Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Szukaj


 

Znalazłem 6 takich historii

#84975

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wściekłam się, wnerwiłam, odpaliłam tryb wzmożonej perfidii oraz mściwości i przez noc wysmarowałam kilkanaście stron różnych dokumentów.

Pierwszy jest pozwem skierowanym przeciwko jednej ze stołecznych aptek, w którym domagam się publicznych, całostronicowych przeprosin ze strony właściciela apteki oraz "magystra" farmacji, który na moje nieszczęście mnie obsługiwał, opublikowanych w "Farmacji Polskiej" i "Aptekarzu Polskim" za naruszenie moich dóbr osobistych przez nazwanie mnie wyłudzaczką leków i oszustką.

Drugi to skarga do Okręgowej Izby Aptekarskiej na nieobecność w aptece w godzinach jej pracy kierownika apteki oraz magistra farmacji o uprawnieniach kierownika apteki wraz z żądaniem przeprowadzenia detalicznej kontroli takiego stanu rzeczy w tej placówce do 5 lat wstecz. Temat ostatnio głośny z powodu wyroku sądowego stwierdzającego konieczność takiej obecności zawsze, więc mam nadzieję, że zrobi im się cieplutko.

Trzeci to żądanie informacji o działaniach wszystkich okręgowych izb aptekarskich mających na celu sprawdzanie stanu wiedzy polskich aptekarzy (farmaceutów i techników) w zakresie przepisów prawa regulujących realizację recept w okresie ostatnich 5 lat. Adresowane do NIA.

Czwarty to żądanie udzielenia informacji o wszystkich błędnie niezrealizowanych ważnych, ręcznie wypisanych receptach, których niezrealizowanie zostało zaskarżone do izb jako bezprawne i konsekwencjach, jakie spotkały osoby odmawiające realizacji mimo braku prerogatyw oraz wszystkich czynnościach podejmowanych w tej sprawie przez okręgowe izby. Też adresowane do NIA.

W każdym pisemku uwypukliłam, że mam zamiar bezwzględnie korzystać z prawa do informacji o każdym kroku każdej osoby, która będzie zaangażowana w realizację moich spraw i piętnować wszelkie przejawy działania z pominięciem ustawowo narzuconego braku zbędnej zwłoki, zwłaszcza składać skargi na opieszałość urzędniczą. Jak się pienić, to pienić.

A o co poszło?

Wczoraj straciłam receptę na lek, który musiałam i chciałam właśnie wczoraj wykupić. Szczęśliwie akurat byłam z wizytą u dziadka, który, mimo długo już trwającej emerytury, zachował prawo wykonywania zawodu lekarza, więc wypisał mi receptę pro familiae. Ponieważ mi się bardzo spieszyło, a on nie miał specjalnych druków, zrobił to na kartce wyrwanej z notesu w formacie A6. Nie wyglądało to estetycznie, ale nie na wyglądzie mi zależało, lecz dostaniu leku w aptece. Trafiłam do niej na 20 minut przed zamknięciem.

Aptekarz odmówił mi realizacji recepty, bo... nie była na specjalnym druczku, nie miała kodów kreskowych i według niego była bezwartościowym świstkiem papieru, on w życiu nie miał czegoś takiego w rękach i na pewno nie przyjmie tego do realizacji

Spokojnie - naprawdę spokojnie - powiedziałam mu, że to recepta pro familiae i na dobrą sprawę może być napisana na papierowej serwetce, ma wszystkie wymagane prawem informacje i jest ważna, niech sprawdzi w przepisach.

Nie, bo on zaraz zamyka, a za mną jest kolejka, nie ma na to czasu. Mam sobie iść i nie blokować obsługi.

Ostatkiem sił i nerwów wycedziłam: "to prawnie ważna recepta, wystawiona przez lekarza posiadającego prawo wykonywania zawodu, proszę mi sprzedać zapisaną substancję".

Kolejna odmowa, wsparta pokazaniem przepisu o tym, że leki refundowane muszą być oznaczone różnymi numerami, których na mojej kartce nie było.

Zdenerwowana pokazałam mu palcem: "Odpłatność 100%" i wysyczałam, że w tym kraju nikt nie może mnie zmusić do korzystania z refundacji leków, jeśli tego nie chcę i właśnie teraz nie korzystam.

Pan zniknął na zapleczu, słyszałam, że z kimś rozmawiał, wrócił kilka minut później i powiedział, że to nie jest recepta i jak nie wyjdę, to on zgłosi policji fałszerstwo i próbę wyłudzenia leków.

Najpierw zdębiałam, potem musiałam wziąć bardzo głęboki wdech, a potem powiedziałam mu, że policję wzywam ja, bo jakiś debil postawił jeszcze większego debila w aptece i kazał mu udawać aptekarza. Proszę do lady kierownika - kierownika nie ma, przecież jest sobotni wieczór.

Policja odmówiła przyjazdu nam obojgu. Moją karteczkę zrealizowałam w całodobowej aptece kilka ulic dalej. Wzbudziła spore zdziwienie, ale aptekarka po prostu sięgnęła do komórki, znalazła wytyczne co do recept nierefundowanych i powiedziała, że choć od kilku dobrych lat nie widziała tak kuriozalnie napisanej recepty, to jest w porządku.

Jutro mam zamiar urządzić w tej aptece i w izbie wcale nie takie małe piekło.

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (333)

#69591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaczynam wierzyć, że mój samochód ma jakieś magiczne zdolności. Pewnie zapytacie skąd taki osąd, już Wam wszystko tłumaczę.

Wczoraj miałam bardzo dziwną sytuację z sąsiadem. Mianowicie stwierdził on, że kilka dni temu przerysowałam mu jego maleństwo. Nie mówię, że nie, każdemu się zdarza, możliwe, że nie zauważyłam...

Jednak miejsce przerysowania wzbudziło moje podejrzenia co do mojej winy. Otóż jego autko przerysowane było dość wysoko nad kołem za drzwiami pasażera z tyłu po stronie kierowcy. Przyglądając się zarysowaniu i jego umiejscowieniu nijak nie dało się przypisać winy mnie, ponieważ mój zderzak jest zdecydowanie niżej niż zarysowanie, a lusterko jest wyżej. No po prostu auto dostało nóg lub rogów i rysuje auto sąsiada.
Mówię sąsiadowi, że ja moim autem nie miałam możliwości zarysowania, ba na moim brak śladu po zbrodni.

To rozpętało u niego istny Armagedon! Zaczął na mnie krzyczeć, że on widział mnie, że to ja zrobiłam, że wciskam się widząc, że miejsca mało, szkody tylko przeze mnie są i cały czas w ten deseń. Nie powiem wnerwiłam się strasznie, bo nie będzie mnie tu obrażał jak mojej winy w jego uszkodzonym samochodzie nie ma. Powiedziałam, żeby w takim razie wezwał policję, oni stwierdzą, czy zawiniłam. Jeśli tak, poniosę konsekwencje. Na hasło policja sąsiad zaczął się wycofywać, że on wzywać nie będzie, bo coś tam...

Nie wiem na co liczył, skoro wezwać nie chciał. Może liczył na to, że zacznę bić się w pierś i przyznawać, że zawiniłam? Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie.

sąsiedzi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (323)

#69116

przez ~HarlemShake ·
| Do ulubionych
Wnerwiłam się mocno.

Mam dwudziestotrzyletniego brata, chłopaka idealnie wpasowującego się w stereotyp informatyka (co też studiuje). To naprawdę uczynny i dobry chłopak, ale niestety daje sobą rządzić, o czym chciałabym tu napisać.

Otóż brat (Tomek) poznał jakiś czas temu w klubie studenckim dziewczynę, Olunię. Do tej pory widziałam ją tylko na zdjęciu i chociaż nienawidzę ludzi oceniać po wyglądzie, to wytapetowana niunia z białymi włosami i dziesięciocentymetrowymi pazurami nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia.

Raz piszę do brata smsa (a z tego co wiem, ma mnie podpisaną samym imieniem, żadne tam "siostra" czy "rodzina"). Otrzymuję smsa zwrotnego o treści "kim jesteś?". Zdziwiłam się trochę, ale pomyślałam że brat niechcący wykasował numer, albo w jakiś inny niewyjaśniony sposób go utracił. Odpisałam więc, żeby się nie wydurniał, bo pisze do niego jego najukochańsza Aneczka (coś w tym stylu).

Po minucie patrzę, oddzwania. Odbieram więc i słyszę babski, mocno podirytowany głos:
- Kim jesteś zdziro? Odpi*rdol się od mojego chłopaka, bo ci oczy wydrapię pi*do. Znajdę cię i cię połamię, szmato. - I tak w kółko, dopóki i mi nie podniosło się ciśnienie, i nie odpowiedziałam:
- Uspokój się debilko, widzę, że nie masz za grosz klasy, a mój brat gustuje w rzeczach prostych. Nie wiem jakim prawem grzebiesz mu w telefonie, a tym bardziej czytasz i ODPISUJESZ na jego smsy, ale z pewnością się o tym dowie i kopnie cię w dupę, cześć!

Po jakimś czasie wyżaliłam się bratu, z jaką to idiotką miałam do czynienia, a on przyznał, że Olunia zazdrosna, że kontroluje bo kocha, a on i tak nie ma przed nią żądnych tajemnic. Tak, nie zrobił jej nieziemskiej awantury o uszanowanie cudzej prywatności, nie zarzucił debilnego i jakże dziecinnego zachowania, zasugerował tylko by stonowała swoje zachowanie i pytała go o takie sytuacje, a nie od razu szarżowała.

Niestety wciąż są razem, a Olunia wciąż nie zna pojęcia prywatności. Skąd wiem? Otóż Olunia nie tylko mi odpisywała na nie swoje smsy. Lubi ucinać sobie takie pogawędki ze znajomymi Tomasza, i dopiero pod koniec pisać coś w stylu "Nabrałam cię, hahaha! Tu Ola, dziewczyna Tomka!". Dla niej to wciąż jest zabawne, dla ludzi wkręconych nie bardzo.

głupia dziewczyna brata

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (511)

#18913

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
U mnie na osiedlu stoi jakiś zacny Carrefour Express czy Market i w tym oto sklepie wieczorami są takie kolejki, że można stojąc w nich wydziergać na drutach szalik na zimę. W dodatku obsługa sklepu widocznie nie widzi problemu w tym, że otwarte są tylko dwie z pięciu kas i zwyczajnie nie dają sobie rady. Najczęściej jak widzę te horrendalne kolejki, to daję sobie spokój i idę do Żaby, gdzie jest drożej, ale przynajmniej nie czeka się godziny. Dziś jednak zmarnowałam jedną w Carrefourze, bo musiałam kupić kilka rzeczy, których zwyczajnie w Żabie nie ma.

Zawsze, ale to ZAWSZE tak jest, że kolejka którą się wybierze idzie wolniej niż sąsiednia. Któreś tam z kolei prawo Murphy′ego. Zazwyczaj wybieram tę, gdzie kasuje młoda kasjerka/kasjer, albo taki pracownik, którego znam z widzenia (sugerując się, że pracuje tam długo i się zna). Jednak dzisiaj miałam pecha i to chyba potrójnego.

Najpierw jakaś paniusia (P) próbowała udowodnić kasjerowi (K), że jego miejsce jest nie gdzie indziej, tylko jakieś milion klas społecznych pod nią. Nie zważyła owoców (zdarza się, w niektórych sklepach robi się to już przy kasowaniu towarów, można zapomnieć), ale poproszona przez kasjera, żeby poszła je zważyć, zrobiła taki cyrk, jakiego świat nie widział.
P - Czy ty sobie wyobrażasz, że ja będę zapie*dalała pół sklepu, żeby jakieś banany durne zważyć?!
K - Owoce są tu zaraz obok. Ja tę chwilkę mogę poczekać.
P - Poczekać? Ty w podskokach powinieneś popier*alać zważyć te je*ane banany.
K - Proszę zmienić ton, bo zawołam kierownika.
P - Widzieliście go, ton! Wołaj sobie, powiem mu, że mnie nie obsługujesz jak powinieneś i cię wywalą.

W tym momencie włączyłam się ja.
J - A przepraszam, gdzie to pani wyczytała, że on ma je pani zważyć? Jak pani chce te banany, to niech sobie je pani sama zważy. Korona pani z głowy nie spadnie.
P - A ciebie ktoś o zdanie pytał smarkulo? Ja chcę moich bananów! Kasuj je debilu zaraz.
K - Dosyć. Ochrona! - ochroniarz (O) stał w pobliżu od jakiegoś czasu, ale jakoś nie kwapił się, żeby podejść wcześniej. Może ma w kontrakcie, żeby się nie mieszać, jak go kasjer nie poprosi, cholera go wie.
O - Co tu się dzieje?
K - Ta kobieta mnie obraziła, gdyby pan jej pokazał gdzie jest wyjście, byłbym wdzięczny.
P - Ochronę na mnie nasyłasz debilu? Nie stać cię nawet, żeby mi buty czyścić i ty mnie ochroną straszysz?
K - Ja do człowieka z sercem, pozwalam pani skasować te je*ane banany, jak to pani określiła, podkreślam POZWALAM, bo ludzie stoją w kilometrowej kolejce, a pani do mnie wyjeżdża ze swoim arystokratycznym ryjem. Nie ma to jak wdzięczność.
P - Nie zapłacę za te zakupy.
O - W takim razie proszę za mną.
P - Sama wyjdę! I nigdy tu nie wrócę! Straciliście klientkę. Rozpowiem wśród znajomych, jakie z was świnie!

Wycofywanie całego rachunku trochę zajęło. Pewnie z pół godziny stania już miałam za sobą, ale wszystko szło ku dobremu, bo przede mną była tylko jedna babcia (B), która kupowała końcówkę od mopa i smalec.

W Carrefourze jest teraz tak, że za każde bodajże 600 pkt Rodzinka (coś jak Clubcard w Tesco) można dostać 10 zł w bonie. Z tym, że można tym bonem zapłacić za zakupy o wartości min. 12 zł. Babcia przede mną taki właśnie bon miała, ale ani zakupów za 12 zł nie zrobiła, ani dwóch złotych nie miała, bo w dłoni dzierżyła tylko tę karteczkę. Jej zakupy zostały skasowane i pokazuje bon:
K - Ale tym bonem można płacić tylko... (i tu litania do czego on służy)
B - Jeszcze raz mi synku wytłumacz powoli, bo ja nie dosłyszę na to LEWE UCHO! - i pokazuje prawe
K - Za 12 zł pani musi mieć zakupy - rzucał hasłowo kasjer
B - A to nie jest?
K - Nie, brakuje pani kilku złotych.
B - No to dobrze, no to skasuj mi synku i oddaj mi resztę z tego bonu.
K - Nie mogę. Jest napisane, że trzeba za co najmniej 12 zł zrobić zakupy, żeby tym płacić, a nie za mniej niż 10. Reszty nie wydaję. Mówiłem już pani.
B - Ale ja nie mam nic przy sobie - z płaczem
K - No niech pani się nie rozkleja. Mi też jest ciężko. Niech sobie pani coś dobierze z tych towarów tu obok. Jakieś gumy, batona, czy drażetki.
B - Ale kiedy ja nie chcę!
K - No to niestety będziemy musieli anulować rachunek - jęk zawodu przeszedł po całej kolejce efektem domina.
B - Kiedy ja muszę mieć tego mopa, ja się schylać nie mogę, ze szmatą pod stół nie wejdę!
K - Może jednak pani kupi coś za te 12 zł. I tak ma pani 10 zł za darmo. Może pani komuś z kolejki kupi coś na ten bon, a ta osoba potem pani odda.
B - Ale ja nawet nie mam dwóch złotych, ja nic z domu nie wzięłam, tylko ten bon - babcia już chyba naprawdę płakała. Naszykowałam jakieś swoje chipsy, po doliczeniu których byłoby ładne 12 z groszami i podaję jej.
B - Ale kiedy ja nie chcę! To i tak na nic, bo nie mam tych dwóch złotych!
J - Ale jak pani zapłacę za te chipsy, to będzie pani miała - i wręczam jej coś koło czterech złotych. Myślałam, że mi babinka zaraz wytrze swój zasmarkany nos w rękaw, bo od razu chciała mnie uściskać.

Po kilku kolejnych cennych minutach babcia odeszła od kasy (kod z rabatem 10 zł nie chciał wejść, babcia głośno komentowała wartość swojego rachunku, bo za mopa zapłaciła 20 gr więcej, niż przeczytała, a kasjer zamiast kasować kolejnego klienta wdał się z nią w perorę o głupiej końcówce od mopa). Już się cieszyłam, że za krótką chwilę wyjdę na świeże powietrze, uśmiechnęłam się szeroko do kasjera pełna nadziei, ale oczywiście musiała skończyć się szpula.

Kasjer męczył się z tym ustrojstwem kilka minut, widocznie był dość świeży. Zapytany przeze mnie, czy nie mógłby sobie zawołać kogoś do pomocy widocznie nie wytrzymał
K - Sam zrobię!
J - Ale spokojnie.
K - Kolejna, która mnie będzie traktować z góry?
J - To nie ja pana zwyzywałam kilka minut temu, wręcz przeciwnie.
K - Łaski nie potrzebuję!
Wnerwiłam się i już miałam rzucić wszystko mówiąc, że skoro tak, to ja nie potrzebuję zakupów, ale to by było idiotyczne, gdyby moje stanie poszło na marne. Jak to mówią: zrób dla kogoś coś dobrego, a się to na tobie zemści.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 579 (633)

#18775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/18730#comments o ciężkim losie kuriera prawie mnie wzruszyła, tak bardzo prawie, że postanowiłam opisać dzień z życia klientki firmy kurierskiej.

Kurierzy i listonosz odwiedzają moją firmę średnio 5 razy w tygodniu, a bywa, że jednocześnie odbieram kilka przesyłek i papierki do podpisu wraz z trzymaczami, muszą się ustawić w ogonku. Czasami zamawiam prywatne rzeczy na adres pracy, czasami rzeczy do pracy na adres domowy, przeważnie szefowa każe podawać oba adresy (wypadek, wszyscy jesteśmy w terenie, koniec świata albo inne cuda-wianki), współpracownicy tak samo (utarło się, że każdy odpowiada za inną część ruchomości). Przy każdym adresie podane godziny, w których można nas tam zastać, numery telefonów - komórki i do firmy. Średnio 75% kurierów (listonosz, o dziwo, nie wpadł ani razu) pokazuje, że albo ma problem z czytaniem, albo z myśleniem, jeżeli nie z oboma procesami na raz.

1) W informacjach dla kuriera podane, że od poniedziałku do piątku od 8 do 17 przebywam w pracy, adres podstawowy zamówienia jest firmowy, bo szły do nas nowe talie. Godzina 10 z minutami, dzwoni telefon w salonie. [K]urier ma pretensje(!!!), że mnie nie ma w domu, bo miał paczkę w okolicy i chciał podrzucić przy okazji. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
[Ja] Witam, o co chodzi?
[K] Dlaczego pani nie ma pod podanym adresem?
[J] Nic nie wiem o swoim zniknięciu. Jaki adres ma pan podany w liście przewozowym?
[K] Uliczna 13/13.
[J] A gdzie pan jest?
[K] No pod drugim [czyli po drugiej stronie Wisły, daleko, daleko, pod moim blokiem]! Po co k**** podajecie dwa adresy?
[J] Bo tak się ku*wom podoba. Ma pan podane godziny, w których można mnie zastać w domu. INNE niż ta, która jest teraz.
[K] Nie będę jechać tak daleko, zostawię u sąsiadów [tak, u moich kochanych sąsiadów].
[J] Mowy nie ma, potrzebuję zawartości w pracy.
[K] To niech pani przyjedzie jakoś za 20 minut, bo nie będę jechać do was. Albo zostawię u sąsiadów.
[J] Jak pan zostawi to u sąsiadów, dzwonię z reklamacją, a zanim skończę mówić, maile do prokuratury w sprawie podrobienia podpisu i do pana firmy z opisem sytuacji już będą wysłane. Jestem pod adresem wskazanym w liście i czekam na przesyłkę.
[K] Ale to po drugiej stronie miasta!
[J] Jakoś według pana ja MOGĘ przejechać na ten drugi koniec, bo panu się nie chce jechać?
Pan kurier nie znalazł ciętej riposty, więc się rozłączył. Z paczką nie przyjechał, sprawa skończyła się odszkodowaniem ze strony firmy, bo bazgroł na pokwitowaniu odbioru nie był podpisem żadnego z pracowników. Przesyłki nie dostaliśmy do dziś.

2) Opisywałam tu już sprawę kancelarii radcowskiej. We wtorek miałam rozprawę, w poniedziałek miałam dostać dokumenty. Kurier opłacony na dostawę po 18. O 16 - jeszcze w pracy - odbieram telefon.
[K] Dzień dobry, tu kurier, mam do pani przesyłkę z kancelarii XY, gdzie pani jest?
[J] Dzień dobry, w pracy, miał pan być po 18.
[K] No bo widzi pani, nie będę, bo mi się auto zepsuło, może odebrałaby pani teraz?
[J] Wie pan, nie bardzo, bo specjalnie prosiłam o dostawę po 18. Jeżeli jest pan pod moim blokiem, to proszę sprawdzić, czy narzeczony jest w mieszkaniu.
[K] Ale ja jestem w Piasecznie [czyli pod Warszawą] i mi się auto zepsuło, nie odbierze pani tutaj?
Karpik. Po prostu karpik, inaczej nie mogłam zareagować.
[J] Panie, przecież zanim się tam dostanę, będzie 20!
[K] O, to nie, bo ja tylko do 18.30 pracuję. To może pani kogoś wyśle?

Resztę pominę, bo zrobi się obrzydliwa. Pan kurier nie mógł zrozumieć, że nie zgadzam się na zostawienie przesyłki w innej miejscowości, w zupełnie nieznanym mi sklepie, że nikogo nie wyślę do Piaseczna w środku popołudnia po ekspertyzę prawną i że tłumaczenie, że on pracuje do 18.30 i zjeżdża tym zepsutym autem (którym w trakcie rozmowy, sądząc z odgłosów i jego zachowania, jechał) do magazynu zupełnie do mnie nie trafia. Za to on nie mógł zrozumieć, że go rozerwę na strzępy, jeżeli mi tej przesyłki nie przywiezie czymkolwiek, nawet statkiem kosmicznym. Ale przyjechał - tym zepsutym samochodem. Całkiem sprawnie chodził jak na niesprawny wóz.

3) Kurier zadzwonił, że będzie dwie przecznice dalej z inną paczką i może bym ją tam odebrała. W pracy mieliśmy mały rozpieprz, więc stwierdziłam, że w sumie mogę (uciekać i spokojnie zajarać po drodze), sprawdzania zawartości miało prawie nie być, bo zamówiłam tylko jedną książkę. Wybiegłam z pracy, doszłam pod wskazany adres i się zdziwiłam, bo ani kuriera, ani przesyłki, nicość. Dzwonię - nie odbiera. Dzwonię drugi raz po 5 minutach - odrzucone połączenie. I tak jeszcze 2 razy. Wnerwiłam się i wróciłam do pracy. Po dwóch godzinach dzwoni kurier.
[K] No i gdzie pani jest? [to jakieś standardowe pytanie zamiast zwyczajnego dzień dobry?]
[Ja] W pracy, a gdzie mam być?
[K] No tu i tu! [adres oddalony o jakieś 15 kilometrów]
[J] Chyba pan żartuje. To ja pytam, gdzie PAN był, zamiast pod adresem X!
[K] Aaaaaaaaa, bo mi się nie chciało czekać na panią, to pojechałem z następną paczką, a potem mi głupio było, to już nie wróciłem i nie dzwoniłem.

Cudownie. Zamiast zadzwonić albo - co lepsza - przywieźć przesyłkę do nas, pan kurier wolał sobie pojechać.

[K] To co, czekać tu na panią?
[J] No chyba pan śnisz! Ciągasz mnie pan po mieście, z pracy się urywam, a pan jeszcze myśli, że będę jeździć za panem? Masz pan pół godziny, żeby przywieźć książkę!
[K] Ale ja już nic nie mam w tamtej okolicy, to niech pani tu przyjedzie!
[J] @#$%^&*()(*&^%$#@!@#$%^&*()*&$#@!~!@#$%^&*()
[K] Skoro pani tak nalega, to przyjadę, ale niech pani pamięta, że to już tak z sympatii do pani.

Takie rozmowy przeprowadzam co tydzień. Sytuacje w stylu "to ciężkie jest, to proszę to sobie samej wwieźć na górę", "dzisiaj nie przyjadę, bo jest mecz", "zostawiłem u sąsiadów na parterze", "no tylko trochę się pogniotło" i "nikt mi nie otwiera, a to, że jestem pod innym adresem to taki detal" pomijam, bo za wiele ich było, żeby wybrać jakiś konkret.

Odpowiadam na zadane przez kilka osób pytanie: naprawdę nadałam paczkę do samej siebie z fiolkami kwasu masłowego, w małej ilości, żeby nie przeżarł za wiele, za to stężonego, więc śmierdział niemiłosiernie. Oznakowaną z góry na dół jako przesyłka specjalnej troski, zapłaciłam też specjalnie. Kurier zadzwonił, że miał wypadek i nie przyjedzie, miłosiernie zaoferowałam się, że przyjdę na miejsce wypadku. Od słowa do słowa toczy się rozmowa, więc wyszło na to, że śmierdzący kurier zaparkował śmierdzącym wozem pod moim blokiem i podał mi paczuszkę spłaszczoną i ze śladem buta. I podtrzymuję swoją opinię - mam głęboko w dupie, jak ciężka jest praca kuriera i ile przesyłek dziennie muszą rozwieźć, jeżeli nie potrafią zorganizować sobie pracy i wykorzystywać podanych informacji, żeby ułatwić sobie życie, tak samo jak uszanować powierzonej im własności (podejrzewam, że ci, którzy zakosztowali mojej niespodzianki, więcej paczek kopać nie będą), to mogą nawet cierpieć katusze piekielne, za ich podejście "robię łaskę, że w ogóle wiozę" mogą dostać ode mnie co najwyżej kopa w zad.

kurierów kilku

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 857 (905)

#12937

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem opowiastka z mojego rodzinnego miasteczka.

Któregoś razu mama poprosiła mnie, żebym w drodze do domu kupiła kilka pierdół do obiadu. Nie chciało mi się latać gdzieś po marketach, więc wstąpiłam do małego warzywniaka - kupiłam co miałam kupić, zapłaciłam banknotem 50 zł, wzięłam do łapy resztę i do widzenia.

Ale coś mi nie pasuje... Patrzę - sprzedawczyni najwyraźniej się machnęła i zamiast z 50 zł wydała mi resztę ze 100. No to w tył zwrot i idę z powrotem wyjaśniać pomyłkę.

- Dzień dobry po raz drugi, proszę pani! Wydaje mi się, że zaszła pomyłka i źle wydała mi pani resztę. No i...

- Pomyłka?! Co pomyłka, żadnej pomyłki! Pewnie zgubiłaś, albo gdzieś upchałaś w kieszeni i myślisz, że naiwną znalazłaś! Ja tu dwadzieścia lat pracuję, to chyba umiem liczyć, co?! Byś się wstydziła tak oszukiwać, za robotę byś się wzięła, wynocha ze sklepu bo milicję wezwę!

- Ale nie o to chodzi, pani nie rozumie, ja...

- Co nie rozumie, ja wszystko rozumie! Głupiego szukasz?! Nie ma mowy, że ja ci źle wydałam, pilnuj swoich pieniędzy następnym razem, a nie uczciwych ludzi naciągasz! A w ogóle, to po odejściu od kasy nie ma reklamacji i paszła won.

No tu już się wnerwiłam i weszłam babie w słowo:

- To mówi pani, że nie ma mowy o pomyłce?

- Nie ma!

- Och, to dobrze... Bo wydawało mi się, że płaciłam pani banknotem pięćdziesięciozłotowym, a pani mi wydała resztę ze stu złotych... No nic, mój błąd - do widzenia!

- CO?! Gdzie idziesz?! Wracaj!!! Oddawaj pieniądze! Sumienia nie masz, wstydu nie masz, naciągaczka, złodziejka! Na cudzej krzywdzie się dorabiasz, oddaj mi pieniądze!!! Ja tu uczciwie pracuję, a taka śmaka z ukradniętymi (?) pieniędzmi ze sklepu chce uciec! Oddawaj mówię!

No cóż... Miałam szczery zamiar jej tą kasę oddać. Przełknęłabym nawet pierwszą porcję bluzgów, gdyby po wyjaśnieniu sytuacji baba się pokajała i przeprosiła.
A tu kolejna sterta inwektyw, mimo jej oczywistego błędu? Co to, to nie!

- Bardzo mi przykro, ale jeszcze minutę temu nawyzywała mnie pani od złodziejek i oszustek, twierdząc, że NIE MA OPCJI, żeby się pani pomyliła. Skoro nie ma, to nie ma - a następnym razem niech pani pilnuje swoich pieniędzy. Żegnam.

- O ty @!$&*% !!! (...)

Co dalej - nie słuchałam i wyszłam ze sklepu uboższa w dobry humor, a bogatsza o 50 zł. I wcale mi nie jest z tego powodu wstyd.

Zieleniak u Gosi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (984)

1