Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

Top historii



#89981

przez ~tomekkkkkkkkkkk ·
| Do ulubionych
Opis żony z historii "teściowej" to niemal jeden do jednego opis mojej byłej żony.

Powiem szczerze, żonę moją kochałem i w pewien sposób kocham do dziś, ale nasza wspólna egzystencja była po prostu niemożliwa. Ohajtaliśmy się młodo, pewnie zbyt młodo i żona już kilka miesięcy po ślubie była w ciąży, mamy więc wspólnego syna. Od razu powiem, że matką jest bardzo dobrą i szanuję jej pracę w tym zakresie.

Po urlopie macierzyńskim żona nie wróciła do pracy, poszła na wychowawczy. Z początku mi to nie przeszkadzało, jednak gdy syn miał 1,5 roku znaleźliśmy mu żłobek, prywatnie, nie tani, ale żona bardzo narzekała na zmęczenie opieką nad dzieckiem. Tak więc mały chodził na 8h do żłobka, żona nie pracowała. Na początku nie miałem nic przeciwko, że mimo tego nie wróciła do pracy, dlaczego miałaby trochę nie odpocząć. Problem był jednak taki, że z czasem żona przestała też robić cokolwiek w domu, często spóźniała się po syna do żłobka i w kompletnie nie potrafiła wyjaśnić, jak to się stało, że się nie wyrobiła, a gdy w złości pytałem ją, co właściwie robiła cały dzień zarzucała mi, że ją kontroluje i chcę nią rządzić.

Gdy tak minęło kilka miesięcy powiedziałem żonie, że uważam, że powinna wrócić do pracy. Finansowo było ciasno, a żona powiedziała, że jakbym był facetem z jajami to bym zarabiał tyle, żeby rodzinę utrzymać. To był początek końca, choć bardzo powolnego.

Gdy żonie skończył się urlop wychowawczy oświadczyła, że nie wraca do pracy, bo już dość robi w domu i nie wyobraża sobie, że miałaby jeszcze do tego pracować zawodowo. Dobra, pewnie jestem typowy facet, ale zapytałem ją, co ona takiego robi? Nie deprecjonując pracy w domu, ale serio, gdyby nie to, że sprzątałem wieczorami, mieszkanie zarosłoby brudem. Zakupy robiliśmy razem w weekend. Obiad raz był, raz nie było - żona stwierdziła, że nie wie po co ma gotować, bo dziecko je w przedszkolu, a ona sobie sałatki robi na lunch, a ja mogę iść do baru koło pracy. Fajnie, ale nie było mnie po prostu stać na codzienne obiadki w knajpie. Zacząłem podejrzewać, że żona ma może depresję, no tak, naczytałem się artykułów o przedłużonej depresji poporodowej.

Żona mnie wyśmiała, gdy zaproponowałem konsultacje z psychologiem, powiedziała, że sam ich potrzebuję, bo nie widzę, że tego, że XIX wiek się skończył i facet też może sprzątać i gotować jak chce. Powiedziałem, że spoko, to niech idzie do pracy i zarobi kasę na dom, to ja chętnie zostanę w domu, posprzątam ugotuję, a dzieciaka zawsze odbiorę punktualnie. Znów okazało się, że nie mam jaj, bo który facet chce być na utrzymaniu kobiety.

Niestety, w końcu postawiłem żonie ultimatum - albo wraca do pracy albo rozwód.

I końcem końców nastąpiło jedno i drugie. Rozwiedliśmy się, a z racji tego, że żona nie pracowała musiałem jej płacić alimenty. Miałem jednak dużo zobowiązań związanych z kredytem na mieszkanie, alimentami na dziecko, więc alimenty na żonę nie były jakieś spektakularne - nagle okazało się, że bardzo szybko ogarnęła sobie pracę i to całkiem dobrze płatną. Zaczęliśmy się lepiej dogadywać, nawet miałem nadzieję, że może uda nam się pogodzić, niestety przy pierwszej próbie rozmowy na ten temat, żona powiedziała, że musiałabym się zmienić - zacząć więcej zarabiać i pozwolić jej być sobą i rozwijać swoje zainteresowania, bo ja tylko wymagałem, żeby była kurą domową.

Wyrzuciła mi, co jej na sercu leżało - że ona by chciała czasem wyjść do porządnej restauracji, do kina, pojechać na fajne wakacje. Słuchałem tego cierpliwie i powiedziałam, że fakt, że tego nie robiliśmy wynikał z tego, że naprawdę z jednej pensji, z kredytem na głowie ciężko było sobie finansowo pozwolić na takie przyjemności, ale gdybyśmy mieli dwie pensje, teraz gdy pracuje, to byłoby łatwiej. Ona się oburzyła, że o czym ja w ogóle mówię, przecież to jasne, że gdybyśmy mieli się zejść to ona nie będzie pracować. Tu już straciłem wszelką nadzieję.

Jak napisałem, ogólnie uważam mam ciepłe uczucia, może nawet miłość do tej kobiety - ale w tej kwestii nigdy się nie dogadamy. Cóż pozostało? Tylko możliwe dobre stosunki dla dobra dziecka.

zona maz malzenstwo

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (164)

#89963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed dwóch dni.

Pracuję w zakładzie rolno-ogrodniczym w Anglii. Obecnie mamy w sprzedaży choinki różnych rozmiarów, oferujemy też dowóz.

Dwa dni temu na spokojnie ustawiam sobie rośliny i choinki na dostawy, obok w sklepie koleżanka obsługuje parkę po osiemdziesiątce. Kupili oni średniej wielkości choinkę. Koleżanka podała mi drzewko, żebym je "osiatkowała" (przepuściła przez 'tubę' siatkującą, dzięki czemu gałęzie "składają się" i można takie drzewko łatwiej przewozić).

"Osiatkowałam" ich choinkę, podałam facetowi, w międzyczasie jego żona poszła po samochód. Facet stoi i czeka, a ja zajęłam się kolejnymi drzewkami. Gdy "siatkowałam" wyjątkowo ładne i duże drzewko, dziadek zaczął się bardzo interesować, kto to kupił i za ile. Odpowiedziałam, że to z dostawą do klienta, po czym odłożyłam choinkę na bok i poszłam po kolejne.

Wracam, a drzewka nie ma... Dziadka i babci też nie ma, została za to ich choinka.
Powiem szczerze, że rozdarłam się jak przysłowiowe stare prześcieradło, bo do głowy mi nie przyszło, że ktoś w biały dzień, na środku zakładu, mógł zajumać choinkę!
Przyleciał szef i sprawdziliśmy nagranie z kamery. Widać na nim jak dziadzio wyczaił moment, gdy mnie nie było, a koleżanka obsługiwała drugiego klienta, szybciutko rzucił swoje drzewko, porwał "moje" i załadował do bagażnika.

Jesteśmy do tyłu o jakieś £100 funtów, ale dziadzio jeszcze nie wie, że na kamerce ślicznie uwiecznił się jego numer rejestracyjny, a szef stwierdził, że choćby skały srały, to nie popuści!

zagranica

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (163)

#89924

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłem niedawno świadkiem bardzo śmiesznej sytuacji - mianowicie kradzieży w sklepie.

Zapytacie co w tym śmiesznego? Otóż do sklepu z pewnym niezbyt tanim asortymentem wszedł młodzieniec, tak na oko 20 lat. Poprosił o pokazanie pewnego towaru. Przyjrzał się, obmacał, obwąchał, pokręcił nosem i poprosił o inny - o, tamten na górnej półce. Gdy sprzedawca wykonywał w tył zwrot, młodzieniec dał w długą z towarem. Po drodze potknął się i o mało nie wyłamał drzwi.

Sprzedawca wyskoczył jak oparzony za nim, ale było już za późno. Puścił więc tylko wiązankę i zawrócił do lady. Lecz po drodze zgarnął coś z podłogi, co zdecydowanie poprawiło mu humor. I nic dziwnego - za kilka minut złodziej ze skruszoną miną wrócił, grzecznie oddał co zabrał i nieśmiało poprosił o zwrot zgubionych kluczyków do samochodu.

złodziej sklepy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (130)

#89913

przez ~fuq ·
| Do ulubionych
Kiedy sprzedawca wie lepiej od klienta i nie słucha, co się do niego mówi.

Wybraliśmy się z kobietą kupić nowe laptopy. Ja chciałem laptopa do gier, a jako że zgłębiałem ten temat od dłuższego czasu, to dokładnie wiedziałem jaki interesuje mnie model i marka, więc pozostała tylko kwestia specyfikacji. Kobieta chciała do przeglądania internetu i prostych gierek, miała preferowaną markę, ale niekoniecznie.

Jesteśmy w sklepie, kobieta ogląda, a ja znalazłem ten, którego szukałem, ale specyfikacja trochę inna niż chciałem. Akurat podszedł do nas sprzedawca i zapytał jak może pomóc, to powiedzieliśmy mu co nas interesuje i jaki mamy budżet.
Zaczęliśmy ode mnie:
- Chcę tego, tylko czy ma pan w innej specyfikacji? [tu opisałem w jakiej]
Ten, kompletnie ignorując moje słowa, zaczął mi proponować inne marki i modele. Myślę - ok, zobaczmy. Pokazuje mi po kolei, a ja już przy drugim widzę, że próbuje mi wcisnąć komputery, które są powszechnie znane z poważnych wad, np. niewydajne chłodzenie i przegrzewanie się, nadzwyczajna awaryjność, spadki wydajności, itd. Takie, które na papierze wyglądają dobrze, ale w praktyce się do niczego nie nadają. Nie wiem, może sprzedawcy dostają premie za wciskanie tego szmelcu. Po kilku odrzuconych przeze mnie propozycjach, zaczyna mi pokazywać już dobre komputery, ale grubo powyżej budżetu. Jak mu zwróciłem na to uwagę, odpowiedział, że przecież mogę wziąć na raty. A ja chciałem tylko wiedzieć, czy wybrany przeze mnie model jest dostępny w innej specyfikacji. No i nie dowiedziałem się.

Jeszcze lepiej było z moją kobietą. Mimo, że chciała kompa do przeglądania internetu, oglądania filmików i grania w proste gierki, to zaczął jej wciskać gamingowe laptopy z kartą graficzną RTX, też grubo powyżej budżetu i gadał o ratach.

Nic do gościa nie docierało, widocznie wziął nas za parę frajerów, którym uda się coś wcisnąć. W końcu podziękowaliśmy i wyszliśmy. Kupiliśmy w innym sklepie, od normalnego sprzedawcy.

sprzedawca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (111)

#89888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu.

W pociągu relacji Olsztyn-Kraków, który prowadziłem na odcinku z Warszawy do Krakowa przyszła do mnie podróżna i przyniosła mi telefon, który znalazła na swoim siedzeniu. Ponieważ nikt w wagonie nie przyznawał się do bycia jego właścicielem. Był to drogi telefon znanej marki. Nie nosił śladów użytkowania, więc musiał być niedawno kupiony. Chciałem się jakoś skontaktować z kimś z rodziny/znajomych właściciela, ale niestety był on zablokowany.

Po jakimś czasie telefon zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawił się napis "Kochanie", więc postanowiłem go odebrać. Przedstawiłem się, że jestem kierownikiem pociągu. Zapewniłem, że telefon jest u mnie bezpieczny i zapytałem o możliwość przekazania tej informacji właścicielowi urządzenia. Jak się okazało rozmawiałem z właścicielem zguby.

Zapytałem jak możemy się dogadać w sprawie zwrotu telefonu.
- Proszę mi go przywieźć do Ciechanowa - usłyszałem w odpowiedzi
- Niestety do Ciechanowa w tym miesiącu nie wybieram. Mogę go najwyżej zabrać w drogę powrotną do Warszawy, albo odbierze go Pan ode mnie osobiście, albo przekażę go dyspozytorowi.

Odpowiedź zbiła mnie z nóg. Pan zaczął używać w stosunku do mnie wulgarnych słów, których nie zacytuje.
- Skoro go znalazłeś, to masz obowiązek odnieść mi go z powrotem. A jak nie to zgłaszam sprawę na Policję i powiem, że mi go ukradłeś!
- W takim razie telefon będzie do odbioru w Krakowie. Dziękuję, do widzenia.
I się rozłączyłem. Telefon dzwonił jeszcze kilka razy. Ale jakoś nie chciało mi się go już odbierać. Po dojeździe do Krakowa wraz z protokołem przekazałem go w odpowiednie miejsce.

(Z Ciechanowa do Warszawy jest ok. 100 km. Do Krakowa ponad 400).

kolej

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (187)

#89792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak na fali historyjek drogowych.

Skrzyżowanie z podporządkowaną na praktycznie totalnym zad...iu.

Słynące z kilkunastu mniej lub bardziej ciężkich wypadków na bazie wymuszeń, dlatego "zabezpieczone" poziomymi progami, znakami stop, światłami ostrzegawczymi.

Z prawej nadjeżdża mi rowerzystka. Coś mnie tknęło, bo po drugiej stronie, o kilkadziesiąt metrów dalej jest nowy minimarket. Redukcja do jedynki i dobrze, bo ona nawet nie patrząc w swoje lewo wyjeżdża mi tuż przed maskę, a niestety główna za chwilę łamie się pod ostrym kątem i przez betonowy płot pobliskiej posesji nie widać, czy coś z przeciwka nie nadjeżdża.

Ominęłam cyklistkę i patrzę we wsteczne co będzie dalej, bo jechał za mną kolejny samochód. Kobieta, po przejechaniu kilkunastu metrów, oczywiście przecina główną zjeżdżając do sklepu, bez żadnych sygnałów czy oglądania się za siebie. Ot spokojna przejażdżka jak po parku w niedzielę.

Tamten samochód też zdążył wyhamować.

Kolejny przypadek. Szosa skręca po bardzo długim łuku. Po prawej kościół z miniparkingiem od strony ulicy. I moje kolejne przeczucie, bo z mszy zaczynają wychodzić ludzie.

Widzę jak z parkingu cofa coś małe srebrne. Ustawiło się toto równolegle do ulicy i stoi. Na dwójce i z nogą nad hamulcem prawie się zrównuję z autkiem, które nagle bez kierunku wyjeżdża mi pod maskę.

Wkurzyłam się i jadę za nim, bo za chwilę skręciło tam gdzie ja, czyli na taką mini obwodnicę wioski. Wyminęłam, bo się toczyło na trójce i w duchu pluję na jakiegoś dziadka za kółkiem. A tam moja koleżanka z pracy.

Tej oczywiście nie darowałam i objechałam równo.

Jej komentarz: no wiem, widziałam, że pod samochód wjechałam, ale szyby miałam zaparowane i jeszcze deszcz padał i nic nie widziałam.

To się k***a wyciera okna jak nie ma widoczności.

Nie wiem jak przez ostatnie 3 lata jeździła do pracy mieszkając w kilkusettysięcznym mieście wojewódzkim.

Kierowcy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (93)

#89774

przez ~panizlumpeksu ·
| Do ulubionych
Pisałam tu już kiedyś o moich przygodach jako ekspedientka w sklepie z odzieżą używaną. Znowu mi się zebrało i znów się czymś podzielę.
Mianowicie nabawiłam się alergii na bezczelne próby negocjacji ceny.

Dla przypomnienia w sklepie tylko pracuję, nie jestem właścicielką.

Z racji długiego stażu pracy mam przyzwolenie od szefowej czasem lekko komuś spuścić z ceny, ale są to rabaty raczej symboliczne. Wszyscy wiemy, że sytuacja ekonomiczna w kraju nie jest kolorowa, więc rozumiem, że coraz więcej ludzi liczy każdy grosz, ale i koszty prowadzenia sklepu wzrosły, klienci wymagają zrozumienia, że nie maja pieniędzy, ale nie rozumieją, że my też nie możemy rozdawać za darmo. Do takich prób wymuszenia rabatu dochodzi coraz częściej, najczęściej w dniu dostawy. Dla przypomnienia, sprzedajemy zarówno tanie, podniszczone szmatki, jak i naprawdę perełki wysokiej jakości. Każda rzecz ma swoją cenę wyjściową, od której codziennie odejmowane są procenty, aż do wyprzedaży na koniec tygodnia, gdzie wszystko kosztuje 5 zł.

Ostatnio klientka wyszukała sukienkę norweskiej firmy, której cena oryginalna to ok. 800 zł. Trzeba do tego powiedzieć - pani bardzo elegancka, zadbana i uśmiechnięta. U nas sukienka wyceniona na 50 zł. Klientka nie zaczęła standardowo od "opuści pani z dychę?", tylko bardzo uprzejmie:

- Dzień dobry, znalazłam taką sukienkę. Bardzo mi się podoba, ale tak szczerze mówiąc uważam, że 50 zł za używaną rzecz to naprawdę drogo. W ogóle drogo trochę macie jak na używane rzeczy. Naprawdę chętnie bym ją kupiła, ale uważam, że 50 zł to trochę zdzierstwo i nie wiem, skąd tą cenę wzięliście, przecież ta sukienka to nic szczególnego. Ja jestem bardzo dobrze zorientowana w przemyśle modowym, bo kiedyś pracowałam jako modelka i naprawdę taką sukienkę to można za 40 zł w Pepco kupić.

Normalnie powiedziałabym po prostu, że cena nie podlega negocjacji, ale skoro pani grzecznie, to i ja grzecznie. Obejrzałam sukienkę i zwróciłam pani uwagę, że oryginalna cena sukienek tej firmy to ok. 800 zł, sukienka jest w bardzo dobrym stanie i ma w składzie 70% jedwabiu, więc uważam, że 50 zł to i tak bardzo dobra cena. Pani cały czas mi potakiwała, po czym odparła:

- Fajnie, ale gówno mnie to obchodzi - i wyszła trzaskając drzwiami.

To tyle tytułem elegancji tej pani.

Inny typ negocjacji ma miejsce w dniu wyprzedaży. Tu klient zazwyczaj idzie na ilość. Jeśli ma do zapłacenia na przykład 105 zł, to często mówię, że 100 zł będzie ok i wielu klientów po prostu uprzejmie dziękuje, najwyraźniej w ogóle żadnego rabatu się nie spodziewając. Gorzej jak reagują następująco:

- Coooooo?! Tylko tyle? No chyba za takie hurtowe zakupy się jakiś większy rabat należy, nie?

Nie.

Lub tak z grubej rury. Podchodzi klient do lady ze stosem rzeczy, rzuca mi 20 zł i mówi:

- Daję 2 dychy, paragonu nie trzeba - i próbuje opuścić sklep.

Przyznacie chyba, że wesoło mam w pracy.

lumpeks

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (124)

#89752

przez ~kierowniczkatoyoty ·
| Do ulubionych
Zaczynając nieskromnie - jestem mistrzynią parkowania. No dobra, mistrzyni to pewnie lekka przesada, ale umiem bardzo dobrze parkować. Kiedyś mieszkałam w okolicy, gdzie miejsca parkingowe były na wagę złota, chcąc nie chcąc nauczyłam się tej sztuki całkiem nieźle. Obecnie sprawę ułatwia fakt, że jeżdżę autem klasy B, czyli niewielkim. Zawsze staram się też zaparkować ładnie, czyli równo, zajmując dokładnie tyle miejsca ile potrzebuję i nie utrudniając sąsiadującym autom otwarcia drzwi czy wyjechania. Tyle tytułem przechwałek.

Obecnie jestem mocno poirytowana stylem parkowania sąsiadów. Miejsc tak generalnie nie brakuje, bezpośrednio pod klatką mamy zatoczkę na ok 10-12 aut, zależnie od wielkości. Zazwyczaj parkuje tam 7-8 aut, bo połowa sąsiadów musi się rozkokosić na podwójnej długości auta. Następne miejsca parkingowe znajdują się jakieś 200-300m dalej. Przejść się mogę, tylko trochę to upierdliwe, kiedy akurat wracam z zakupów i mam ciężkie torby z zakupami. Trudno, takie życie.

Wczoraj byłam świadkiem jak sąsiadka podjechała pod dom, było jeszcze wolne skrajne miejsce w zatoczce, na dwa auta spokojnie. No, ale sąsiadka oczywiście stanęła pośrodku, jeszcze wysiadła, chyba stwierdziła, że nie stoi wystarczająco na środku, bo podjechała jeszcze do przodu, gdzie miała więcej miejsca niż z tyłu. Przewróciłam tylko oczami. Wieczorem pojechałam na zakupy.

Wracam i widzę, że zamiast auta, które parkowało za sąsiadką, stoją tam dwa inne, mniejsze i to bezpośrednio za nią zaparkowane na styk. Przed nią miejsca mało, ale oceniłam, że jak trochę pokręcę to się zmieszczę. Tak też się stało. Tym samym sąsiadka musiałaby się nieco nakręcić, żeby wyjechać, ale wewnętrznie poczułam pewną satysfakcję wyobrażając sobie jej minę.

Wyobrażać sobie nie musiałam, bo rano przyleciała do mnie z mordą, że ją zablokowałam. Odparłam, że wcale jej nie zablokowałam, spokojnie da się wyjechać, choć nie na raz. Ta mi każe auto przeparkować. Mówię dalej spokojnie, żeby naprawdę wyjechać się spokojnie da. Ona dalej, że nie, że jest zablokowana. Mówię:

- Ja pani wyjadę, zobaczy pani, że się da.

O, dziwo zgodziła się. Wyjechałam w pół minuty dwa razy kręcąc do tyłu i dwa do przodu. Na podziękowania nie liczyłam (i też nie usłyszałam), ale przy okazji zwróciłam sąsiadce uwagę, że parkuje jak dupek i gdyby każdy trochę pomyślał o innych, to nie byłoby takich cyrków z parkowaniem i wyjeżdżaniem. Rzuciła tylko:

- Phi, pani sobie tych miejsc nie wykupiła, będę sobie parkować jak chce.

Cóż, do następnego razu sąsiadeczko. Tym razem ci nie wyjadę, tylko popatrzę z boku na twoje wygibasy przy wyjeżdżaniu.

parking

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (114)

#89725

przez ~biurowerozterki ·
| Do ulubionych
Przykład szczytu bezczelności.

Biuro mojej firmy mieści się w niewielkim biurowcu, gdzie są dwie toalety koedukacyjne z kilkoma kabinami i pisuarami. Każdy najemca może sam przynieść swoje akcesoria jak mydło, ręczniki, papier toaletowy, spray odświeżający i co tam jeszcze w toalecie może być potrzebne. Sprzątaczka, owszem jest, ale akcesoria każdy ma swoje, nie ma nic do ogólnego użytku. W biurze na ogół jestem sama, bo współpracownicy na zdalnym albo w terenie.

Do teraz zawsze miałam w toalecie swoje mydło, rolkę papieru toaletowego i ręcznika papierowego. Odnosiłam wrażenie, że wszystko to znika zaskakująco szybko jak na jedną osobę, szczególnie, że korzystałam z tego tylko ja, więc mniej więcej wiedziałam, ile zużywam. Podejrzewam więc, że ktoś z innego biura się tymi dobrami częstuje, jakimś wielkim problemem to dla mnie nie było, jak potrzeba to niech bierze, może nie wie, że cudze. Tą konkretną toaletę dzielę w zasadzie tylko z jedną firmą, bo reszta biur znajduje się na drugim piętrze, gdzie jest druga toaleta. Pomysł trzymania tego w biurze i noszenia za każdym razem ze sobą nie specjalnie przypadł mi do gustu, a, o ile mydło jeszcze można podpisać, tak z papierem i ręcznikami ciężka sprawa.

Raz na korytarzu zagadała mnie panna z tej właśnie firmy, z którą dzielę toaletę, czy wiem, gdzie znajdzie papier toaletowy, bo się skończył i chciała dołożyć. Powiedziałam, że papier, mydło i ręczniki każda firma przynosi sobie sama. Pannę chyba to lekko zdziwiło, choć nie przyznała tego, podejrzewam, że nie wiedziała i zwyczajnie brała cudze, więc ucieszyłam się, że tym sposobem, nie będąc niegrzeczną, dałam znać, że czas się zaopatrzyć we własne.

W piątek wyszłam z biura wcześnie, a przed wyjściem skoczyłam jeszcze do toalety i wykończyłam swój papier, jedyny jaki w toalecie był swoją drogą.
Jakież było moje zdziwienie, gdy dziś pojechałam na chwilę do biura i zobaczyłam na drzwiach toalety taką o to kartkę.

"UWAGA!!! Jeśli wykorzystałeś cały papier toaletowy, wyłóż z łaski swojej nową rolkę!!! Nikt nie lubi dupy ręką podcierać!!! Tu jest więcej ludzi, którzy chcą skorzystać!!!"

No i co? Chyba jednak muszę trzymać w biurze :)

biuro

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (138)

#89703

przez ~alemilypan ·
| Do ulubionych
Domofonem dzwoni do mnie domokrążca, widzę go przez okno.

Ja: Słucham?
D: Dobrze, że panią zastałem, pani przyjdzie, to wszystko opowiem.
Ja: Ale w jakiej sprawie?
D: Proszę tu przyjść pod bramę, to wszystko opowiem.
Ja: Nie wyjdę, póki nie dowiem się, w jakim celu.
D: Ja tu nie jestem dla przyjemności i przez domofon nie będę nic załatwiać!

Obrócił się na pięcie i poszedł, ale po drodze wpadł jeszcze na mojego męża. Wyjaśnił, że jest z Narodowego Państwowego Grubymi Nićmi Szytego Oszustwa i proszę go wpuścić na posesję.
Mąż również kazał panu się oddalić, więc nie poznaliśmy oferty życia.

domokrążcy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (121)