Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#62938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam już dosyć.

Mieszkam od niedawna w wieżowcu, na czwartym piętrze, więc mam nad sobą sąsiadów.
Jako osoba także mieszkająca nad kimś, staram się być dobrą lokatorką budynku; szkoda, że sąsiedzi mieszkający nade mną nie wyznają takiej zasady.

Będzie trochę typowo - rodzina składa się z mamy, taty i dwójki dzieci, z czego jedno jest w wieku wczesnoszkolnym, drugie to niemowlę. Tata to łysy pan w wygodnych dresach, mama - czarnowłosa, 'z kobiecymi kształtami' i uwielbieniem do legginsów noszonych jako normalne spodnie. Na początku nie było źle. Wiadomo, dziecko musi się wyszaleć, wybiegać, wykrzyczeć. Ale żeby przez cały dzień? Do późnego wieczora? Podejrzewam, że mały skacze z mebli na podłogę, cały dzień biega po mieszkaniu, bardzo możliwe, że w butach. Praktycznie skacze nam nad głowami przez cały dzień, z małymi przerwami.

Z chłopakiem wykonujemy wolne zawody, więc większość czasu siedzimy i pracujemy w mieszkaniu. Niestety, jest to dość utrudnione przez małego aspirującego alpinistę-skoczka.
Pewnego dnia spotkaliśmy więc mamusię w windzie, więc chłopak grzecznie zwrócił jej uwagę, że mały mógłby jednak być odrobinę ciszej, bo trochę zaczyna nam to przeszkadzać.
Odpowiedź? Raczej typowa. 'To tylko dziecko'. Cóż, chłopak powiedział, że to nieważne, bo jest to naruszenie miru domowego i po prostu utrudnia nam życie. Obiecała, że się to zmieni.

Jak myślicie, zmieniło się? Oczywiście, że nie. Teraz chyba na złość dzieciak zrobił się jeszcze bardziej nieznośny. Nie lubię dzieci, ale wiem, że to nie jego wina, że jest kompletnie niewychowany (jeden przykład: kiedyś w windzie jechaliśmy z nim i jego mamą. Młody zaczął zaglądać nam do siatek z zakupami, a matka kompletnie nie reagowała)

Mam codzienne bóle głowy, bo hałas jest naprawdę męczący. Próbowałam to nagrać i wezwać dzielnicowego, żeby mieć dowód, ale przecież mogą powiedzieć, że celowo robiłam sama hałas i teraz wmawiam, że to ich.

Jestem już bezsilna. Co mogę jeszcze zrobić, skoro zwracanie uwagi kompletnie nie daje wyników? Pan tata na nasz widok powarkuje, boję się, że będą chcieli robić nam jakieś problemy (w końcu to my mieszkamy tam krócej), ale naprawdę chciałabym mieć spokój.

20:18. Od jakiś dziesięciu godzin chłopiec prawie cały czas harcuje.

sąsiedzi

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (585)

#63732

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mediach burza. Źli lekarze zamknęli przychodnie, pacjenci odbijają się od drzwi, płacz i zgrzytanie zębów. Dobry minister grozi i straszy karami. Rzecznik praw pacjenta krzyczy o półmilionowych karach. Wszystkie działa wycelowane w gabinety, które nie podpisały nowych umów z Funduszem Zdrowia.

A dlaczego nie podpisały?

Jak już kiedyś pisałam, finansowanie POZ działa na zasadzie ryczałtu - NFZ ma listę pacjentów dla każdej poradni i za każdego co miesiąc płacił kilka złotych. Jeden lekarz może mieć 2750 pacjentów zapisanych do siebie (8 zł za pacjenta). Dodatkowo stosowano przeliczniki za ciężko chorych pacjentów, albo za osoby powyżej 65 roku życia, wtedy "ich wartość" była odpowiednio wyższa niż te 10 zł miesięcznie. Mądre głowy wyliczyły, ze średnio za pacjenta miesięcznie POZ dostawał 10,50 zł.

Za te pieniądze trzeba utrzymać całą poradnię.
Wynająć lokal, ogrzać go, doprowadzić prąd, wodę, internet, dbać okresowo o remonty, zakupić wyposażenie (albo spłacać kredyt na zakup np stołów, krzeseł, kozetek, szafek, sejfów etc).
Trzeba zadbać o leki dostępne na miejscu, sprzęt medyczny (np lampy, EKG), rękawiczki, gazy, plastry i inne duperele, które łącznie co miesiąc kosztują naprawdę spore pieniądze.
Trzeba opłacić umowę z laboratorium (badania krwi, moczu itp), z pracownią rentgenowską, z odbiorem odpadów medycznych, z karetką transportową. To najczęściej ryczałt plus opłaty za każdą wykonaną usługę.
Trzeba wreszcie zapłacić za pracę pielęgniarki (a najczęściej dwóch), lekarza, sprzątaczki.
Większe przychodnie mają odrobinę łatwiej - część kosztów da się rozłożyć na większą ilość pacjentów, ale część zostaje taka sama.
No i najważniejsza kwestia - jeśli do naszej przychodni zapisze się tylko 1000 pacjentów, to dostaniemy tylko 10000 zł. A koszty wcale nie pójdą drastycznie w dół.

Tyle przydługiego wstępu.

Nowa umowa dokłada obowiązków dla lekarzy POZ. Nie obowiązków "badaj dokładnie" - bo to media usiłowały nam przekazać krzycząc o "szkoleniach onkologicznych". Te szkolenia nie miały nic wspólnego z leczeniem, ale z ADMINISTRACJĄ - jak to rozliczać, jakie będą karty, jakie przepisy. Ale pierwszy mały cel osiągnięto - w Polskę poszedł przekaz "lekarzy trzeba uczyć rozpoznawać nowotwory, bo są tępi i sami nie potrafią". Kolejny, że lekarze nie chcą tych szkoleń (bo od początku mówili, że pakiet kolejkowo-onkologiczny to bubel) tylko umocnił wiarę w to, że leczą nas aroganckie nieuki.

Nowe obowiązki dla lekarzy POZ to długa lista badań, które lekarz może zlecić - i za które musi zapłacić. Czy dołożono pieniędzy? O, tu jest haczyk. Bo tak, stawka za pacjenta wzrosła. Ale przecież NFZ nie miał pieniędzy? Tak, dalej nie ma. Te pieniądze zostały przesunięte z... POZ. Tak, dobrze czytacie, z POZ do POZ.
Stawka za osobę wzrosła. Ale zmieniono przeliczniki! Osoby ciężko chore już nie są dodatkowo płatne. Czyli zamiast np 2000*10,50zł mamy 2000*11zł!! Straszna podwyżka! O pięćdziesiąt groszy miesięcznie! to aż 6 zł rocznie na osobę!
Dodatkowo, z list mają zniknąć osoby "nieubezpieczone" - świecące w systemie na czerwono. Ale, jak pewnie wiecie, w systemie jest pełno błędów. I te błędy wychodzą przypadkowo.
Czyli w sytuacji: pan Kowalski nie chodzi do lekarza. W styczniu NFZ wykazał go na czerwono. Przestał płacić. W lipcu Kowalski przychodzi i pokazuje, że jest ubezpieczony - NFZ po wymianie pism wciąga Kowalskiego na listę - ale od lipca! Wcześniej przecież Kowalski nie przyniósł żadnych dowodów na to, że jest ubezpieczony! Innymi słowy, lekarz nie dostaje połowy pieniędzy za tego pacjenta. A takich pacjentów jest około 7% w systemie...

Po podliczeniach mądrych głów: stawka zostaje pi razy oko ta sama. Ale trzeba za nią kupić duuuużo więcej.

Wielu z nas zapomina, że w Polsce nie ma państwowych przychodni. Są same prywatne, które podpisują z NFZ kontrakt na przyjmowanie państwowych pacjentów. To są firmy.
Szefowie firm policzyli, że za te same pieniądze nie da się kupić więcej. Albo trzeba tworzyć fikcję - czyli i tak nie zlecać tych badań, albo ograniczyć badania dla "bardziej zdrowych". Można też obniżyć pensję personelowi, albo kupować gorsze strzykawki. Albo podpisać umowę z firmą transportową "Krzak", która jeździ starym trabantem. Skądś te pieniądze trzeba wziąć, bo NFZ ich nie daje!
Na szczęście przychodnie mają swoje stowarzyszenia, żeby nie być bezbronne i nie musieć w takiej sytuacji jak obecna bać się monopolu Funduszu. Mogą negocjować - już w listopadzie było słychać, że gabinety mogą nie podpisać umów. Czy coś z tego wynikło? Czy ministerstwo albo NFZ coś zmienił? NIE! Spotkań było mnóstwo, żadne nie przyniosło nic poza "więcej wam nie damy, nie chcecie, to nie podpisujcie".

Ale teraz słychać krzyki, że to lekarze są źli, bo nie chcą podpisać niekorzystnych umów. To, że musieliby oszczędzać na pacjentach, badaniach, sprzęcie, nikogo nie obchodzi.

A już najmniej obchodzi pacjentów, którzy najgłośniej krzyczą o pazernych konowałach, co jest bardzo, ale to bardzo smutne.

system jak zwykle

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (787)

#86421

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna jest paranoja związana z #zostanwdomu.

Wiemy jak wirus się przenosi. Potrzebny jest do tego kontakt z człowiekiem, lub z przedmiotem, z którym zarażony wszedł w interakcję w nieodległym czasie. Dlatego warto zawiesić na ten czas spotkania towarzyskie, czy niepotrzebne wyjścia do sklepu. Osobiście robię duże zakupy raz w tygodniu. Z jedną lodówkozamrażarką da się zrobić zapas dla pięcioosobowej rodziny. Nawet pieczywo z zamrażarki, jak się je ponownie przypiecze w piekarniku jest całkiem smaczne. Rozumiem ludzi którzy wkurzają się na tych, którzy przychodzą do sklepów po przytaczanego często batonika. Problem w tym, że apel społeczny nie brzmi "ogranicz kontakty", a "zostań w domu", a ja tak nie potrafię.

Pracuję z domu i nie wychodząc z dziećmi na dwór zwyczajnie bym nie wytrzymał psychicznie. Wychodzę więc ma spacery i czasem na rower w miejsca gdzie ludzi prawie nie ma. To spotyka się z krytyką, często z personalnym obrażaniem, że nie potrafię usiedzieć "na d*pie" jak to mówią. No nie potrafię i koniec. Wybrałem więc metodę, która ogranicza problem zarażenia do totalnego minimum. Jeżdżę na rowerze. Trasa to prawie 40km, z czego ponad 30 po bezludnych terenach. Nie da się tam dojechać samochodem, więc jedyne co można spotkać to innych rowerzystów. Samo gadanie, że robię źle nie boli i można je zignorować. Problem w tym, że policja zaczyna ścigać za spacerowanie i jazdę rekreacyjną na rowerze. Boję się mandatu i nie jestem sam.

W zeszłe lato jak na te prawie 40km trafiłem jednego człowieka to było dużo. Teraz mijam 3-4 osoby lub rodziny z dziećmi na początkowym odcinku. Ludzie uciekają w to miejsce, bo patrol nie pojedzie tam samochodem. Jest jednak kolejny problem, a mianowicie dojazd do tego miejsca, a są to 3 km po osiedlu. Jeżeli kiedyś zatrzyma mnie patrol i wlepi mandat, to przestanę jeździć. Zacznę robić to co jest legalne, czyli chodzenie do Lidla po chleb każdego dnia z rana. Wprawdzie jest to znacznie bardziej niebezpieczne niż 2-godzinna jazda rowerem gdzie spotkam garstkę osób, a i z nimi minę się w przeciągu ułamka sekundy, ale jednak jest legalne i jest na to przyzwolenie społeczeństwa.

Przez cześć czytelników zapewne to ja zostanę okrzyknięty piekielnym, ale ja nic na to nie poradzę. Nie zmuszę się do zostania w domu i wyjścia raz na tydzień na zakupy. Jeżeli wasza akcja #zostanwdomu przyniesie efekt i zostanę ukarany za coś bezpiecznego, to zacznę robić rzeczy legalne, ale niebezpieczne. Dlatego proszę was o przemyślenie zakazów, nakazów, co faktycznie jest dzisiaj niebezpieczne, co warto popierać i jaki efekt będzie jeżeli ludzie zaczną się buntować na swój sposób.

Skomentuj (140) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (221)

#40105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez pewne zdarzenia niezależne nie mogłam mieszkać w swoim mieszaniu przez jakiś czas. Pożaliłam się w zakładowej kuchni, a w odpowiedzi dostałam klucze do mieszkania swojego znajomego z pracy, który wyjeżdżał na wakacje.

Pewnego wieczoru walenie do drzwi. A w nich kobieta. Mi nieznana. Może sąsiadka, ki grzyb? Uśmiecham się i pytam:

[J] Hej, mogę ci w czymś pomóc?
[D] Ty k*rwo! - co wydaje się być podwójnie śmieszne, zważywszy na mój nick.

I w tym momencie dostałam gazem po oczach, a dziewczę rzuciło się na mnie. Szamotałyśmy się po podłodze jakiś czas. (Swoją drogą nie wiem co za idiotka rozpuszcza gaz w zamkniętym pomieszczeniu i w nim zostaje). Ale w pewnym momencie tak zaczęłyśmy się dusić, że obie wybiegłyśmy po omacku na taras. Jak już zaczerpnęłyśmy powietrza, kobieta ponownie chciała się na mnie rzucić, ale pogrzebacz w mojej ręce schwytany z girlla skutecznie ją odstraszył i zaczęła się oddalać. Wtedy rzuciłam:

[J] A Ty gdzie?! Dzwonię po policję, nawet nie próbuj się ruszyć! - no może w nieco mniej kulturalnych słowach
[D] Idź sobie idź kobieto lekkich obyczajów - czyli spier... dzi...

Zatrzymałam ją i po chwili poznałam powód napaści na mnie. Otóż dziewczyna, która mnie napadła jest żoną mojego kolegi. Wychowują razem trzech synów. Znajomy powiedział jej, że wyjeżdża w interesach, a poleciał na wakacje z kochanką.

Do mieszkania, które mi użyczył normalnie sprowadza sobie prostytutki i różne panienki z miasta. Jego żona tamtego wieczoru znalazła w skrzynce plik zdjęć jej faceta z ostatnich dwóch lat z innymi kobietami, a także te z trwających wakacji. Wiele bardzo pikantnych.

Szczerze, to się jej nie dziwię. Spotkała obcą, dużo młodszą od siebie kobietę, w potajemnym mieszkaniu jej męża ubraną jedynie w koszulkę nocną. Żona przeprosiła, popłakała się i tak mogłybyśmy się rozejść.

Zemsta jest jednak słodka. Zamówiłyśmy ślusarza do wymienienia zamków w obu mieszkaniach. Dziewczyna wyczyściła ich wspólne konto i wynajęła pokój w hotelu na jego nazwisko na drugim końcu Polski, gdzie wysłała jego rzeczy. Ale najpikantniejsza rzecz na koniec. Znajomy na laptopie, który został w mieszkaniu nie wylogował facebooka. Posiada już tam nowy album.

Powrót do domu we wtorek.

A teraz panowie linczujcie! :)

matki żony i kochanki

Skomentuj (140) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1086 (1358)

#65257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Antyszczepionkowcy...

Witam wszystkich, to nie jest piekielna historia tylko moje osobiste pytanie.
Z tego co widzę w ostatnim czasie we wszelkich mediach trwa zagorzała dyskusja, na temat szkodliwości szczepień.
Jestem z rocznika 1990. Wszyscy mieli obowiązkowe szczepienia na "odry,świnki,żółtaczki". Przez 12 lat obowiązkowego szkolenia nie trafiłem na żadne przypadki złego działania szczepionek ...
Tu jest moje pytanie. Skąd nagle większość "szczepionych" rodziców jest przeciw szczepieniom swoich dzieci?

Skomentuj (140) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 347 (687)

#75311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uroki programu 500+...

1 )Moja mama chciała zatrudnić kogoś na kasę do baru mlecznego. Ogłoszenia wywieszone, umieszczone w gazetach, w PUPie itd. Czeka, czeka i nic. Po rozmowie ze swoją znajomą, pracującą w urzędzie dowiaduje się, że oczywiście osób brak z powodu tego oto programu.

2) Telefon od jednego z dostawców, że w tym tygodniu dostawa się opóźni, ponieważ mają za mało pracowników. Czemu? Bo się pozwalniali, żeby dostać 500+ też na pierwsze dziecko. Tak, ludzie wolą dostać 1500 zł (mając trójkę dzieci) i leżeć całymi dniami do góry d**ą, niż mieć przez miesiąc 3000 - zarobić 2000 i 1000 na dwójkę dzieci.

3) Znajomy ma sad, w zeszłym roku podczas zbiorów nie mógł się opędzić od ludzi chętnych do pracy, a w tym? 1/5 osób ile było rok temu. Zadzwonił do kilku osób, które rok temu mówiły, że w tym też chciałyby przyjść. Najczęstsza odpowiedź? Nie dziękuję, ja mam 500+ to mi się nie opłaca.

4) Moja daleka rodzina to patologia. 7 dzieci, matka nie pracuje, ojciec czasami coś złapie. Po pierwszych pieniądzach z programu, przez tydzień żadne z nich nie było trzeźwe, nawet przez chwilę. Nie mam pojęcia, jakim cudem nikt jeszcze nie odebrał im dzieci.

I ostatnio smaczek, o którym zapewne wielu z was ostatnio usłyszało. Wysoko oprocentowana lokata na pieniądze z programu. Tak, tylko dla tych, którzy mają pieniądze z 500+.
Uczciwie zarabiający ludzie nie mogą założyć takiej lokaty na przyszłość dla swoich dzieci, bo mają ich za mało, albo za dużo zarabiają.

Ten kraj, a raczej ludzie nim rządzący to jedna, wielka porażka.

500+

Skomentuj (139) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 332 (514)

#41020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako dziecko ok. 7-letnie chciałem psiaka. Nie było łatwo rodziców przekonać (niezbyt duże mieszkanie w bloku). Ale się udało, dostałem małego, czarnego kundelka. Akurat w telewizji leciały Przychody Hucka Finna, gdzie spodobało mi się imię psa z filmu. Nazwałem go Lucky.

Tak sobie życie płynęło. Pies jak to pies, kochany ale czasami uciążliwy, a to kupka czy siki w mieszkaniu, a to pogryzione buty, itd. Standard. Ale się z nim bawiło, wyprowadzało na dwór, karmiło. Pewnej nocy, miałem ok 8 lat, mama wróciła sama z wieczornego spaceru bez Lucky’go. Z tego co pamiętam (trochę lat minęło) ktoś mamę zaczepił, mama się z typem szarpała, a pies wtedy uciekł. I go nie znaleziono.
Płakałem bo zwierzęta kocham, a tego psiaka wyjątkowo. Niestety psa nie odnaleziono.

Czas mijał, po kilku latach wzięliśmy ze schroniska innego kundelka, suczkę, Perełka miała na imię. Miała, gdyż rok temu odeszła, żyjąc z nami ponad 15 lat.

A czemu o tym wszystkim wspominam?
Jakiś czas temu pomagałem ojcu w ogródku. Opowiadał mi, że jak kopał dół na rury ściekowe, znalazł kości psa. Zaciekawiony spytałem jakiego psa. No Lucky’go... I wtedy się zacząłem dopytywać. Ojciec był pewny, że już kiedyś mi o tym opowiadał...

Tak więc po akcji z ucieczką psa, rodzice się wkurzyli, że nawet swojej pani nie próbował bronić. Do tego akurat dzień wcześniej zniszczył jakieś meble i postanowili się go pozbyć. Mama oponowała, ale tata był zdecydowany. Wywiózł psa na działkę, poprosił wujka o „załatwienie sprawy”. Ojciec psa trzymał, wujek użył siekiery. Psa zakopano w ogródku na działce.

Sam ojciec mocno to przeżył, aż się tego nie spodziewał. Powiedział że to pierwszy i ostatni raz na takie coś się zdecydował. Ten pisk, itd...

Kto był piekielny? Czy wujek, który jeśli chodzi o zwierzęta sumienia nie ma (stara szkoła ze wsi, nie ma problemu ubić czy to kurę, czy świnie, czy psa). Czy rodzice, którzy trzymali mnie w niewiedzy przez prawie 20 lat?

Oj, łza mi poleciała. Obcego człowieka tak mi nie jest szkoda, jak obcego zwierzęcia. A co dopiero swojego pierwszego psiaka... I do dziś wspominam Lucky’go (ironiczne imię patrząc z perspektywy czasu i na to jak skończył) myjąc zęby i patrząc na nierówne jedynki, gdzie jedną mi się skruszyła podczas zabawy z Luckym’.

Dawno temu...

Skomentuj (139) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (1096)

#49556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tabletkach "72h po" - do czego służą, każdy wie.

Było to ładnych kilka lat temu. Byłam w stałym związku, lat miałam 23, no i niestety, mówiąc wprost, pękła nam gumka. Pełna naiwności uznałam, że tabletki "72h po" służą właśnie do ratowania w takich awaryjnych sytuacjach. Pełna ufności, wiedząc, że takie tabletki może przepisać każdy lekarz, nawet dentysta, poszłam do mojej przychodni do lekarki pierwszego kontaktu.

Lekko rozhisteryzowana (atak paniki już miałam całkiem niezły) opowiedziałam lekarce, co się stało i czego potrzebuję. Zostałam obrzucona stekiem niewybrednych wyzwisk i wyrzucona za drzwi. Nie chcę opisywać jak się poczułam i jak bardzo zdenerwowana byłam. W tej samej przychodni udałam się natychmiast do ginekologa - nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Tabletki udało mi się zdobyć u prywatnej pani ginekolog, która nie tylko ze mną pogadała, ale i wytłumaczyła, jak takie tabletki działają, pocieszyła, uspokoiła. Było mi to bardzo potrzebne. Koszt wizyty i recepty - 200 zł. Apteka, w której w ogóle były takie leki - piąta z odwiedzonych.

Wniosek: jak młodzi ludzie mają zapobiegać niechcianym ciążom, skoro lekarze reagują jakby prosiło się ich o aborcję, a mało kogo stać na prywatną wizytę u lekarza? Dlaczego w innych krajach takie środki (które nie są przecież wczesnoporonne) są dostępne od ręki, a u nas napotyka się na takie problemy? Czy na tym polega prorodzinna polityka kraju, że młody człowiek potrzebuje pomocy, a jest traktowany jak szmata? Smutne.

a to Polska właśnie...

Skomentuj (139) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (1178)

#59400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczorajszy dzień utwierdził mnie w absurdzie rzeczywistości oraz konieczności posiadania konta na piekielnych.

Ku przestrodze! Chcesz mieć dzieci? Zastanów się dwa razy...

Służba zdrowia? Absurd oczekiwania na specjalistę osiąga nawet 24 miesiące, w sytuacjach oczywiście wymagających szybkiej konsultacji. Strach się bać, ile się czeka jak coś nie jest takie pilne.

Przedszkola…? To jest ta piekielność, dzięki której dzisiaj piszę!

Wyniki rekrutacji do przedszkoli w Krakowie. Moja latorośli znalazła się wśród szczęśliwych 10%, które się nigdzie nie dostały. Więc wyszłam wcześniej z pracy i pojechałam do przedszkola pierwszego wyboru. Mam zapisać latorośl na listę rezerwową (jako 12 dziecko), oczywiście zero pewności, że to ono zostanie przyjęte dodatkowo, a nie ktoś inny. Drugie przedszkole to samo, ale „nieco” lepiej, bo mamy numerek 11. Trzecie przedszkole i 16 pozycja wśród oczekujących.
W przedszkolach dostałam nieformalną informację, taką życzliwą radę, coby się nie łudzić, że to moja latorośl dostanie się do państwowego przedszkola. Więc polecają szukanie czegoś w prywatnej placówce, bo skoro oboje pracujemy to nas stać, a tutaj dostają się „biedne” i pokrzywdzone życiem dzieci.

A gdzie piekielność?
- Na przyszły rok z Mężem będę musiała pomyśleć o rozwodzie (dodatkowo dziecko dostanie 100 pkt).
- Trzeba będzie pomyśleć o bliźniakach - rodzina wielodzietna ma dodatkowe 100 pkt (tylko, za co je wychować???).
- Ewentualnie pobawić się w rodzinę zastępczą, ale tylko brać takie dziecko, co już jest w przedszkolu (dodatkowo 100 pkt), a jeżeli rzeczone dziecko będzie niepełnosprawne (oby nie dla tego dziecka!) – pyk i znowu dodatkowe 100 pkt!

Tak więc czeka nas pracowity rok, jako rodziny, żeby zdążyć zebrać dodatkowe 400 pkt, które wyglądają bardzo okazale na tle zgromadzonych przez nas 94 pkt i gwarantują na 100% przyjęcie dziecka do publicznego przedszkola.
A za co my dostaliśmy 94 pkt? Z Mężem oboje ciężko pracujemy od świtu do zmierzchu płacąc horrendalnie wysokie podatki pod każdą postacią i przy każdej okazji. Tylko co my z tego mamy w zamian…? NIC!!!

Kraków

Skomentuj (138) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 596 (882)

#34082

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piszę do was jako kryminalista. Niczego nie żałuję, jeśli będę miał "bród" w papierach, będę go nosił jak order na klatce piersiowej. Ale najpierw...

DWA DNI WCZEŚNIEJ.

Zmierzchało, a ja wracałem z długiego spaceru po lesie. Był to na szczęście dla mnie dzień pochmurny, także opadnięty z sił i wycieńczony słońcem nie byłem. Od mojej działki dzielił mnie jeszcze jakiś kilometr drogi gdy zobaczyłem jak koło studni, niedaleko opuszczonych ogródków działkowych dzieje się coś nieciekawego. Dwie dziewczyny (jeśli można tak nazwać zwęglone przez solarium samice o krótkich włosach w kolorze wiedźmińskim) awanturowały się z młodą kobietą, na oko 25-30 lat. Co ważne dla historii, kobieta ta miała długie, sięgające do ud gęste włosy.

Przystanąłem, jednak widząc, że sytuacja nie chyli się ku rozwiązaniu pokojowemu, ruszyłem w stronę agresorek. Za późno. Jedna ze zwęglonych szybkim ciosem uderzyła kobietę w twarz, a druga (wtedy jeszcze nie byłem tego pewien) wyjęła nóż. Przyspieszyłem na ile chore kolano mi pozwalało, krzyczałem, jednak na nic się zdały moje bojowe okrzyki.

Potem było już tylko gorzej, pierwsza z nich również dobyła narzędzia i wspólnie z koleżanką zaczęły obcinać kobiecie jej włosy, przy samej szyi. W tym momencie już zacząłem obawiać się o życie tej kobiety i o moje, gdy byłem już blisko nich, chwyciłem po drodze jakiś konar i wpadłem pomiędzy kobiety. W wirze wyzwisk zaczęła się następna szarpanina, kiedy zobaczyłem, że jedna z nich ma zamiar mnie dźgnąć przestałem się powstrzymywać, zdzieliłem babsko badylem w twarz, ta opadła na ziemię nieprzytomna, a drugą prosto w rękę trzymającą scyzoryk. Dziewczyna uklękła na ziemi z krzykiem, a z otwartego złamania zaczęła sączyć się krew.

W tym samym momencie z pobliskiego pola wypadło dwóch mężczyzn i po ocenieniu sytuacji zadzwonili na policję i udzielili pierwszej pomocy nieprzytomnej dziewczynie. Ja w tym czasie sprawdziłem co u zaatakowanej kobiety (wybaczcie, nie wiem co robiła podczas tej krótkiej "bijatyki", człowiek myśli w tym czasie o kompletnie innych rzeczach). Bilans - rozcięty łub brwiowy, jej piękne włosy leżące na ziemi i płytka rana na ramieniu.
Ja dostałem w udo, poczułem to dopiero po jakimś czasie, adrenalina wciąż we mnie buzowała.

WCZORAJ.

Wezwanie na komisariat, prawdopodobnie zostanę oskarżony o przekroczenie granic obrony koniecznej i ciężkie uszkodzenie ciała. Jedna jak już wspomniałem ma złamaną rękę, druga wstrząśnienie mózgu.
I mam to gdzieś. Dwie gówniary oszpeciły młodą kobietę i mogły posunąć się do czegoś więcej, sam z siniakiem z tego nie wyszedłem. Jeśli skończy się to wyrokiem, mam to gdzieś. Zrobiłbym to jeszcze raz i dotkliwiej jeśli zaszłaby taka potrzeba. Kto był ostatecznie piekielny? Również mam to gdzieś.

Mała wioska w województwie mazowieckim

Skomentuj (138) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2227 (2297)