Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#21805

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o MATCE ROKU. Poważnie, MATCE ROKU. Powtórzę, MATKA ROKU, albo co najmniej tysiąclecia.

Moja przyszywana Ciocia jest dentystką. Bardzo dobrą i właśnie dlatego pracuje z dala od NFZ-u, w swoim własnym prywatnym, gabinecie. Świetnie radzi sobie z dziećmi a poczekalnia jest wyklejona laurkami od młodych pacjentów. Wczoraj kiedy dłubała mi w uzębieniu postanowiła zająć mi czas następującą opowieścią.

Zaczyna się około godziny 11 w nocy, kiedy Ciocię obudził ktoś, kto przycisnął dzwonek do drzwi i nie puszczał (Ciocia ma troje małych dzieciaczków, które od razu się obudziły) przerażona zbiegła po schodach zobaczyć co się dzieje, o tak nieludzkiej porze.

I tu właśnie wkracza MR. Targając pod pachą dziewczynkę w wieku przedszkolnym, oznajmia że wydarzył się "okropny wypadek" i mała natychmiast musi trafić na fotel. Ciocia nie pytając o nic więcej, bo w końcu dziecko może cierpieć, pakuje zapłakaną dziewczynkę na warsztat.
Co się okazało?
Młoda upadła tak niefortunnie, że straciła 3 mleczne ząbki na samym przedzie. Ufff! Czyli nic strasznego! Ciocia posmarowała spuchniętą buzię maścią znieczulającą, wręczyła naklejki i zabawki dla dzielnej pacjentki i oznajmiła MR, że nic się nie stało, mleczaki jak mleczaki, odrosną.

I tu MR wpadła w popłoch!
- Ale jak to, nie wstawi ich pani?
- Nie ma potrzeby, odrosną.
- Ale mu jutro mamy CASTING!
Tak, MR próbowała opchnąć pociechę do jakiejś reklamy proszku do prania, barszczu czy wibratorów w wersji junior.
- Proszę pani, nie ma zagrożenia zdrowia, córki już nic nie boli, proszę sobie już darować ten casting.
- Ale pani MUSI coś zrobić!
- Nie robi się protez mlecznych zębów, a poza tym jest 11 w nocy, ja i moje dzieci chcą spać. 20 złotych proszę i do widzenia.
MR zabrała młodą, zapłaciła i wyszła.

Wróciły 3 dni później. Dziecko było w okropnym stanie, bało się otworzyć buzię.
Otóż MR przerażona oszpeceniem córki zrobiła protezę po swojemu. Mleczne ząbki wkleiła córce do buzi... kropelką.
Dziecko nie tylko wylizało sporo kleju, ale też skleiło pyszczek na amen.
Kiedy na skutek zatrucia klejem zaczęło wymiotować, nie mogło otworzyć ust. Wymiociny leciały noskiem, a mała dusiła się.

MR wstydziła się iść do najbliższego lekarza czyli cioci, wiozła dzieciaka 35 kilometrów do ośrodka zdrowia.
Lekarz widząc co się dzieje, po prostu wybił wklejone ząbki, i w sumie w ostatniej chwili. Razem z protezą poszły inne mleczaki, cześć skóry z podniebienia i naruszono jeden z niewielu stałych zębów.
Całość została spartaczona przez dentystę ośrodka, który sprawił dziecku tyle bólu, że dostawała histerii na widok samego budynku, i tak, na leczenie trafiła do Cioci.

MATKA ROKU, kochani moi, MATKA TYSIĄCLECIA...

Skomentuj (157) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2712 (2774)

#7886

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co prawda nie był to piekielny klient, raczej zabawny, no ale...

Dawno dawno temu istniał w pewnym pięknym mieście wojewódzkim dobry klub metalowy i w piątek "koncertowy" zbierała się pod nim wielka czarna masa. Ponieważ normą było, szczególnie w młodszych grupach, że najpierw się znietrzeźwia, a potem dopiero do klubu wchodzi, pielgrzymkowali oni zaciekle do pobliskiego dyskontu z bogatym wyborem alkoholu. Był właśnie jeden z tych piątków, w klubie grała mało wtedy (poza niszą) znana w Polsce gwiazda pod nazwą Behemoth, więc kolejka w sklepie wyjątkowo długa, smoliście czarna, czarnym makijażem i plugawymi symbolami pokryta. Do jednego z obwieszonych skórą i metalem drabów podchodzi krucha staruszka, trąca go w ramię i pyta:
-Przepraszam, synku, mógłbyś mi kupić piwo? Nie mam siły stać w tej kolejce...
Facet skinął grzecznie, a gdy przyszła jego kolejka, wypalił do sprzedawczyni:
-Cztery Komandosy, pół litra Parkowej... i jedną Wareczkę, bo koleżanka dzisiaj dowodu nie wzięła!

Sklep samoobsługowy "R."

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2604 (2770)

#6760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako hostessa. Stałam ostatnio na promocji przypraw i podchodzi do mnie małżeństwo. [J] - ja, [M] - mąż, [Ż] - żona.
[J] - (standardowa formułka) - Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc?
[M] - Proszę pani, chciałem zapytać, czy ta marynata nadaje się do smażenia..
[Ż] - Oszalałeś? Po co ją pytasz? Przecież wiadomo, że ona nic nie wie na ten temat! Stoi tu, bo jej za to płacą, każdy mógłby tu stać, nawet ja!
[M] - Chyba nie kochanie, do tego potrzeba kultury osobistej...

Carrefour

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2552 (2744)

#24323

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Padły słowa, że moje opowiadania straciły na piekielności. Co prawda nie wszystkie historie z ratownictwa da się tu opisać, ale - zgodnie z wolą ludu- upiekielniam się dzisiaj.

Często wola sądów i logika nie idą ze sobą w parze...
Pół biedy, jeżeli ktoś dostanie po tyłku finansowo - pieniądze to nie wszystko. Gorzej, jeżeli bezmyślność urzędników odbija się w sposób drastyczny na zdrowiu fizycznym i psychicznym obywateli.
Dramat zaczyna się, kiedy przez krótkowzroczność dorosłych cierpią ci, którzy bronić się sami nijak nie mogą: dzieci...

Dziś o jednym z bardziej dramatycznych wyjazdów, jakiego doświadczyłem.
Najpierw kilka słów o okolicznościach.
W wiosce, nieopodal mojego miasta, żyła sobie dziewczyna.
Od rozrywek nie stroniła, szybko też odkryła, że człowiek jest istotą rozdzielnopłciową.
Zaszła. Urodziła. I zostawiła śliczną córeczkę w szpitalu.
Ze szpitala dzieciątko odebrała babcia, która uczyniła z wnusi oczko w głowie. Karmiła, ubierała, rozpieszczała w miarę możliwości...
Wydawało się, że mała znalazła druga szansę na normalne życie.
Matka (w biologicznym sensie słowa) początkowo w ogóle nie odwiedzała córeczki. Bo i po co? Mieszkała w melinie na wsi, z konkubinem i jego braćmi.
Co dzień imprezy, wóda, rozrywka... Kto by tam pamiętał o swoich 23 chromosomach zostawionych jak zbędny bagaż?
Ano sąd pamiętał...
Najpierw orzekł, że matka ma prawo widywać córkę. To widywała. Czasami.
Potem, wyrokiem nieomylnym, dziecko było oddawane matce na weekend, tydzień, wreszcie dwa tygodnie.
Aż pewnego wieczoru, kiedy skończyła cztery latka, zaszła konieczność wezwania nas...

Dyspozytorka, naprawdę mądra dziewczyna, odbierając telefon nagle pobladła.
Wysłuchała prośby babci o radę: czy jest jakaś maść, którą można zatamować krwawienie z dróg rodnych u dziecka...
Babcia nie chciała karetki. Płakała, prosiła, argumentowała, że bandyci z meliny spalą jej mieszkanie...
Na szczęście, nasza dyspozycyjna wydobyła z niej adres.
I tu zaczął się problem... Kto pojedzie?
W takiej sytuacji nie obowiązywała kolejka.
Musiał pojechać najstarszy, najbardziej doświadczony i odporny...
Zgadnijcie, na kogo trafiło?
To był pierwszy raz, kiedy żałowałem, że tyle czasu już pracuję...

Jedziemy. Mieszkanie w bloku. Ale cały czas mamy nadzieję, że może to nie to...
Wchodzimy, mijamy zapłakaną starszą panią.
Ten obrazek, który ujrzeliśmy, mam na stałe wypalony w mózgu...
Na kanapie, na białym szlafroku leży bladziutka, spokojna dziewczynka. Od bieli wyraźnie odcina się spora plama krwi. Na udach widoczne zasinienia w kształcie męskich rąk...
Gdyby sprawca tego widoku był na miejscu, ani chybi cały zespół skończyłby karierę w ratownictwie... Za kratami.
Wezwany policjant też blady. Pyta, czy mają jechać po sprawcę...
Nie byłem pewny - wzięliśmy dzieciaka do szpitala.
Tam konsultacja ginekologa i pediatry i - niestety - potwierdzenie strasznej diagnozy.
Po pięciu minutach do wioski gnało na sygnale wszystko, co policja w mieście mogła wystawić, łącznie z radiowozami wycofanymi już ze służby.
Dojechali. Rozpędzili imprezę. Skuli bydlaka i przywieźli do aresztu.
A potem zaczęła się szopka.

Stary wyga i kryminalista, wiedział doskonale, co mu grozi. Toteż zaczął udawać świra...
I tu objawia się elementarne poczucie sprawiedliwości sił wyższych.
Najpierw zażądał psychiatry.
I trafił do kolegi, który tego feralnego dnia też miał dyżur w innej karetce...
I który wiedział doskonale, kto zacz i że symuluje.
Potem wezwał karetkę do aresztu.
Pojechałem ja...
Na koniec wezwał jeszcze raz, przed przeniesieniem do więzienia. Że nerwy, że trzęsie... Nic dziwnego.
Do kompletu, odwiedził go trzeci z ówczesnych dyżurantów...
Podał leki na uspokojenie i poradził, żeby nie spał na brzuchu...
Finał historii jest w sumie dość szczęśliwy dla ludzkości.
Po osadzeniu w więzieniu, po kilku tygodniach odnotowano samobójstwo więźnia poprzez powieszenie... Inni osadzeni widać nie mieli takich skrupułów, jak sąd...
Tylko...

Nie mogę zrozumieć, jakim trzeba być bezmózgiem, żeby, widząc całokształt sytuacji, porzucenie dziecka przez "matkę", wreszcie to, że babcia zgłaszała już dwa lata wcześniej podejrzenia molestowania dziecka, oddać bezbronnego malucha do gniazda zwyrodnialców?
I czy trzeba tragedii dziecka, żeby sąd wyszedł poza ramy definicji "matka" i "ojciec"?
Pewnie tak... Ale nie jestem sędzią. Na szczęście...

służba_zdrowia

Skomentuj (216) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2681 (2739)

#22696

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasem się zastanawiam, czy wrzucać opowieści poważne, tragiczne... W końcu łatwiej się czyta humoreski. Zwłaszcza, że lubię się wygłupiać.
Ale zaczynając przygodę z Piekielnymi przyrzekłem sobie, że postaram się pokazać Wam wszystkie strony ratownictwa. Dziś czas na opowieść: dlaczego na rok przestałem ratować ludzi... Uprzedzam, będzie trudno i cholernie smutno... Zaczynamy?

Jesień, jakieś cztery lata wstecz. Wiatr urywał łeb, jak to na północy.
Dyżur piekielny od początku...
Najpierw jedziemy do pobitej staruszki - temat na osobną historię...
Potem reanimacja.
Potem młodzieniec, który odprowadzał dziewczynę na pociąg i wypadł zeń podczas ruszania. Po kilku dniach oddał narządy i trafił na cmentarz...
Słowem, wyjazdy cholernie trudne i smutne w rokowaniach...
Najgorsze nadeszło po zmroku...

Dyżurowałem na "Esce" w bazie głównej. To karetka specjalistyczna, która ma pod opieką pół rejonu. Wezwania dostajemy przez telefon, więc każdy jego dzwonek stawia nas natychmiast do pionu.
Koło osiemnastej dyspozytorka prosi nas o pilne zgłoszenie.
Podaje miejsce i powód: półtoraroczny chłopczyk wypadł z okna na czwartym piętrze na ulicę...
Zazwyczaj zbieramy się szybko, ale wtedy... Pamiętam, że biegłem mając nie zawiązane buty i jeden rękaw kurtki na sobie...
Na miejscu byliśmy po jakichś czterech minutach. Bo kierowca dał tak ognia, że zakręty pokonywaliśmy na dwóch kołach, a tam, gdzie był korek, po prostu lecieliśmy chodnikiem...
Na miejscu koszmar.
Na chodniku leży malutkie ciałko. Spod głowy kałuża krwi...
Klękamy, stabilizujemy główkę, badam oznaki życia... Słabiutkie...
Tętno ledwo wyczuwalne, oddycha nieregularnie, charczy...
Źrenice szerokie, znaczy, mózg poszedł do nieba...
Obok szlochający rodzice, ale - co rzadkie - nie próbują nam skakać na plecy, ojciec pyta, czy może pomóc, matka przez łzy prosi o ratunek...
No to ratujemy... Chociaż szans nie ma. Za długo pracuję, żeby nie wiedzieć, jak to się musi skończyć.
Intubacja - wiecie, jak łatwo wsadzić do tchawicy maleńką rurkę, na środku ciemnej ulicy, u dzieciaka z założonym kołnierzem chroniącym szyję?
Wkłucie - niemożliwe do założenia. Brak ciśnienia, uciskamy klatkę piersiową, wentylujemy i zakładamy nowość: wkłucie doszpikowe, wstrzeliwane w kość... Weszło!!! Jest!!!
Podajemy leki, ale... przy przekładaniu na deskę okazuje się, że piszczel jest złamana, wkłucie wypada... Proszę o drugie - nie ma... W końcu nowość... Przez radio rozpaczliwie prosimy wszystkich dookoła, żeby nam przywieźli chociaż jedno!
Zgłaszają się wszyscy w mieście. Nawet Szef, który dyżuruje w szpitalu, mówi, że szukają, żebyśmy wytrzymali, spróbują dowieźć... Wtedy okazuje się, że w całym, sporym w końcu, mieście, jest tylko jedno doszpikowe - właśnie je zużyliśmy... No to pozamiatane...
Leję leki do rurki intubacyjnej - metoda stara, ale innego wyjścia nie mamy. I reanimujemy. Czterdzieści minut, godzina...
Maluch już nie walczy. W końcu przychodzi ten moment, którego nienawidzę jako kierownik zespołu:
- Panowie, dziękuję, kończymy... Już wystarczy. Walczyliśmy... Dziś Ona była lepsza...
I widzę swoją załogę... Trzech chłopaków zahartowanych w bojach, w tym kierowca z dwudziestoletnim stażem... Płaczą jak dzieci...
Na koniec kilka słów wyjaśnienia: to nie była zwykła tragedia. Bo nie była to rodzina patologiczna. Normalni ludzie. Dwoje dzieci. Pojechali wszyscy do sklepu, zostawili otwarte okno celem wywietrzenia pokoju. Po powrocie, mama zrobiła kolację i weszła do pokoju. A synek minął ją biegiem i wypadł przez okno...
Następnego dnia rodzice przyszli do szpitala po kartę zgonu. I kolejne zaskoczenie: podziękowali, że cokolwiek zrobiliśmy, że nie odpuściliśmy. To rzadkość...

A ja? Na miejscu musiałem trzymać formę...
Nie odzywałem się do ludzi przez dwa dni. W ogóle.
A potem wziąłem rok urlopu z pogotowia. Żeby nie myśleć. I tylko czasem śni mi się ta ulica, żółte światło latarni i chyba najcięższa walka, jaką w życiu stoczyłem...

służba_zdrowia

Skomentuj (172) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2608 (2710)

#3754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejka do kasy w sklepie Biedronka. Przede mną kobieta, za mną mężczyzna. Na kasie mężczyzna.

Nie położyliśmy rozździelnika "następny klient", ale towary były odizolowane kilkudziesięciocentymetrową przerwą. Mimo to kasjer kasował jak leci. I zaczął kasować moje towary na konto klientki wcześniejszej. Gdy zwróciliśmy uwagę, kasjer zaczął się drzeć, że należy rozdzielać towary, bo potem takie cyrki.
Mężczyzna stojący za mną (dobrze zbudowany "karczek") popatrzył, reagując na agresję kasjera chwycił za tabliczkę "następny klient" i położył na taśmie mówiąc:
- Rozdzielę, bo jeszcze mi napier*oli...

Biedronka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2428 (2658)

#4339

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dostałem informację, że w jednym z banków wysiadł bankomat i trzeba go naprawić. Pojechałem tam, wszedłem od strony pleców urządzania i zacząłem naprawę. Na ekranie jest informacja: "BANKOMAT NIECZYNNY". Podczas pracy zgłodniałem i wyjąłem sobie kanapkę. Słyszę, że ktoś na siłę wkłada kartę, pierwsze raz, drugi, piąty, piętnasty. Nie wytrzymałem i wyszedłem z kanapką w ręku. Przed bankomatem stoi starsza kobieta. Mówię do niej:
- Czy nie widzi pani, że nieczynny?!!
Ona zobaczyła moją kanapkę i mówi:
- O mój Boże... To pan tam cały dzień siedzi i wydaje pieniądze?

Bankomat

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2475 (2645)

#59278

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia w maju będzie miała dwa lata, ale wciąż tak samo piekielna.

W marcu 2012 mój ówczesny chłopak, M. zaczął zachowywać się 'inaczej'. Ot, awantury o nic, robienie scen, fochy. Niby dopiero trzy lata razem, ale przestałam go poznawać. W kwietniu przyszedł ogromny ból głowy i z każdym dniem się pogarszał. M. dostawał różne leki przeciwbólowe - od zwykłego Apapu, przez Nimesil, aż doszło do Padoltenu. W międzyczasie pojawił się światłowstręt (nie wychodził z domu dopóki słońce nie zaszło) i częste wymioty. W końcu lekarze zdecydowali, że na początku maja przyjmą go do szpitala.

Pani doktór dnia bodajże drugiego maja postukała w kolanko, poświeciła latareczką w oczy i stwierdziła to, co pięciu poprzednich lekarzy - migrena. M. błaga o zlecenie innych badań, jest naprawdę w kiepskim stanie. Pani doktór rzecze że nie, bo to migrena, ona się zna, koniec kropka. M. do szpitala nie zostaje przyjęty.

Idzie do rodzinnego, prosi o skierowania do innych lekarzy i na badania - okulista, neurolog, rezonans mózgu i tomografia.
Najbliższy termin do okulisty na fundusz - trzy tygodnie później. M. w domu się nie przelewało, więc w końcu moja matka odkłada trochę pieniędzy i bierze go do najlepszego okulisty w mieście na kompleksowe badania. I co? Nic. Badanie nie wykazuje nic. Ale doktor jest przerażony i nakazuje zrobić tomografię i rezonans jak najszybciej. Termin prywatnie na 26 maja.

25 maja w nocy budzi mnie matka wrzeszcząca nad moim łóżkiem.
- Z M. jest coś nie tak!
Chłopak każdy weekend spędzał u mnie, ja zasnęłam w swoim pokoju, a on siedział jeszcze na dole i rozmawiał z rodzicami i bratem.

Biegiem na dół - chłopak siedzi pod ścianą, rzyga, gada głupoty, w dodatku po angielsku i 'gra' na gitarze - macha rękoma w ten charakterystyczny sposób. Samochodu nie ma, dzwonimy po karetkę. SIEDEM RAZY. Siedem piep*zonych razy, zanim dyspozytorka raczyła ją wysłać. Mimo tego, że mówiliśmy, że chłopak od miesiąca jest obrazem rozpaczy, że coś z głową, że prawdopodobnie coś cholernie poważnego.
- Eee, pani, pewnie pijany. Piątek jest, no nie?

W końcu przyjechała karetka. Nie do transportu. Karetka z apteczką. Panowie ratownicy podrapali się po głowie, po czym... Położyli M. na ziemi. Tak, położyli wymiotującego chłopaka na ziemi, na plecach. W międzyczasie na spodniach wykwitają mu plamy po odchodach - jednym słowem, puściły zwieracze. Czyli jest bardzo niedobrze.
Panowie ratownicy stwierdzili, że nie mogą mu pobrać krwi, bo macha rękoma. W końcu łaskawie wzywają karetkę transportową. Ratownicy z transportowej równie bystrzy jak koledzy z pierwszej - JA, dziewczyna dwukrotnie mniejsza od M. układam go na brzuchu z głową na bok na noszach, bo 'oni nie wiedzą'. Karetka ruszyła, ja zdążyłam powiedzieć ratownikom, że chłopak ma uczulenie na kwas acetylosalicylowy (aspirynę), zadzwoniłam po taksówkę, dokumenty M. w dłoń i wio do szpitala.

Wbiegam na SOR, a tam ta sama pani doktór, co nie chciała przyjąć do na początku maja do szpitala 'bo to migrena'. Z łaską bierze dowód M., przepisuje dane. Ja w tym czasie spoglądam na chłopaka, którego podłączyli do kroplówki. Zaczyna mieć drgawki. Przyglądam się i nie wierzę - podłączyli mu aspirynę! Drę się na jeszcze obecnych ratowników, drę się na cały świat, taka jestem wkurzona. Natychmiast odłączają kroplówkę, a pani doktór skacze do mnie, że mam się przyznać, co ćpaliśmy, bo ona zaraz się dowie i ja też pójdę siedzieć. Patrzę na nią wielkimi oczami, a ona dalej swoje - że badania mu zrobią i krwi i na obecność narkotyków - i jak wyjdzie, to ona mnie też usadzi, bo ja nie będę jej tu porządku zakłócać.

Po czterdziestu minutach są wyniki - żadnych narkotyków. Żadnego alkoholu. Och, więc jednak coś nie tak. No to wzywają technika od tomografii. Trwa to kolejne czterdzieści minut. M. w końcu jest zabrany na tomografię. Ja dzwonię do jego matki i mówię, gdzie jesteśmy i co się dzieje.

O godzinie drugiej dwadzieścia w nocy przychodzi do nas pani doktór i każe usiąść na krzesłach. Zaczynam się trząść.

M. miał tętniaka mózgu, który mu pękł. W wyniku tego pęknięcia wytworzył się dodatkowo krwiak. Wylew podpajęczynówkowy. Za dwadzieścia minut będzie doktor, bo obecny nie chciał się podjąć operacji. Zbyt duże ryzyko. Chłopak ma dwa procent szans przeżycia.

O trzeciej M. ląduje na sali operacyjnej. Jego i moja matka siedzą przed blokiem operacyjnym i wyją. Ja tylko jestem w stanie kiwać się i powtarzać, że wszystko będzie dobrze. Każdy krok i każdy dźwięk mnie przeraża, bo być może 'po wszystkim'.

O ósmej M. ląduje na OIOMie. Żyje, ale nie wiadomo, czy uda mu się przeżyć kolejną dobę.

Kolejne kilka tygodni było walką o jego życie, a następne półtora roku - o jego sprawność. W tej chwili M. ma się całkiem dobrze, czeka go jeszcze operacja na zwapnienia, które utworzyły mu się w udach i biodrach.

Dlaczego dopiero teraz o tym piszę? Bo M. dzisiaj był na rutynowej kontroli - robią mu tomografię co 3 miesiące. Kiedy czekał, na SOR przywieźli pana menela. Zrobili mu rezonans z miejsca, bo przecież mógł się uderzyć w głowę.

Chłopakowi, który błagał o skierowanie na badanie, wystawić go nie chcieli, mimo wyraźnych objawów świadczących o tym, że coś jednak jest nie tak.

Powiedzieć, że polska służba zdrowia to gówno, to zdecydowanie za mało.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (241) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1921 (2605)

#1459

przez ~komonhej ·
| Do ulubionych
Sklep z chemią budowlaną, lato ciepło, więc drzwi otwarte - wchodzi tak na oko 40-letnia pani z trójką dzieci w wieku 3-7 lat i mówi:
- Poproszę butapren.
- W słoiku czy w tubce?
Nagle w drzwiach pojawia się pan w podobnym wieku (prawdopodobnie mąż) pijany tak, że ledwie na nogach stoi i zaczyna wołać:
- W tubku weź!! W tubku!!
A pani na to z miną godną ragemana zaczyna wrzeszczeć:
- W tubku - srubku! Spier***aj stąd, bo jak ci zapier**ole to ku**wa nie wstaniesz! W tubku! Głupek je*any!
Po czym łagodnym głosikiem do sprzedawcy:
- W słoiczku poproszę.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2291 (2587)

#28029

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem w swoim życiu taki okres, gdzie rozchorowałem się do tego stopnia, że wszystkie starsze kobiety w mojej rodzinie już mnie opłakiwały. Ostra gorączka, majaczenie, wędrówki do toalety przez balkon i tego typu sprawy. No i dochodziło do tego automatyczne przyczepianie się do sufitu na magiczne słowo: "lekarz".

Jednej nocy, kiedy normalni ludzie śpią, a koty zwiedzają mieszkanie, obudziły mnie krzyki sąsiadów z dołu. Kłócą się - to już prawie zwyczaj. Z tym, że robili to na tyle głośno, że szlag mnie trafił i przekleństwa wyrywały się z ust. Wyleciałem więc z łóżka i krokiem zombie zleciałem ze schodów. Zadudniłem do drzwi, wyjaśniłem, że nieładnie z ich stron umarlaki do życia powracać, przy pomocy zaklęcia "urwa, urwa, uj, uj", przeprosili z wielkim zdziwieniem na twarzy, a ja zawróciłem do mojego leża i tam urwał mi się film.

Rano budzę się, a tu matka siedzi i wręcz ryczy ze śmiechu. Patrzę na nią zaspany, jeszcze trochę chory i taki bardziej zombie.
- Wiesz, co wczoraj zrobiłeś? - zapytała. Po kolei wymieniłem jej, co robiłem od czasu pobudki i ile razy przewróciłem się jak kotlet w łóżku.
- Do sąsiadów poleciałeś, uciszyć ich! - wybuchła śmiechem. Ja dalej nie rozumiem, zaczynam odpływać w jakiś majakach i robi mi się wesoło, a tu znowu matula huknie:
- Przychodzi sąsiad z dołu, przeprasza, że hałasowali w nocy i poprosił, aby ci jakąś piżamę kupić, ty wariacie, ty!
Oprzytomniałem i pytam o szczegóły. I co wyszło?

Z racji gorączki pozbyłem się wszystkich ubrań. W takim właśnie stroju wyleciałem do sąsiadów, a żeby tego było mało, zgarnąłem ze sobą kota, który akurat się nawinął po drodze. Do tego wszystkiego moje psisko ruszyło za mną, no bo zauważyła, że coś się szykuje, sprytna bestia. Cóż - to wyjaśniło zdziwioną minę sąsiadów: no bo jak często zdarza się wam, że ledwie żywy, nagi chłopak prawi kazania o zaklęciach i umarłych, i uprasza zarazem o ciszę, trzymając zdezorientowanego kota na rękach, z psem siedzącym u boku?

Sąsiedzi

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2474 (2522)