Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#6327

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem dzisiaj zmuszony zatankować na stacji benzynowej, gdzie osoby zajmujące się tankowaniem z premedytacją nalewają więcej niż życzył sobie klient. Z tego powodu nigdy nie lubiłem tam tankować.
Dodam, że to nie są sumy 2 czy 3 grosze, lecz 5-10 zł.
Gdy tylko podjechałem pod dystrybutor, od razu zapytałem czy mogę sobie sam zalać (z jasnych przyczyn) lecz owy pan odparł ze to jest jego praca i mogę coś zepsuć i kto wtedy będzie za to odpowiadał. Nie chciałem się kłócić, więc poprosiłem aby nalał za 50 zł.
W tym czasie odszedłem na bok, aby zapalić papierosa.
Po chwili podchodzę do auta, a koleś do mnie że mu "się przelało" i jest 60 zł. Odparłem ze nic się nie stało, dałem mu 50 zł i dodałem że jakby mi pozwolił samemu nalać, to nie miałby manka 10 zł. Wsiadłem do auta i z bananem na twarzy odjechałem.

stacja paliw

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1852 (2106)

#4939

przez ~Heavenly ·
| Do ulubionych
Sklep z punktem Lotto. Klient robi zakupy i chce jeszcze puścić kupon na chybił trafił, ale nie może sobie przypomnieć jak się to nazywa. Poci się, kombinuje i wreszcie wypala:
- Sześć zakładów na jebał pies!

sklepik

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1836 (2096)

#1863

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Godzina 5 rano. Powoli zaczyna się rozjaśniać. Ekspedientka otwiera sklep. Widzi biegnącego menela który krzyczy:
- Pani Małgosiu! Proszę nie zamykać!

Sklep

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1895 (2093)

#22896

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ pełnię niekiedy na mszach niewdzięczną funkcję organisty, zdarza mi się czasem zostać po ceremonii by poćwiczyć na organach lub po prostu pograć sobie coś, co lubię.

I tak ostatnio zostałem sobie po mszy o 18.00, żeby pograć. Jednak najpierw postanowiłem zjeść co nieco. Jak to po mszy - światła w kościele pogasły, zostały jedynie w prezbiterium i jedna mała lampka u mnie na chórze. Odwijam sobie spokojnie kanapkę i oparłszy się o barierkę chóru zaczynam konsumpcję. I tak patrzę sobie po kościele i widzę jedną "zbłąkaną duszyczkę" lat na oko z 17, w nieśmiertelnym dresie, kręcącą się po bocznej nawie.

Duszyczka ta w charakterystyczny, trochę teatralny sposób rozejrzała się naokoło czy przypadkiem nikogo nie ma i dawaj majstrować przy kłódce (skądinąd idiotycznie małej) od skarbony "na potrzeby parafii". No to włączyłem ja mikrofon i podkręciwszy moc rzekłem tubalnym głosem mogącym przywodzić na myśl głos Stwórcy z wielu filmów:
- SIÓDME - NIE KRADNIJ!!!
Chłopaczek podskoczył i spojrzawszy się na chór opuścił kościół w zaskakująco szybkim tempie...

Kościół

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2041 (2079)

#5040

przez ~rembik ·
| Do ulubionych
Kiedyś nie zamknąłem okna balkonowego i panele co były pod oknem zamokły w czasie burzy i się wypaczyły. Więc się udałem do Leroya i szukam kogoś kto mi pomoże nabyć odpowiednie. Do jednego sprzedawcy - ja nie z tego działu, kolejny - ja krótko pracuję, trzeci - nie znam się na panelach, ale tam idzie kolega który jest ogarnięty w temacie. Więc się zwracam do tamtego:
- Podobno jest pan wysokiej klasy specjalistą od paneli.
- Jakbym był wysokiej klasy specjalistą, to bym nie pracował w tym pierdolniku...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1951 (2077)

#33307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kasjerkach ciąg dalszy.

Jak już wcześniej napisałem, mam takie zboczenie, że przy płaceniu gotówką staram się tak dobrać nominały, żeby pani kasjerka przy wydawaniu reszty miała jak najmniej pracy.

Udałem się ostatnio do jednego z większych okolicznych sklepów na zakupy. Co kupiłem - nieistotne. Istotne za to jest to, że zakupy były na kwotę 10.49 zł.

Przy kasie przeglądam zawartość przegródki z drobniakami - tylko 48 groszy... Zażartowałem więc tekstem wszystkim znanym:
- Mogę być grosika dłużny?
Pani kasjerka spojrzała na mnie jak na idiotę.
- No mam 10.48... - wyjaśniłem.
- No to jak pana nie stać na zakupy, to po co pan kupuje?
- Nie, nie... Na zakupy mnie stać... Chciałem tylko...
- Nie ma żadnego grosika. Jakbym każdemu grosika darowała, to na koniec zmiany bym tu niezłe manko miała.

No cóż - manko rzecz poważna. Westchnąłem i wyciągnąłem banknot z Jagiełłą. Pani kasjerka z niesmakiem rzuciła:
- Ojej... A drobniej nie będzie?
- Będzie. Jak mi pani wyda resztę.
Wzięła banknot i zaczęła wydawać.
- 80 złotych... i... 9 złotych... i... 50 groszy dla pana. Dziękuję i zapraszam ponownie.
Żadnego ′czy mogę być grosika dłużna, czy coś...

- Przepraszam. Powinna mi pani wydać jeszcze jeden grosz.
- Oj tam grosz... Mogę być dłużna?
- Nie. Nie może być pani dłużna, bo i tak nigdy pani nie odda. Poza tym jakbym w każdym sklepie zostawiał grosika, to bym niezłe manko na koniec dnia miał.

Nie przepuściłem - pani w końcu gdzieś u innej kasjerki rozmieniła i wydała.

kasjerki

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2017 (2071)

#46647

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnym kliencie, piekielnym kucharzu i piekielnej pizzy.

Kilkanaście lat temu, na pewno coś około 15, funkcjonowały restauracje połączone bardzo znanej sieci pizzerii amerykańskiej, z jeszcze bardziej znaną siecią restauracji (z pikantnymi kurczakami w tajemniczej panierce). Zaplecza miały owe restauracje osobne, w jednej części produkowało się skrzydełka, udka i nóżki, a w drugiej pizzę. Tzw. wydawka i kasa była już wspólna.
I w każdej takiej hybrydzie (przynajmniej w Krakowie) była tzw. deliverka czyli dojazd z zamówieniem do klienta.

Dzień jak co dzień - klient zamawia pizzę telefonicznie, ale w głosie słychać charakterystyczny bełkot nawalonego, dodatkowo okraszony owy bełkot suto, jak kasza skwarkami łaciną chodnikową.

[K] Wy tam, uje złamasy!!! Ujową tą pizzę robicie, w ogóle bez smaku jezd!!! Macie mi zrobić super ekstra luks placka, bo ja wam pokażę!!! Pikantną! Żeby mi ryj odpadł od razu!!! No!!!

Jak pojawiał się równie uroczy klient, przyjmujący zamówienie włączał głośnomówiący, aby każdy z kierowców mógł zagrać w marynarza o to kto jedzie. :-)
Dodatkowe komentarze wpisywało się w komputer przy przyjmowaniu zamówienia, ale w tej sytuacji, nie było czasu pisać, przyjmujący pobiegł świńskim truchtem do kuchni.

[Z]: Chłopaki!!! Klient chce taką pizzę pikantną, żeby mu ryj odpadł!!! Co robimy?!!

Plackowy zamyślił się tylko przez ułamek sekundy (Pomysłowy Dobromir i kulka nad jego głową – zwizualizujcie sobie).

Plackowy: Idziemy na kurczaki!

[Z] nie dyskutował z fachowcem, udali się zatem na drugą stronę. Plackowy szepcze do ucha Kurczakowemu. Kurczakowy uśmiecha się jak sam demon z piekła i wyjmuje saszetkę z... marynatą do sławnych pikantnych skrzydełek.
Otwierało się ją w rękawicach gumowych i goglach, ponieważ taką moc piekielną w sobie ma w swej tajemniczej, czystej i skondensowanej postaci.
Chłopaki posypali obficie i ze szczerego serca pizzę i jazda.

Za jakiś czas telefon.

[K] Ludzie!!!! Nie wiem jak to zrobiliście, ale po jednym gryzie WYTRZEŹWIAŁEM! Jutro będę srał szkłem, ale co tam!!! Dzięki!!! Było pycha!!!

Obsługa zbaraniała. Chłopaki odeszli smutni, że im się dowcip nie udał.
Piekielną w finale została jedynie pizza.

gastronomia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1992 (2066)

#22848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Działo się to w jednym z dużych marketów. Robiłam niewielkie zakupy - chleb, cola, parę owoców no i cukierki na wagę zapakowane do woreczka. O nich będzie ta historia.

Stoję w kolejne do kasy, a za mną pokaźnych rozmiarów Paniusia, z koleżanką, [S]ynem (na oko z 7-8 lat) i wózkiem wypchanym po brzegi. Panie trajkoczą w najlepsze, a młody widać, że się nudzi.
Wyłożyłam już swoje zakupy, szukam portfela, a tu widzę, że chłopak rozrywa woreczek i wcina moje cukierki. Wkurzyłam się trochę, ale ok - dziecko. Mówię, więc do niego miłym tonem nachylając się nieco, by zmniejszyć dystans:
- Hej, mały. Ładnie to tak podjadać cudze cukierki? Dlaczego nie zapytałeś czy możesz się poczęstować, hm?
Na co chłopak odburknął:
- Spieprzaj (!) stara (!)(mam 23 lata, więc chyba nie taka stara...) krowo!
I dalej wcina cuksy.

Podniosłam więc woreczek i zwróciłam się do [P]aniusi:
- Przepraszam, ale pani syn wyjada moje cukierki. Mogłaby pani zwrócić mu uwagę?
Babka nie reaguje. Ponawiam więc pytanie. W końcu przemawia tonem znudzonym i wielce oburzonym zarazem:
- To tylko dziecko, nie ubędzie ci. Daj mi spokój.
Wkurzyłam się. Babsko ma wypakowany wózek, zakupy pewnie za około 3 stówy, a ja studentka z cukierkami dla siostrzenicy mam tolerować takie zachowanie? Mówię więc do niej znowu:
- Przepraszam, ale mogłaby pani dać dziecku coś słodkiego z wózka. To nie mikołajki, żebym cukierki za darmo rozdawała niegrzecznym dzieciakom.
Paniusia się znowu oburzyła:
- Daj mi spokój gówniaro! Przynajmniej mniej dupa ci urośnie.

O nie, tego za wiele!
Kasjerka skasowała moje zakupy i widać, że też była zdegustowana całą sytuacją. Chwilę stałam na końcu kasy niby pakując zakupy do torby, a kasjerka zaczęła kasować rzeczy Paniusi. Był wśród nich baton, więc niewiele myśląc chwyciłam go, otworzyłam i zaczęłam jeść.
Babka we wrzask, że złodziejka jej zakupy wyżera. Ochroniarz się zainteresował, już szedł w stronę kasy, ale pani kasjerka gestem powstrzymała go. Paniusia wydzierała się, że kto to widział takie rzeczy, że ona mnie będzie skarżyć (tak - już sobie wyobrażam sprawę o kradzież batona za 1,60 :D).
Zjadłam go do połowy, rzuciłam bezczelnie na inne skasowane już zakupy i powiedziałam spokojnie i pogodnie:
- Jestem tylko gówniarą. Nie ubędzie ci.

I poszłam zadowolona, odprowadzona krzykami paniusi i jej koleżaneczki.

sklepy

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2018 (2066)

#6403

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niecały rok temu w Świdniku obok Lublina, jedna ze stacji Orlen była obiektem interwencji straży pożarnej. Wozów strażackich różnej wielkości i kształtów krążyło wówczas pełno, a że ognia i dymu nie było widać wcale, to wraz ze znajomymi zachodziliśmy w głowę zastanawiając się co się wydarzyło. Wyjaśnienia doczekałem się dopiero po paru tygodniach, w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów stacji LPG (widocznie w branży wieści rozchodzą się szybko), gdzie podczas tankowania gazu pracownik stacji opowiedział mi o zajściu.

Na Orlenie dzień jak co dzień. Ruch o tej godzinie raczej niewielki. Podjeżdża [K]lient i prosi [P]racownika o zatankowanie gazu do pełna. Pracownik podpina "kabel" i tankuje. Mija sporo czasu, toteż wzbudza to zaciekawienie ze strony pracownika:
[P]: Jaką ma pan pojemność tej butli?
[K]: A nie wiem, samochód pożyczyłem od kolegi.
Mija jeszcze chwila, w końcu i kierowca zauważa ponadnormatywny upływ czasu i coraz większą cenę na dystrybutorze:
[K]: To może ja zadzwonię i spytam.
I tak też robi:
[K]: No cześć, słuchaj, powiedz mi ile ci do tej butli gazu wchodzi, bo na stacji jestem.
W tym momencie klient wyraźnie blednie, w oczach pojawia się strach. Odkłada telefon.
[P]: Dowiedział się pan?
[K]: ...Mówi że wymontował butlę...
W tym momencie zarówno pracownik jak i cała stacja w dalszej kolejności zdała sobie sprawę, że obok nich stoi samochód z gazem zatankowanym do bagażnika, który pod wpływem jednej iskry całą stację zmiecie z powierzchni ziemi.
Chciałbym wtedy zobaczyć twarze tych ludzi.

Orlen

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1844 (2058)

#22323

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jeszcze trochę posmucę o piekielnych pacjentach, którzy mają pomysły na upiększenie swej powłoki cielesnej.
Niekiedy celowo, częściej po prostu przypadkiem...

Nietypowy wisielec na początek.

Wezwanie na wieś - dzwoni dziewczyna, zapłakana, przerażona, krzyczy. Jej małżonek się właśnie powiesił!
Dyspozytorka próbuje się dowiedzieć czegoś o stanie poszkodowanego - bezskutecznie. Ledwie zbiera dane adresowe. Przy próbie polecenia odcięcia wisielca, wzywająca rzuca słuchawką.
No to ognia!
Dojechaliśmy naprawdę szybko. Jak to w takich wypadkach, pełny sprzęt w łapki i biegiem do chałupy. Wpadamy do pokoju, na środku stoi szlochająca niewiasta. Pytamy, gdzie wisi, gdzie ten samobójca??!!
Nie odpowiada, pokazuje tylko ręką najpierw jeden, potem drugi pokój....
Co jest? Wisi w kilku miejscach??? Ciekawy koleś...
Na szczęście nasze rozterki rozwiewa sam zainteresowany: z pokoju wypada gość koło trzydziestki, wyraźnie podniecony ruchowo, siny na obliczu jak tureckie jeansy po praniu. Mija nas pełnym galopem i wydając z siebie odgłos zepsutego parowozu biega po pokoju dookoła zespołu. Nie powiem, jak na wisielca dość mobilna jednostka...
Udaje nam się go osadzić w miejscu.
Stwierdzamy, że w chwili desperacji, facet zacisnął sobie na szyi opaskę mocującą np. do kołpaków, taką plastikową, w jodełkę, która łatwo się zaciska, ale za nic nie chce puścić...
Nóż. Precyzyjne cięcie. Świst nabieranego pełną piersią oddechu. Kuuuuu....waaaaa... wypowiedziane z ulgą. I to nie przez pacjenta....
Koniec końców pojechał z nami i z niebieskimi do psychiatryka, tłumaczyć się z szaleństwa.

Z innej beczki:
Szpitalny Ratunkowy. Noc z soboty na niedzielę. Piąta rano.
To ewidentnie psia wachta. Zwłaszcza przy dyżurze weekendowym, gdzie połowa miasta choruje właśnie w nocy...
Toteż wpadłem w lekki wstrząs, kiedy odebrałem telefon od pielęgniarki.
Wzywa mnie do pacjenta i śmieje się w głos.
No zwariowała baba jak nic...
Kto bowiem przy zdrowych zmysłach cieszy się o świcie, że mamy robotę?
Zwlokłem się z wyra, założyłem bluzę i idę...
Na miejscu: pan około osiemdziesiątki. Przywieziony przez córkę.
Mieszka sam, w starym budownictwie. Łazienka na korytarzu. Obudził się w nocy, bo pęcherz ciśnie. Ale do klo trzeba kawałek dojść.
Na szczęście przy łóżku stoi butelka po wodzie mineralnej. Taka smukła, z długą szyjką...
Niewiele myśląc, zasadził ją sobie na organ siedząc na łóżku... I zasnął...
Obudził się po jakichś dwóch godzinach...
W tym czasie organ napuchł solidnie i flaszka nie dawała się już zdjąć. Zadzwonił po córkę. Przyjechała.
Po nieudanych próbach ekstrakcji butelki, złapała za nożyczki i opitoliła ją dookoła w połowie długości.
Toteż jak wszedłem, dziadunio prezentował światu coś w rodzaju mikrofonu satelitarnego albo fujarki w obroży przeciw pchłom...
Ale trzeba to zdjąć...
Nożyczki i do roboty. Dopóki był plastik, szło nieźle.
Ale gwint... Nożyczkami nie idzie. Wziąłem nożyce ortopedyczne. Pierwsze cięcie - trochę gwintu owszem, poszło, ale - niestety - pokrywa organu też się rozłazi...
Ponieważ nie sądziłem, że obrzezanie w tym wieku jest szczytem marzeń pacjenta, poleciałem na blok operacyjny. Pożyczyłem podkładkę, piłę włosowatą i po zabezpieczeniu wyciąłem pana z butelki...
Najlepszym podsumowaniem całej tej akcji był komentarz kolegi Urologa, który dzielnie mi asystował... Otóż po ujrzeniu rozmiarów organu, który dojrzewał jako dżin w butelce przez parę godzin, westchnął z zazdrością i poradził:
- Leć pan szybko do żony albo sąsiadki, bo to się już w życiu nie powtórzy...

służba_zdrowia

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2020 (2058)