Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#75593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I później ludzie się dziwią, że młodzież nie chcę uczęszczać do kościoła...

Prawie 2 lata temu szłam do bierzmowania, 2 lata "nauki w kościele" miałam w plecy z powodów rodzinnych, o której ksiądz, który mnie uczył wiedział, był wyrozumiały.
Poszłam do technikum - ten sam ksiądz uczył mnie religii. Wszystko super było. Specyficzne poczucie humoru, lubił rozmawiać z młodzieżą.

Za książeczkę i książkę do bierzmowania nikt nic nie płacił, jedynie 80zł przed bierzmowaniem za krzyż i kwiaty do ozdobienia kościoła.

Biskup przyjechał, wszyscy dopuszczeni do sakramentu.

Rok temu ksiądz został przeniesiony do innej parafii, na zastępstwo przyszedł drugi.
Wziął opiekę za grupę z moją siostrą, która ma mieć bierzmowanie 30.10 br.
Musiała kupić książkę za 30zł, kupiła, uczy się z niej na egzamin.
W niedzielę, tato musiał iść z nią na wieczorną mszę świętą, bo wybierali rodziców do powitania i żegnania biskupa, bo jeśli żaden rodzic się nie zgłosi, to bierzmowania nie będzie. Śmiech na sali.

Tato poszedł pod koniec mszy. Ksiądz zaczął wywód, że ofiara na tacę MUSI BYĆ wysoka od każdej osoby, która będzie w kościele w tym czasie, bo przecież BISKUP BĘDZIE Z ASYSTENTEM, KIEROWCĄ NO I TRZEBA IM DAĆ. Tato parsknął śmiechem i wyszedł. Młoda została od 18 do 21 i prawił im eseje na temat bierzmowania.

Trzeba zapłacić za EGZAMIN 100 ZŁ, idziesz na ustaloną godzinę na egzamin z pieniędzmi, płacisz, pyta cię, zdajesz - to super - 30.10 zapraszamy do kościoła, a jak nie zdajesz, to o pieniądzach zapominasz i trafiają w kieszeń księdza.

Później będzie trzeba zapłacić jeszcze za krzyż i kwiaty do ozdobienia kościoła, BO BISKUP W BIEDZIE NIE BĘDZIE SIEDZIAŁ.
Ten sam biskup mi udzielał sakramentu - nie wziął żadnych pieniędzy za sakrament.

Raz ksiądz spytał młodzież na spotkaniu, dlaczego się wybiera imiona świętych, jedna dziewczyna pół żartem, pół serio odpowiedziała, żeby na papierku ładnie wyglądało.

Ksiądz wyrzucił ją z kościoła i wykreślił z listy kandydatów do bierzmowania.

ksieza kosciol

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (251)

#75940

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pacjentka przyszła ze swoim dzieckiem na kolejne obowiązkowe szczepienie. Lekarz je przebadał i nie widząc przeciwwskazań (nie było chore, nie miało gorączki, matka nie zaobserwowała żadnych niepokojących objawów) skierował do gabinetu szczepień. Szczepionka była przetransportowana i przechowywana prawidłowo. Tą samą (seria) szczepiono inne dzieci. Rodzice nie zgłaszali odczynów poszczepiennych. Kilkanaście dni później dziecko umiera.

Ta sama matka pojawia się w przychodni jakiś czas później, ponieważ urodziło jej się kolejne dziecko i na wizytę patronażową przynosi dokumentację ze szpitala, w którym zmarło jej poprzednie dziecko. Wynika z niej jasno, że miało ono tętniaka mózgu, który po prostu pękł. Lekarz kierujący na szczepienie nie mógł o tętniaku wiedzieć, gdyż nie daje on widocznych objawów. Matka jednak powiązała jedno z drugim i postanowiła dołączyć do ruchu antyszczepionkowego. W jej mniemaniu to szczepionka wywołała tętniaka.

Co jakiś czas musimy wysyłać do Sanepidu listę osób uchylających się od szczepień. Wspomniana kobieta pojawia się na każdej. Obecnie ma dwójkę dzieci, a Sanepid prawdopodobnie nałożył już na nią grzywnę, skoro całą sprawę zgłosiła do prokuratury.

Lekarz próbował z nią rozmawiać, tłumaczył, że te szczepienia są obowiązkowe, że nie może się uchylać. Powiedział jej, że po szczepionce dziecko może gorączkować, ewentualnie mieć wysypkę, ale chyba lepiej zmagać się z odczynem poszczepiennym niż ewentualnym WZW czy krztuścem. Matka jest nieugięta, nic do niej nie dociera. Po co szczepić, skoro gruźlica i polio to choroby krajów trzeciego świata, więc u nas nie występują (osobiście znam jedną osobę z chorobą Heinego-Medina)? Krztusiec, różyczka, odra, tężec? Przecież to są łagodne choroby i o ile dziecko w ogóle się nimi zarazi, można je bez problemu leczyć homeopatią i witaminami. A WZW to już w ogóle rzadkość, więc lekarze powinni się skupić bardziej na sterylnych warunkach w szpitalach niż na durnych szczepieniach...

Cóż... puenty brak.

szczepienia

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 304 (346)

#19877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o zespole weselnym, przypomniała mi własne 4-letnie perypetie w tej branży.

Nadchodzi weekend. Jedziemy. Prawie 200 km. Na miejscu zapewniony nocleg i śniadanie dnia następnego. Wszystko zapisane w umowie.
Na miejscu pełen luksus. Obiekt zabytkowy - stary pałacyk. Piękna sala, pełen przepych. Nie powiem ucieszyło to nas, bo i akustyka dobra i wrażenia estetyczne spoko.

Akcja właściwa.
Sprzęt rozstawiony, do rozpoczęcia imprezy jeszcze ponad godzinę. Akurat tyle czasu by usiąść i zjeść obiad (na ogół zespoły weselne jedzą wcześniej - po to żeby goście nie czekali aż muzycy się posilą). Nie ma jednak stolika wydzielonego dla nas. Pytamy kelnerów - nic nie wiedzą, mamy pytać Młodej Pary. Pokój? Nic im nie wiadomo. No cóż, zdarza się, ludzie zestresowani, zapominają o takich rzeczach. Wyciągnęliśmy kanapki i inne buły, które zostały nam z drogi i jemy przed lokalem. Goście zaczynają się zjeżdżać. Sądząc po klasie aut należą do raczej "wyższych sfer".

Udaliśmy się zatem na salę przygrywać weselnie i gości witać, przekonani, ze Młodzi powiedzą nam gdzie mamy swoje miejsce. Wierzcie mi - to nie jest fanaberia. Kapela potrzebuje przerw. Grając 45 minut, ta 15 minutowa pauza jest optymalna by odpocząć (gitara waży około 4-5 kg, a trzymam ją na sobie około 10 godzin). Skończyliśmy pierwszy set. Nic. Nikogo. OK - zestresowani, zdarza się. Gramy dalej. W czasie drugiego setu już bardziej integracyjnie - oficjalne powitanie, pierwszy taniec... No nie sposób nie zauważyć 3 rosłych orkiestrantów robiących show;).
W międzyczasie kolega zwrócił mi uwagę, że na sali wszystkie miejsca są już zajęte. Następna przerwa- pytamy kelnerów gdzie siadać, nic nie wiedzą. Szef zespołu idzie do Młodych i przedstawia sprawę. Co usłyszał od Pana Młodego?
- Nie zawracaj mi głowy. W umowie nic nie ma o jedzeniu i stoliku. Radźcie sobie sami, a jeśli nie będzie mi się podobało to zobaczymy czy działacie legalnie. Jeśli nie, to się nie wypłacicie - i dalej gadka jaki to on wzięty prawnik, o noclegu mamy zapomnieć.

Groźbą się nie przejęliśmy bo działalność jak najbardziej legalna była, wszystko co trzeba opłacone. Powiecie, że faktycznie zespół jest w pracy i nie ma potrzeby żeby się "gościł", bo to i nie ich święto i dodatkowy wydatek. W umowie też nic faktycznie o jedzeniu nie było. To raczej swego rodzaju zwyczaj, by i tą orkiestrę weselną nakarmić. Powiem, że nie oczekiwaliśmy równego z gośćmi traktowania, ot obiad zjeść, kolację i trochę wody mineralnej na stoliku. No i miejsce żeby usiąść i dać odpocząć nogom i plecom oraz wypocząć przed powrotem - nie było kierowcy.

Postanowiliśmy sobie sami poradzić - wszak nasz klient nasz pan. Podczas kolejnej zabawy z młodymi, na parkiecie pośród rozbawionych gości znalazł się jeden całkiem nie z tej baśni.
Facet w czerwonym polarze, w czapce z daszkiem i termiczną torba z pizzą wyglądał komicznie pomiędzy surdutami frakami i pięknymi wszelkiej maści sukniami wieczorowymi. Tak - zadzwoniliśmy po pizzę. Widząc dezorientacje dostawcy kolega przywołał go do siebie przez mikrofon i zaczął płacić, po czym odłożyliśmy pizze i gramy jakby nigdy nic, bo nie czas na przerwę. Stolik znalazł się w tempie ekspresowym, jedzenie też. Wszystko za sprawą ojca Pana Młodego, który to nieźle syna obsztorcował. Pokój jak się domyślacie też się odnalazł.

Jaki z tego morał?
Kiedy wyprawiasz przyjęcie za ponad 100 tys zł nie próbuj zaoszczędzić kosztem obsługi, to kelnerzy, kucharze i zespół dba o klimat Twojego wesela.
Co zapamiętają goście z tego skądinąd udanego przyjęcia? - Faceta z pizzą.

wesele hej

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1368 (1400)

#5296

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś pracowałam na stacji benzynowej. Przychodzi [K]lient i pyta:
[K] - Czy są kieliszki do wódki?
[J] - Nie.
[K] - A może chociaż kubki zwykłe? Plastikowe?
[J] - Nie.
[K] - A cokolwiek w czym można pić?
[J] - No chyba że pokale (takie duże kubki do piwa)
[K] - Przepraszam... Po czym?!

orlen

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1246 (1520)

#31731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane wczoraj w tramwaju.

Jedzie sobie dwóch dresów, 200% testosteronu, niedaleko nich stoi młody chłopak o dość kobiecym typie urody.
Dresy: - Hehe, ale ciotunia, pedałek k...a, pewnie się daje dymać za maseczki Olaya.
Chłopak nie reaguje, za to starsza pani się odzywa do jednego z dresów:
- A twój ojciec to nie był pedałek?
Dres: - Co k...a!? Po....o?
- Taki męski jesteś, że chyba dwóch facetów musiało cię robić.

Babcia mistrz. :-)

komunikacja_miejska

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2947 (3029)

#73773

przez ~Kindersztuba ·
| Do ulubionych
Mój syn ma 14 lat. Nie zachowuje się jednak jak typowy zbuntowany nastolatek, bo gdy mały miał 3 lata, zmarł mój mąż. Sama pewnie nie poradziłabym sobie z jego buntem więc zaczęłam wdrażać mu zasady kindersztuby.
I tak Adrian chodzi jak w zegarku, nie powie do mnie na "ty", otwiera przed starszymi i kobietami drzwi, całuje kobiety i starszych w rękę, nosi siatki z zakupami, kłania się sąsiadom...
Mogę wymieniać po kolei zasady. I jest jedyną osobą w klasie, która tak się zachowuje.

Ostatnio mama jednego kolegi pytała mnie, jak tego dokonałam. Zgodnie z prawda powiedziałam, że gdy nie słuchał dostawał kary i teraz mam ułożonego dzieciaka, który zna miejsce w szeregu.
Dowiedziałam się, że:

-Znęcam się nad dzieckiem
-Moje dziecko ma depresję
-Adrian tak naprawdę jest niewychowany...
-Jestem suką.

Ok, zrywam kontakt, a Adrian, który to słyszał zerwał kontakt z kolegą "Bo twoja mama obraża moją".
Kolejny przykład:
Podczas rozdania świadectw Adrian pocałował wychowawczynię w rękę.
Został zwyzywany od lizodupców.
Ok...

Warszawa

Skomentuj (200) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (512)

#69326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawił się nowy elektryk w firmie – Kolec. Został przydzielony do brygady kolegi. Po tygodniu testów w delegacji wrócił z opinią człowieka, którego prześladuje notoryczny pech, czasami promieniujący na współpracowników. Potem trafił pod moje skrzydła na kontynuację okresu próbnego. To, co los z nim wyprawiał w głowie się nie mieści.

Mogę z ręką na sercu potwierdzić, że nieświadomie rozsiewał wokół siebie aurę destrukcji, a jego anioł stróż był najwyższej klasy specjalistą utrzymując go mimo wszystko przy życiu. Nie zdarzył się jeden dzień, żeby wokół Kolca coś nie spadło, pękło, zawaliło się, utopiło w wapnie, błocie czy betonie, a on wychodził z tego bez szwanku, czasem tylko lekko ochlapany. Do tych zdarzeń absolutnie nie przykładał ręki, nie powstawały z jego winy, a jednak miały miejsce w jego obecności.

On natomiast podchodził do tych czasem niebezpiecznych sytuacji z pełną wyrozumiałością. Czasami wygłaszał swoją sentencję:
- No ja z tym żyję tyle czasu i przywykłem, to wy też możecie się nauczyć.
Normalnie jak w filmie „Pechowiec”.
Przekazałem prezesowi, że nawet gdyby nam dołożył egzorcystę do brygady, to i tak moje orły, sokoły nie chcą z Kolcem pracować.

Prezes – złoty człowiek – zaprezentował mu wizję przyszłości w krótkich, żołnierskich słowach:
- Kolec daję ci ostatnią szansę. Nie spier... tego!

Właśnie kończył się remont kapitalny naszej reprezentacyjnej sali konferencyjnej i tam skierował naszego bohatera do pomocy. Brygadzista wtajemniczony w obecność mocy nadprzyrodzonych towarzyszących nowemu pracownikowi, powierzał mu wyłącznie proste czynności porządkowe, upewniając się wcześniej dwa razy czy okolica jest bezpieczna.

Ostatnim etapem prac było umeblowanie sali. Wyglądało to tak, że ekipa zwoziła i ustawiała meble, a Kolec sam zostawał na miejscu doglądając całości, „bo tak będzie najbezpieczniej dla niego i dla sali”. Następnego dnia miało nastąpić uroczyste otwarcie połączone z bankietem, przy udziale miejskich oficjeli, przedstawicieli kurii i zaprzyjaźnionych przedsiębiorców. Nad przystrajaniem sali pieczę trzymała pani prezesowa. Przyniosła trzy kwietniki do powieszenia na ścianę, a z budowlańców zastała na miejscu wyłącznie Kolca. Poprosiła go o ich zamocowanie wykonując ogólnikowy ruch ręką (jeden gdzieś tu, drugi mniej więcej tam, a trzeci na końcu). Kolec uzbroił się w wiertarkę. Stanął przed ścianą długą na 4 metry, wysoką na 3,5 metra i wywiercił pierwszy otwór.

Z otworu chlusnął strumień gorącej wody pod ciśnieniem. Kolec w pierwszym odruchu zatkał go dłonią. Skutkiem tego dłoń doznała lekkiego poparzenia, a sikawka zmieniła kierunek ze środka sali na sufit. Do Kolca dotarło, że to jest tylko półśrodek, w dodatku cokolwiek bolesny. Skojarzył, że łatwiej będzie zamknąć zawór wodny. W poszukiwaniu obiegł sale dookoła wraz z przyległymi pomieszczeniami. Nie ma! Co robić? Portier będzie wiedział! Biegiem do niego. Na szczęście zawór znajdował się na portierni, sytuacja została opanowana.

I teraz wyobraźcie sobie jak wielkie fatum prześladowało tego człowieka.

Na ścianie o powierzchni 140 tysięcy centymetrów kwadratowych trafił bezbłędnie wiertłem o średnicy 10 mm w rurkę miedzianą 15 mm.

Skomentuj (105) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1063 (1091)

#78934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzęsie mną, po prostu trzęsie! Niektórzy ludzie głowę mają chyba tylko po to, żeby mieć na co kapelusz włożyć, bo myślą to skalani nie są. A dowodem na to jest moja dzisiejsza "przygoda"...

Zanim zacznę, kilka faktów o mnie:
Jestem niemal podwójna już mamą, córeczka właśnie skończyła dwa lata, a w brzuchu zdrowo harcuje już syn. Ciąża mimo, że już prawie na końcówce przebiega super, a córę mam grzeczniutką, jak aniołek, wiec staram się nie domagać szczególnych względów w sklepach i urzędach. Ot, jak źle się czuję, to siedzę w domu, a jak już muszę gdzieś wyjść, to spokojnie czekam na swoją kolej.

I tak się właśnie złożyło, że właśnie dziś musiałam wyjść na pocztę po bardzo ważna dla mnie paczkę (a właściwie list, bo takich tez była wymiarów), której listonoszowi oczywiście nie chciało się dostarczyć. Żar leje się z nieba, ale co zrobić. Córka "pod pachę" i ruszamy, na szczęście daleko nie było, ledwo kilka przecznic, choć z brzuchem jak arbuz i małym dzieckiem, to niemal odległość kosmiczna.

Zlane potem dotarłyśmy na miejsce w kilkanaście minut i jak się okazało tyleż samo miało czekać nas czekania na swoją kolej. Grzecznie ustawiłyśmy się młodą na końcu ogona i zaczęliśmy przeglądać wystawione na stojakach książeczki i inne bibeloty, a czas leciał. Kiedy już, już miała nadejść nasza kolej mała znudzona i przegrzeczna zaczęła marudzić, wiec wzięłam ją na ręce (dość ważne dla historii) i tam już została.

A oto i akcja właściwa:
Kiedy już nastała nasza kolej, na pocztę wpadła, bo weszła to mało powiedziane kobieta na oko ok 45, może 50 lat. I jak staram się nie ulegać stereotypom, to jak mamę kocham, tak właśnie wyobraziłbym sobie Karyne w czasie drugiej młodości. Dość powiedzieć, że sam jej makijaż ważył chyba więcej niż ja z moimi dzieciakami razem. Ale do rzeczy, nim zdążyłam zrobić choćby krok w stronę upragnionego okienka Pani rozbijając się łokciami zrównała się ze mną i tako rzecze:
- Ja idę przed TOBĄ, bo jest upał i nie będę tutaj stała, bo zasłabnę, w ogóle mi się spieszy i tylko paczkę chce odebrać!

I jak tam grzecznie stałam, tak mnie trafiło i nie bacząc na to, czego mama z tatą mnie uczyli o kulturze, odpowiedziałam w podobnym stylu:
- Nie idziesz przede mną, bo raz ja w ciąży, z dzieckiem na ręce nie umarłam czekając i swoje odstałam, dwa nie przyszłam tutaj na plotki, tylko też po przesyłkę, a trzy chamstwo, chamstwem zwalczam.

Przy czym zostałam poparta przez sporą już kolejkę, a i urzędniczka w okienku wyraźnie zaznaczyła, iż to mnie ma zamiar teraz obsłużyć, wiec babsko zapienione chcąc nie chcąc udało się na koniec kolejki, oczywiście pomstując na cały świat. I tu mogłaby się zakończyć ta historia, ale wtedy bym Wam tego nie opowiadała.

Epilog nastąpił, kiedy odebrałam przesyłkę i wąskim przejściem między regałami, a kolejką petentów kierowałam się do wyjścia, co z moim bębnem i młodą podsypiającą już na ramieniu łatwe samo w sobie nie było. Co zrobiła moja niedawna rywalka? Z pełną premedytacją podstawiła mi nogę. I tylko dzięki refleksowi i silnemu ramieniu stojącego za nią starszego pana nie stała się żadna tragedia.

Gdyby nie ten Pan, to przez taką... (wstawcie sami dowolny epitet) mogły ucierpieć i to poważnie trzy osoby. A może i więcej, bo przysięgam, że gdyby coś stało się przez nią moim dzieciom, to znalazłabym babsko nawet na dnie piekieł i rozdrapała pazurami na atomy.

poczta

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 352 (368)

#68781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy wydaje mi się, że widziałem szczyt debilizmu, to okazuje się, ze ponosi mnie zbytni optymizm.

Ulica Obornicka we Wrocławiu, pobocze tam ma ponad 3m szerokości wykonane z tłucznia, okazyjny parking dla autobusów, Tirow, czy osobówek, nikt nie ma pretensji.

Wyjazd z bloków ogólnie ma świetny widok w obie strony, a ludzie na tej ulicy lubią sobie depnąć w pedał, w końcu 4km prostej drogi.

Ostatnio najwidoczniej był jakiś wypadek. Na wyjeździe z posesji, stoi rozwalone auto, musiał być dosyć potężny dzwon, auto nie ma przodu od lewej strony, oraz jednego koła w tymże miejscu. Przednia szyba zbita, z brakującym dużym fragmentem, ale się trzyma, drzwi kierowcy otwarte i zmiętolone, szyba w nich stłuczona w drobny mak.

Auto stoi na poboczu, jednak całkowicie zasłania widok podczas wyjeżdżania, żeby zobaczyć czy coś jedzie trzeba się wypakować na jeden z pasów. Mało bezpieczne, trzeba coś z tym zrobić

O ja naiwny, więc... Dzwonię wiec na SM, zgłaszam sytuację, bo auto stoi od 6 dni - zaczyna działać mi i rodzicielce na nerwy podczas wyjeżdżania.

Dyspozytor potwierdza, mówi, że zaraz wyśle ekipę by uprzątnęła problem, w razie czego prosi by być w domu.

Brzmi super, nie?

Gorzej z tym co zastałem rano, ja wiem, że do SM przyjmują specjalnych inaczej, ale to kurna trzeba być już kompletnym debilem.

Wychodzę rano i auto jak stało tak stoi w plamie płynów.

SM po przyjeździe, założyła BLOKADĘ NA JEDYNE PRZEDNIE KOŁO JAKIE ZOSTAŁO, w totalnie niezdatnym do jazdy pojeździe, po czym wstawiła mandat za wycieraczkę w niewielki ocalały fragment szyby.

Nie wiem już nawet jak to dalej skomentować.

Dobrze, że policja po telefonie 2 godziny później odholowała auto jako, że bloki są prywatne.

Wrocław SM

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 579 (605)

#75923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak poczta kopiuje dobre rozwiązania konkurencji, po czym zmienia je tak, aby stały się odpowiednio bezużyteczne.

Ostatnio Żona zamówiła paczkę z odbiorem na poczcie. Poszła odebrać, bo dostała SMS z informacją "Paczka oczekuje na Ciebie". Pani z okienka popatrzyła na nią jak na osobę półinteligentną, po czym wyjaśniła, że skoro w SMS napisano "Paczka oczekuje", to przecież oczywiste, że będzie do odbioru dopiero jutro, bo dziś jeszcze jest w magazynie.

Następnego dnia byłem w okolicy, więc chciałem paczkę odebrać. Dostałem ją niejako "po znajomości", z zapowiedzią, że więcej tak nie będzie, ponieważ odbierać na poczcie może tylko ten, kto zamówił. Co innego, gdyby paczka była dostarczona do domu, ale nieodebrana - z awizo może odebrać ją każdy domownik.

Poradzono mi, że ewentualnie można by na paczkach do odbioru na poczcie dopisywać adres domowy w polu "Dodatkowe informacje", dzięki czemu mógłbym odbierać je za Żonę, okazując dowód osobisty na potwierdzenie, że tam mieszkam. Spytałem, jak to możliwe, skoro w nowym dowodzie nie ma adresu. Pani się zafrasowała, po czym powiedziała, że mogę iść do gminy po potwierdzenie zameldowania i z nim przychodzić na pocztę. Ale jest ważne tylko kilka tygodni, więc trzeba je odnawiać, co kosztuje każdorazowo 17 zł. Takie ułatwienie.

Następnym razem zamówimy do paczkomatu. Wychodzi drożej, ale odebrać można o każdej porze, bez kolejki i może to zrobić nawet orangutan za banana (po wstępnym przeszkoleniu). Uuk!

poczta

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 321 (333)