Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Poczekalnia

Tutaj trafiają wszystkie historie zgłoszone przez użytkowników - od was zależy, które z nich nie trafią na stronę główną, a którym się może poszczęścić. Ostateczny wybór należy do moderatorów.
poczekalnia

#90494

przez ~Pechowiec1234 ·
| było | Do ulubionych
Tak stwierdzam, że na piekielnych naprawdę źle się dzieje i to ta społeczność staje się piekielna. Czepiacie się w historiach często, że ludzie dopowiadają sobie rzeczy po kilku zdaniach/zdjęciach/zachowaniach a sami robicie to samo.
Nie, mój pies to nie wielkie bydle ale do małych też nie należy. Nie zakładam mu kagańca. Fizjonomia pyska średnio na to pozwala. A nawet gdybym miała możliwość to i tak bym mu nie założyła. Dlaczego, skoro trzymam go na dystans mam to robić, bo komuś się chce wepchać mu łapy do pyska? Skoro mówię nie dotykaj to nie ruszasz.
Nie, nie pchałam psa między ludzi. Staliśmy na ŁĄCE z dala od głównej sceny obserwując co się dzieje.
Nie, ludzie nie robili podchodów bo bali się mojego, jak to Digi nazwała bydlecia. My się cofaliśmy a ludzie za nami. Bo ładny, bo wygląda jak niedźwiedź.
Zgodnie z tym co powiedział mi behawiorysta, pies powinien potrafić reagować w każdym środowisku tym bardziej, jeśli jest szkolony na psa specjalistę. Nasz potrafi, bo poświęciłam mnóstwo czasu na jego naukę i ułożenie. Właśnie dlatego, że będąc świadomą właścicielką nie chce żeby zrobił komuś krzywdę. I skoro to ja odpowiadam za psa to wiem co potrafi i rozpoznaję sygnały.
A na festynie z Młodym byliśmy pierwszy raz od chyba dwóch lat. Bo był po drodze. I byliśmy na obrzeżach imprezy.
Ale wy wiecie lepiej. Cóż, jesteście piekielni.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (118)
poczekalnia

#90396

przez ~Liczeniekalorii ·
| było | Do ulubionych
Na wstępie. Mam 165, ważę obecnie 57,5 kg. Dlaczego o tym wspominam? Bo dostałam obsesji na punkcie mojej wagi. Zwykle ważyłam ok. 54 kg w okresie wiosna-jesień. Zimą przymierzałam do 56 kg.

Wszystko zaczęło się na święta Bożego Narodzenia. Zaczęło się od niewinnego komentarza podczas kolacji wigilijnej, gdzie ciocia rzuciła, że chyba mi się trochę przybrało, bo zrobił mi się wałeczek nad stanikiem. Potem komentarz powtórzyła teściowa. Że przybrało mi się na wadze i wyglądam w końcu zdrowiej.

Zwaliłam to na duże ilości jedzenia, które pochłania się w tym okresie i gdy wróciłam do domu, nie chciałam wchodzić na wagę. Potem jednak zobaczyłam w lustrze, że obrosłam w tłuszczyk na brzuchu i w ramionach.
Weszłam na wagę i zobaczyłam 60,3 kg. Załamałam się. Mój narzeczony powiedział, że wyglądam normalnie, ale jak chce to możemy przejść na dietę.

Zaczęłam więc pilnować kalorii. 1200 kcal to był mój limit dzienny, który miał mi pomóc wrócić do wagi. Pierwszy kilogram zszedł. I nie chciało pójść dalej.

1200 kcal i ćwiczenia trzy razy w tygodniu. Spalane minimum 400 kcal. 58,5 i stanęło.

Zaczęłam wchodzić na wagę codziennie. Potem rano i wieczorem. To że zjadłam coś ponad 1200 kcal sprawiało, że następnego dnia robiłam ćwiczenia tak długo, aż spaliłam naddatek.

A waga ani drgnęła. Stwierdziłam, że pewnie jeszcze za dużo jem. Albo niezbyt zdrowo. Zaczęłam jeść mniej mięsa, więcej warzyw.

I nadal nic. Zaczęłam mieć obsesję na tym punkcie. W swoim mniemaniu musiałam zrzucić jeszcze 4 kg do maja. Dodatkowo takie rzucane niby to luzem komentarze od wspomnianej ciotki czy kuzyna, że zawsze taki chudzielec był ze mnie, a teraz w końcu mam kilka kilo więcej i dobrze wyglądam.

W kwietniu zaczęłam się źle czuć. Okazało się, że mam covid. Po nim poszłam na badania krwi i wyszła mi anemia.

Mój narzeczony się zdenerwował. Zapisał mnie do dietetyka, skoro miałam się na punkcie wagi schizowac.

Dietytyk na dzień dobry zaważyła mnie i obmierzyła. Sprawdziła wagę i wyszło, że mam poziom tkanki tłuszczowej na poziomie 26%. A z moim trybem diety i sportu, nie schudłabym, bo tłuszcz spaliłam, ale rozbudowałam mięśnie, których wcześniej nie miałam aż tyle. A ograniczenie kalorii sprawiało, że wpadałam w błędne koło - jem mniej, spałam dużo, ogranizm musiał sobie coś odłożyć.

Jedyne zalecenie jakie od niej dostałam, to dieta, która zapewni mi odpowiednie makro. Nic więcej. Powiedziała, że wyglądam bardzo dobrze i na moim miejscu nic by nie robiła.

I ulżyło mi. Po tej wizycie wręcz się popłakałam. Narzeczony zainterweniował w dobrym momencie, a ja głupia, zamiast go słuchać, że wyglądam okej, widziałam tylko cyferki na wadze. Przez głupie gadanie miałam zaburzony obraz siebie. Nie miałam gigantycznej nadwagi. Ba, BMI nadal było w normie. A czułam się po tych komentarzach jak wieloryb.

Jedyne co mi po tej historii zostało, to ochota na ćwiczenia w zwiększonej liczbie.

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (73)
poczekalnia

#90371

przez ~niemogejarac ·
| było | Do ulubionych
Kojarzycie taki dowcip?

Przychodzi facet do lekarza i mówi:
- Boli mnie jak tu naciskam.
- To proszę nie naciskać. Następny!

Okazuje się, że to nie dowcip, a rzeczywistość. Lubię, a właściwie lubiłem, zapalić sobie trawkę. Nie po 10 blantów dziennie, codziennie, tylko przy weekendzie ze znajomymi. Był to dla mnie substytut alkoholu, bo którym miałem fajną fazę, a na drugi dzień wstawałem rześki jak skowronek, bez kaca, bólu brzucha i innych uroków alkoholu.

Niestety jakiś czas temu mój organizm zaczął dziwnie reagować na marihuanę. Objawy takie jak bardzo przyśpieszone bicie serca i ogarniająca panika. Udałem się więc do lekarza, bo chciałem się dowiedzieć jaka jest tego przyczyna i ją wyeliminować.

Po przedstawieniu sytuacji, lekarz odpowiedział krótko:

- Przestać palić.

No super, bulwo!

- Chciałbym się dowiedzieć jakie zmiany zaszły w moim organizmie, że zaczął reagować inaczej niż dotychczas. Może mi pan jakieś badania dać?
- Nie trzeba żadnych badań, trzeba przestać palić.

Byłem u trzech lekarzy i wszyscy mówili to samo. Żaden nie skierował mnie na badania i nie próbował zgłębić tematu. Mnie to niepokoi, bo po pierwsze coś w moim organizmie się zmieniło i nie funkcjonuje tak jak powinno, a po drugie naprawdę lubiłem sobie zapalić.

Najgorsze, że to lekarze z prywatnej opieki medycznej, za którą płacę co miesiąc niemałe pieniądze.

lekarze

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (103)
poczekalnia

#90374

przez ~Katsuni ·
| było | Do ulubionych
Miałam bardzo dobrą koleżankę - dajmy na to Anię. Z Anią poznaliśmy się na studiach i trzymałyśmy się razem przez licencjat i magisterkę. Trzymały się z nami również 4 inne dziewczyny, ale po studiach każda poszła w swoją stronę i kontakt się poluźnił. Ja utrzymywałam bardzo luźny kontakt z Kasią oraz Basia, bo akurat do Basi miałam w miarę blisko z rodzinnej okolicy i zdarzyło nam się spotkać na kawę, gdy byłam w okolicy. Kasia wyjechała do Norwegii ale raz na ileś napiszę coś w odpowiedzi na jej relacje na Instagramie, czy życzenia urodzinowe/z innych okazji i z wzajemnością. Pogadalismy chwilę i tyle.

Ania pożaliła mi się, że nie ma kontaktu z nikim z naszej paczki. Przeżyła to bardzo, bo w jej ocenie, skoro kolegowałyśmy się we 4 na studiach, to nadal powinnyśmy mieć super kontakt po nich. Powiedziałam jej, że każdy ma teraz swoje życie, pracę i nikt nie przyjedzie specjalnie do naszego miasta, żeby posiedzieć z nami na piwku jak kiedyś.

Potem wyszło, że Basia bierze ślub. Ania oczekiwała, że dostanie na ten ślub zaproszenie, mimo że realnie nie rozmawiała z Basia od dłuższego czasu. Mi Basia tylko rzuciła, że będzie wychodziła za mąż więc pogratulowałam jej i życzyłam szczęścia.
Basia wrzuciła na Instagrama zdjęcia z wesela akurat w dzień, gdy widziałam się z Anią. Uznała to za bezczelne, że nie była zaproszona, a nasza inna koleżanka ze studiów tak. Zauważyłam,że one we dwie się przyjaźniły i nadal gdzieś wyjeżdżały razem, więc to chyba oczywiste, że była zaproszona. Ania uważała, że nie, bo nas Basia nie zaprosiła. Nie umiałam jej przetłumaczyć, że to że znamy się z jednego miejsca i kiedyś miałyśmy relacje, nie oznacza to, że będą one do końca życia.

Potem podobna historia wystąpiła z Kasią, z którą akurat przed ślubem udało mi się spotkać na kawę, gdyż sam ślub organizowała pod studencką miejscowością. Ania nie była wtedy zaknteresowana, bo musiałaby dojechać. Ja wsiadłam w pociąg i z Kasią pogadałam, dostałam zaproszenie do kościoła, gdybym chciała przyjść, bo wesele planowano jedynkę w gronie najbliższych. Z zaproszenia do kościoła nie skorzystałam ze względów religijnych ale wysłałam jej kartkę ślubną.
Ania miała pretensje, że jej nie powiedziałam o zaproszeniu, bo gdyby ona wiedziała, że ja nie przyjdę, to ona by poszła i czuła się oszukana, że ja sama pojechałam na to spotkanie.

Poza tymi dziwnymi jazdami z Anią spędzi się czas całkiem miło, ale w ostatnim czasie zaczęła robić się coraz bardziej irytująca. Gdy opowiadałam jej, że zaczynam przechodzić na własną działaność i mega się z tego cieszę, odpowiadała, że ona nie ma tyle szczęścia co ja i musi pracować za najniższą krajową. Już kilka razy poruszaliśmy temat jej pracy, gdzie stwierdzała, że jest słabo wynagradzana, a szef jej nie szanuje, ale jednocześnie nie chciała pracy zmienić. Gdy powiedziałam jej, że się zaręczyłam, ucięła temat i nawet mi nie pogratulowała. W końcu zwyczajnie odechciało mi się z nią spotykać, tym bardziej że cały czas ja musiałam do niej pisać czy się widzimy, a zamiast normalnej rozmowy, dostawałam jej żale z życia i to już o wszystko (o pracę, o mieszkanie, o rodziców, o znajomych, o kolejne randki i że umrze w samotności, o to że kupiła buty za 400 zł i o to ~wstaw dowolny powód ~). Ze spotkań z nią zamiast z czystą głową, wychodziłam zmęczona.

Podjęłam decyzję, że już więcej sam do niej nie napiszę. Złożyłam jej tylko życzenia urodzinowe i czekałam czy coś zaproponuje. Nic takiego nie nastąpiło. Jej jedyną interakcja ze mną były serduszka pod relacjami na insta (których to relacji nie wrzucam tak dużo). I tak czekałam miesiąc, dwa, trzy. Aż minęło jakieś 8 miesięcy.

W międzyczasie padła decyzja o ślubie. Stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy wesela na 300 osób, a zadowoli nas mała skromna uroczystość, która przyspieszyliśmy że względu na wiek dziadka (l. 84) oraz jego problemy zdrowotne, a chcieliśmy aby był z nami w tym dniu. Także ostatecznie mieliśmy zaplanowaną uroczystość w urzędzie stanu cywilnego oraz kolację z mini imprezka na 35 osób. Raz wrzuciłam zdjęcie na relacje, że jestem w trakcie wybierania sukni ślubnej z mamą i kuzynką. No i o moim istnieniu przypomniała sobie Ania. Dostałam wiadomość: "Już czekam na moje zaproszenie, daj znać to się umówimy na jego wręczenie i winko ;) "

Odpisałam jej, że nie zapraszamy znajomych, a jedynie rodzinę i przyjaciół, więc przykro mi, ale nie dostanie zaproszenia. Kto miał dostać zaproszenie już je dostał.

Następna wiadomość to było suche "OK." i uznałam temat za zakończony. Jednak Ania dopiero zbierała siły. Wieczorem dostam serię wiadomości, gdzie według niej:
- jestem winna temu, że nasza przyjaźń się rozpadła (nigdy nie odczuwałam tej relacji jako przyjaźni, bo przyjaciółki mam dwie i skoczymy za sobą w ogień i to sprawdziliśmy w praktyce),
- nie interesowałam się jej życiem, tylko sama jestem karierowiczka nastawioną na sukces i pouczałam ją odnośnie jej życia i pracy, z której jest zadowolona (nie wiem co innego miałam odpowiedzieć na jej żale o słabą pensje, duży zakres obowiązków i komentarze z podtekstem seksualnym jej szefa, niż porada aby uciekała z tej firmy)
-celowo przestałam z nią rozmawiać, żeby zaoszczędzić na ślubie,
-nigdy nie zrozumiałam jej problemów,
Oraz wisienka na torcie: uważam się za lepsza od innych, bo jeżdżę drogim samochodem i odkąd go mam nie zadaje się z plebsem. Dla ciekawych ten drogi samochód do kia ceed w leasingu, więc nie moja ;)

Odpisałam, że przykro mi, że tak uważa i ma takie spojrzenie na naszą relację, bo ja dawałam z siebie wszystko aby nasz kontakt utrzymać. Podziękowałam jej za te lata i na kolejne oskarżycielskie wiadomości już nie odpisałam.

Jest mi trochę smutno, bo mam wrażenie, że ona strasznie się pogubiła i z mega pozytywnej osoby, zaczęła robić się zgorzkniała i z pretensja do świata. A pomocy nie chce.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (24)
poczekalnia

#90364

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedyś pod koniec ubiegłego wieku dokładnie 79 rok oglądałem film "Mad Max".
Jadąc ostatnio wypocząć na łonie natury przypomniał mi się.
Spotkałem na stacji paliw w Piekarach ludzi którzy tak się zachowywali jak ta banda motocyklistów z tego filnu.
Nie liczyli się z innymi ludźmi, ich pojazdy ryczały bo były bez tłumików, palili opony.
Na zwróconą uwagę o ich niewłaściwym zachowaniu chamskie odzywki typu s3,14erdalaj głupi chu..ju.
Policji akurat brak, i tak jest zbyt tchórzliwa aby się zająć tym nielegalnym zgromadzeniem (tak, aby było legalne należy uzyskać zgodę oraz zapewnić osobom trzecim przez organizatorów).

I tak się zastanawiam kiedy będzie odcinek: "Mad Max pod Kopułą Gromu".
I nie nazwę tego zachowania zbydlęceniem ludzi bo obrażałbym zwierzęta.
I proszę zastanówcie się, czy to ja jestem piekielny czy ci niby ludzie.
I dokąd dojdziemy pozwalając na takie zachowania. Pod Kopułę Gromu?

policja chamstwo agresja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 12 (52)
poczekalnia

#90332

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiadomość niżej można potraktować jako rozładowanie frustracji – powoli kończą mi się nerwy.

Kupiłem wraz z narzeczoną mieszkanie w nowej inwestycji w jednym z większych miast w Polsce. Mieszkanie odebraliśmy pod koniec lutego. Wziąłem urlop na 2 tygodnie i wykończyłem ściany, położyłem podłogę oraz przygotowałem w podstawowym stopniu łazienkę – krótko mówiąc, doprowadziłem mieszkanie do stanu zamieszkiwanego. Reszta dorabiana jest na bieżąco – ot np. niedawno panowie zrobili nam obudowę wanny.

Podobnie jak ja zrobiło jeszcze kilka osób – i tak sobie mieszkamy od blisko 2 miesięcy.

Większość mieszkań stała i nadal stoi pusta. Na forum mieszkańców widzę, że ludzie często nie chcą odebrać mieszkania ze względu na np. drobne dziurki w tynku. Ich prawo... Ale czy warto czekać na dewelopera kilka miesięcy (bo tyle realnie oczekuje się do kolejnego "podejścia" do odbioru) z tak błahych powodów? Do tego część nabywców wzajemnie nakręca się na grupie osiedlowej, tworząc coś w stylu spirali hejtu.

W efekcie całkiem spora grupa osób mieszkania odebrała dopiero niedawno – bądź jeszcze w ogóle. Co gorsza, ci pierwsi z samym wykończeniem też się nie spieszą.

Niektórzy do wykończenia zatrudniają "fachowców", którzy nieustannie wiercą i walą młotkiem. Ale nie dzień czy dwa, ale np. 2-3 tygodnie, a rekordziści nawet ponad miesiąc. Czasem są to sami właściciele, którzy wątpliwej jakości narzędziami wiercą cały dzień jedną dziurę. Wiem, bo zdarzało mi się prosić ich kilkakrotnie o chociaż przerwę i widziałem, że męczą ciągle jedną rzecz.

Do tego dochodzi masa innych przyjemności jak niszczenie przez "fachowców" części wspólnej (porysowane szyby i ściany, pokruszone kafelki na korytarzu etc.) czy notoryczne łamanie ustalonego przez zarządcę czasu na prace głośne (8:00-18:00 i tylko w dni robocze). Zdarzało się nawet wiercenie udarem o północy.

Moim idolem został młody "inwestor", który kiepskiej jakości sprzętem wiercił całą Wielkanoc. Na moją prośbę o odpuszczenie na chociaż kilka godzin zaczął usprawiedliwiać się, że nie obchodzi katolickich świat (ja też nie, btw – po prostu chcę czasem odpocząć), a potem... Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.

Maile do zarządcy nic nie dają, a ludzie zwyczajnie ignorują prośby już zamieszkałych sąsiadów.

I tak to sobie mieszkam na "placu budowy", słuchając nieustannego i bardzo głośnego wiercenia (jakby w mieszkaniu nie było nic innego do roboty...) oraz disco-polo puszczonego przez wykończeniowców.

Cóż zrobić? Wyprowadzić się z własnego mieszkania? Nie przekonuje mnie wizja niemożności odpoczęcia w ciszy wcześniej niż przed 22:00 bądź "przyzwyczajenia się" do hałasów o częstotliwości 90-100dB, jak już mi niektórzy sugerowali (stopery są na to za słabe).

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 35 (81)
poczekalnia

#90315

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama jako dziecko mieszkała w miejscu, gdzie bardzo ciężko było o pracę. Wieś położona z dala od dużych miast, niezbyt urodzajna. Dużo było takich wsi w latach pięćdziesiątych.
Z tego powodu społeczeństwo było bardzo kastowe - większość biedna, trochę bogaczy ze znajomościami i prawie nikogo pomiędzy. Rodzina mojej mamy była biedna. Dziadek był szewcem, lubił wypić, ale bardzo dbał o rodzinę. Pracował za trzech, żeby wszystkich utrzymać, mama często wspomina, że usypiała przy dźwiękach zelowania butów, a budziła się gdy dziadek już obrabiał pole.
Babcia zajmowała się domem, polem i dziećmi. Dzieci mieli dziewięcioro. Dużo, nawet jak na tamte czasy. Dzieci chodziły w starych ubraniach, często bez butów. Dziadkowie może i niewykształceni, ale babcia pilnowała, żeby jej dzieci się uczyły. Prowadzała do kościoła, przez cały rok zbierała torebki po proszku do pieczenia, żeby zapakować do nich na święta po parę cukierków dla swoich dzieci. Możecie sobie wyobrazić, jak cenne dla tak ubogiej rodziny były te cukierki.
Zarysowuję tło, żebyście zrozumieli, co poczuła pewnego dnia moja babcia. Mama została w szkole wzięta na bok przez nauczycielkę. Nauczycielka zwymyślała ją, że jest z tak wielodzietnej rodziny. Mama dokładnie pamięta jej słowa: "po co tej twojej mamie tylko dzieci. Nie stać ją, a ciągle z brzuchem chodzi. Dobrze by było, jakbyś umarła, to by mniej mieli na utrzymaniu. Kto to widział, tyle dzieci sobie narobić. Durna ta twoja matka, jak suka w rui."
Mama powiedziała o wszystkim babci. Babci zrobiło się przykro, ale nie skomentowała tego. Kazała córce o tym nie myśleć, tylko się uczyć, bo wiedzy nikt jej nie zabierze.
Tamta nauczycielka miała tylko jednego syna. Wypieszczonego i zawsze zadbanego. Zadbała o jego edukację i wysokie poczucie własnej wartości. Często siadał na progu domu, tak żeby widziały go inne dzieci i zajadał tabliczkę czekolady (rarytas, o którym większość dzieci mogła tylko pomarzyć) tak, jak gryzie się chleb.
Karma jednak musi istnieć. Parę miesięcy po rozmowie nauczycielki z moją mamą, jej syn postanowił pokazać innym dzieciom, czego mama nauczyła go o przewodzeniu prądu. Założył gumowe kalosze i wspiął się na drewniane słup, który przytrzymywał kabel z prądem. Tragedia stała się, gdy miał schodzić. Stracił równowagę i złapał ręką za drut. Ręką została na drugie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (55)
poczekalnia

#90265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia o tym jak zamarzyłam sobie drzwi przesuwane do szafy wnękowej.
Otóż moja szafa wnękowa ma bardzo niestandardowe wymiary, cały blok jest krzywy ( na 2 metrach 4 cm spadku), oraz sufit mam w falach ( pomiędzy dołem fali a grzbietem jest 20 cm). Decyzja padła więc na drzwiczki pod wymiar.
1) Pierwszy Fachowiec przyszedł, pooglądał, zrobił dobre profesjonalne wrażenie i zażądał też dobrej profesjonalne sumki, która równała się z moją obecną wtedy wypłatą.
2) Drugi standardowo umówił się i nie przyszedł, przestał również odbierać telefon.
3) Trzeci (piekielny) przyszedł spóźniony, od progu narzeka że 4 piętro bez windy ( była o tym mowa przy wstępnej rozmowie telefonicznej). Przy oględzinach dziury na szafę jęczał i stękał że się nie da, że badziew. Na każde zaproponowane przeze mnie rozwiązanie kręcił nosem że to wszystko jest krzywo i się nie da. Aż w końcu wywiązał się taki dialog.
Ja- Jeżeli ma Pan zamiar zarobić to proszę wymyślić jakieś rozwiązanie, chyba że ma Pan zamiar robotę s partolić to tam są drzwi ( sugestywnie pokazuje drzwi )
Pan 3 – Żegnam ( i sobie poszedł)

Koniec końców zamontowałam tam karnisz i powiesiłam ładną zasłonę która pełni funkcje drzwi.

drzwi do szafy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (61)
poczekalnia

#90262

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nikt nie lubi jeździć drogami ozdobionymi żółtymi pudełkami radarów co kilka mil. Niestety, czasami trzeba.

I sama jazda nie byłaby denerwująca - ot, nastawiam sobie tempomat albo limiter i spoko jadę.

I byłoby spoko, ale sporą część kierowców czuje potrzebę nadmiernego zwalniania.
Autostrada, limit 70mph - zbliżamy się do kamery i na wszelki wypadek dajemy gwałtownie po hamulcach - tak do 65, czasem 60.

Droga do 60mph - Waze daje znać o kamerze - no to hamulec i 50.

Droga w mieście - standartowo 30mph - no to nagle okazuje się, że samochód przede mną, który jechał sobie spokojnie 32 - 33mph nagle jedzie 25...

I jeździj tu człowieku płynnie, jak kierowca przed tobą woli dać po hamulcach na wszelki wypadek...
Pół biedy, jak jest to stopniowe delikatne wytracanie prędkości - ale ile razy jeden z drugim się zagapi i urządza prawie że hamowanie awaryjne tuż przed kamerą.
Dodam jeszcze, że tuż za kamerą jeden z drugim - gaz do dechy - odrabia stracone 10 sekund...

Dobrze, że lubię swoje autko i zniżki i zawsze trzymam sensowny odstęp :-)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (59)
poczekalnia

#90238

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
InPost - rozumiem, że błędy zdarzają się najlepszym firmom, ale nie pamiętam kiedy ostatnio spotkało mnie tak tragiczne podejścia do klienta. Sam musiałem się prosić o rozwiązanie problemu powstałego z ich winy, a pani która teoretycznie miała mi pomoc tak naprawdę nie zrobiła nic oprócz zbywania mnie i okłamania.

W skrócie malutka paczka nadana 7.03. dnia 9.03. o 19:10 uznana została za gabaryt nie mieszczący się w paczkomacie :D Po wielu w większości bezowocnych próbach dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego o powodach takiego stanu rzeczy, jak również tego kiedy mogę się spodziewać paczki staneło w końcu na tym, że w poniedziałek skontaktuje się ze mną kurier w celu ustalenia adresu odbioru. Nie wnikam po co jak przy zamówieniu paczki takowy podawałem. W sumie nie dowiedziałem się także kiedy samo doręczenie nastąpi. Ku mojemu zdziwieniu w poniedziałek 13.07. o 16:27 dostałem standardowego smsa, że paczka oczekuje na odbiór przez 48h w paczkomacie takim, a takim - plus oczywiście kod odbioru. Z tym, że nie był to "mój" Paczkomat tylko inny do którego mam prawie 3km. Po kontakcie na ich czacie na Facebookowym messengerze sprawa została przekazana gdzieś dalej. Po kilku/kilkunastu minutach na e-maila Pani z inpostu odpisała krótko, że z powodu awarii mojego paczkomatu wybrano inny najbliższy uwzględniając obłożenie. Warto zaznaczyć, że w promieniu 500m od miejsca zamieszkania mam conajmniej 3 inne paczkomaty i stacjonarny punkt odbioru, który jest ok 150m od "mojego" paczkomatu - to zawsze tam trafiały przesyłki gdy był on przepełniony/niesprawny. W kolejnym mailu do owej pani grzecznie zwróciłem uwagę iż taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje gdyż nie tłumaczy to ciągłych zmian wymiaru przesyłki oraz wytłumaczyłem iż "mój" Paczkomat cały czas na ich stronie widnieje jako "dostępny". Dodałem także, że zawsze w przypadku awarii paczka trafiała na przechowanie do innego miejsca, ale później wracała do właściwego paczkomatu i o całej procedurze wyraźnie byłem informowany w smsie - co teraz nie miało miejsca. Na końcu poprosiłem o przeniesienie paczki do jakiejś sensowniejszej dla mnie lokalizacji lub w ostateczności wydłużenie czasu na odbiór. Pani odpisała dopiero na drugi dzień po moim drugim przypominającym e-mailu. Stwierdziła jedynie, że status gabaryty nadano błędnie, a nieodebrana paczka się przeterminuje i po 48h wróci na magazyn i będą PRÓBOWAĆ ją tam przechwycić. Czyli tak naprawdę nie wiem czy paczka do mnie trafi. W kolejnym mailu zarzuciłem jej zbywanie oraz okłamywanie mnie. Całość poparłem cytatami z ich regulaminu potwierdzającego, że:
- przekroczyli maksymalny czas na dostawę paczki
- nie zastosowali procedury dostarczenia itp. itd.
Zażądałem aby dostarczono mi paczkę zgodnie z regulaminem, czyli żeby po czasie przechowywania wróciła do wybranego przezemnie paczkomatu. Gdy mail pozostał bez odzewu wysłałem kolejnego proszącego chociaż o przedłużenie czasu odbioru gdyż, nie dam rady odebrać przesyłki z wybranego przez nich paczkomatu przed upływem czasu i boję się, że mi ona przepadnie. Dodałem, że mam nadzieję iż chociaż to dadzą radę ogarnąć gdyż przecież nawet w ich w aplikacji dla klientów jest płatna taka opcja. Dostałem znowu tezyzdaniową odpowiedź, że będą próbować przechwycić paczkę na magazynie gdyż nie mogą jej przedłużyć z racji iż może to zrobić tylko odbiorca ponieważ opcja jest płatna :D Nosz kurrrr... Czyli InPost nie potrafi przeterminowanej paczki dostarczyć zgodnie ze swoim regulaminem, a ja się muszę prosić żeby coś z tym zrobili. Ci natomiast nie dają żadnej gwarancji na dostarczenie przesyłki, a od owej babki nawet jednego przepraszam nie usłyszałem/przeczytałem. Do tego jeżeli chce mieć pewność odebrania przesyłki której nie potrafią mi dostarczyć to jeszcze mam dopłacać :D
Finał jest o tyle dobry, że na ich infolinii po krótkim wyjaśnieniu sprawy facet bez problemu przedłużył mi ZA DARMO czas na odbiór przesyłki (jednak da radę?). Na śledzeniu co prawda cały czas widniało, że upłynął czas na odbiór, ale paczkę mimo to odebrałem oczywiście z najmniejszej skrytki :D Aby nie było za przyjemnie i wrsoło tego koperta była jakby już raz otworzona i zaklejona taśma samoklejącą. Sprzedawca z którym miałem świetny kontakt zapytany o ten fakt twierdził, że raczej nie możliwe żeby pakowali w użyte już raz koperty ale pewności w 100% nie ma co się działo na dziale pakowania - wiec tego faktu nie reklamowałem.
Żeby było śmieszniej dzień później dzowoniła jakaś pani z inpostu pytając się czy przez przypadek nie odebrałem paczki innej osoby :D
Reklamacja z opisem sytuacji, jak również zlewania i okłamywania przez ich pracownice złożona, ale odpisali że zaistniała sytuacją wynikała z błędu operacyjnego, bardzo przepraszają itp. Oraz zapewnili, że dokładają wszelkich starań aby proces dostarczania przesyłek przebiegał prawidłowo itp. itd.

przesyłki InPost Paczkomat

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (52)