Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#37273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnych znalazłam szukając jakiegoś miejsca gdzie mogłabym się wygadać. Myślę, że to będzie lepsze miejsce, bardziej odpowiednie ze względu na tematykę, niż blog, którego zamierzałam założyć. Chcę zaznaczyć, że zależy mi na całkowitej anonimowości, ponieważ gdyby ktoś dowiedział się, że tutaj piszę mogłabym mieć problemy, dlatego też imiona, miejsca i wszelkie dane mogące nas zidentyfikować zostaną zmienione.

Mam na imię Kasia. Mam 17 lat. Mieszkam z mamą, babcią, siostrą i... jej synkiem Karolem. Nasz dom znajduje się w niewielkiej miejscowości, w okolicy każdy zna każdego. Moja siostra -Amelia- ma 15 lat i jest najbardziej rozpieszczoną, samolubną i przykrą osobą, jaką znam. Mój ojciec zmarł, a jej ojciec nie poczuwa się do zrobienia czegoś poza płaceniem alimentów (tak, mamy dwóch różnych ojców). Przez całe życie moja siostra dopuszczała się (i wciąż to robi) mniejszych lub większych wyskoków piekielności w stosunku do mnie. Babcia i mama zawsze stoją po jej stronie, bo jest młodsza, bo tatuś ją sobie odpuścił, bo miała ciężki dzień, bo jest w ciąży, bo chłopak ją zostawił - i wiele innych. To zawsze dawało jej przyzwolenie ze strony mamy żeby się na mnie wyżywać. Mama na to zezwalała, a mnie za to poza ŻADNYM pozorem nie wolno było nic jej zrobić.

Pominę tu nawet opisy wszelkich wyzwisk, opluwania mnie, rozpuszczania plotek na mój temat czy doprowadzania mnie do łez. Tego było za dużo i jest już za słabe.

Dziś opiszę tu jak Amelka zaszła w ciążę.

Amelka od zawsze lubiła stać w centrum zainteresowania. Nie tylko rodziny, ale wszystkich. Dlatego też zawsze błyszczała w każdym towarzystwie, naprawdę, już od maleńkości. W młodziutkim wieku mama woziła ją jako "modelkę dziecięcą", co tylko potęgowało jej chęć wywyższania się. Z czasem, w wieku 13 lat mama i "rekrutanci" pewnej agencji, ominęli z lekka przepisy i przenieśli Amelkę do "dorosłej" agencji (od kilku lat modelkami mogą być dziewczyny od 16 roku życia zdaje się). Wtedy Amelii odbiło po całości.
Bluzki z kotkami, tenisówki i śmieszne spodnie z łatami ustąpiły miejsca krótkim spódniczkom, szpilom i obcisłym topom. Jedynie nie zafarbowała włosów na blond (o czym marzy do dziś), bo agencja musiałaby jej pozwolić. Mama ją we wszystkim wspierała, przy okazji nazywając mnie grubym nieudacznikiem (choć za grubą się nie uważam). W końcu mamie udało się zapłacić gdzie trzeba i wysłała młodszą córkę gdzieś za granicę na jakieś sesje (nie wiem dokładnie, nikt mnie nie wtajemnicza).

Amelka od zawsze była chuda. Lubiła paradować z wklęsłym brzuchem na wierzchu, ale po powrocie ze słonecznych sesji zaczęła uskarżać się na spuchnięty, bolący brzuch. Uciekł też gdzieś okres, więc mama codziennie urządzała mi awantury, że stresuję siostrę i przeze mnie nie ma ona okresu. W końcu babcia zgodziła się pójść z Amelką do psychologa, żeby nauczyć ją "obrony przed wredną, starszą siostrą", bo przecież "ból brzucha i zanik okresu to wina tego, że uporczywie znęcam się nad młodszą i niewinną".

Psycholog po zapoznaniu się z objawami i po krótkiej rozmowie stwierdził, że Amelka jest samolubna, rozpieszczona, nie zna żadnych granic, brak jej obowiązków, a z objawami, które opisała należy udać się do ginekologa. Zaleca się rozpoczęcie terapii.

W końcu wyszło, Amelia jest w ciąży. Z "kimś", "jakimś" chłopakiem. Mama wymyśliła genialny plan! Ja mam udawać, że jestem w ciąży, nosić coś pod ubraniem itp, a Amelia póki nie widać, ma nosić szerokie ubrania bo "taka moda", później pojedzie "na sesję do Grecji" (oczywiście nie naprawdę tylko takie miało być usprawiedliwienie jej nieobecności), a na koniec wywołają wcześniej poród, żeby Amelka jak najmniej straciła figurę. Po wszystkim dziecko miałoby być moje.
Miałam 16 lat.

Plan na szczęście nie wypalił, moja siostra w tajemnicy pochwaliła się swoim psiapsiółkom, że będzie miała dziudziusia, którym ja się zajmę. Wieść gruchnęła, więc Amelia zaczęła chodzić dumnie z odkrytym brzuchem wypiętym do przodu. Informacja ta trafiła również do opieki społecznej, jednak miła pani, która do nas przyszła "nie stwierdziła żadnych uchybień od normy". Chciała tylko dostawać wyniki badań u ginekologa, żeby mieć pewność, że nie dokonają nielegalnie aborcji.

Końcówka jej ciąży, to był mój koszmar. Przez ostatnie 3 miesiące musiałam usługiwać jej na każdym kroku. Mama żądała nawet ode mnie, abym wnosiła(!) ją po schodach. Amelia z premedytacją rzucała różne rzeczy na podłogę lub za okno wręcz i kazała mi przynosić. Robiła sobie całe setki półnagich zdjęć zawierających brzuszek i prawie nagie, nabrzmiałe piersi. Wrzucała na wszelkie portale, pisząc jak to się syneczka doczekać nie może, jak go kocha, jak pragnie, że to z miłości dziecko i tak dalej... Jednak fakt jej wielkiej miłości został zesłany do sekcji mitów, kiedy po jednym moim powrocie ze szkoły zobaczyłam dziecięce ciuszki, łóżeczko i nosidełko... w moim pokoju. Tak, decyzją mamy Karolek będzie mieszkał u mnie i to ja będę go wychowywać. Ja i tak do niczego nie dojdę, a Amelia ma przed sobą światową karierę. Do adopcji? Nie! "Przecież to twój syn!" - krzyknęła do mnie pewnego razu mama...

Karolek się urodził i od razu trafił w moje ręce. Pokochałam tego szkraba. Amelia bierze go tylko do zrobienia kolejnej fotki, żeby podkreślić przed psiapsiółkami, że ma synka i go kocha. Po zrobieniu zdjęć, dziecko szybko trafia do mnie z dopiskiem, że śmierdzi i mam go przebrać. Po czym Amelia wychodzi z koleżankami... I opowiada im, że ja kradnę jej dziecko, bo jestem zazdrosna, że "nikt nie chce nie wyr*chać"...

Jak szalona obliczam czas do mojej 18, żeby wynieść się do drugiej babci (mamy mojego ojca, decyzją mojej mamy nie ma ona wstępu do naszego mieszkania). Kiedyś już się wyniosłam do niej, ale mama zawołała policję i ściągnęli mnie do domu... Jeszcze tylko kilka miesięcy...

Rodzina

Skomentuj (177) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2002 (2184)

#63763

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnym ojcu sąsiada. Cała historia zaczęła się dzisiejszego dnia około południa. Wyskoczyłam z domu do sklepu, bo zachciało mi się czegoś słodkiego. Nie doszłam. W drodze dorwał mnie ojciec sąsiada - niby emeryt, starszy człowiek, a wielki jak szafa gdańska i silny (czego skutki odczuwam do teraz na swoim ciele).

Dopadł mnie z oskarżeniem, że powiadomiłam wczoraj policję twierdząc iż jego syn bije swoje dzieci. Wszystko ładnie, pięknie tylko w porze rzeczonego wezwania byłam poza domem, bez mojego smartfona w kieszeni. Zostałam zwyzywana od suk, blerw, szmat, dziwek. Kiedy zapytałam czy już skończył i może się wyeliminować oraz czy jego syn potrzebuje adwokata - zostałam skopana, następnie usiadł na mnie i zaczął mnie dusić ze słowami "ja Cie dziwko nauczę szacunku!" Gdyby nie ludzie, którzy się zbiegli widząc z balkonów (policja tez była) co ten człowiek wyczynia, prawdopodobnie nie żyłabym. Brzmi nieprawdopodobnie - ale tacy bywają starsi ludzie.

A tak między Bogiem a prawdą - gdybym chciała wezwać policję: zrobiłabym to dawno. Wnuki tego furiata (5 lat i 2 lata) są nieznośne. Piszczą, wrzeszczą, walą zabawkami. Przysięgam, ja w tym wieku byłam mniej problematyczna. Potrafiłam spokojnie usiąść na tyłku i godzinami bawić się lalkami czy przeglądać książeczki. Umiałam uszanować to, że w bloku nie mieszkam sama, a także że sąsiedzi potrzebują wypoczynku. Finał historii jest taki, że leżę obita w szpitalu.

osiedle szpital Gdynia

Skomentuj (175) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (810)

#68905

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kobietą pracującą, może nie aż tak aby nie bać się żadnej pracy, ale jednak pracującą od lat. Zarabiam wspólnie z mężem na mieszkanie, auto, wakacje... Pomyślicie sobie co w tym dziwnego? Jak każdy przecież, ale właśnie nie każdy.

Oprócz pracy posiadam także grono niepracujących koleżanek, nie pracują, bo oficjalnie wychowują dzieci, nieoficjalnie są zwyczajnie leniwe i wygodne (nikt mi nie wmówi, że przy pięcioletnim dziecku trzeba siedzieć w domu). Sama mam dwójkę dzieci w wieku szkolnym, powoduje to zwykłe codzienne problemy, kombinowanie z opieką przy ich chorobach, kombinowanie opieki na wakacje, ferie, dni wolne od nauki, ale zaciskamy zęby i dbamy o ich opiekę i naszą pracę, dajemy radę, bo zwyczajnie musimy, nie zrzucę całego ciężaru utrzymania na męża tylko dlatego, że kosztuje mnie to wszystko zbyt wiele sił. Ale do czego zmierzam, ano do owych koleżanek.

Teksty typu "ale ci dobrze, masz nową torebkę, a ja butów sobie od roku nie kupiłam", "znowu jedziecie na wakacje? a nas nie stać, tobie to dobrze", "też bym chciała wyjść do fajniej restauracji, ale ja nie mam tyle SZCZĘŚCIA co TY" itd... Na moje sugestie, że pracuję i nic za darmo nie mam i że też mogą pracować, dzieci są duże to z ich strony jest ogromne oburzenie - ale jak to pracować! Przecież dzieci, obiad, sprzątanie! Cóż, większość kobiet robi i to i pracuje, ale fakt, że mi już brak czasu na papieroski i ploteczki na ławeczce pod blokiem... Pomyślicie, że złośliwa jestem, ale nie.

MI zwyczajnie żal mężów tych leniwych pań, bo większość z nich nawet nie pracuje, a zwyczajnie tyra od rana do wieczora na utrzymanie "gospodyń domowych" i napiszecie mi, że to ich sprawa, ich ustalenia i macie rację, ale nie zmienia to faktu, że i tak mi ich żal, bo chłopy NIC z życia nie mają. I to naprawdę piekielne ze strony ich żon.

Skomentuj (175) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 388 (750)

#22696

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Czasem się zastanawiam, czy wrzucać opowieści poważne, tragiczne... W końcu łatwiej się czyta humoreski. Zwłaszcza, że lubię się wygłupiać.
Ale zaczynając przygodę z Piekielnymi przyrzekłem sobie, że postaram się pokazać Wam wszystkie strony ratownictwa. Dziś czas na opowieść: dlaczego na rok przestałem ratować ludzi... Uprzedzam, będzie trudno i cholernie smutno... Zaczynamy?

Jesień, jakieś cztery lata wstecz. Wiatr urywał łeb, jak to na północy.
Dyżur piekielny od początku...
Najpierw jedziemy do pobitej staruszki - temat na osobną historię...
Potem reanimacja.
Potem młodzieniec, który odprowadzał dziewczynę na pociąg i wypadł zeń podczas ruszania. Po kilku dniach oddał narządy i trafił na cmentarz...
Słowem, wyjazdy cholernie trudne i smutne w rokowaniach...
Najgorsze nadeszło po zmroku...

Dyżurowałem na "Esce" w bazie głównej. To karetka specjalistyczna, która ma pod opieką pół rejonu. Wezwania dostajemy przez telefon, więc każdy jego dzwonek stawia nas natychmiast do pionu.
Koło osiemnastej dyspozytorka prosi nas o pilne zgłoszenie.
Podaje miejsce i powód: półtoraroczny chłopczyk wypadł z okna na czwartym piętrze na ulicę...
Zazwyczaj zbieramy się szybko, ale wtedy... Pamiętam, że biegłem mając nie zawiązane buty i jeden rękaw kurtki na sobie...
Na miejscu byliśmy po jakichś czterech minutach. Bo kierowca dał tak ognia, że zakręty pokonywaliśmy na dwóch kołach, a tam, gdzie był korek, po prostu lecieliśmy chodnikiem...
Na miejscu koszmar.
Na chodniku leży malutkie ciałko. Spod głowy kałuża krwi...
Klękamy, stabilizujemy główkę, badam oznaki życia... Słabiutkie...
Tętno ledwo wyczuwalne, oddycha nieregularnie, charczy...
Źrenice szerokie, znaczy, mózg poszedł do nieba...
Obok szlochający rodzice, ale - co rzadkie - nie próbują nam skakać na plecy, ojciec pyta, czy może pomóc, matka przez łzy prosi o ratunek...
No to ratujemy... Chociaż szans nie ma. Za długo pracuję, żeby nie wiedzieć, jak to się musi skończyć.
Intubacja - wiecie, jak łatwo wsadzić do tchawicy maleńką rurkę, na środku ciemnej ulicy, u dzieciaka z założonym kołnierzem chroniącym szyję?
Wkłucie - niemożliwe do założenia. Brak ciśnienia, uciskamy klatkę piersiową, wentylujemy i zakładamy nowość: wkłucie doszpikowe, wstrzeliwane w kość... Weszło!!! Jest!!!
Podajemy leki, ale... przy przekładaniu na deskę okazuje się, że piszczel jest złamana, wkłucie wypada... Proszę o drugie - nie ma... W końcu nowość... Przez radio rozpaczliwie prosimy wszystkich dookoła, żeby nam przywieźli chociaż jedno!
Zgłaszają się wszyscy w mieście. Nawet Szef, który dyżuruje w szpitalu, mówi, że szukają, żebyśmy wytrzymali, spróbują dowieźć... Wtedy okazuje się, że w całym, sporym w końcu, mieście, jest tylko jedno doszpikowe - właśnie je zużyliśmy... No to pozamiatane...
Leję leki do rurki intubacyjnej - metoda stara, ale innego wyjścia nie mamy. I reanimujemy. Czterdzieści minut, godzina...
Maluch już nie walczy. W końcu przychodzi ten moment, którego nienawidzę jako kierownik zespołu:
- Panowie, dziękuję, kończymy... Już wystarczy. Walczyliśmy... Dziś Ona była lepsza...
I widzę swoją załogę... Trzech chłopaków zahartowanych w bojach, w tym kierowca z dwudziestoletnim stażem... Płaczą jak dzieci...
Na koniec kilka słów wyjaśnienia: to nie była zwykła tragedia. Bo nie była to rodzina patologiczna. Normalni ludzie. Dwoje dzieci. Pojechali wszyscy do sklepu, zostawili otwarte okno celem wywietrzenia pokoju. Po powrocie, mama zrobiła kolację i weszła do pokoju. A synek minął ją biegiem i wypadł przez okno...
Następnego dnia rodzice przyszli do szpitala po kartę zgonu. I kolejne zaskoczenie: podziękowali, że cokolwiek zrobiliśmy, że nie odpuściliśmy. To rzadkość...

A ja? Na miejscu musiałem trzymać formę...
Nie odzywałem się do ludzi przez dwa dni. W ogóle.
A potem wziąłem rok urlopu z pogotowia. Żeby nie myśleć. I tylko czasem śni mi się ta ulica, żółte światło latarni i chyba najcięższa walka, jaką w życiu stoczyłem...

służba_zdrowia

Skomentuj (172) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2608 (2710)

#24130

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Kiedyś sądziłem, że praca w ratownictwie jest poważna. Niekiedy nawet śmiertelnie poważna...
Tymczasem, okresowo życie pokazuje, że zdarzają się sytuacje nie do końca licujące z powagą naszej profesji. Przy których naprawdę trudno zachować chłodny profesjonalizm...

Pani R.
Obecnie już w wieku mocno ponad średni.
W chwili zdarzenia również nie nastolatka. Przynajmniej nie metrykalnie...
Chora na głowę. Tak definiowała swoją przypadłość w krótkich przebłyskach szczerości.
Niestety, naprawdę krótkich.
Jej choroba miała dwie postacie.
Postać otępienną - wzywały nas dzieciaki z bloku, że na klatce schodowej leży ciało nieżywej kobiety. Przyjeżdżaliśmy.
R. zastawaliśmy bez kontaktu, z maskowatą twarzą i tak sztywną, że spokojnie pluton wojska mógł po niej przekraczać rzeki...
Zabieraliśmy nieszczęsną do karetki i wieźliśmy do oddziału chorób głowy, gdzie spędzała kilka tygodni celem odsztywnienia, okresowo służąc pacjentom za deskę do prasowania.
To jednak nic w porównaniu z fazą aktywną...
Kiedyś się o tym przekonaliśmy. Niestety, najboleśniej ja...
Wizyta po północy: wzywa syn (tak, niestety, ktoś się kiedyś skusił na wdzięki R...), że matka szaleje i nie daje spać.

Jedziemy. Wchodzimy na drugie piętro. Już od parteru słychać soczysty bas przeboju disco polo...
Walimy do drzwi.
Otwiera nam R.
W różowym peniuarze, przez który widać większość treści moich późniejszych koszmarów...
Krótko mówiąc, jej uroda była jak trzydziestoletni Maluch: tylko dla koneserów...
W ręku metrowej długości lufka, w niej tli się jakiś fikuśny papieros.
I zagaja, czułym sznapsbarytonem:
- Cześć chłopaki... Fajnie, że jesteście. Bo imprezka jest. Chodźcie do środka. Wiecie, jak dawno chłopa nie miałam?
- Szanowna wejdzie, ubierze się i powie co dolega!
- Misiu... wrrrr... nie bądź taki zasadniczy. Duży chłopczyk, na pewno będzie nam razem dobrze.
W tym momencie ogarnęło mnie przerażenie. I zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego ratownik wydaje z siebie jakieś zduszone odgłosy i kolorem oblicza przypomina mundurek...

Wchodzimy. Proszę o wyłączenie muzyki. W odpowiedzi kolejna propozycja, tym razem bardziej obrazowa.
Zbiera mi się na zwrot kolacji...
Pytam znowu, po co tu jesteśmy. A ona nawija w trybie ciągłym.
Że chce mnie tu i teraz, że ma syna z księdzem, że jest naprawdę dobra w tym temacie... Do tego pcha się z łapami. Coraz bardziej nachalnie i konkretnie. A ja kobiet nie biję!!! Żadnych!!! Toteż odwracam jej uwagę i czuję się jak prawiczek na orgii...
Mierzę ciśnienie, bo ratownik wali głową w stół i rzęzi ze śmiechu.
Polecam podać całą ampułkę leku z kategorii weterynaryjnych. Po którym pacjent w trybie pilnym zasypia, a potem nie pamięta nic od czasu własnego porodu...
Tutaj R. jeszcze próbuje:
- Znaczy, Misiu mój, tyłeczek mam ci wystawić?
Wizja wzmiankowanego organu, którego smętny kształt widoczny spod piekielnego peniuaru działał na moją psyche w sposób podobny, jak jego włochatość, która do zrobienia zastrzyku wymuszała użycie echosondy, przelała czarę goryczy.
Ocuciłem ledwo przytomnego ratownika i ryknąłem:
- Piątka Midanium w kanał, szybko!!!
- Rozcieńczać?
- Zwariowałeś? Ładuj, póki nie ucieka!!!
Jest tylko jeden kłopot: po tym leku, podanym dożylnie, pacjent naprawdę szybko zasypia...
Więc kto zamknie drzwi?
Ale zaraz - jest syn!
Pukam i włażę do jego gawry. Śpi. Obudzony, mamrocze klątwy i natychmiast znowu zasypia. Widać nie do takich rzeczy przywykł, bidulek...
Nie ma wyboru: tłumacze R.:
- Jak wyjdziemy, szybciutko zamknij za nami drzwi i biegiem do łózka, dobrze?
- Ale tylko z tobą, Misiu...
Ożesz w mordę...
Wkłucie założone.
Lek poszedł. Wkłucie usunięte.
Biegiem do drzwi. Wypadamy, zatrzaskujemy.
Po drugiej stronie słychać trzask rygli i ... łubudu o podłogę. Nie zdążyła wrócić...
Na szczęście pod drzwiami miała wyjątkowo gruby i kudłaty, jak jej wdzięki chodnik.

A ja, od tej pory, twierdzę, że zdarzają się gorsze rzeczy w pracy, niż agresywny pijak.

służba_zdrowia

Skomentuj (171) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1059 (1239)

#86789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razem z bratem jesteśmy właścicielami domu, w którym mieszkaliśmy od dzieciństwa. Ja mieszkam tam nadal, a brat lata temu wyjechał. Na ogół nie interesuje tym co się dzieje w domu i z domem i jak sam twierdził, nie jest do niego przywiązany.

Podatek od nieruchomości, rachunki za wodę, prąd, śmieci, itd. płacę tylko ja, wszystko w domu robię ja, brat ma w to totalnie wbite, ale jak przychodzi do jakiegoś remontu albo większego zakupu to zawsze chce decydować co i jak ma być zrobione.

Wymieniałem meble na nowe, brat się pojawił i zaczął rządzić. Próbował mi dyktować jakie mam wybrać meble do domu, w którym nie mieszka i za który nie płaci. Oczywiście do mebli też nie zamierzał się dorzucić.

Robiłem remont. Brat przyszedł i wielce chciał nadzorować i poprawiać, mówić co i jak ma być zrobione, bo on ma do tego prawo. W domu, w którym od lat nie mieszka i jak deklaruje nie zamierza wracać, a jedyne co go z domem łączy to papierek. Oczywiście za remont w 100% zapłaciłem ja.

Tak też niemieszkający ze mną brat wywiera istotny wpływ na każdą decyzję dotyczącą domu, który jest w stu procentach na moim utrzymaniu i które to decyzje są realizowane wyłącznie za moje pieniądze. Z efektami tych decyzji, na które wpływa brat, muszę sobie radzić tylko ja, bo brat mieszka gdzie indziej. Wszystko w majestacie prawa.

Mój brat, którego wymyśliłem na potrzeby tej historii jest alegorią Polaków, którzy mieszkają na stałe za granicą, tam pracują, tam płacą podatki, a chcą głosować w wyborach w Polsce, czyli w kraju, z którym jedyne co ich łączy to posiadanie obywatelstwa. Z efektami ich wyborów musimy sobie radzić tylko my, bo oni mieszkają za granicą i mają to gdzieś.

wybory

Skomentuj (170) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (337)

#49168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna dyskusja, w której uczestniczyłam ostatnio, przekonała mnie do opublikowania historii moich podopiecznych. Trzech nastolatek, "małych patologicznych ku*ewek".

Patrycja, lat 14. W domu bieda, aż piszczy. Ojciec nieznany, trójka rodzeństwa, matka tłucze dzieci. Patrycja jest dość agresywna, wagaruje, sypia z przypadkowymi chłopakami, ma kuratora. Trafiła do mnie na warsztaty przez koleżankę z klasy. Nie oceniałam jej, nie wytykałam palcem, nie nazywałam szmatą. Po kilku miesiącach zajęć, wiedziałam już, że chociaż dziewczyna nie należy do osób obdarzonych wybitnym umysłem, to jak się zaprze, to potrafi. Zaczęłam poświęcać jej więcej czasu, rozmawiać z nią. Obie włożyłyśmy w jej zmianę bardzo dużo pracy, nie było łatwo. To było dwa lata temu. Jej sytuacja rodzinna niewiele się poprawiła, ale sama Patrycja bardzo się zmieniła. Idzie teraz do technikum fryzjerskiego, bo okazało się, że chociaż nie jest szkolnym orłem, tak z włosami robi prawdziwe cuda.

Asia, lat 14. Teoretycznie sytuacja materialna i rodzina była świetna. Ale tylko teoretycznie. Matka się znęcała nad nią psychiczne, ojciec odszedł, kiedy miała sześć lat. A właściwie to matka go wyrzuciła z domu, bo molestował Asię i jej starszą siostrę. Asia się prostytuowała za drobne kwoty albo fajki. Kiedy zaciążyła (miała wtedy 14 lat), chodziła na moje warsztaty. Faceta skazali za wykorzystanie nieletnich, za to Aśka nie miała życia. Bo mała ku*ewka zniszczyła życie dorosłemu facetowi, to się powinno tępić. Została wyrzucona ze szkoły, na ulicach wytykali ją palcem. Po warsztatach siedziała ze mną w sali i płakała, bo psychicznie była kompletnie zniszczona. Udało mi się skontaktować z jej chrzestną, która ją wzięła do siebie. Teraz Aśka ma 18 lat, czteroletnią córkę i będzie robić maturę. Dalej mieszka z chrzestną. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt.

Natalia, lat 15. Pije, pali, wagaruje. Ojciec ma odebrane prawa rodzicielskie, matka znęca się nad nią psychicznie, podobnie jak starsza siostra. Jest po kilku pobytach w szpitalach psychiatrycznych, próbach samobójczych. Kiedy ją poznałam, było już za późno. Natalia pojawiła się dwa razy na zajęciach, a na następnych dowiedziałam się, że nałykała się tabletek i nie udało się jej odratować.

Dlaczego o tym piszę? We wspomnianej już dyskusji usłyszałam, że jestem głupia, bo inwestuję w śmieci, które nie są tego warte, zamiast inwestować w siebie. I że te nieletnie ku*rewki powinno się oddać do recyklingu. Zostałam wyśmiana, bo chcę mi się pomóc.
Tak jest najłatwiej, usadzić dupę i wydawać pozwolenia na życie, wytykać palcami i wyzywać od najgorszych. Mało kogo obchodzi, że to tylko dzieciaki, które same do końca nie wiedzą, co jest dla nich najlepsze. Mi udało się pomóc dwóm z opisanych wyżej dziewcząt. Nie mam jakichś specjalnych kwalifikacji, pomprostu chciało mi się poświęcić czas i nie oceniałam ich.
Zastanawiam się, czy gdyby ktoś się wcześniej zainteresował Natalią, pedagog szkolny, kurator, czy ktoś z rodziny, to czy nie doszłoby do tragedii.

Publikuję to nie po to, żeby ktoś mnie poklepał po plecach i powiedział, że warto robić to co robię, bo wiem, że warto. Chodzi mi o to, żeby uzmysłowić innym, że czasami warto zastanowić się nad tym, co doprowadziło dziecko do takich zachowań, zamiast pokazywać palcem i wołać, że taka z niej tania dziwka.
Dlatego też apeluję - spójrzcie czasami nieco dalej niż czubek własnego nosa, i zrozumcie, że za każdą "małą patologiczną ku*ewką" kryje się zawsze jakaś niemiła historia. A pomoc naprawdę niewiele kosztuje.

Skomentuj (170) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1110 (1254)

#58206

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem pozywany przez ojca od 13 lat...

Mam 18 lat, za 2,5 miesiąca matura, jednak oprócz goniących terminów mam na głowie jeszcze jedną sprawę. Uznałem, że idealnie nada się do tego serwisu. Widziałem tutaj sprawy o złych kurierach, kasjerkach, czy ochroniarzach. Uważam, że ta historia jest delikatnie bardziej piekielna.

Urodziłem się w roku 1995, w mieście słynącym z pierników. W roku 2000 ojciec zostawił mnie i matkę, całość zaczęła się w roku 2001, kiedy mój dziadek Andrzej przepisał na mnie w spadku wszystko co miał. Całość została wyceniona na 1 200 000 zł. Mój "ojciec" został całkowicie pominięty w testamencie, co było mu nie na rękę. Dowiedział się, że polskie prawo sankcjonuje tzw. "prawo do zachowku", czyli jako, że jest potomkiem z pierwszej linii i został pominięty, to ma prawo wymagać ode mnie połowy wartości spadku "w pieniądzach".

Tak więc od 6 roku życia miałem trochę ponad 600 tys. zasądzonego wyroku karnego, ironia losu co? 6-cio latek jest dłużny własnemu ojcu ogromną sumę pieniędzy. No cóż zrobić, jedynie pogodzić się z własnym losem.

Ostatnie wyliczenia (styczeń 2014) donoszą, że jestem mu jeszcze winien ok. 550 tys. Jest to z powodu cały czas rosnących odsetek. Dodatkowo oszukuje w fakturach, ponieważ jako, że byłem nieletni i jednocześnie dłużny mu pieniądze - przejął funkcję wykonawcy testamentu i jednocześnie zarządcy spadku (1/2 kamienicy, 2 mieszkania w innej kamienicy i jeden lokal własnościowy w bloku). Najlepsze jest to, że będę mógł wykazać, że mnie oszukuje dopiero gdy cała sprawa się zakończy, czyli gdy oddam mu cały dług. Dodam jeszcze tylko, że zapłaciłem mu już ponad 730 tys.

Rozumiem to, że ma do tego prawo, gdyby padło pytanie: gdzie piekielność całej sprawy?
- od 13 lat jestem pozywany do sądu przez WŁASNEGO OJCA.
- w czerwcu 2013, gdy "wchodziłem" w pełnoletność posiadałem jedynie dług na niebagatelną kwotę.
- rozumiem, ten człowiek wedle prawa domaga się swojego, czyli chciał połowy wartości kamienicy. Ale dług jaki mi pozostał i to, na ile go spłaciłem przewyższają wartość jego roszczeń ponad dwukrotnie.

tatuś

Skomentuj (170) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 743 (963)

#20913

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracuję na ochronie.
Wszyscy w branży wiemy, że uprawnień mamy mniej niż służby mundurowe, ale obowiązków więcej. W związku z tym trzeba umieć na sobie polegać, nie tylko w czasie interwencji, ale ogólnie.

Dziś zadzwonił do mnie, jak mi się wydawało, kolega z którym pracowałem na innym obiekcie. Robert ma trochę więcej niż czterdzieści lat, emeryturę "mundurową" i silną potrzebę pracy, którą mógłby sobie darować, ale woli pozostać aktywny zawodowo. Do dziś byłem święcie przekonany, że jest zaprzeczeniem wszystkich kawałów o głupich mundurowych. Jak się okazało, tylko się skubaniec dobrze maskował.
Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- No hej Michał! Słuchaj, Ty jesteś dobry z polskiego, wpadniesz jutro do mojego syna? On w tym roku ma maturę, ma coś na jutro oddać ale uprosił, żeby mógł na wtorek...
- Hej Robert... słuchaj, raczej nie dam rady. Jutro mam zajęcia na uczelni, jestem potem umówiony...
- Oj, to po prostu nie pójdziesz! Raz możesz.
- Nie mogę Robert. Naprawdę MUSZĘ jutro być na tym umówionym spotkaniu... Jak chcesz, dam ci kontakt do dobrej korepetytorki..
- Pogrzało cię?! Ty wiesz ile to kosztuje?! Chrzań się, mój syn nie skończy jak ty!
Zastanawiam się czy mówił o mojej pracy, czy o studiach... W obu przypadkach nie rozumiem.

Ochrona

Skomentuj (169) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (760)

#65581

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Jestem katoliczką. Tak, wiem jakie to okropne, w końcu katole to, katole tamto. Ja jednak nie lubię rozmawiać o wierze, nie nakłaniam też ateistów/ludzi innej wiary/członków sekt do zmiany przekonań i tego samego też wymagam dla swojej osoby. Niestety w życiu nie może być zbyt kolorowo.

Mam koleżankę, gdyby była katolikiem, idealnie wpisałaby się w historie o wyznawczyniach Rydzyka, obrończyń krzyża i moherów mających za sens życia nawracanie niewierzących wszelkimi sposobami. Cóż, koleżanka jest przykładem agresywnego ateisty. Odkąd pamiętam, lubiła wyśmiewać się z Biblii, podawać dowody na jej fikcyjność, podsyłać mi linki do dokumentów obalających wierzenia chrześcijańskie. Drażniło mnie to, jednak starałam się ignorować zaczepki, zmieniałam temat, uznawałam dyskusję za jałową, bo wiedziałam, że ani ona nie zmieni zdania pod moim wpływem, ani tym bardziej ja pod jej wpływem.

Pewnego dnia pochwaliła mi się, że wypisała się z kościoła i nakłoniła do tego czynu młodszego brata. Spytałam czy musiała to robić, bo dla jej rodziców był to jednak cios, tym bardziej że przecież nie zmuszali jej do uczęszczania na msze ani do modlitw. Machnęła ręką, i uznała że ja też jak najszybciej powinnam, bo księża to pedofile i ona nie będzie w żaden sposób powiązana z tą zdradziecką sektą. Od tamtego dnia nakłanianie mnie na podobny krok trwało codziennie, przez MIESIĄC.

Uszanowawszy jej poglądy, nie wysyłałam jej życzeń na święta, nie rozmawiałam z nią także jak je spędziła, mimo to kiedy tylko spotykałam się z nią po tych wydarzeniach, padały pogardliwe pytania o "czczenie fikcyjnego boga, i danie na tacę w tej intencji". Miarka się przebrała gdy spotkałam się z nią prowadząc za rękę moją 4-letnią bratanicę.
Idiotka zaczęła pytać dziecka, czy jest tak samo głupiutkie jak ciocia, i wierzy w bajki o jakimś bożku, który patrzy na nas z góry. Wkurzyło mnie to z dwóch powodów:
1. Jestem katoliczką i bolą mnie takie słowa.
2. Za wychowanie małego dziecka odpowiadają rodzice. Nie mówię, że za 14 lat bratanica nie zmieni zdania i stwierdzi, że jest ateistką. Jednak na tą chwilę tak burackie zachowanie było poniżej wszelkiej krytyki.

Wojująca ateistka dostała porządny opierdziel (chociaż i ręka mi świerzbiła) oraz dożywotni zakaz odzywania się do mnie. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale teraz przynajmniej mam święty spokój.

wojująca ateistka

Skomentuj (167) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (951)