnych buców (dwóch panów i jedną panią), gdzie panowie sugerowali, że tabletki hormonalne w moim wieku to fanaberia, bo skoro mam stałego chłopaka, to powinnam już mieć dziecko, bo biologicznie lepszego czasu nie będzie. I może biologicznie nie, ale na studiach bez stałej pracy i w mieszkaniu o wielkości schowka na szczotki (20m2!) dziecka mieć się nie powinno. Pani ginekolog za to zrugała mnie za golenie okolic intymnych, bo pozbawiam się naturalnej ochrony.

W końcu znalazłam stałą pracę i dostałam w niej abonament w prywatnej ochronie zdrowia. I o ile na początku miałam super ginekolog która zauważyła, że nadżerka się rozwinęła znacznie w stosunku do badań od mojej pierwszej ginekolog, ale powiedziała, że nic z tym nie zrobi, jeśli planuję dziecko, bo mogę mieć problemy z zajściem w ciążę. Chodzić, obserwować.

Dwa lata temu jednak stanęłam pod ścianą. 7 lat od pierwszej wizyty u ginekologa, a nadżerka stwierdziła, że przestanie dać mi żyć. Dosłownie nie mogłam uprawiać seksu w innych pozycjach niż 3-4, które mnie nie bolały. Moja ginekolog z abonamentu, poszła sama na ciążę, więc dostałam zastępstwo - u faceta, więc podziękowałam (opinie na znanym lekarzu miał beznadziejne). W końcu udało mi się złapać do innej Pani ginekolog, bo mimo że abonament, to terminu do ginekologa nie mogłam złapać.

Powiedziałam jej o dolegliwości, sprawdziła nadżerkę i cytując: "no jest duża, ale teraz się już nie wypala nieródkom, to nie mam co z Panią zrobić".

Może życie seksualne zaczęło umierać, bo mimo delikatności narzeczonego, stosunek mnie bolał, a krwawiłam po nim, jakbym dostawała okres.

Gdy krwawienia zaczęły pojawiać się podczas ćwiczeń powiedziałam dość i poszłam do innej ginekolog. I dopiero u niej dostałam pomoc. Na moją historię i objawy się przeraziła. Gdy zobaczyła jak duża jest nadżerka, to powiedziała, że jest po prostu do wycięcia. Na tym etapie nie dało się już jej zaleczyć. Spytała się czy planuję dziecko w najbliższym roku/dwóch. Powiedziałam, że nie.
Zrobiła mi wszystkie badania, aby upewnić się, że krwawienia są winą nadżerki, ale już na samym badaniu wyciągnęła zakrwawione urządzenie do USG.

Badania żadnej innej przyczyny nie wskazały. Tymczasem ja chodziłam ciągle z wkładką albo podpaską, jeśli planowałam jakąkolwiek aktywność - czy to rower, czy siłownię.

Dostałam od niej skierowanie na zabieg do szpitala, gdzie leczyła jej koleżanka. Spotykały się ze mną we dwie, omówiły wszystkie za i przeciw i kazały podjąć decyzję czy tniemy czy wymrażamy, czy chcę jednak zrobić to dopiero po ciąży.

Znałam ryzyko tj. problemy z zajściem w ciążę albo jej utrzymanie, szybki i możliwe, że bolesny poród. Ale gdy nie mogę normalnie żyć, byłam gotowa na to ryzyko.

Zapisałam się na zabieg i usłyszałam od różnych osób (teściowej, chrzestnej i jak myślałam -przyjaciółki), że:
- nie powinnam tego robić, bo mi się sprzeciwi (tj. Dostanę raka)
- nie znajdę w ciążę a narzeczony się nie spełni w roli biologicznego ojca (komentarz teściowej, gdy mówiliśmy o tym, że nie możemy przyjechać do nich na urodziny, bo mam w tym tygodniu zabieg)
- to nie jest normalne i powinnam znaleźć ginekologa, który mi to wyleczy,
- na pewno przesadzam z tymi krwawieniami, bo to niemożliwe aby krwawić poza okresem,
- ja po prostu mam niski próg bólu i dlatego nie mogę normalnie uprawiać seksu (mam taki próg bólu, że gdy zaatakował mnie wyrostek spokojnie zeszłam do auta i pojechałam do szpitala, bo przecież prawie nic mi nie jest - to akurat moja głupota była)
- widocznie mój narzeczony ma za dużego i dlatego mnie uszkadza,
- to nie po bożemu, aby się ubezpładniać,
- mam to skonsultować z innymi lekarzami, bo na pewno to jest od antykoncepcji, a nie genetycznie.

I akurat dostałam tylko wsparcie od mojej mamy, a ciocia czy przyjaciółka, z którymi dzieliłam się obawami, mnie skrytykowały. Teściowa sama zaczęła najpierw dopytywać "co to za zabieg, że nie możemy przyjechać", a potem wykładać swoje mądrości.

Po tych przebojach przestaję się dzielić takimi sprawami z osobami, które nie są moimi rodzicami i narzeczonym. I zalecam to wszystkim.

rodzina wsparcie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (172)

#91113

przez ~Noewyrzucaj ·
| Do ulubionych
Mieszkam w małej wsi. Mamy jedną drogę dojazdową od głównej- wojewódzkiej.

Na rozmowach o śmieceniu zeszło kilka zebrań sołeckich, śmieci ubyło, ale nie zniknęły. Ludzie nadal wywalają śmieci gdzie popadnie, jedzie taki dureń, wypije piwo czy energetyka i rzuca na drogę. Mimo, że wiemy, że to albo miejscowy, albo gość miejscowego, albo służby (ale w to nie wierzę), to śmieci są.

Dobrze, że mamy cudowne dzieciaki. Zbierają i sortują te śmieci 2 razy w roku, za co organizujemy im imprezę, ale serio, ludzie, ciężko mieć jakiś worek na śmieci w aucie, jakiś pojemnik, serio ta butelka czy ten kubek aż tak wam przeszkadzają?

śmieci samochód

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (140)