Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#20956

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Rozkoszowałam się sobotnim popołudniem - popijając herbatę czytałam antyklerykalne czasopismo. Rozkosz była tym większa, że spaghetti wesoło bulgotało na gazie. Spokój mój zakłóciło kilka cichych puknięć. Nie wiedziałam czy to do sąsiadów ktoś puka, czy może to odgłosy zaokienne. Jego Macka tknęła mnie i kazała sprawdzić.

Przez podłej jakości wizjer dostrzegłam dwie niemożliwe do zidentyfikowania postacie. Trzymały w rękach jakieś papiery. Spodziewam się w najbliższym czasie wizytacji namaszczonej przez administrację budynku, więc otworzyłam drzwi.

Widok zaparł mi dech w piersiach. Dwie piękne dziewczyny w wieku lat dwudziestuparu zawitały w me skromne progi! Czyżbym zasłużyła na wielką łaskę Jego Mackowatości? Już za życia zsyła mi próbki wyrobów z Fabryki Striptizerek?! To zbyt piękne. I podejrzane – nie miały ze sobą piwa. Stałyśmy tak kilka sekund lustrując się wzajemnie wzrokiem. W końcu „samica alfa” się odezwała.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry – odpowiedziałam.

„I tutaj nastaje taka niezręczna cisza”, jak by powiedział pewien osioł. Panie gapiły się we mnie jak sroka w gnat. Wydawały się pozbawione mimiki. Gestem zapytałam „no, czego chcecie?”. Samica alfa zareagowała.

- Chciałybyśmy zapytać, czy uważa pani, że ludzie przestrzegający praw bożych są szczęśliwsi.

- Zależy, o którego boga chodzi.

- A w jakiego boga pani wierzy?

- W Latającego Potwora Spaghetti. – Dobrze, że już mam sporą praktykę w przyjmowaniu śmiertelnie poważnej miny, kiedy to mówię.

Minęło kilka kolejnych sekund ciszy. Samica alfa zbierała myśli, samica beta dalej milczała, a ja przeklinałam Makaron, że nie przyszły do mnie jakieś staruszki. Przynajmniej nie byłoby mi przykro, wiedząc że nie ważne co powiem i tak nici z podrywu.

- I uważa pani, że taki bóg istnieje? – powiedziała tonem psychiatry pytającego czy głosy w głowie mi rozkazują.

- Oczywiście! A pani nie?!

- Nie. – Jęła wertować miętoszoną w ręku Strażnicę.

- Dziwna pani jest. – Zdążyłam rzucić zanim znowu się odezwała.

- Chce pani usłyszeć, co mówi na ten temat Biblia?

- Wiem co mówi Ewangelia Latającego Potwora Spaghetti – taktyka z telezakupów: „powtarzaj w kółko nazwę produktu”.

- Mogłaby nam pani przeczytać fragment tej ewangelii?

- Niestety nie, żeby to zrobić, musiałabym założyć strój pirata. – Komunikat niewerbalny dodatkowo zasugerował, że stoimy w progu, ja jestem bardzo zajęta i na szybko się nie da.

Gdyby była to scena z filmu, przez następne 3 sekundy byłoby słychać odgłosy świerszczy.

- W takim razie życzę miłej zabawy w stroju pirata.

Odwróciła się i poszła bez pożegnania, by zbawiać kogoś innego. Towarzyszka dzielnie podreptała za nią. Nie odpowiedziałam, że religia to nie zabawa, bo... przez sekundę widziałam na jej twarzy uśmiech. Kpiący, ale uśmiech. Miło jest poprawiać ludziom humor.

domokrążca

Skomentuj (157) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 486 (970)

#56370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o piekielnych ludziach, którzy nie akceptują inności.

Imię mam dość proste, krótkie, zdążyłam się do niego już przyzwyczaić i nawet pokochać - jednak nie zawsze tak było.

Przez 27 lat mojego życia nasłuchałam się już wiele.
Poczynając już od czasów wczesnoszkolnych:
Pani wychowawczyni w podstawówce odczytując listę obecności nigdy nie omieszkała odczytując moje nazwisko swojego cynicznego uśmieszku i odpowiedniego komentarza. Innym dzieciom kazała zwracać się do mnie per POETKO (wtf? ja rozumiem, że moje imię może kojarzyć się z pewną postacią z "Zemsty", no ale czy znacie jakąś poetkę o tym imieniu??)

Polonistka w podstawówce też lepsza nie była. Odczytując listę obecności tylko przy moim nazwisku odczytywała oba imiona (na drugie mam Wacława - po prababci), coby się wszyscy pośmiali. Przez to wszystko jako mała dziewczynka płakałam, a wręcz rozpaczałam że rodzice dali mi takie właśnie imię i błagałam ich żeby je zmienili! Być może wydaje się to śmieszne, ale z perspektywy kilkuletniego dziecka, z którego wszyscy się śmieją, nawet nauczyciele "bo jest dziwolągiem" jest to na prawdę traumatyczne przeżycie.

Idąc do gimnazjum i liceum takich piekielności już nie było. Jednak po ukończeniu przeze mnie 18 lat znów zaczęło się wszystko od nowa. Wiecie: wyrobienie dowodu osobistego, prawo jazdy, konto w banku i różne inne. Za każdym, ale to za KAŻDYM razem Panie urzędniczki po usłyszeniu moich imion wybuchały śmiechem, te bardziej kulturalne uśmiechały się tylko lekko. Trafiła się również bardziej [P]iekielna niż wszyscy:
P: Imię, drugię imię i nazwisko proszę.
J: Klara Wacława xxx
P: Hahahahhaha o boże, poważnie??? Hahahaha!
J: (nie kur$$$ żartuje, a dowód podrobiłam!!) Tak proszę Pani, co w tym takiego śmiesznego?
P: O boże!!! Pani rodzice to mają fantazję! Buhahaha, imię ojca poproszę.
J: xxxx (również dziwaczne i rzadkie, no cóż babcia miała widocznie fantazję, bo jak żyję nie słyszałam by ktoś jeszcze takie nosił).
P: Buhahahahaha!

Przy załatwianiu tej sprawy wziął mnie taki wk.. zdenerwowałam się i to bardzo. No ale cóż mogłam wtedy poradzić? Przy wychodzeniu z tego urzędu usłyszałam jak P woła do swojej koleżanki "ee Krysia! Ha-ha-ha wiesz jak ta dziewczyna co to wyszła się nazywa? K-W hahahaha i ma ojca xxxx hahahahaha".

Do cholery jasnej, co za mentalność tkwi w ludziach, którzy wyśmiewają się z innych tylko dlatego, że noszą dość rzadkie imię a nie np. Ania czy Kasia? Czy to automatycznie czyni człowieka gorszym? Wytłumaczcie mi to, bo ja do tej pory nie potrafię zrozumieć co jest w tym takiego śmiesznego...

piekielne_otoczenie

Skomentuj (156) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 469 (801)

#57553

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej historii opiszę jak to inni ludzie lubią żyć czyimś życiem oraz dlaczego się przeprowadziłam.

Na wstępie powiem, że w tym roku w lutym będziemy obchodzić z mężem szesnastą rocznicę ślubu. Poznaliśmy się gdy miałam 17 lat. Między nami są 24 lata różnicy. Ani mi ani jemu to nie przeszkadza. Oboje wiemy na co się piszemy. Problem jednak tkwi w tym, że bardziej to przeszkadza "osobom z zewnątrz". Dlaczego? Nie wiadomo.

Mieszkaliśmy oboje w niewielkiej miejscowości, to jedna z tych, gdzie wszyscy się znają, dwa markety na całe miasto, a plotki rozprzestrzeniają się szybciej niż najgorsza epidemia. Przez rok udawało nam się spotykać potajemnie, później się wydało. I tutaj zaczynają się kolejne piekielności:

- Reakcja moich rodziców natychmiastowa- albo my, albo On. Jako, że już byłam pełnoletnia, spakowałam się i od tamtego czasu nie mamy ze sobą większego kontaktu. Od koleżanki, która nadal tam mieszka dowiedziałam się, że moi rodzice rozwiedli się, a mama spotyka się z o wiele młodszym od siebie mężczyzną. Na początku próbowałam dzwonić, chociażby z życzeniami na święta, jednak po kolejnej telefonicznej awanturze, jakiego to ja im wstydu przed ludźmi narobiłam, dałam sobie spokój.

- Przez długi czas znosiłam obelgi, że jestem taka i taka (zbyt dużo niecenzuralnych słów), która chce wykorzystać starszego faceta. Zaś on jest alfonsem, któremu "na stare lata" odbiła palma i znalazł młodą, głupią. Czara zaczęła się przelewać, gdy pewnego dnia ktoś na drzwiach naszego mieszkania napisał "Tu mieszka ku*wa ze swoim fagasem." I tym podobne, równie chamskie sytuacje. Co się później okazało? Moja kochana mamusia namówiła jakichś opryszków z sąsiedztwa na takie akcje, co więcej - płaciła im za to całkiem spore pieniądze. Niestety za wyrządzone szkody również musiała zapłacić.

- Część znajomych odwróciła się. Ot tak, nagle brak odzewu, nic. Na szczęście zostało kilka osób, którym nasz związek nie przeszkadzał i wszyscy potrafiliśmy się świetnie dogadać.

- Przygarnęliśmy z ulicy kotka. Jako, że dzieci mieć nie planowaliśmy ani nie planujemy (mąż mój ma z poprzedniego związku syna, bardzo fajny chłopak, również nie miał problemów z zaakceptowaniem mnie) zwierzak w domu to też przecież członek rodziny. Nie minęło więcej niż dwa tygodnie, gdy mąż znalazł naszą pociechę przy furtce, z wydłubanym okiem, złamaną łapką, przypaloną sierścią i innymi, poważnymi obrażeniami. O dziwo - zwierzak żył. Ledwo, ale dychał. Reakcja była natychmiastowa, weterynarz itp. jednak nie udało się kociątka uratować, odchodził w potwornych męczarniach. Nie opiszę tutaj co zrobiłabym bydlakowi, który to zrobił. A pewność mam, że to dzieło człowieka, a nie jakiegoś zwierzęcia, sam weterynarz to potwierdził.

- Ostatecznie postanowiliśmy się przeprowadzić po tym, jak ksiądz proboszcz odmówił udzielenia nam ślubu. Czy mógł z takiego powodu? Ano nie, dlatego wymyślał różne farmazony, że nas w kościele nie ma (jako osoby wierzące i mąż i ja pojawialiśmy się tam praktycznie co niedzielę), że my bardzo grzeszymy, że to nie przystoi i w ogóle najlepiej żebyśmy się z parafii wypisali... Cóż, ostatecznie po przeprowadzce dopełniliśmy aktu małżeństwa, ksiądz nie miał z tym żadnych problemów.

Obecnie od ponad 10 lat mieszkamy w jednym z większych, polskich miast. Mąż pracuje, ja pracuję, studia takie jakie chciałam ukończyłam, oboje nie zarabiamy wybitnie dużo, jak chyba większość ludzi. Żyjemy sobie spokojnie i nikt tutaj nigdy nie robił problemów z tego, że jesteśmy razem i że się kochamy. Mamy dużo wspaniałych znajomych. Jednak tamtego potwornego okresu nie zapomnę nigdy. Tylko po co? Po co to wszystko było? Nie mam pojęcia. Mam świadomość czego oboje się podjęliśmy. Przecież nikt za nas życia nie przeżyje. Nie kierujmy się stereotypami ;).

Brassel

Skomentuj (156) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 718 (1022)

#77869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie jest to idealna historia na piekielnych, jednak dla mnie jest piekielna ogromnie.

Organizacja wesela-temat rzeka. Myślałam, że moim największym problemem będzie wybór sukni ślubnej albo wzoru zaproszeń. Żeby to nie było tak różowo, problemem mojego wesela są rodzice.

W skrócie: Mój ojciec rozwiódł się z mamą po 20 latach małżeństwa. Ona zostawiła go dla innego mężczyzny, z którym po kilku latach wzięła ślub cywilny. Ojciec jak już przetrawił ból po rozstaniu, również nie zaznał zbyt długo stanu kawalerskiego i już po kilku latach został ponownie Panem Młodym. Można jeszcze do tego dodać, że na weselach obu rodziców byłam, oba związki pochwalam i cieszę się, że tak się poukładało.

W czym więc tkwi problem, skoro wszystko jest tak idealnie? Pomimo tego, że
każde z nich ma już nowe życie i są szczęśliwi, nie są w stanie ze sobą się porozumieć. W zasadzie główną przeszkodę stanowi mój ojciec, który w momencie, kiedy został zdradzony, dosłownie znienawidził moją matkę i jej nowego partnera. I tą nienawiść pielęgnuje w sobie do dziś, mimo iż od tego zdarzenia upłynęło już sporo czasu.

Tak wygląda aktualna sytuacja weselna:
Ojciec na wesele przyjdzie tylko wtedy, jeśli moja mama przyjdzie bez nowego męża. Tata, żeby było sprawiedliwie, również ma zamiar pojawić się bez nowej żony.

Mojej mamie jest strasznie przykro, że nie będzie mogła się cieszyć moim szczęściem w tym dniu, wraz ze swoim ukochanym (który dla dobra sprawy zadeklarował, że jeśli jest taka potrzeba, to nie pojawi się na uroczystości).

Do tego jeszcze dochodzą dziadkowie, którzy również chcą mieć coś do powiedzenia („Dlaczego to MOJA CÓRKA nie może przyjść z nowym zięciem".).

I z tego wszystkiego ja, zamiast cieszyć się tym, że wychodzę za mąż, próbuję znaleźć dobre wyjście z tej całej zagmatwanej sytuacji. I szczerze to już nie mam sił. Nie rozumiem, dlaczego na jeden dzień nie można odpuścić i po prostu zakopać topór wojenny. Próbowałam już chyba każdego sposobu rozmowy, mój tata kompletnie nie daje się przekonać. Twierdzi, że skoro partner mojej mamy rozbił nam rodzinę, to nie zasługuje na to, żeby pojawić się na tak ważnej uroczystości.

Kocham moich rodziców, bardzo lubię też macochę i ojczyma i chciałabym, żeby w tym tak ważnym dla mnie dniu byli przy mnie wszyscy, którzy są dla mnie bliscy, ale już kompletnie nie wiem co mam robić.

rodzina_ach_rodzina

Skomentuj (154) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (291)

#82806

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do https://piekielni.pl/82800.

Czemu unikam zatrudniania młodych dziewczyn.

Zdarzenia moje i kilku kolegów posiadających firmy.

1. Dziewczyna przyjęta na zastępstwo, umowa do końca roku. Sprawdza się, to proponuję od nowego roku umowę o pracę. Nie kończy się połowa stycznia i L4, ciąża.

2. Team ma dość trudny projekt i dziewczyna w drugim tygodniu pracy (czyt. zapierniczu) w teamie ogłasza "ciąża zagrożona" i od razu L4. Oczywiście na FB pokazuje, jak to super bawi się przyszła mama. 4 miesiące potem projekt zakończony i są duuuże premie. Dziewczę zgłasza się po premię, bo jej się należy.

3. Dziewczyna doszła na umowę o pracę i zgodnie z przepisami firmy należy się jej wóz służbowy 24h na dobę. Ale w przepisach jest też, że jeśli nieobecność (urlop, L4) jest na dłużej niż 2 tygodnie, to wóz należy oddać do firmy. I co robi dziewczę? L4 na 2 tygodnie, dzień w pracy i znowu L4 na 2 tyg.

ciąża

Skomentuj (153) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (292)

#62357

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak sobie czytam, jak to wszyscy chorują (najczęściej na niedoczynność tarczycy), a nikt nie je za dużo :)

Bilans energetyczny ma to do siebie, że jeśli się dostarcza np 2000 kalorii, a spala 1000 to ten pozostały tysiąc musi gdzieś zostać.

W niedoczynności tarczycy metabolizm zwalnia. Człowiek robi się senny, mało ruchliwy. Nie ma siły ani ochoty. Codzienne wysiłki są tak bardzo redukowane, jak tylko się da - i na poziomie "mycie okien" i na poziomie "tętno".

To prawda, że człowiek tyje. Ale bogowie! Nie dlatego, że ma niedoczynność tarczycy! Dlatego, że nagle bilans przestał się zgadzać!

Jadłaś zawsze 2000kcal i było ok? Prawda, ale spalałaś 2000! A tu nagle więcej siedzisz, metabolizm spada... Spalasz 1000, ale jesz nadal 2000. Gdybyś jadła 1000, to byłoby ok. Gdybyś zmusiła się do ruchu na maksa, też byłoby ok.

Oczywiście to nie chodzi o to, hormony tarczycy są potrzebne i trzeba je suplementować, a tycie to tylko jeden z sygnałów, że coś może się dziać. Ale sama miałam pacjentkę z niedoczynnością, która była chuda jak szczapa, a miała pozostałe objawy. Tylko ona gdy zaczęła zauważać, że mało się rusza, to mniej jadła, chodziła na siłę na basen. Do mnie sprowadziła ją sucha skóra i brak energii, a nie kilogramy.

A dziś większość robi tak: tyję - to na pewno nie przez jedzenie. Ja na 100% jestem chora! U 98% choroby nie ma - jest "batonik", "dokładka", "serial w TV" zamiast choćby spaceru. Pozostałe 2% chorują.
Ale tylko 1% zacznie brać leki i zmniejszy dietę do momentu wyrównania. Reszta weźmie tabletki i zacznie żreć trzy razy tyle, bo przecież jest chora "na tarczycę", to musi być gruba...

PS. Ja wiem, prawda w oczy kole. Każdy chciałby móc o sobie powiedzieć "chory" zamiast "leniwy". Tylko chorzy którzy chcą, jakoś sobie z otyłością radzą. A leniwi... no cóż... im pozostaje wymyślanie, jakie to jeszcze badania trzeba zrobić, żeby wreszcie coś było źle, i żeby to jednak była "choroba".

Skomentuj (152) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 356 (1018)

#39198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i zaczęło się. Początek roku szkolnego. Myślałem, że będzie jakoś spokojnie, ale cóż.
Tak się składa, że jestem wychowawcą obecnej klasy trzeciej LO, klasa normalna, ogólnie sympatyczna, nie robią głupot poza standardowymi, typu ucieczka z jakiejś lekcji, czy zrobienie biznesplanu na przedsiębiorczość dla lokalu tańców topless albo odzyskiwania długów, normalka.
Wczoraj było typowo, przyszli, podyktowałem rozkład zajęć, po szkole ich oprowadzać nie musiałem, bo stare konie są, parę zdań organizacyjnych i do domu.

Przyszła jedna dziewczyna razem z matką, no i okazało się, że dziewczyna wpadła, jeszcze w ubiegłym roku szkolnym, ale dokończyła, bo jeszcze nic nie było widać. Teraz to już jest widoczne, no i o zdrowie chodzi.
No problemu specjalnego nie ma, dziewczyna ma 18 lat, zresztą chłopak chce się żenić, więc wszystko wygląda OK. Matka przyszła, żeby problemów nie było, no to spokojnie porozmawialiśmy, takie sytuacje już w szkole mieliśmy, więc po prostu porozmawiałem z nauczycielami głównych przedmiotów (żeby w razie potrzeby sprawdzian jej przełożyć, zwolnić z lekcji jak się źle poczuje, że jej nie będzie dłuższą chwilę itd.) i problemów żadnych nie było.

Ale, tu musi być piekielnie: od tego roku do szkoły trafił nowy ksiądz-katecheta. Nie było go na konferencji, nie raczył przybyć na rozpoczęcie roku (bo podobno miał inne obowiązki, chociaż jako zatrudniony na pełny etat miał psi obowiązek być, ale jak widać są równi i równiejsi).

No i pojawił się dzisiaj. Na trzeciej lekcji miał religię z moją klasą. Ja w tym czasie mam lekcję z inną klasą (organizacyjną, bo to pierwsza lekcja), a tu wkracza sekretarka i prosi mnie natychmiast do dyrektora. No nic, biorę dziennik i idę. Po drodze zauważam sporo uczniów z mojej klasy i już czuję, że coś będzie nie tak. I u dyrektora jest ksiądz i słucham relacji-
tu w skrócie:

-jak ta dziewczyna może chodzić na lekcje religii
-jak jako wychowawca mogłem do czegoś takiego dopuścić (!?)
-jak sobie wyobrażam dalsze kroki w związku z tą uczennicą
i trochę jeszcze nieprzyjemnego słownictwa.

Co się okazało: ksiądz, jako, że to była pierwsza lekcja, to chciał wszystkich poznać, uczniowie wstawali, parę słów o sobie mówili, itd. No i ta dziewczyna wstała, nawet nie zdążyła się do końca przedstawić, to usłyszała coś w rodzaju: JAK ŚMIESZ, CO TY TU (****) CHCESZ ROBIĆ, NIE CHCĘ CIĘ WIDZIEĆ NA LEKCJACH RELIGII, PUSZCZASZ SIĘ TO MASZ. Podobno było nawet gorzej, ale mniejsza z tym.

No i co się stało, dziewczyna się popłakała i wyszła.
Tyle, że reszta klasy wstała i wyszła za nią i zrobiła się afera.
Ksiądz zaczął się pieklić, zażądał, żeby wszystkim wpisać nki, mi zwyczajnie podniosło mi się ciśnienie i adrenalina zadziałała, to się w końcu odszczeknąłem:
nie wiem jak ksiądz, ale ja uczennicom pod kołdrę zaglądał nie będę.
No to się zaczęło: jakim to ja wychowawcą jestem, on to zgłosi do kurii (???), wylecę z roboty, a w parafii będę miał przechlapane. Trzasnął drzwiami i sobie poszedł, niezależnie od tego, że miał mieć jeszcze lekcje.
Dwie godziny później miałem lekcję ze swoją klasą, przywitało mnie złowrogie milczenie, to od razu zacząłem:

- dobrze zareagowaliście
- w razie dalszych konsekwencji będę was bronił
- dziewczynie (imię oczywiście pomijam) pomagajcie jak możecie
- sprawę księdza będę wyjaśniał z dyrektorem
- żadnych enek nie będzie

Z klasy usłyszałem, że dopóki ksiądz nie przeprosi, to oni nie będą chodzić na lekcje religii, plus hasła, że kogoś tam matka jest radną w powiecie i mnie nie ruszą, a oni jak trzeba uruchomią kampanię w mediach, itd.
No i teraz czekam co będzie, no kurde nowy rok szkolny się zaczął, że hej. Miałem nadzieję, że spokojnie po kolejnej zmianie można będzie do matury uczniów przygotować.
A tu się okazuje, że uczniowie to najmniejszy problem :(

Skomentuj (151) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1591 (1665)

#65601

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Przedstawiam Wam opowieść, zainspirowaną samymi czeluściami piekieł, czyli portalem piekielni.pl ]:->

Dodałam wczoraj historię, w której przyznałam się do uprawiania pewnego rodzaju sportu, który nie ma nic wspólnego z siedzeniem na kanapie i wcinaniem chipsów :)

Jak zapewne wiecie, w Internecie od pewnego czasu (a w realnym świecie od zarania dziejów) panuje nagonka na piekielnych grubasów, którzy swą egzystencją psują estetykę i harmonię świata idealnego.
Czy to prawda, czy nie - nie mi osądzać.
Przyjmijmy zatem, że w dzisiejszych, tolerancyjnych, ugodowych i łaskawych czasach, kiedy to za zabicie kilkudziesięciu osób dostaje się 21 lat więzienia, nikt raczej nie myśli o tym, by tych wszystkich słoni, grubych świń, wieprzy, krówsk, pontonów, salcesonów, sumo (…) rozstrzeliwać.

Jaka jest zatem najlepsza kara za psucie krajobrazu? Dieta + ćwiczenia.

Czas zatem przyznać się, że mam aktualnie nadwagę. Niewielką. Zostały mi jakieś 3 kg do uzyskania wagi prawidłowej. Walczę. Natomiast jeszcze rok temu byłam na granicy otyłości.

Jako mistrzyni zła, wykorzystywałam swe gabaryty do zajmowania czterech miejsc w autobusach, podstępnego pozowania na drugim planie do nadmorskich zdjęć (kto by nie chciał mieć zdjęcia z wielorybem?), wyrywania kebabów z rąk zdezorientowanych ludzi… długo by wymieniać.

Przyszedł jednak czas, gdy dostałam po łbie od Narzeczonego (tak, tak, jest ślepy, głuchy, ma 69 lat, dwa ostatnie zęby i płacę Mu za bycie u mego boku), bo zgubiłam ostatnie majtki, do najbliższego sklepu ze spadochronami mamy jakieś 200 km, a zawieszenie w aucie siada…

Ku przerażeniu sąsiadów zaczęłam uprawiać sport. Ten, wymieniony wcześniej + trochę ćwiczeń „stacjonarnych” i dołożyłam do tego dietę, która polegała między innymi na:
- wyeliminowaniu słodyczy i alkoholu,
- niejedzeniu na noc,
- ograniczeniu żarcia wszelakiego.

I tutaj przechodzimy do piekielności właściwej.
Cały świat pragnął, żebym schudła. Dopingowali mnie takimi oto słowami:
- „ze mną się nie napijesz?”,
- „jak nie spróbujesz mojego ciasta, to się obrażę”,
- „ej, gruba świnio, gdzie zgubiłaś narty?”,
- „ziemia się trzęsie”,
(nad jeziorem - bardzo lubię pływać)
- „czy ten pomost się nie zarwie?”,
- „bomba jak w Hiroszimie”.
I najgorętsze, z wczoraj, cytaty z komentarzy:
- „I jeszcze to pretensjonalne "uprawiam nordic walking"... Weź nie rozśmieszaj ludzi, zwyczajnie spacerujesz licząc że magicznie zginą zbędne kilogramy :))))”,
- „Nordic Walking? Podejrzewam że masz mniej niż 30 lat na karku, i jesteś na tyle leniwa że zamiast pobiegać wolisz poudawać że twoje spacery to jakiś sport wyczynowy.”.

Istotnie, nienawidzę biegać. Zawsze i wszędzie byłam w tym sporcie na szarym końcu, a to nie motywuje. Nie mówię, że nie próbowałam. Po prostu po każdym treningu (1700 m) myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej.

Czy sport to zdrowie? Powiem Wam, że przy większych gabarytach trzeba mieć do tego żelazne nerwy. Inaczej można doświadczyć niesamowitego smutku i poniżenia. Ponieważ wszystkie inwektywy, których użyłam powyżej, może i są żartobliwe, ale każdą jedną usłyszałam pod swoim adresem w przeszłości… łącznie z „majtkowym” spadochronem i ślepym chłopakiem.

Warto wziąć się za siebie! Bo jedyną zaletą bycia grubym jest to, że wszystkie koty przychodzą spać Ci na kolanach, bo jesteś najbardziej miękki w okolicy.

Aktualnie ważę 67 kg, przy wzroście 162 cm. Ostatnie „grube” inwektywy usłyszałam tydzień temu. Że "jakbym wyglądała tak jak ty, to bym z domu nie wychodziła", albo „jak się siedzi z chipsami przed telewizorem, to tak się wygląda”. Nie Kochani, ja nie mam telewizora. Za to rzuciłam za siebie 15 kg słoniny i nie tęsknię.

Pozdrawiam wytrwałych :)

Skomentuj (150) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (964)

#15183

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie o piekielnych klientach, sprzedawcach, a o piekielnych pomysłach Kościoła. Dosyć długa, ale zmuszona jestem opisać to w ten sposób.

W kwestii wyjaśnienia: do kościoła nie chodzę, jestem niewierząca, ale nie afiszuję się z tym, nie obrażam duchownych, wszystko ze mną w porządku w tej kwestii - toleruję kościół. Mój Tata jest z Częstochowy, ja się tam urodziłam i darzę wielkim sentymentem to miasto. Poza tym ciężko mnie zszokować - krew, flaki, porozrywane płody nie robią na mnie żadnego wrażenia.

A teraz historia właściwa, ku przestrodze wszystkich o słabych nerwach, i rodziców małych dzieci.

Dwa tygodnie temu pojechaliśmy do Częstochowy z rodzinką w celu załatwienia kilku spraw. Ja z moim Tatą udałam się do Sądu, jako wsparcie prawne (jestem studentką prawa), a moja Mama z moimi braćmi (7 i 14 lat) postanowili pozwiedzać Częstochowę. Najmniejszy nie był jeszcze na Jasnej Górze, więc tam ich zabrała mama.

Umówiliśmy się z nimi, że poczekamy na nich przed głównym wejściem. Ładna pogoda, wokół pełno dzieci, mniejszych, większych. Kościół. A mój [B]raciszek przylatuje z płaczem. [M]ama z nietęgą miną, tak samo jak starszy z młodych. Pytam co się stało.

[B] - Bo tam są takie brzydkie obrazki... Straszne.
I w płacz.

Nie bardzo mogliśmy zrozumieć z tatą o co chodzi. Jakie straszne obrazki mógł zobaczyć na Jasnej Górze (?!). Ja widziałam tylko zdjęcia Jana Pawla II.
Pokazuje palcem w stronę ′strasznych obrazków′.

Ściana przy wyjściu z Jasnej Góry obwieszona OGROMNYMI plakatami, które niosły przekaz "STOP Aborcji". Wielkie plakaty, krew, martwe płody, porozrywane członki. W rozmiarach naprawdę XXL.

Jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale coś takiego było dla mnie poniżej wszelkich słów krytyki. Uważam, że można manifestować własne zdanie, ale nie w taki sposób. Narażanie dzieci czy osób o słabszych nerwach na oglądanie tak drastycznych zdjęć bez ich wcześniejszej zgody jest po prostu bestialskie.

Mój 7letni brat cały dzień przeżywał te zdjęcia, w nocy miał koszmary. Mimo tego, że starałam się mu wytłumaczyć, co było na tych zdjęciach, potem robiliśmy wszystko, żeby o tym zapomniał, to do teraz przypomina mu się to co widział i nie uszczęśliwia go to, wierzcie mi. A zaznaczam, że jak tylko moja mama zobaczyła co jest na tej ścianie kazała mu zasłonić oczy, co też posłusznie uczynił, czyli nie widział wszystkich drastycznych ujęć.

Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, kto wyraził na niego zgodę. Ale Ci ludzie zgotowali piekło psychiczne sporej ilości niewinnych osób.

Mam nadzieję, że tą historią uda się uchronić parę osób przed oglądaniem tego, czego by nie chcieli zobaczyć.

Poniżej zamieszczam link, który właśnie znalazłam. Wystawa "STOP Aborcji" jest ′dostępna′ przez cale wakacje na Jasnej Górze. Są tam również rzeczone zdjęcia.

Uwaga, treści drastyczne: http://www.stopaborcji.pl/gdzie-jest-obecnie,153,c.html

Skomentuj (150) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 486 (812)

#58771

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witam.

Nie chciałbym nikogo urazić swoją historią, dlatego określenia wszelkie na temat wiary i religii pozostawiam Wam.

Urodziła się mi i mojej dziewczynie córeczka. Więc wiadomo, wypadałoby ochrzcić. Z wyborem matki chrzestnej problemu nie było. Gorzej z ojcem chrzestnym, gdyż długo nie mogliśmy znaleźć kandydata.

Jednak w końcu Znaleźliśmy, kuzyn dziewczyny, w porządku chłopak.

No, ale trzeba zaświadczenie z bierzmowania od księdza z parafii pobrać (czy może wykupić?). No niby żaden problem, jednak co? Ksiądz nie wyda zaświadczenia, jednocześnie uniemożliwiając ojcostwo chrzestne kuzyna, bo ten, żyje w grzechu!

Nie, nie zabił nikogo ani nie kradnie...

Po prostu mieszka ze swoją dziewczyną i jej 5-letnią córeczką, której ojcem nie jest.

I tu pytanie.

Czy kuzyn trafi do piekła za to, że "przygarnął" samotną matkę i postanowił mimo wszystko tworzyć z nią rodzinę?

Strach żyć normalnie.

Amen.

Wioska nieopodal.

Skomentuj (149) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 432 (912)