Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#83591

przez ~Fzyk ·
| Do ulubionych
Będzie o frustracji i o tym jak najbliżsi potrafią dołożyć trudności.

W moim życiu pojawiła się dwójka niemowląt. W związku z czym ostatni czas jest dla mnie niezwykle intensywny. Bo tu remont mieszkania, wychowanie dwójki dzieci i... szczeniak. Po pół roku od narodzin dzieci, mąż mój postanowił, że dzieci muszą wychowywać się z psem. Ustalenia były takie, że on wychodzi z nim rano i wieczorem jak wraca (pracuje 5-19), ja wyskoczę z psem na szybko dwa razy w ciągu dnia, ale ogólnie on się nim zajmuje.

Jak można się domyślić, z ustaleń nic nie pozostało. Ja się tylko psem zajmuje. Nikt inny o niego nie dba, chyba że chodzi o komendy siedzieć czy daj łapę. Tak więc w tej chwili mam dwójkę chorych (nie przewlekle, gorączkują), marudnych i płaczących dzieci, w gratisie psa załatwiającego się w domu (sama nie dam rady nauczyć go załatwiania się na dworze skoro mam w ciągu dnia ledwie parę minut na wyjście z nim). Dzieci już raczkują, powinny mieć dostęp do całego domu i chodzić gdzie dusza zapragnie, a muszę ich zamykać w jednym pokoju, bo boję się o zarazki (choćbym i 10 razy podłogę myła, tego spod listw nie wymyję). Pies szaleje, nie jest niczego nauczony, gryzie, skacze na ludzi, drapie ściany, obgryza drzwi, ucieka z domu! Ludzie na wsi się skarżą, że pies na nich skacze, a ja nie mam jak za nim latać i go łapać. Dzieci zabawki, które znajdą się na podłodze szybko znajduje w strzępach. Potrafi wyciągnąć dziecięce ciuszki z kosza na pranie i je poszarpane.

Wiem, teraz wszyscy mnie znienawidzą ale marzę o tym, żeby oddać tego psa. Mój mąż nie rozumie, nie pomaga przy psie nic a nic. Jestem bezradna. Mam dość.

Rodzina

Skomentuj (145) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (225)

#63014

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Koleżanka z roku, Ewa, jest jawną i wojującą feministką.

W zeszłym tygodniu wyciągała mnie, mimo, że znała moje, odmienne od jej poglądy, na jedno ze swoich spotkań.

Skuszona darmową kawą i spotkaniem z "bardzo szeroko znaną w tych kręgach" panią PSYCHOLOŻKĄ, poszłam.

Na sali, w Miejskim Ośrodku Kultury, tłoczyło się może z trzydzieści rozemocjonowanych kobiet, o średniej wieku 25+.

Na początku miała być pogadanka o chwytliwym tytule: "Kobieta. Samorozwój drogą do sukcesu", później dyskusja.

Prowadząca zadała pytanie, jak się rozwijamy, jak włazimy pod drabince o nazwie "sukces", aż w końcu padło pytanie: "jak się odprężamy zazwyczaj po ciężkiej pracy?".

Kobiety mówią, że czytają literaturę, chodzą same do teatrów, etc.

I padło na mnie. No to wstaję i bez większego pomyślunku odpowiadam:
- Lubię sprzątać.

Pomruk zdziwienia, niezadowolenia przebiegł po sali, PSYCHOLOŻCE brewka się uniosła i prosi, żebym rozwinęła.

A ja, jak taka sierota, dalej kopię sobie grób:
- Odprężam się, gdy sprzątam, lubię to robić. Oczywiście, lubię też czytać, bardzo dużo czytam, ale sprzątanie to taki sposób na co dzień, na szybko, zapach schnącego prania, sosnowej pasty do mebli, kojarzy mi dobrze, z babcią trochę. I pomyśleć w samotności mogę... - przerwałam zmieszana.

Prowadząca pyta:
- A mężczyzna? Co pani sądzi, mężczyzna nie może wykonać tych zadań?

- To zależy. Jeśli mamy podobną pracę, to czemu nie, może część obowiązków wykonać za mnie, można się podzielić.

Brew prowadzącej powoli trafia na miejsce, ale dodaję:

- No chyba, że ciężko pracuje, taki strażak na przykład, ratownicy, przecież jak wróci po kilkunastu godzinach, to na szmacie nie każę mu jeździć, bo ja paznokcie pomalowałam. Chyba, że w dzień wolny...
Znów przerwałam, widząc czerwone oblicze pani PSYCHOLOŻKI.

[P]: To uważa pani, że kobieta ma wszystko robić, a mężczyźni mogą nas wykorzystywać seksualnie i traktować jak służbę i niższy szczebel?
[J]: Nie, tłumaczę przecież. Podział obowiązków jest w porządku, ale bez skrajności, jestem wyrozumiała...
[P]: Przecież to wyzysk! I pani, Z TAKIM podejściem nazywa siebie feministką???
[J]: Ou, nie, ja tu tylko z koleżanką przyszłam.
[P]: Proszę wyjść! Burzy pani hierarchię i strukturę blablabla...

No co, zawinęłam się i wyszłam.
Darmowej kawki nie dostałam.

MOK

Skomentuj (144) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (1189)

#44352

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dziś mój Syn dostał w szkole od kolegi z klasy zaproszenie na urodziny. Zaproszenie pięknie wykonane, imprezka w eleganckiej restauracji. Na urodziny zaprasza Kamil i jego rodzice. Na dole zaproszenia widnieje taki zapis: "Kamil prosi Cię o grę "Call of Duty" na PS3 oraz żelki Haribo /innych nie lubi/. Rodzice Kamila".
Każde z zaproszonych dzieci miało na zaproszeniu prośbę o inny prezent.

Gdzie piekielność, a przy tym i wręcz niewiarygodność? Kamil ma tak i jak mój Syn - 10 lat. Obaj chodzą do 4 klasy szkoły podstawowej... I tym o to sposobem mój Syn stracił kolegę. Bo na urodziny nie pójdzie.

P.S: Przed chwilką odebrałam kilka telefonów od rodziców dzieci zaproszonych. Okazało się, że na urodziny zostały zaproszone dzieci, których rodzice są hmmm... "wartościowi"???
Rodzice tego chłopca segregują ludzi. Okazało się, że Kamilek nie zaprosił kolegi, z którym siedzi - bo... jego Mama nie pracuje, a Tata jest "tylko" murarzem... I nie zaprosił też Olci, która pomaga mu w matematyce - bo jej rodzice są po rozwodzie...

A teraz powiedzcie mi, czy ja zwariowałam? Czy może rodzice tego dziecka?

Prawie Kraków

Skomentuj (144) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1681 (1755)

#32759

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkała mnie dziś historia iście piekielna.
Wybrałam się do ginekologa, do którego chodzę już 4 lata. Niestety okazało się, że zmienił się personel w mojej poradni. Początkowo byłam nawet mile zaskoczona usposobieniem nowej pielęgniarki, to się jednak miało szybko zmienić.

Nowo zatrudniona pani doktor, stwierdziła iż badań nie miałam robionych. To było nieprawdą i dopiero po moim długim przekonywaniu jej o tym, przyznali się że wyniki zgubiono. Już wtedy zapaliła mi się czerwona lampka w głowie.

Następnie uprzejma lekarka uświadomiła mnie, iż środki antykoncepcyjne, które do tej pory brałam, tak naprawdę antykoncepcyjne nie są. Zaczęła się kilkuminutowa wypowiedź o szkodzie jaką czynię dla społeczeństwa zażywając te leki oraz o ich wczesnoporonnym działaniu. Recepty nie dostałam, gdyż doktor zasłoniła się klauzulą sumienia i dobrze dała mi do zrozumienia, że u niej takich leków nie dostane.
Po mini wykładzie zaproponowała mi kalendarzyk małżeński.
Oczywiście padło również pytanie czy mężatką jestem. Kiedy okazało się że nie, lekarka od razu założyła, że jestem zaręczona i planuję ślub. Następnie kobieta przeszła do wyjaśniania mi w jaki sposób działa kalendarzyk, że to bardzo proste, fajne i przyjemne i w ogóle hej.

Tak właśnie zakończyła się moja przygoda z gabinetem Gynecja w Białymstoku. Przestrzegam wszystkie panie.

służba_zdrowia

Skomentuj (144) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (1032)

#31492

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie nie raz słyszeliście "Amerykanie są głupi". Osobiście podchodziłam do takich opinii z dystansem, bo znam wiele osób z USA. Jedni mniej, inni więcej inteligentni, ktoś głupkowaty, ktoś mało wiedział o fizyce, ale za to dużo o życiu, ale nikt nie był po prostu w 100% głupi. Ale kiedy pojawiła się ONA, zrozumiałam kto zapracował na taką opinię.
Nazywała się Mandy, pojawiła się w naszej grupie jako kuzynka znajomego mojego przyjaciela, szukała nowych znajomych, po tym jak jej wieloletni chłopak z nią zerwał, potrzebowała też nowego mieszkania, tak więc zamieszkała ze mną i 2 współlokatorkami. Oto kilka jej kwiatków:

- dziewczę nie wiedziało, że aby mieć mleko, trzeba wydoić krowę, myślała, że mleko jest produkowane w fabryce, jak coca-cola

- nie wiedziała też, że istnieją ziarna kakaowca "A ja byłam pewna, że kakao wydobywa się z kopalni, tak jak sól i CUKIER!"

- nie potrafiła prawie nic ugotować, nawet makaronu, bo jak twierdziła "Nigdy nie wiem, kiedy woda się gotuję", pokazałam jej gotującą się wodę, była zdziwiona...

- w związku w powyższym jadła dużo śmieciowego jedzenia (chociaż była w miarę szczupła), nie rozumiała, że np. cała sałata jest większa od hamburgera, ale ma mniej kalorii; tłumaczyliśmy jej chyba z milion razy, że nie każda mniejsza rzecz to mniej kalorii

- myślała, że Europa to jeden wielki kraj; nigdy nie słyszała o Francji, myślała, że Włochy już nie istnieją, o dziwo słyszała o Polsce (chociaż nie wiedziała, że to jest w Europie, myślała, że to gdzieś blisko Meksyku), bo jej babcia była Polką

- była fanką kultury i muzyki Japońskiej, nie potrafiła wskazać Japonii na mapie (nawet w dużym przybliżeniu)

- notorycznie chciała wkładać metalowe przedmioty do mikrofalówki, na szczęście nie potrafiła jej włączyć, więc za każdym razem kogoś wołała

- nie potrafiła w wieku 21 lat... biegać! Żeby biec wyciągała ręce przed siebie i próbowała uderzać kolanami o ręce "Bo jak byłam mała to nie potrafiłam biegać i tak mi wytłumaczyła mama", nauczyliśmy ją

- kod PIN do bankomatu zapisała na karteczce i przykleiła ją oczywiście na karcie od bankomatu

- potrzebowała pomocy, aby umyć sobie włosy... w ogóle było wiele zachowań, w których pokazywała kompletny brak przystosowania do życia.. nie zdawała sobie sprawy, że np. coca-cola w różnych sklepach, ma różne ceny, albo że ser różnych marek, w tym samym sklepie nie kosztuje tak samo, nie wiedziała jaki nosi rozmiar buta i ubrań, zostawiała torebkę zawsze otwartą, z portfelem na wierzchu, często o niej zapominając

- matematyka... nie wiedziała nic o tej materii, nie znała tabliczki mnożenia, nie potrafiła dodawać i odejmować (a o dziwo pracowała jako kasjerka)

- była przekonana, że to Indianie odkryli Amerykę, nigdy nie słyszała o Kolumbie

- rozmowa w babskim gronie, o antykoncepcji, Mandy zdziwiona "Ale po co stosujecie antykoncepcję? Przecież przed ślubem nie można zajść w ciążę" tak, była pewna, że kobieta przed ślubem jest bezpłodna, zapytałam więc dlaczego jest tak dużo nastolatek w ciąży... chwila myślenia "Pewnie biorą potajemnie ślub"; nie była też nigdy u ginekologa, bo ponoć do ginekologa idzie się tylko w ciąży; nie podmywała się w czasie okresu i podpaski/tampony wymieniała dopiero jak przeciekały... bo słyszała, że tak lepiej, musiałyśmy jej godzinami tłumaczyć

- dostawała ataku paniki, jeśli dla żartu ktoś powiedział "O Boże! Za tobą stoi duch (wampir /wilkołak/ zombie/ potwór z bagien)"; wystarczyło powiedzieć, normalnie, nawet bez udawanego strachu a ona zaczynała krzyczeć i biegać w kółko

- miała uczulenie na jajka (dostawała dosyć paskudnej wysypki), zapominała o tym, że jest uczulona, często na śniadanie przyrządzała sobie jajka

Sytuacji było jeszcze więcej, ale może opiszę je następnym razem. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś może być aż tak głupi i na dodatek jeszcze żywy.A jednak, świat nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

usa

Skomentuj (142) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1620 (1774)

#28172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem kto jest autorem tych słów, ale ma u mnie wieczny szacunek. I piwo. Przytoczę sens, nie znam cytatu na pamięć.
Wiara jest jak penis. Masz, to masz, nie masz to nie masz. Ale nie obnoś się z tym a już w żadnym wypadku nie wciskaj w gardła dzieciom!
Byłam ochrzczona, mój mąż też. Oboje mimo to nie jesteśmy katolikami. Nie mieliśmy wpływu na chrzest, ot co. Moje pierwsze zwątpienie było przed pierwszą komunią, kiedy miałam 7, 8 lat i musiałam wykuć katechizm na pamięć. Co to za przykazanie "ani żadnej rzeczy, która jego jest"? Co z Adamem i Ewą i chowem wsobnym? To były małe kamyczki, które zapoczątkowały lawinę mojej niewiary. U męża było podobnie. Nie ma znaczenia w co wierzymy, to żadna popularna wiara.

Urodziła nam się córeczka. I nagle wszystkie obrażone babcie i ciotki przypomniały sobie o nas! Główny temat - kiedy ochrzcicie Elę? Czemu mielibyśmy to robić? Równie dobrze możemy ją złożyć w ofierze Bogu Słońca - to nie nasza religia.
Chcemy ją zapoznać z różnymi wyznaniami i niech wybiera, jak wybierze katolizcyzm - chrzcimy. Ale niech to będzie jej wybór.
NIE
- bo będzie wyśmiewana w szkole
- bo nie dostanie prezentu na komunię i jej będzie smutno
- bo będzie złym człowiekiem
- bo skandal w rodzinie
- bo się babcia obrazi
Przegięła moja babcia biorąc mnie na stronę i pytając:
- a jak wam umrze to gdzie pochowacie?

Skomentuj (142) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 815 (1203)

#51415

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o tym, jak łatwo można zmanipulować opinię publiczną.

Tak więc... byłem na Warszawskiej paradzie równości. Długo się zastanawiałem, czy chcę, ale byłem. Postanowiłem sprawdzić, jak impreza wygląda na żywo.
A różniła się od tej ze szklanego ekranu znacznie.

Pomijając "męszczyzn" i inne kwiatki na transparentach, cała parada okazała się być całkiem spokojnym marszem. Większość ludzi się nie przebrała za dziwactwa, nie było latających kapeluszy z dildami, ani namiętnych pocałunków konfiguracji dowolnej. W jednym mijanym po drodze skwerze widziałem więcej gimnazjalistów strzelających ślimaka, jak przez całą paradę.

Ale w czym piekielność? Otóż byłem świadkiem, jak łapie się materiał do wiadomości. Kolega obok założył tęczową perukę i nagle wszystkie obiektywy kamer były zwrócone na niego. Nagle każdy reporter robił mu zdjęcia, zadawał pytania...

Kamery nie chwytały tych 95% normalnie ubranych ludzi. Nie zahaczały o stanowiące znaczny odsetek hetero (hetero!!!) rodzin z dziećmi. Nie, tutaj szukano sensacji. Z drag queen, których można by policzyć na palcach obu rąk nagle zrobiono z parady zjazd transwestytów.

Ogólnie szukanie każdego wyróżniającego się człowieka i opisywanie go jako przeciętnego uczestnika. Oto jak utrwalamy stereotypy.

Morał? Nie dajmy się nabierać na propagandę oraz szukajmy relacji z różnych źródeł. I nauczmy się pisać transparenty :)

Warszawa adult

Skomentuj (142) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (1026)

#34279

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem posiadaczką dosyć pokaźnej kolekcji płyt, książek oraz innych gadżetów związanych z Michael′em Jackson′em.
Wszystkie te przedmioty są dla mnie szalenie ważne.

Wczoraj, w rocznicę śmierci mojego idola przywdziałam czarną fedorę i ruszyłam na rynek w nadziei oderwania się od codziennych problemów.
Kiedy wróciłam, zauważyłam dodatkową parę butów na wycieraczce.
"Oho... Pięknie..."
Przemknęło mi przez głowę, gdy tylko rozpoznałam że buty należą do nikogo innego jak do mojego siostrzeńca. Ukochanego, słodkiego aniołka (szkoda że tylko na zdjęciach...) rozpieszczanego do granic możliwości przez babcie, ciotki i oczywiście rodziców.
Po wejściu przywitałam się smętnym "Cześć...", po jakże odkrywczym stwierdzeniu że dosłownie cały dom jest zdemolowany przez aniołka z różkami (owe różki są po to, a żeby się aureolka lepiej trzymała...) puls skacze mi do 250.
Czemuż?

Drzwi od jamy, zwanej potocznie pokojem Pluszaka są otwarte na oścież...
Bieg godny sprintera, drift na zakręcie i jestem.
Wchodzę ostrożnie, bojąc się widoku który być może zaraz przyprawi mnie o zawał...
Otwieram oczy i momentalnie robi mi się na przemian gorąco i zimno.
Mały diabełek siedzi na środku dywanu, otoczony połamanymi płytami, podartymi plakatami i właśnie coś majstruje przy egzemplarzu Moonwalka z roku 2009...
Akcja - reakcja.
Podbiegam truchtem, ledwo powstrzymuje się od płaczu i krzyku, na przemian.
Wyrywam książkę, rzucam krótkim "Wyjdź!" i liczę straty:

1. Zniszczone dokładnie 8 płyt CD i 2 winyle...
2. Doszczętnie podarta książką, szczególnie bliska memu sercu "Roztańczyć Marzenia", z pozostałych 3 wydarta połowa stron. Na większości okładek, nie tylko książek wyrysowane i wypisane najróżniejsze rzeczy w tym "męskie zwisy" oraz po prostu wulgaryzmy.
3. Podarte 15 plakatów, oraz zniszczone 5 szkiców które zajęły mi sporo czasu.
4. Biała rękawiczka oraz drugi kapelusz, również biały z niebieską lamówką pobrudzone substancją bliżej nie określoną.
5. Kubek zbity w drobny mak, rozdarta poduszka.

Nie będę opisywać dalszych szkód, za dużo ich.
Moja reakcja mówiła sama za siebie.
Po prostu się rozpłakałam, rzeczy które zbierałam przez pięć lat straciłam w przeciągu góra 2 godzin.
Zorientowałam się że ktoś stoi za mną...
Ten smarkacz... Śmiał mi się prosto w oczy.
- Ale z ciebie dzieciak! Jakbym wiedział że tak kochasz tą babę, to bym nawet tu nie przyjeżdżał!
Zaczęłam widzieć na fioletowo, nerwy mi puściły.
Nie będę przytaczać moich słów, nie warto.
Ciotka, której wcześniej nie zauważyłam, wparowała do pokoju i zaczęła się na mnie drzeć.
Ciotka: - Co tu się ku*wa dzieje!? Pluszak, czemu drzesz się na Bartusia!?
(Nie no, padłam... Syf jakby tornado przeszło, a ta się pyta dlaczego...)
Ja: - ROZEJRZYJ SIĘ!
Ciotka: - Widzę! I co!? To nie powód żeby wydzierać się na biedne dziecko!
Ja: - Kto go tu do jasnej cholery wpuścił!?
Ciotka: - No musi się dziecko przecież pobawić! Nie histeryzuj, już masz fioła na punkcie tego Jacksona! Kupisz sobie nowe płyty.

Po tych słowach pobiegłam na dół, do taty. Kiedy się dowiedział i zobaczył co się stało z "dorobkiem mego życia", zadecydował że albo ciotka zapłaci za straty, albo czeka ją niemiła interwencja.

Niestety piekielna członkini rodziny musi zostać ze mną pod jednym dachem jeszcze tydzień... Mają remont...
Na jej miejscu, na wszelki wypadek zastawiałabym drzwi na noc szafą... Tak na wszelki wypadek, gdyby odezwał się we mnie głód zemsty...

PS: Żeby nie było, piekielny siostrzeniec ma 10 lat. W takim wieku chyba można rozumieć, że cudzych rzeczy się nie dotyka, a tym bardziej nie niszczy.

Skomentuj (142) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1113 (1253)

#58384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój dziadek, babcia oraz rodzeństwo mojej mamy mieszkają w Sopocie. Pech chciał, że w starej kamienicy na Armii Krajowej, w której, piętro niżej, jakiś czas, nie wiem dokładnie kiedy i ile, mieszkał również były, śp. prezydent Kaczyński. Teraz do mieszkania raz na ruski rok zagląda jego córka.

...i niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego, raz w miesiącu w stopniu umiarkowanym, a raz do roku, w stopniu nad wyraz upierdliwym, pod tymże domem, tłumami wystają moher commando, fanatycy, radiomaryjni fani, harcerze itp, wyją pół nocy pieśni religijne, zastawiają wjazd i drzwi zniczami i ogólnie uniemożliwiają wyjazd z domu starszemu, schorowanemu człowiekowi, który porusza się na wózku i nie ma możliwości otworzyć drzwi od klatki, jeśli są zastawione, a niestety szansę na wyjście na dwór ma nieczęsto, bo jego równie schorowana żona nie będzie go z 4 piętra znosiła.

Ja rozumiem, Smoleńsk, nie oceniam, kto dla kogo jest autorytetem, bohaterem, mało mnie to interesuje, ale uważam, że miejscem na demonstracje oddania, współczucia, solidaryzowania się z rodziną zmarłego jest na cmentarzu, a nie tam, gdzie mieszkał kilka miesięcy i nie bywał tam od nastu lat, i gdzie mieszkają inni ludzie - kilkanaście osób, którzy niekoniecznie muszą się z tą sytuacją zgadzać, i którzy chcą np komfortowo wyjść poza bramę, nie użerając się z wrzeszczącymi nocą babami, harcerzami, nie musząc lawirować między zniczami. Już nie wspomnę o tym, że po rocznicy/miesięcznicy ludzie nie raczą nawet wieńców, zniczy czy czegokolwiek, łącznie niestety z flaszkami po alkoholu, po sobie posprzątać...

Szacunek, pamięć... ok, ale dlaczego kosztem ludzi żyjących?

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 919 (1131)

#9091

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Ostatnia historia z kościołem w tle się spodobała, więc dodaje kolejną, tym razem, ja byłem piekielnym.
Jestem osobą niewierzącą, ale w tamtym okresie podlegałem jeszcze władzy rodzicielskiej wierzącej matki. Słowem, postawiono mnie przed wyborem "bierzmowanie albo sam sobie gotuj obiady". Jako, że kocham naleśniki mojej mamy, uległem. Przejdźmy jednak do historii właściwej.
Bierzmowanie, kościół pełen ludzi i kamer skierowanych na ołtarz gdzie dokonuje się sakramentu.
Bierzmowania udzielał biskup. Podchodzimy parami, dziewczyna-chłopak, podajemy koperty z wypisanymi imionami, które mają nam nadać księdzu, on je odczytuje i przekazuje biskupowi.
Pamiętajcie, że do bierzmowania praktycznie mnie zmuszono, więc szczęśliwy nie byłem. Zwłaszcza, że biskup, jak nam wcześniej wyjaśniono, był zatwardziałym fundamentalistą. Nie uznawał teorii ewolucji, antykoncepcji, homoseksualizmu i faktu, że Europa zrzuciła kilka wieków temu zwierzchnictw kościoła nad sobą.
Gdy dochodzi do mnie i słyszy od księdza imię "Karol" z wielkim uśmiechem na twarzy pyta mnie:
- Karol, po papieżu?
Ja również się uśmiechnąłem, bo pozory to podstawa, i tak głośno jak pozwalały na to okoliczności i zdrowy rozsądek powiedziałem:
- Nie, po Darwinie.
W jego oczach przez chwilę błysnęła chęć mordu, w oczach księdza coś, co mogło być stanem przedzawałowym lub nagłą awarią zwieraczy, a koleżanka z którą byłem w parze ledwo powstrzymała chichot. Obecność wiernych i ich sprzętu nagrywającego pokonała jednak twardogłowie kapłana, zostałem bierzmowany (i, zgaduję, wyklęty w duchu).

Bierzmowanie niżej podpisanego

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 735 (1133)