Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#7111

przez ~SokZMalin ·
| Do ulubionych
Pracuję na lotnisku, przy kontroli bagażu podręcznego. Zgodnie z przepisami na pokład samolotu pasażer nie może wnieść więcej niż 100 ml płynu. Któregoś dnia kontrolowałam pasażerów lecących do Chicago. Między innymi pewną starszą panią, taką babuleńkę gdzieś z Podhala. Prześwietlenie bagażu wykazało, że znajduje się w nim większa ilość płynu. Otwieram torbę, a tam cztery słoiki z gęstą cieczą. ([J] - ja, [B] - babcia):
[J] - Co to jest?
[B] - No sok z malin.
[J] - A czy zna pani przepisy?
[B] - Dokładnie nie pamiętam, ale zdaje się, że na litr malin trzeba dać kilogram cukru...

lotnisko

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2084 (2270)

#5614

przez ~mrówka ·
| Do ulubionych
Telefon na emergency: Przerażona kobieta wzywa karetkę do swojej małej wnuczki w obawie, że mała mogła zatruć się mrówkami, które pozjadała z mrowiska. Koleżanka uspakaja kobietę, że mrówki nie są trujące. Lekko uspokojona babcia na koniec dodaje, że wnuczka jakoś dziwnie robi się blada, może dlatego że dała jej wypić środek mrówkobójczy. Karetka została natychmiast wysłana pod wskazany adres.

Emergency

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2024 (2252)

#29738

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój najlepszy przyjaciel to geniusz matematyczny. Od zawsze tak było. Ja widzę świat słowami, on liczbami.
Dość, że nauczycielka matematyki w liceum strasznie go nie lubiła.

I jestem w tym momencie obiektywna. Do odpowiedzi chodził co lekcję. Nikt inny nie był pytany przez cały pierwszy semestr. Serio.
Zawsze umiał.
Tu jeszcze można by myśleć, że poznała się kobiecina na jego talencie i pytała, żeby go zmotywować.
No nie.

Sama uczyła średnio umiejętnie, u niego odbywały się tzw. obiady środowe, podczas których nauczał po 15-20 osób z klasy z matmy. Nieodpłatnie. Bo ludzie nie rozumieli. A kumpel tłumaczy świetnie.
Karmił też nieźle.

Nauczycielce coś nie grało, że nagle ze średniej około 2-2,5 klasa skoczyła na 4-5. Uznała, że wszyscy ściągamy, w związku z czym zarządziła sprawdziany co lekcja i odpytkę przy tablicy. Kiedy okazało się, że umiemy, zachwycona nie była. Węszyła spisek. Powiedziała wprost, że coś jej tu śmierdzi z ocenami i ona dojdzie co.

Miałam kiedyś na ławce książkę. Jego książkę. Coś o matematyce i coś trudnego. Nie czytałam, miałam przekazać, bo nie było go w szkole. Za gruba, żeby schować do mojej blichciarskiej torebki. Zaciekawiona nauczycielka podeszła, pochwaliła, że się interesuję, że robili to na studiach, że trudna pozycja, że skąd mam. Powiedziałam, że to jego, że ja tylko mam oddać. Wtedy też dowiedziałam się, że najwyraźniej żadna dziewczyna go nie chce, co jej nie dziwi, skoro kolega ma taką aparycję, że ma czas na takie kobyły, którymi na studiach wymiotowali, że tak się ładnie wyrażę.
Że ona sama (stara panna jak i ja) w życiu by nie tknęła chłopaka z TAKIM trądzikiem.

Naprostował ją kiedyś na lekcji. Wiadomo, był klucz odpowiedzi. Rozwiązała zadanie sama, wynik jak z klucza, po czym kolega śmiał stwierdzić, że w obliczeniach jest błąd. Kiedy podszedł do tablicy, by go wyjaśnić, kobieta omal nie zwariowała. Kazała mu się wynosić z klasy, że nie będzie podważać jej autorytetu. Że nic nie wie i się wymądrza. Że wyniki się zgadzają, a on jest kompletnym idiotą. Wyszedł. Nawet się pożegnał jak na kulturalnego człowieka przystało. Potem napisał do wydawnictwa. Dostał odpowiedź po kilku tygodniach, że zrobili błąd w tekście i że dziękują. I udzielają mu półrocznego rabatu na zakup ich wydań.

Miotało nią jak szatan. Jak wścieknięta zaczęła atakować.
Nigdy prace domowe nie były sprawdzane. Nigdy. Robiliśmy je. Prewencyjnie. Raz nie było czasu, zadania z gwiazdkami, czasochłonne. Mieliśmy ważny sprawdzian. Chcieliśmy być w porządku, poszliśmy przed lekcją zgłosić, że nie mamy zadania, bo sprawdzian. Że chcielibyśmy na lekcji. Uczciwie jak do człowieka. Powiedziała, że tak, że jak najbardziej. Rozwiążemy wspólnie.

Na lekcji otworzyła dziennik i powiedziała, że sprawdzimy zadania domowe. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. Alfabetycznie. Wszyscy mówili, że nie mają.
Doszła do kolegi. Powiedział to, co my. Kazała mu podejść do tablicy i rozwiązać "skoro zawsze wszystko wie i taki jest mądry".
Zrobił na miejscu.
Dostał jeden za brak w zeszycie.
Kazała mu rozwiązać zagadkę Einsteina. Zrobił. Zajęło mu nie więcej jak 5 min.
Ona miała inne rozwiązanie na kartce. Jak się okazało - błędne. Dostał następną jedynkę za podważanie kompetencji nauczyciela.

Zdawał rozszerzoną matematykę, co w sumie niedziwne. Ona starała się zablokować tę możliwość. Robiła wszystko, co mogła i czego nie mogła, żeby na to nie pozwolić. Dość powiedzieć, że zniszczyła jego deklarację maturalną na oczach klasy, za co spotkała ją nagana od dyrektora. Wtedy powiedziała, że zrobi wszystko, żeby nie dopuścić go do matury, co było trudne, bo pomimo jedynek za krzywy uśmiech, musiała oceniać jego sprawdziany uczciwie. Są na to w końcu dowody.

Uparła się, że go nie puści. Stawiała mu banie za brak podkreślenia tematu, za nieprzygotowanie do lekcji (bo ostrzył ołówek podczas), za lekceważenie poleceń nauczyciela (kiedy kazała mu iść po miotłę i zamieść korytarz, bo jest brudno).
Jedynek nazbierał, ale podchodził ze spokojem. Średnia, nawet ta ważona, wychodziła powyżej 3.
Ona jednak uznała, że nie dostanie oceny pozytywnej i wpisała niedostateczny.

Kazaliśmy mu się odwoływać, nie zostawiać tego. Że my się wstawimy. Cała klasa. Solidarnie. Uznał, że nie ma potrzeby. Napisał wniosek o egzamin komisyjny.

Nietrudno się domyślić, że zdał śpiewająco, dyrektor był zachwycony, natomiast drugi nauczyciel, który go egzaminował to koleś, któremu mój kumpel sam dawał korki z matmy dwa lata wcześniej, a który trafił do naszej szkoły wprost po studiach.

Bilans jest taki, że nauczycielka nadal uczy, mój kumpel stracił rok, bo egzaminy odbywają się w sierpniu, a matury są w maju. Poszedł na informatykę.

Ona truje się swoim własnym jadem, bo on wygrał konkurs dla programistów i dostał pracę u największego producenta układów scalonych na świecie.
Po trądziku zostało mgliste wspomnienie, jest młody, zdolny, dziewczyny go uwielbiają, zarabia kilka razy tyle, co ona.
I wiedzie mu się świetnie.

Jeśli karma istnieje, to właśnie dała jej po pysku.

szkoła

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2131 (2247)

#39636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przytoczenie poniższej historii kosztowało mnie mnóstwo nerwów i łez. Zobaczymy, czy było warto.

Od 4 roku życia mieszkałem w Domu Dziecka. Nie miałem żadnego kontaktu z rodziną, moja adopcja się nie powiodła. Byłem samotnym, zamkniętym w sobie dzieckiem. Do tego nieśmiałym i niewyrośniętym, nigdy nie miałem bliskich kolegów, ani w szkole, ani w domu.

Miałem 9 lat. Któregoś dnia Daniel, starszy o 6 lat "nowy" z opinią łobuza, zaczął się ze mną zadawać. Mówił, że jestem fajny, grzeczny, że chciałby się ze mną kolegować. Byłem szczęśliwy jak mało kto.

Kiwałem skwapliwie główką, kiedy pytał, czy nigdy go nie zdradzę i zawsze się będziemy przyjaźnić. Mówił, że przyjaciele mają swoje specjalne tajemnice, o których nikt inny nie może wiedzieć, a także, że wiedzą o sobie wszystko. I nie wstydził mi pokazać "swoich tajemnic", nawet kazał ich dotykać, choć wcale tego nie chciałem.
Niezbyt lubiłem też, kiedy przychodził do mnie, zabraniał się odwracać, dyszał cicho i zostawiał mi mokrą pościel i piżamę. Czułem, że nawet przyjaciel nie powinien na mnie "robić siku" (nie miałem wtedy innego pomysłu co to mogło być). Ale to była nasza wspólna tajemnica, miałem nikomu nie mówić, bo to będzie "zdrada przyjaciela" i wtedy już naprawdę nikt nie będzie ze mną rozmawiał.

Któregoś dnia, przed kolacją, Daniel zawołał mnie do łazienki. Nie chciałem iść, bo trochę się już go bałem, ale gdybym się nie zgodził pewnie by później na mnie nakrzyczał i się obraził.

Zamknął nas w kabinie, rozpiął sobie spodnie, zdjął, ściągnął majtki. Poprosiłem cicho, żeby na mnie nie sikał. Kazał mi klęczeć, myślałem, że tak mam go błagać, żeby mi tego nie robił, to uklęknąłem i prosiłem. Nie posłuchał, kazał mi otworzyć buzię. Zacisnąłem wargi, zasłoniłem się dłonią, ale zatkał mi nos i musiałem jakoś zaczerpnąć powietrza.

Po wszystkim wytarł mi twarz i język rękawem, kazał mi posiedzieć trochę i później wyjść i się spokojnie zachowywać, a jak komuś powiem, to mnie za to "wyrzucą na ulicę". Posłuchałem. On poszedł. Ja próbowałem jeszcze ‘to’ zwymiotować, ale nie dawałem rady.

Kryjąc emocje zszedłem na stołówkę.
Spóźniłem się na kolację, akurat dyżur miała znienawidzona Kinga, tzw. "Zołza Zołz". Zobaczyła, że nie jem, tylko ledwie zacząłem siorbać herbatkę, podeszła, i chciała mnie nakarmić na siłę, ścisnęła za policzki i chciała wmusić we mnie kanapkę. Nie wytrzymałem kolejnej dawki agresji i upokorzenia. Emocje puściły, rozszlochałem się, chciałem wstać od stołu, złapała mnie za ramię, zaczęła wrzeszczeć, dostałem jeszcze klapsa, posadziła mnie z powrotem na krzesło, stała nade mną i pilnowała, aż zjem tą kanapkę. Dusiłem się łzami, nie mogłem nic przełknąć. Ale nie umiałem się postawić. Wszyscy patrzyli jak cały spocony i czerwony na twarzy wpycham w siebie jedzenie i co rusz nim pluję przy większym szlochu, przy akompaniamencie Zołzy:

- Zawsze tylko z tobą takie cyrki! !

W końcu się udało, popiłem herbatki, wstałem, uciekłem do pokoju. Zacząłem przytulać poduszkę, siebie, modlić się do Boga, żeby mnie w końcu zabrał w jakieś dobre miejsce, powtarzać "kocham cię Kubuś, nie martw się, jesteś fajnym chłopcem,". Była to moja jedyna forma miłości i pocieszenia przez wiele, wiele lat i zawsze mi to pomagało na smutki i samotność - ale nie tym razem. Chciałem, żeby ktoś inny mnie pożałował, naprawdę przytulił, żeby ktoś w końcu powiedział "biedny Kubuś, a my byliśmy dla niego tacy niedobrzy." I żeby ta durna Kinga się za mnie obwiniała.

Już następnego dnia zacząłem zbierać tabletki. Miałem jeden aviomarin z wycieczki, jedną tabletkę przeciwbólową wziąłem od wychowawczyni, zapitoliłem jeszcze z apteczki. W dwa dni uzbierałem 6 sztuk.
Teraz nazywam to żałosną próbą samobójczą, ale wtedy było to dla mnie bardzo poważne - zawsze mnie straszyli, że już dwie to za dużo, więc uznałem tych kilka tabletek za śmiertelną dawkę. Połknąłem je w trakcie mycia zębów, z pewną satysfakcją, że ci wszyscy ludzie którzy teraz mnie nie lubią, zaraz będą mnie żałować i się zamartwiać. Zacząłem się słaniać i źle czuć jeszcze zanim się położyłem do łóżka. Nie pamiętam dużo, tylko tyle, że zacząłem się panicznie bać, że naprawdę umrę, i że pani próbowała dać mi jeszcze jedną tabletkę, ale zacisnąłem usta, i machałem głową, że nie chcę.

W szpitalu cały czas trzymałem się wersji, że bolał mi brzuch i żadna tabletka nie pomagała i brałem jedną za drugą i za dużo wziąłem. Było mi wstyd za to co chciałem zrobić i nie chciałem, by ktoś się dowiedział, jaki miałem powód.

Kiedy wróciłem do domu (zatrzymali mnie w szpitalu ze względu na niedożywienie i anemię), dostałem tylko burę za swoją głupotę. Ale przynajmniej Daniela już nie było. Trafił gdzieś indziej, prawdopodobnie do poprawczaka, ale nie jestem pewien na 100%. I nie wiem czy za inne dzieci (chodziły jakieś plotki) czy za jakieś tam włamanie.

Przepraszam za może zbytnie rozpisanie się, ale trochę tego potrzebowałem.

ddz adult

Skomentuj (246) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1996 (2240)

#7253

przez ~tortoise84 ·
| Do ulubionych
Parę lat temu moja mama (M) zmuszona była udać się do fotografa (F), by zrobić zdjęcie do nowego dowodu. Już na wejściu uprzedziła go:
(M) Tylko, proszę pana, ja jestem tak niefotogeniczna, że klisza panu na pewno pęknie.
(F) Nie ma takiej możliwości, zdjęcia wykonuję cyfrowo, bez kliszy.
Następnego dnia mama przyszła odebrać zdjęcia i usłyszała:
(F) Najmocniej panią przepraszam, są jeszcze niegotowe, dysk w komputerze mi padł...

fotograf

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2084 (2230)

#29583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupię sobie strzelbę... Albo nie - wiatrówkę, na nią nie trzeba mieć pozwolenia. I zrobię polowanie!!!!! Piekielni mi świadkiem!!!!!

Zastanawiacie się pewnie czemu tak się wściekam. Już wyjaśniam.

Wstęp.
Mój Narzeczony ma wrzód na dupie, paskudny i wredny - siostrę rodzoną (nazwijmy ją Mariolka), starszą od niego o 14 lat. Nie lubiłyśmy się od początku, bo ja nie toleruję fałszywców, a ona była zazdrosna o sympatię ich rodziców do mnie. Teściom się zmarło, za wcześnie i niespodziewanie. Kochałam ich jak swoich, bo byli niesamowici. Pozostał majątek - dom i trochę ziemi. Siostra ustawiona - dorastająca córka, mąż i kupa kasy. Co dwa lata nowy samochód, ciągłe remonty w domu, wypasione wycieczki. Ciężko pracowali, to i się dorobili. Znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale nikt nie obnosi się z pieniędzmi jak oni. Narzeczony - w spadku dostał cały majątek. W testamencie było zaznaczone, że ich córce pierworodnej już nic się nie należy, bo zasponsorowali jej budowę domu. Koniec i kropka.
Po odczytaniu testamentu na linii Mariolka - przyszły ślubny jest regularna wojna o spadek. Były już próby podważenia oryginalności zapisu i kilka spraw w sądzie. Ale to co teraz zrobiła...

Rozwinięcie.
Po zaręczynach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy ich na wesele zapraszać. A właściwie Narzeczony tak zadecydował. Ja go rozumiałam i w pełni tę decyzję popierałam. Ruszyły przygotowania. Należymy do osób, które wolą wszystko wcześniej pozałatwiać. I tak w styczniu już wybraliśmy zaproszenia, dogadaliśmy się w sprawie dekoracji kościoła i sali weselnej, a także samochodu i bukietów dla mnie i świadkowej. Wybór sali weselnej, zamówienie DJ′a i kościoła poszły na pierwszy ogień. Tuż przed świętami wybraliśmy menu i tort weselny. Suknia i garnitur u krawcowej na ukończeniu. Obrączki zamówione u jubilera. Zero stresu.

Ale to zbyt piękne, prawda? Tak właśnie stwierdziła Mariolka i postanowiła zniszczyć nam ślub i wesele, a w każdym bądź razie utrudnić to, co tylko się da. W poniedziałek dostaję telefon od znajomej kwiaciarki, która przygotowuje nam wszystkie dekoracje z kwiatów, że jednak będzie bardzo ciężko zamówić te kwiaty w takiej ilości i może byśmy się jeszcze raz zastanowili czy je chcemy.
- Monika, jakim cudem będzie problem ze słonecznikami?
- Z jakimi słonecznikami???? Przecież chcieliście tulipany queen of the night?!
- Co Ty mówisz? Jakie tulipany?
- Mariolka była u mnie przed weekendem i powiedziała, że zmieniliście zdanie. Swoją drogą, czemu mi nie powiedzieliście, że jednak się pogodziliście i pomaga Wam przy ślubie?

Zamarłam.

- Monika, cofam wszystko to, co mówiła Mariolka. Wracamy do pierwotnej wersji.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". A jak się u Ciebie pojawi Mariolka, to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem i tulipany będą na czas. A ja zabiję zdz*rę!!!!!

I tak oto pozytywnie nastawiona do życia wsiadłam w samochód i udałam się na wycieczkę objazdową na trasie kościół – sala weselna, po drodze odwiedzając cukiernię, DJ’a i drukarnię. Jak się pewnie już domyśliliście Mariolka odwiedziła wszystkie te miejsca i pozmieniała rezerwacje. Jak jej się to udało – jeden Bóg raczy wiedzieć. Zawsze była wyszczekana, zawsze musiało być tak jak ONA chce. Zawsze. Ale teraz to przegięła! Okazało się, że zmiana zamówienia na kwiaty to pikuś:
- odwołała DJ’a i zamówiła zespół (koszt dwukrotnie większy, ale zespół musi być, bo co by o NIEJ ludzie powiedzieli),
- udała się do księdza dobrodzieja z „dobrą nowiną” – otóż jestem w ciąży i on jako dobry kapłan powinien zabronić mi noszenia białej sukni i welonu (!!!!!! ) – liczyła, że będę musiała nowej sukni szukać na dwa miesiące przed ślubem,
- w cukierni zrobiła karczemną awanturę, bo Pani z obsługi chciała zadzwonić do nas i potwierdzić zmianę tortu z trzypiętrowego śmietankowego na orzechowo – czekoladowy (nic piekielnego??? a jak Wam powiem, że Luby ma alergię na orzechy????),
- zmieniła menu w restauracji na takie, które jej odpowiada: owoce morza, dziczyzna (a fuj!), drogie alkohole – wszystko z górnej półki (koszt wzrósł o 70 zł od osoby), a także wybrała inne dekoracje (najdroższe), ustawienie stołów (mu chcieliśmy „podkowę”, a ona zarządziła sześcioosobowe okrągłe stoliki ).

Ale to co zrobiła w drukarni... Dołożyła do naszego zamówienia kolejne 50 zaproszeń. Zapytacie się po co jej aż tyle? Otóż postanowiła zaprosić członków rodziny swojego męża – dodatkowe 100 osób (!!!!!). Skąd o tym wiem. A no stąd, że zostawiła listę gości.

Zakończenie.
Jakimś cudem udało mi się to odkręcić. Do tej pory mnie zastanawia, jak jej się to udało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była taka autentyczna i nie sądzili, że ma złe zamiary. Luby dowiedział się o wszystkim jak wrócił z pracy. Zadzwonił do Mariolki, zj*bał z góry do dołu. I co usłyszał: bo pieniądze po matce i ojcu to jej się należą, a nam chciała dać nauczkę.

Czy ktoś widział promocję na wiatrówki???

rodzinka

Skomentuj (123) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2120 (2230)

#63865

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Droga Marleno, bardzo Cię proszę żebyś przestała co wieczór przesiadywać na Piekielni.pl. Jak idziesz do łóżeczka spać, to zamiast odpalać tą stronkę lepiej zajmij się mną czyli Twoim kochanym mężem. Stronka może i fajna ale bez przesady.

Z poważaniem stęskniony mąż, Michał.

Szkocja

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1826 (2220)

#5010

przez ~Koti ·
| Do ulubionych
Do cukierni weszła starsza kobieta, po odbiór tortu na roczek dla wnuka.
Miało być napisane 1 Rok i zaznaczyła, że koniecznie tort ma być bez alkoholu, żeby wnuczek tez mógł skosztować. Odbiera tort, a tam wielkimi literami wypisane: PIERWSZY ROK BEZ ALKOHOLU!

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1965 (2207)

#38311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrozumiałem ostatnio, że chyba nie czułbym się gorszy i inny (z racji tego, że mieszkałem w Domu Dziecka) od reszty dzieci, gdyby nie to, że na każdym kroku mi uświadamiano, że tak jest.

Piszę to, nie tylko żeby się trochę pooczyszczać z niemiłych wspominek, ale głównie z myślą o tym, by odrobinę rozjaśnić drogę postępowania tym mniej myślącym dorosłym.

W podstawówce zorganizowano przedstawienia jasełkowe. Miały kolejno występować IV, V i VI klasy. Ja wówczas byłem w IV. Gruba impreza ;> Z dyrekcją, nauczycielami, księżmi z parafii i oczywiście rodzicami.

Poprzedni rok był dla mnie bardzo, bardzo ciężki, opuściłem się w nauce, ledwie zdałem do kolejnej klasy. Potrzebowałem czegoś, co mnie dowartościuje, zresztą zawsze zazdrościłem dzieciakom, grających w takich przedstawieniach, odwagi, siły przebicia. I bardzo chciałem, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Występować miała cała klasa, osoby chętne miały podejść pod tablicę i losować role, reszta miała grać baranki i krzaki. Mimo ogromnej nieśmiałości zgłosiłem się do losowania głównych ról, poza mną jeszcze kilkanaście osób.

Wylosowałem nie byle kogo - Króla :>
Fajnie było, zamieszanie, dużo śmiechu.
Pokazałem pani co mam, na to ona zabrała mi z ręki karteczkę i się odwraca do reszty:

- Kto chce być królem, dzieci? Paweeł, chodź! - zawołała jednego kolegę, który miał ambicje grać krzak. - Chodź, będziesz królem. A ty idź, Kuba, usiądź sobie.

Było mi tak strasznie głupio, czułem ogromne rozczarowanie, nie wiedziałem, o co chodzi.
Wszyscy dalej się cieszyli i żartowali ze swoich ról. Nie chciałem płakać, ale łzy same mi pociekły po policzkach, nie nadążałem ich wycierać. Ktoś wygadał:

- Proszę pani, a Kuba płacze!

Pani wyprowadziła mnie całego zasmarkanego z sali, dała chustkę.

- Kuba, płaczesz bo nie będziesz królem? - spytała z troską. Pokiwałem głową. Dokładnie pamiętam co powiedziała, bo wpędziło mnie to jeszcze dodatkowo w poczucie winy, że nie potrafię się zachować:

- Kuba, zrozum, to przedstawienie dla rodziców. Nie będzie ci źle z tym, że zajmujesz miejsce komuś na kogo rodzice przyszli popatrzeć?

I dobrze, że nie grałem tego króla, bo nasze jasełka były beznadziejne.

szkoła

Skomentuj (111) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2112 (2200)

#7404

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stacja benzynowa.
Klient płaci za paliwo.
[P]racownik:-Będzie fakturka czy paragon?
[K]lient:-Faktura.
[P]-Na jakie nazwisko?
[K]-Be jak Bogdan (imię zmienione).
[P]-Doskonale pana rozumiem, proszę nie literować.
[K]-Ale ja nie literuję.
[P]-Więc proszę jeszcze raz... Imię, nazwisko.
[K]-Be jak...
[P]-Wiem, wiem, Be jak Bożena, to już wiem.
[K]-Panie! Nie Bożena, tylko Bogdan!!
[P]-Ok, czyli Bogdan... dalej...
[K]-BEJAK!!! BEJAK!!! BOGDAN BEJAK!!!

Orlen

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2013 (2197)