Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#85739

przez ~KierownikIC ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu.

Jechałem pociągiem TLK do Gdyni. Przyszła do mnie podróżna aby zgłosić problem. Jej miejsce miał zajmować bardzo niemile "pachnący" mężczyzna. I to tak bardzo, że pomimo wolnych miejsc nie była w stanie wejść do przedziału.

Poszedłem aby wyjaśnić całą sytuację. I faktycznie zapach było czuć jeszcze zanim wszedłem do wagonu. W przedziale siedział bezdomny i to z gatunku tych najgorszych. Szczegółów nie będę opisywał. Natychmiast kazałem mu zabrać swoje rzeczy z przedziału, i na najbliższej stacji opuścić pociąg. Niestety nieprzyjemny aromat pozostał, więc otworzyłem na oścież okno i zamknąłem przedział. Podróżnej znalazłem inne wolne miejsce.

Bezdomny bardzo opornie opuszczał przedział. Spowodowało to zainteresowanie innych podróżnych w wagonie. Wpłynęła na mnie kolejna już skarga.

Inna podróżna opisała w jaki to bezduszny sposób wygoniłem starszego, schorowanego człowieka z pociągu na mróz (było kilka stopni na plusie). Że brak we mnie empatii i ludzkich odruchów. I takie osoby jak ja, w ogóle nie powinny pracować na kolei.

Szanowna Pani. Szkoda, że nie powiedziała mi Pani tego wprost, kiedy była ku temu okazja, ani później kiedy sprawdzałem Pani bilet. Tylko wysłała Pani pismo, zupełnie niepotrzebnie uruchamiając całą procedurę. Wystarczyłoby, że zapłaciłaby Pani za jego bilet, a z miłą chęcią umieściłbym tego starszego człowieka u Pani w przedziale.

Kolej

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (261)

#77137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bezmyślność rodziców - temat rzeka.

Wyjazdy na kolonie i obozy nieodłącznie wiążą się z uzupełnieniem karty dziecka. W karcie tej jest miejsce na opisanie stanu zdrowia dziecka, najważniejsze - czy na coś choruje, czy ma alergię (na co) i jakie leki przyjmuje.

Karta, kartą - rodzice często nie wpisują nic z roztargnienia lub nie sądzili, że to ważne. Równie często, bo wtedy dziecko by nie zostało przyjęte.

Z doświadczenia zawsze zanim "przejmę" dzieciaki od rodziców, Trzykrotnie pytam - czy wszystko jest w kartach, czy o czymś nie zapomnieli, czy dzieci mają przy sobie jakieś leki.

Tak się złożyło, że w ubiegłe wakacje byłam wychowawcą "polskich" dzieci mieszkających w Niemczech. Nie odbierałam dzieci od rodziców, a przyjechałam prosto na miejsce obozu.

Grupy przydzielone, zapoznaję się z moimi dzieciaczkami grupa 6-8 lat. Po przeglądnięciu kart - wiem wszystko:
- Ania, Kasia, Kacper przynieście wasze leki, Grześ twoje mama dała kierownikowi transportu, już je mam u siebie.

Standardowa formułka:
- Czy ktoś z was ma jeszcze ze sobą jakieś leki, tabletki np. przeciwbólowe?
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Nikt, nic?
- Nie proszę pani.

Oczywiście na drugi dzień, gdy byłam w pokoju chłopców, zobaczyłam przy łóżku jednego z nich syrop:
- Mama dała, jakby mnie brzuszek bolał.
- No ale czemu nie oddałeś jak się pytałam o leki?
- Zapomniałem.

Dnia 2, 3 powtórka z rozrywki "Czy macie jeszcze przy sobie jakieś leki, tabletki, syropki czy cokolwiek innego?".
Jednogłośnie zaprzeczenie. Ok, sprawę uznaję za zamkniętą.

Dnia 4 Franiu zgubił portfel. No to szukamy razem z Franiem portfela w jego rzeczach. Nagle spośród rzeczy, wypada papierowa torebka/koperta, trochę była już rozdarta, więc mogłam zauważyć zawartość, która przypominała opakowanie od lekarstwa.
- Franiu co to jest? - Franio wzrusza ramionami - Nie wiem.
Ok, to patrzę do środka, jak byk leki. Nazwa mi nic nie mówi, więc otwieram aby wyciągnąć ulotkę, a z ulotką wypada strzykawka jak się okazało z adrenaliną.

Rozrywam całkiem papierową torebkę, w środku drugie opakowanie leku i list. A w liście kochana mamusia pisze, że to adrenalina dla Frania, bo Franiu jest uczulony na wszystkie orzechy, sezam i jajka. Reakcja alergiczna jest na tyle ostra, że bez adrenaliny ani rusz.

Myślę sobie, niemożliwe abym coś takiego przegapiła w karcie. Idę do kierownika, chcę kartę dzieciaka, mówię mu co właśnie znalazłam. I pytam czy może przy autobusie mama Frania cokolwiek wspomniała, ano nie. W karcie również przy podpunkcie alergie: "brak".

No do cholery, co za głupia matka daje 6! latkowi adrenalinę i nie informuje wychowawców, że dziecko jest uczulone na coś, co praktycznie wszędzie można zjeść. Po prostu za cud uważam te 4 dni. Na szczęście dzieciak nie pamiętał aby o tym wspomnieć, ale chociaż pamiętał czego nie jeść.

Telefon do matki - co jak, dlaczego. W skrócie:
- A bo wie pani, zapomniałam, jakoś tak wyszło.
- Chce pani uśmiercić dziecko, proszę to zrobić osobiście, a nie wrabiać osoby trzecie.

Ochłonęłam, wracam do Frania:
- Franiu, jesteś uczulony tak?
- No tak.
- I mamusia dała Ci leki.
- No tak, jak coś zjem i zacznę się dusić to trzeba mi zrobić zastrzyk.
- A jak się pytałam o leki, to czemu nic nie powiedziałeś?
- Bo to nie syropek ani tabletki.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (520)

#70366

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Krótko o tym jak walnąłem dnia dzisiejszego w barierkę przy przystanku.

Zapewne każdy z nas kojarzy petardy Achtung, są to chyba najmocniejsze petardy dostępne na rynku.
To teraz wyobraźcie sobie busa z plandeką wypełnionego 1 toną ładunku.

Co ważne sam przystanek wraz z oddzielającą barierką był jakieś 100 metrów ode mnie na zakręcie (przystanek tramwajowy był oddzielony barierką od jezdni, tory biegły po prawej stronie). Tuż przed samym zakrętem banda gówniarzy rzuciła mi achtunga na maskę, petarda utknęła między szybą, a maską, w miejscu gdzie były wycieraczki.

Efekt łatwy do przewidzenia, szyba cała popękana od wybuchu, a mnie oślepiło, mimo ostrego hamowania i tak uderzyłem w barierkę, nikogo na szczęście nie zraniłem.

Policja złapała tych małolatów, mieli po 14 lat.

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1032 (1040)

#76400

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O tym, jak uprzykrzyć komuś życie do kwadratu. Studiuję, mieszkam sama w malusieńkiej kawalerce na poddaszu w dość starym bloku. Sąsiadów raczej nie widuję, poza jednym wyjątkowym przypadkiem. Panią Jadzią, emerytką. Pani Jadzia mieszka dokładnie pod moim mieszkankiem. I ma wyjątkowo piekielny charakter. Skąd to wiem? O tym cała ta historia.

Pominę już praktycznie codzienne (i to nie po ciszy nocnej, tylko o jakiejkolwiek godzinie) pukanie, a raczej łupanie w moje drzwi bo:
a) Za głośno chodzę.
b) Za głośno gadam.
c) Na pewno chleję/biorę narkotyki.
Jednak ostatnio sąsiadeczka przeszła samą siebie.

Niedzielny wieczór, godzina 23. Pukanie do drzwi. Wstaję od komputera, podchodzę do judasza i zerkam. Policja. I gdzieś z tyłu Pani Jadzia. Zaskoczona otwieram drzwi. Dowiaduję się, że jest u mnie głośna impreza, a obowiązuje już cisza nocna. Odpowiadam zdziwiona, że przecież nic takiego się nie dzieje. Policjanci, generalnie chyba trochę poirytowani, chcą się rozejrzeć i upewnić. No ok. Wpuszczam ich.

I w tym momencie podbiega do drzwi Jadzia, chcąc również wparować mi do domu. Zastępuję jej drogę. Policjanci, którzy dopiero co przekroczyli próg odwracają się do Jadzi i mnie zdziwieni. Mówię do babska, że ona nie ma prawa do mieszkania mi wchodzić, na co ta, po nabraniu oddechu, drze się, że ona POLICJANTOM POKAŻE, GDZIE JA CHOWAM TEN NIELEGALNY ALKOHOL I NARKOTYKI! Panowie mundurowi spojrzeli się to na mnie, to na nią i zapytali o co chodzi. Jadzia wciąż w drzwiach zaczęła wywód, że to oczywiste, iż robię alkohol i narkotyki w mieszkaniu, bo przecież STUDIUJĘ CHEMIĘ, a tam "same takie dilery!".

Panowie kazali Paniusi natychmiast przestać pakować mi się do mieszkania, grożąc mandatem. Dokonali szybkich oględzin na jedyny pokój i łazienkę znajdujące się w moim lokum, i stwierdzili, że imprezy faktycznie nie ma. Podziękowali, wyszli...

...I wlepili Jadzi mandat, tylko, że za niesłuszne wezwanie. Happy end? No jeszcze nie.

Poniedziałek. Wychodzę na zajęcia. W połowie drogi do windy zza rogu wyskakuje Jadzia. Z kwitkiem w łapie. Czego chce? Ano, żebym jako WSPÓŁWINNA pokryła połowę kosztu mandatu. Szczęka mi opadła, serio. Stwierdziłam krótko, że to jej mandat, nie mój, i w towarzystwie wiązanki pań lekkich obyczajów ulotniłam się do windy.

Na razie dzień w dzień kilka razy dobija mi się do drzwi. Nie otwieram. Jutro wracam do domu na święta. I liczę, że w tę gwiazdkę stanie się cud, który te babsko zmieni. Albo to chyba ja zacznę wzywać policję.

Mieszkanie policja

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 489 (493)

#79282

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bydgoszcz, skrzyżowanie ul. Sieńki z ul. Ogińskiego. Scieżką dla rowerzystów kroczą dumnie dwie kobiety, jedna z nich pcha przed sobą dziecięcy wózek.

W pewnym momencie dobiega z niego płacz małego obywatela. Kobiety zatrzymują się, nachylają nad wózkiem (będąc cały czas na ścieżce) i przez jakiś czas słychać tylko coś w ten deseń: "Ziobać cio mam dla pępuszka, misiulek, pępulek, dzidziunia, aj ti, ti, cio chciała rybulka, pusiek oklusiek, bobasek pultasek (...)" Serio.

W międzyczasie na horyzoncie namalowało się trzech rowerzystów, jadących od strony ul. Powstańców Wielkopolskich. Stojąc przy przejściu dla pieszych, znajdowałam się od nich dalej niż bohaterki historii, ale doskonale słyszałam, jak wołają do pań, prosząc o przejście na chodnik.

Kobiety podniosły głowy do góry, obrzuciły panów spojrzeniem, ale pozycji nie zmieniły ani o krok. Mężczyźni musieli chwilowo wjechać na chodnik, który na szczęście był prawie pusty. Jeden z nich znacząco popukał się w czoło, drugi pokazał im środkowy palec. Kiedy już przejechali, między paniami wywiązał się następujący dialog:

- Gnoje niewychowane! W dupę niech sobie ten palec włoży, pe*ał!
- No po*eby, ślepe, że z dzieckiem idę, ku*wa! Cio mój dziubasku śłodziuśki?

Zmieniło się światło, przeszłam na drugą stronę ulicy, a one dalej stały na tej ścieżce pewnie pępuszkując i ku*wując na zmianę.

Bydzia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (244)

#87100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem motorniczym.

Dzisiaj będzie o tym, jaką leniwą *@%# jestem.

Robiłam już ostatni tego dnia kurs, wraz ze zjazdem na zajezdnię. Akurat miałam linię, na której zjazd nie wymaga zmiany trasy - końcowy przystanek przed zajezdnią jest mniej więcej w połowie tejże trasy. Wszystkie tablice w tramwaju oczywiście zmienione, ładnie informują już od pętli, w którym miejscu kończy się kurs. System zapowiedzi głosowych również krzyczy od paru przystanków, że, uwaga, uwaga, zjazd do zajezdni, ostatni przystanek taki a taki.

Dojeżdżam do takiego a takiego przystanku, nagłośnienie krzyczy teraz "koniec trasy", a ja widzę w lusterku, że jeszcze jedna osoba jest w środku. Grzecznie wychylam się z kabiny i powtarzam za wagonem: "Koniec trasy". Pasażerka miała minę, jakby właśnie zobaczyła jakieś nadzwyczajne zjawisko, a aż tak piękna nie jestem. Zaczęła rozglądać się po tramwaju, i już wiedziałam, co nastąpi.
- Ale jak to, koniec trasy?
- To jest zjazd do zajezdni, proszę pani.
- To powinna być gdzieś jakaś informacja!
- I jest, w postaci tablic oraz systemu nagłośnienia.
- Ale ja muszę dostać się do X!
- Przykro mi, będzie musiała się pani przesiąść.
- Ale ja się spóźnię!
- Przykro mi z tego powodu.
- A co pani szkodzi podjechać kawałek?
- (szok, wytrzeszcz i niedowierzanie) Słucham?
- No tylko do X. Co pani szkodzi?
- Eee, nie mogę zrobić czegoś takiego. Tramwaj ma rozkład i muszę się go trzymać.
- Jakby pani chciała, to by pani mogła! Tak ciężko pomóc?
- Nie, nie mogłabym, bo mogę stracić pracę. To tramwaj, nie taksówka.
- Skargę na ciebie złożę, leniwa *@%#!
- Bardzo proszę.
- (zbita z tropu) To ja nie wysiadam! Nie wysiadę, póki nie weźmiesz się do pracy i nie zawieziesz mnie!
- Okej.
Zamknęłam drzwi, ku uciesze pani, i skręciłam na zajezdnię ku nie-uciesze pani.
Tam ochrona zajęła się nią i przekonała ją, że jednak wysiądzie.
Nie wiem, czy zdążyła do X, bo, jak to leniwa *@%#, pojechałam do domu po pracy.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (243)

#73526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedziałam w poczekalni kliniki okulistycznej i chcąc nie chcąc słyszałam głośną rozmowę pomiędzy pacjentką, a panią z rejestracji.

[pacjentka podeszła do rejestracji i coś pomruczała]
- Ale pani miała termin operacji wyznaczony na miesiąc temu!
- No tak, ale potem przez jakiś czas trzeba na siebie uważać, pomyślałam, że to bez sensu tak przed wakacjami, na działkę nie mogłabym jeździć.
- Ale dlaczego pani nie zadzwoniła, nie poinformowała nas, nie poprosiła o zmianę terminu?
- A bo pomyślałam, że to się da przesunąć.
- Teraz już nic nie możemy zrobić. Dzwoniliśmy nawet do pani, żeby zapytać, dlaczego pani się nie pojawiła, to operacja na NFZ, jak zabieg się nie odbędzie, musimy się tłumaczyć...
- Bo wie pani, ja rzadko w domu bywam, a komórkę podałam córki. To na kiedy mogę przełożyć?
- Kierownictwo ma taką zasadę, że jeśli ktoś się nie stawi na zaplanowany zabieg, spada na koniec kolejki, najwcześniej początek 2018 r.
- A nie dałoby się wcześniej? Bo wie Pani, mi to już bardzo przeszkadza, ledwo co widzę...

Wyszłam, finału nie słyszałam. A potem dziwimy się, że do lekarzy są takie kolejki...

pacjenci

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (478)

#80045

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dziś dowiedziałam się, że gdy przyjmuję u siebie gości, to do mnie należy pomoc trzylatkowi, który musi się wypróżnić. Nie mówię tu nawet o dzieciaku z najbliżej rodziny, tylko o małym chłopcu, którego dziś widziałam drugi raz w życiu (nasi goście to dalsi znajomi mojego partnera).
Nie mówię tu też o sytuacji, w której rodzice byli czymś zajęci- ot, wszyscy siedzieliśmy i gadaliśmy.

Może przesadzam, ale dla mnie takie zachowanie rodziców jest trochę dziwne.

wychowanie goście

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (238)

#79651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Świeżo po nocnym dyżurze. Jestem pielęgniarką, pracuję na Intensywnej Terapii w Anglii.

Zeszła noc to piekło i szatani, dwoje pacjentów - niemalże równocześnie - miało zatrzymanie akcji serca, więc naprawdę było niewesoło. Szczęście w nieszczęściu, że w łóżkach tuż obok siebie, więc 'lotni' mieli łatwiej, a i nam jakoś raźniej się pracowało...

Niestety ratowanie życia ma to do siebie, że jest głośne... maszyny pipczą i alarmują, ludzie pokrzykują do siebie komendy, ogólnie zorganizowany chaos...
I niestety, na moim oddziale wolno rodzinom pacjentów 'szczególnie źle rokujących' zostać z pacjentem na oddziale (tylko 1 osobie...)
I - jak łatwo przewidzieć - właśnie żona takiego pacjenta, który /nota bene/ dwie noce wcześniej dostarczył nam takich samych rozrywek - przyszła nas upomnieć żebyśmy ciszej byli, bo ONA spać nie może... pacjentowi wsio rybka, bo w śpiączce...

Kocham mojego głównego anestezjologa, który krótko i po żołniersku kazał jej się, khem... oddalić... a na krzyki o skargę pokazał międzynarodowy znak pokoju środkowym palcem :)

Teraz to tylko spać się chce.... Dobranoc :D :zzzz

słuzba_zdrowia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (234)

#75711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi dzisiaj przez mojego, piekielnego kumpla.
Bo wychodzi na to, że będzie powtórka.

Kumpel mieszka w małej miejscowości, przy głównej ulicy, idealnie na przeciwko zespołu szkół (Przedszkole, podstawówka, gimnazjum).
Jak to w takich małych miejscowościach i okolicznych wsiach bywa, sporo rodziców przywozi i odbiera swoje pociechy samochodami.
Dla tychże rodziców zrobiony jest parking, mniej więcej ok 40m od wejścia.
Większość z niego korzysta i jest wszystko cacy.

Co ważne przed domem kumpel ma trawnik, ot pasek trawy długości 20 metrów i szerokości może 1,5m. Między drogą, a trawą jest chodnik z kostki, o szerokości 1m.
Trawnik jest odgrodzony od chodnika wysokim krawężnikiem.
Część rodziców "wysadzając" swoje pociechy z samochodów przystaje na tym chodniku, ale trafiła się pewna zawzięta pani, która regularnie pakowała się swoim Volvo kumplowi na trawnik, potrafiła kołem przejechać po całej długości. Kumpla szlag trafiał, bo trawnik miał wówczas świeżo założony, więc taki przejazd zostawiał głęboką błotnistą koleinę.
Zwracał kobiecie kilka razy uwagę i prosił o nie wjeżdżanie na trawnik. Niestety nic to nie dawało.

Po którejś awanturze z babsztylem, wygrzebał więc z czeluści garażu plastikowe pachołki, takie jakich używają drogowcy, biało pomarańczowe. Porozstawiał je wzdłuż trawnika i liczył że będzie spokój.
Niestety, pachołki zostawały regularnie przepychane zderzakiem tegoż Volvo.
I tutaj uruchomiła się piekielność kumpla.

Użył pachołków jako form, namieszał betoniarkę i odlał sobie słupki, z betonu...
Słupki pomalował na biało pomarańczowo, w beton były zalane rurki, tak żeby słupek wbić w ziemię.
Zainstalował słupki i długo czekać nie musiał. Kobieta przyrąbała zdrowo w taki słupek kasując przód samochodu. Pomogło.

Kumpel opowiedział mi tą historię dzisiaj, bo pomagałem mu wygrzebać betonowe słupki z garażu. Znowu jakaś cholera wjeżdża w trawnik.
Słupki postawione, kamera ustawiona, czekamy :D

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (702)