Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

zarchiwizowany

#91132

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Narzekasz na młode pokolenie?
Bohaterowie akcji
Kajtek lat 7
Tosia lat 10 (siostra Kajtka)
Mama tychże
Babcia tychże
Pewnego dnia babcia woła Kajtka i wkładając mu do lewej rączki dwie monety 5 - złotowe mówi: w tej rączce masz pieniążki dla siebie, a w drugiej (też wciska 2 monety 5 - złotowe) masz pieniążki dla Tosi. Zanieś jej. Już zanoszę babciu ! Dziękuję !
Po godzinie babcia do Tosi: Kajtek dał ci 10 zł>?. Nieeee dał mi tylko piątkę !
Babcia truchtem do matki dzieci na skargę: Twój syn oszukał siostrę ! Miał dać jej ode mnie 10 zł., a dał tylko pięć ! Zrób z nim coś !
Matka w śmiech: to jeszcze nic. On z tymi 15 zł. przyszedł do mnie i zapytał, czy mogę mu zamienić na całe 20zł., a pięć będzie mi dłużny....
***************************
Czego nie rozumiesz ?

dzieci

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (22)
zarchiwizowany

#91112

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczyna się robić coraz cieplej więc zaczyna się pojawiać moja coroczna zmora.

Prawie 2 lata temu udało mi się wynająć mieszkanie na obrzeżach miasta w nowym budynku. Mieszkanie spełnia moje wszystkie wymagania jednak jest coś przez co nie pozwala mi normalnie funkcjonować, a mianowicie prywatne przedszkole za oknem.

Moje mieszkanie znajduje się nad placem zabaw, który przylega do przedszkola. Kiedy w zimie nie jest to zbyt uciążliwe, to od połowy kwietnia do października dzieci prawie cały czas spędzają na zewnątrz. I o ile dźwięki zabaw byłyby zrozumiale to jedyne co słychać to wrzaski na całe osiedle. Mam wrażenie, że jedyna zabawa jaką znają te dzieci to które z nich ma więcej decybeli. Przez całe lato dzieci siedzą na zewnątrz praktycznie od 9 rano do 18-19 wieczorem, a ja spędzam całe dnie słuchania wrzasków za oknem. Doszłam już do momentu kiedy nie mogę się doczekać deszczu i zimy, bo w lecie człowiek nie może wypocząć we własnym mieszjaniu od wrzasków. Nie pomaga zamykanie okien, nawet zatyczki do uszów ledwo dają radę. Dodatkowo przedszkolanki w ogóle nie są zainteresowane hałasem i przez ten cały czas siedzą sobie na ławeczce plotkując. Aktualnie mamy sesję poprawkową dla studentów, a ja muszę się do niej uczyć po godzinie 17 bo za dnia nie słyszę własnych myśli.

Spodziewałam się jeszcze chociaż 2 tygodniu spokoju, ale od zeszłego tygodnia dzieci zaczęły już wychodzić z budynku i dzisiaj po prawie 2 latach w końcu skonfrontowałam się z przedszkolankami. Jedyna reakcja jaką dostałam to informacja że przecież to są tylko dzieci i nie da się z nimi nic zrobić. Nikt nie próbuje nawet wytłumaczyć tym dzieciom, że nie są jedynymi osobami na osiedlu i czasami wypadałoby się opanować. Tymczasem jest godzina 17, a ja nie jestem w stanie przez krzyki za oknem jakkolwiek odpocząć po pracy, bo od godziny dzieci robią sobie zawody które z nich jest głośniejsze.

Przedszkole

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)
zarchiwizowany

#91099

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
[historia opisana przez mojego Małża]
A ten Orange to jest banda telebanksterów. Odkąd mam u nich Internet, nagabują mnie, bym wziął światłowód, bo się pojawił miesiąc po podpisaniu przeze mnie umowy. W końcu uległem, to się zaczęły cyrki:
1. Z centrali zadzwoniła do mnie jakaś mało kumata bździągwa by mnie poinformować, że mój nowy Internet będzie kosztował prawie 105 zeta, zamiast obiecanych 75. Napisałem do kobiety, która mnie wcześniej naszła z tą atrakcyjniejszą ofertą, że wobec tego to ja wolę nadal mieć Internet z miedzianego kabla, jak do tej pory. Co się okazało? Ano "konkurencyjny dział" w Orange próbuje mnie zniechęcić do umowy.
2. Przybyli panowie technicy, po czym odkryli, że zupełnie nie mają pojęcia, którędy ten światłowód doprowadzić mi do mieszkania. Oryginalny, miedziany Internet jest ponoć wmurowany w ścianę, dlatego ta droga odpada. Trza będzie wiercić dziurę w podłodze, tylko nie za bardzo jest gdzie.
3. Panowie technicy w końcu nic nie zrobili, bo mieszkanie wynajmuję, więc na robienie dziur w ścianach i podłodze potrzebna jest pisemna zgoda właściciela. Uprzejma pani nagabywaczka na zmiany umowy stwierdziła, że zaczeka na zgodę właściciela, z którym kontakt będę miał po pierwszym marca.
4. Samo Orange co miesiąc mi próbuje też wcisnąć atrakcyjne pakiety, korzystne oferty i inne głupoty. A ja tego nie potrzebuję. Mam to, co chcę i jak chcę. Czemu te gumowe fajfusy się ode mnie nie odwalą?!
Rozważam by po prostu powiedzieć, że zdaniem właściciela liczba otworów w lokalu jest wystarczająca, więc nie ma jak światłowodu puścić, przez co będę ostatnim użytkownikiem miedzianego Internetu w całej osadzie...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (20)
zarchiwizowany

#91098

przez ~burykotek ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się sytuacja sprzed jakichś 20 lat. Może wy mi to wyjasnicie. Koleżanka dała mi numer telefonu do chłopaka, którego znała i prawdopodobnie mu się podobała. Między nimi były 2 inne miejscowości, ja mieszkałam sporo dalej. Dla żartu zaczęłam do niego pisać, podając zmyslone imię. Np. mam na imię Gośka a pisałam ze Kaska. Po paru dniach umowilam się w miejscu, gdzie pracował jako osoba pilnujaca i sprzedająca bilety. Obiekt turystyczny, na którym w tamtym momencie było pusto. Pojechałam tam i z nim rozmawiałam a on próbował mnie przytulać, potem kazał wracać do domu bo miał po niego ktoś przyjechać. No i chyba już do niego jadąc to było, w SMS podał moje prawdziwe imię. Na miejscu moje nazwisko i dokładną nazwę miejscowości i chyba nawet numer telefonu domowego. I do teraz nie mam pojęcia, skąd to wszystko wziął? ! Więcej się z nim nie widziałam. W ogóle miałam szczęście, że nie stała mi się żadna krzywda z jego strony. Po jakimś czasie siostra coś tam mówiła do mnie, że podobno mam chłopaka. I potem ze zna go chłopak naszej wspólnej koleżanki bo mieszkają (obydwaj chłopcy) blisko siebie. Ja potem się bałam ze wyjdzie na jaw, że do niego poszłam i dalam się obmacywac ale nikt więcej o tym nie wspominał.
No i jak już pisalam. Do teraz się zastanawiam. Możliwe że on po prostu rozsylal mój numer po ludziach i jakoś trafił na moje prawdziwe dane? Internetu wtedy za bardzo nie było. Koleżance nigdy nie powiedziałam, co tam zaszło.

znajomy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (10)
zarchiwizowany

#91084

przez ~Lekomanka89 ·
| było | Do ulubionych
Dlaczego wielu psychologów/psychiatrów twierdzi,że tabletki wszystko zmienią i mój świat nagle na nowo będzie kolorowy?

Poszłam na trzy wizyty do trzech różnych psychologów i jednego psychiatry (wszystko z prywatnej kieszeni oczywiście). Opowiedziałam o moich stanach i zjazdach psychicznych. Zaznaczałam, że chcę nad sobą popracować bez brania żadnych psychotropów, bo już w przypadku leku nasennego (opartego na zolpidemie), czułam się jak gówno. Co usłyszałam od każdego?
- Brak dokładnej diagnozy- raz depresja, raz stany lękowe, raz przepracowanie
- Zalecenie unikania stresów
- Pigułki ale takie lekkie, na początek. Po nich na pewno poczuję się lepiej.

Psychiatra jako jedyny stwierdził, że możliwe,że jest to powiązane z moimi hormonami i zalecił konsultacje z ginekologiem. Oraz tabletki antydepresyjne.

Antydepresantów nie chcę też brać, bo widziałam po znajomych jak im pomagają. W okresie gdy je brali, wszystko było super. Gdy zaczynali z nich schodzić, mieli typowe syndromy odstawienia i pogorszenie humoru. Po kilku miesiącach bez antydepresantów- zwykle powrót do stanu sprzed terapii.

Moje zaufanie do psychiatrów i psychologów maleje również właśnie przez moje diagnozy (a właściwie ich brak) oraz diagnozy koleżanek:
-Jedna ma zdiagnozowaną depresję wysoko funkcjonująca. Otóż według psycholog chęć sprzątania i życia w czystym otoczeniu, mając 2 psy i długowłosego kota, tu u mojej znajomej objaw tuszowania problemów. Zalecenie- wesołe tabletki.
-Depresja sezonowa to diagnoza innej znajomej. Recepta? Tabletki. Skąd wiadomo, że depresja sezonowa? Bo akurat na diagnozy znajoma przyszła jesienią i powiedziała, że podczas lata nic jej nie było (gdy latem miała inną, lepszą sytuację życiową niż jesienią).
-Depresja równoważna- tego to nie umiem przetłumaczyć ani zdiagnozowany tak znajomy też nie umie. Podobno chodzi o to, że w ciągu dnia ma zarówno objawy normalnego stanu jak i depresji (???). Recepta- wesołe tabletki.

I już sama nie wiem w czym jest problem. Czy we mnie, czy w tych lekarzach, którzy zamiast ze mną opracować jakieś zadania, terapię, aby rzeczywiście zdiagnozować mój stan, wolą przypisać tabletki i mieć pacjenta z głowy. Boję się iść do kolejnego lekarza, aby znowu usłyszeć, że pomogą mi tabletki. Zaczynam rozważać terapię za granicą, bo akurat do Czech mam blisko, bo myślę, że u nas w kraju nie znajdę pomocy.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (41)
zarchiwizowany

#91083

przez ~Lekomanka89 ·
| było | Do ulubionych
Dlaczego wielu psychologów/psychiatrów twierdzi,że tabletki wszystko zmienią i mój świat nagle na nowo będzie kolorowy?

Poszłam na trzy wizyty do trzech różnych psychologów i jednego psychiatry (wszystko z prywatnej kieszeni oczywiście). Opowiedziałam o moich stanach i zjazdach psychicznych. Zaznaczałam, że chcę nad sobą popracować bez brania żadnych psychotropów, bo już w przypadku leku nasennego (opartego na zolpidemie), czułam się jak gówno. Co usłyszałam od każdego?
-Brak dokładnej diagnozy- raz depresja, raz stany lękowe, raz przepracowanie
-Zalecrnie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (0)
zarchiwizowany

#91041

przez ~Nemesis ·
| było | Do ulubionych
Historia ku przestrodze. Jeżeli jakieś fakty są niespójne lub niezrozumiałe to z góry przepraszam, jednakże nadal jestem pod wpływem silnych emocji pisząc to.

Zachorowałam na ciężką depresję. Brałam leki, paliłam papierosy a najcięższe chwile utapiałam w alkoholu. Brakowało mi adrenaliny. Na forum dla chorych na depresję zaczepił mnie chłopak z Bielska. Młody, na pozór pełen uroku i ambitny, przedstawiał się jako skrzywdzony przez los i rodzinę, samotny biznesmen.
Rozmawialiśmy, znalazłam w nim źródło adrenaliny i wydawało mi się - poczucia zrozumienia i bezpieczeństwa. Naobiecywał mi wiele, maskował się fejk zdjęciami ,że jest taki zaradny życiowo. Doskonale wiedział, że jestem w najgorszym momencie mojego życia i ciągnął mnie równą pochyłą na dno.
Jak? Rozbił moją rodzinę niemalże.
Pokłócił mnie ze wszystkimi znajomymi.
Wspierał moje stany, gdy mówiłam, że nie panuję nad sobą, aprobował to.
Teraz jego kłamstewka;
Jest bogaty, ma sieć restauracji, wybudował osiedle w Bielsku, ma sieć żabek pod sobą oraz dom z żabką i żłobkiem tuż obok domu. Kłamstwo. Po czasie wyszło, że nic z tych rzeczy nie należało nigdy do niego a on sam groszem nie śmierdział. Klasyczny oszust, naciągacz i wyzyskiwacz chorych kobiet.
Na wyżej wymienionym forum oprócz mnie bajerował naraz kilka innych dziewczyn o czym dowiedziałam się po czasie, bo byłam zaślepiona.
Ma wiele nowych aut, jest doskonałym kierowcą! - nawet prawo jazdy nie miał, samochodu żadnego również nie posiadał.
Jego wymyśleni bodygardzi to grupa pseudokibiców a on sam ma problemy z alkoholem i kłamstwami. Mówił oczywiście, że mnie kocha. Zapomnial tylko dodać, że jest w trakcie naprawiania swojego związku z narzeczoną, Martynką, która akceptuje wszystkie jego wybryki i mają razem córkę.
Oczywiście wychciał odemnie pewna sumę pieniędzy. Nie wiem czy ją odzyskam, nie wiem w ogóle gdzie znaleźć pomoc po tym wszystkim co mi ten człowiek zrobił. Chodzę na terapię i napewno poruszę ten temat z terapeutką....natomiast jedno jest pewne... chrońcie jak oka w głowie swoje żony, narzeczone, dziewczyny, matki, siostry przed takimi jak on.
Panie Michale z Bielska, lat 27, czarny g-shock na twoim nadgarstku po twoim bracie, pozdrawiam cie serdecznie u życzę Ci, żebyś dostał lekcje życia za to wszystko co zrobiłeś mi i wielu innym kobietom.

Oszust internetowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)
zarchiwizowany

#90998

przez ~SmutnaTorciara ·
| było | Do ulubionych
Tu autorka wyznania 88625 89624.

W cukierni w markecie pracowałam łącznie 8 miesięcy. Ekipa była spora, całkiem fajna w szczególności załapałam fajny kontakt z dziewczyną młodszą o 2 lub 3 lata.
Sama praca była wymagająca, aczkolwiek bardzo satysfakcjonująca, wszelkie prawa pracownicze przestrzegane i fajne profity jak multisport czy dopłata do posiłków na stołówce. Jedynym mankament to dwie kobiety i kierownik.

Pierwsza Pani nazywana przez kierownika jego zastępcą. Ogólnie dość sympatyczna, niestety dawała się wmanewrować kierownikowi w wyręczaniu go. Dodatkowo parzenie kawy. Maślane i lizusostwo. To bardziej bawiło niż denerwowało. Robiła dużo więcej niż należało do zakresu jej obowiązków przez co była przez kierownika nazywana najlepszym pracownikiem. Niestety władza odbijała się na niej dość mocno, przez co mało kto chciał z nią pracować.

Druga Pani to nazywana przez kilka koleżanek cerberem. Lubiła krzyczeć na ludzi i wyżywać na bogu ducha winnych uczniach. Długo zajęło mi wkupienie się w łaski na tyle, aby nie obrywać rykoszetem za sam fakt stania obok. Raz koleżanka sięgnęła po wózek na wypieki, nawet go nie dotknęła, po prostu wyciągnęła rękę, a cerber już z zębami, że to jej, i aby się odwaliła bo już sobie przygotowała go. Naprawdę wystarczyłoby normalnie zakomunikować, że to jej, i nikt by go nie ruszał. Ogólnie przez całą pracę modliłam się w duchu aby nie dostać zmian sam na sam z nią. Szefostwo wiedziało o jej zachowaniu, skwitowali to tym, że już teraz jest lepiej kiedyś było gorzej.

Kierownik bardzo miły i w większości ogarnięty gość. Starał się słuchać i być cierpliwy. Grafiki starał układać się w miarę próśb pracowników. Jednak, gdy zgłaszałam problem dot. zachowań pracowników i chowania sprzętów przez niektórych, to stwierdził ż oszukam problemów tam gdzie ich nie ma. Aha, fajnie.

Małe piekielności;

- Pomniejsze zachowania innych ludzi jak; chowanie sprzętu firmowego np. chochelek do prywatnej szafki, aby ktoś kto lubi ich używać nie mógł.

- Zahamowanie produkcji na czas wizytacji silikera (taki wewnątrzfirmowy sanepid był raz w miesiącu niezapowiedziany) bo musi być czysto: miski w kremami nie mogły leżeć na stołach produkcyjnych podczas produkcji. Owoce których się używało musiały być w pojemnikach zafoliowane od góry nadal podczas produkcji. Wyglądało to tak, że jak dostawałyśmy cynk, że będzie to cała hala cukiernicza wstrzymywała pracę i zaczynała sprzątać, foliować, chować. Siliker dawał punkty za każdą skazę, brud czy zły stan techniczny zmywaka (cały był do remontu). Była liczba której nie można było przekroczyć, jeśli się to zdążyło z premii zostało odejmowane 30%. Nawet jeśli nie było kogoś na zmianie i fizycznie nic nie mógł zdziałać aby temu zaradzić. Tu można by dodać jeszcze kilka piekielności z tym związanym.

- Czepianie się o przeważenie produktów choćby o 10 gram. Najbardziej się to odczuwało przy małych rzeczach typu eklery. Same w sobie były wypiekane duże, nie można było mniejszych a waga kremu wyznaczona na jednego była zbyt mała, aby ładnie wyszprycować krem. Wyglądało to płasko i nie ładnie. Do kogo pretensje, że się nie sprzedało i duża strata? No jak to jak? Do pracowników.

- Grafik. Mała piekielność każdego miesiąca. Każdy miał mieć przeważnie jeden pełny weekend w miesiącu wolny. Piekielność polegała na tym, że w piątek dawali nockę więc kończysz w sobotę rano. W poniedziałek natomiast najczęściej zaczynało się o 4:00 rano.

Zdarzył się bardzo trudny okres gdzie szefostwo bardzo mocno się czepiało całej produkcji. Dodatkowo dobił mnie fakt, że koleżanka z którą miałam najlepszy kontakt i była moją opoką w tym miejscu odeszła. Nie wytrzymałam. Zwolniłam się.
Miałam przerwy w zatrudnieniu między różnymi zakładami.

Przykłady piekielności w nich.

Zakład I; Szef rzucił mnie bez przeszkolenia na cukiernie. Po tygodniu chciał ode mnie spróbować crossaint, crème brule, ptysiów z kruszonką. Na kiedy? Powiedział, że wychodzi za 4 godziny i ma być gotowe. Oczywiście inna dziewczyna wypiekała inne rzeczy w piecu, a był tylko jeden. Nie chciałam wstrzymywać produkcji, więc robiłam pomiędzy. Z crossaint zrezygnowałam, bo nie było garownika, w 4 godziny nie było szans zrobić ciasta półfrancuskiego łącznie z normalnym wyrastaniem. Skończyło się tak, że ptysie miałam wypieczone, baza do kremu muslinowego się chłodziła, crème brulle był w piecu, piekł się już ponad godzinę i nadal nie był dobry. Ostatecznie doszedł, ale już po czasie. Szef się obraził. Powiedziałam co i jak, to stwierdził, że on tu jest Panem i jeśli mówi że mają być za 4 godziny crossainty to mają być. Zwolniłam się w tym samym momencie.

Zakłąd II- Duża hala, największa jaką widziałam w swoim życiu. Tak lekko z 300,00 m2. Pracowników 3 plus 2 uczniów. Jeden pracownik z orzeczeniem o niepełnosprawności. I naprawdę coś mu było, z tym, że nie fizycznie a z głową. Co dokładnie nie wiem, jednak po zachowaniu i patrzeniu na obsługę maszyn cukierniczych stwierdzam, że nie powinno go tam być. W samym zakładzie przepisów brak, patrz się i ucz. Z plusów nauczyłam się pisać czekoladą. Ogólnie facet mi nie zapłacił. Odeszłam.

Aktualnie pracuję w filii cukierni w mieście wojewódzkim. Jestem jedyną polką. Przepisy pisane cyrlicą, Moje pomieszczenie jest przeszklone, bardzo małe 4m2. Brak umowy, ale kasa dobra. Planowana UoP na najniższej reszta pod stołem. Prawda jest taka, że płaci za dni, nie ważne czy spędzisz 8,12 czy 15 godzin na zakładzie, ma być zrobione. Nie wyrobiłam się nigdy w mniej niż 11. Z tego powodu nadgodziny nie są płatne. Urlop jest liczony z najniższej krajowej. Zamiast piec ciągle myję to małe pomieszczenie bo klienci maja widzieć że czysto. Tyle, że to tak nie działa. Blachę gdzieś musze położyć, tak samo miskę, etc. To brudzi. Blachy są czarne i przepalone. Wiadomo, daje się papier do pieczenia. Sprzęty które są tak mocno eksploatowane nigdy nie będą wyglądać cacuś glancuś jak nówki. Szef tego nie rozumie. Woli aby klient nie widział takich rzeczy. Z tym, że jednak ja wolę położyć blachę na czysty blat niż opierać o podłogę która podczas produkcji naprawdę mocno się brudzi.

Wiecie co? Zwalniam się.

Cukiernia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (30)
zarchiwizowany

#91000

przez ~Onyxa ·
| było | Do ulubionych
Czasy licealne.
Dwie koleżanki.
Jedna w długim związku, z chłopakiem starszym o trzy lata. Do tego ogarniętym, i co ważne dla historii, lubianym przez jej rodziców. Gdy ona jest w drugiej klasie, on decyduje się na wyjazd za granicę do rodziny. Ona ma dołączyć po maturze. Ale plany planami, a życie życiem... "Inny się młodzieniec podsuwa z ubocza i innemu rada dziewczyna ochocza..." Niestety, ciężko jej zrezygnować ze wspólnych wspomnień, a i przysyłane prezenty cieszą oko.
Sprawy nie ułatwiają rodzice, którzy nowego amanta próbują córce wybić z głowy. I trwa to miesiąc, pół roku, dłużej...
Wtedy na scenę wchodzi ta druga. Z czasem zaczyna jej się robić szkoda wiernego i tęskniącego młodzieńca. Przy kilku okazjach poznaje go coraz lepiej i staje się wyrzutem sumienia. Niby rozumie koleżankę, ale coraz częściej dochodzi do umoralniających rozmów... I nagle koniec przyjaźni. Kątem dowiaduje się, że on dowiedział się o wszystkim a koleżanka oskarża mnie o brak lojalności. Dzwoni on. Spotykamy się i dowiaduję się, że o wszystkim powiedziała mu... jej siostra. Cóż miałam zrobić? Przemilczałam. Nie mogłam jej tego powiedzieć. A ona mi nie uwierzyła, że to nie ja ją zdradziłam.
Czas płynie. Dwadzieścia lat później on ułożył sobie życie poza granicami kraju. A amant, żyje szczęśliwie z jej inną koleżanką dla której ją zostawił. Karma wróciła. I tylko przyjaźni szkoda.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (21)
zarchiwizowany

#90999

przez ~Onyxa ·
| było | Do ulubionych
Czasy licealne.
Dwie koleżanki.
Jedna w długim związku, z chłopakiem starszym o trzy lata. Do tego ogarniętym, i co ważne dla historii, lubianym przez jej rodziców. Gdy ona jest w drugiej klasie, on decyduje się na wyjazd za granicę do rodziny. Ona ma dołączyć po maturze. Ale plany planami, a życie życiem... "Inny się młodzieniec podsuwa z ubocza i innemu rada dziewczyna ochocza..." Niestety, ciężko jej zrezygnować ze wspólnych wspomnień, a i przysyłane prezenty cieszą oko.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (1)