Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

8400111

Zamieszcza historie od: 2 grudnia 2014 - 23:39
Ostatnio: 12 października 2015 - 17:00
  • Historii na głównej: 3 z 5
  • Punktów za historie: 2186
  • Komentarzy: 151
  • Punktów za komentarze: 1666
 

#66988

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na Pierwszą Komunię dostałam od babci złotą bransoletkę z pierwszą literą mojego imienia. Nosiłam ją i zawsze uważałam by jej nie zgubić. Był okres zimowy, pech chciał, że (prawdopodobnie) przy zakładaniu kurtki w szatni bransoletka się zerwała. Bransoletki nie mogłam odnaleźć, powiedziałam o tym wychowawczyni i wspólnie szukałyśmy zguby. Poszukiwania efektów nie przyniosły.

Na drugi dzień podczas lekcji religii widzą jak wredna Ania kładzie sobie na ławce złotą bransoletkę. Od razu się zgłosiłam, by powiedzieć o tym Siostrze Lucyferze. Ania wytłumaczyła, że bransoletkę znalazła, a SL stwierdziła, że "znalezione niekradzione". Piekielne było to, że każdy w klasie wiedział, że byłam posiadaczką identycznej bransoletki. Byłam bliska płaczu, ale wytrzymałam do końca lekcji.
Jak zadzwonił dzwonek, dzieciaki wybierały się na korytarz, a ja pokusiłam się o "kradzież" mojej bransoletki. Poczekałam aż wszyscy przemieszczą się na przód klasy i zgarnęłam szybko mój skarb do kieszeni. Byłam przekonana, że nikt tego nie widział, już na pewno nie SL.

Po przerwie Ania wraca do klasy, orientuje się, że bransoletki nie ma i wpada w histerię. Co Robi SL? Podchodzi do mnie i zaczyna się drzeć. Na początku byłam wystraszona i skłamałam, że bransoletki nie mam. SL w końcu wzięła mnie podstępem i powiedziała, że widziała jak bransoletkę "kradłam". Oczywiście pojawił się wykład o tym jak trafię do piekła itd. Płacząc, zaczęłam tłumaczyć, że to moja bransoletka. Wtedy mi ją zabrała i powiedziała, że teraz jest niczyja.

Sprawę zgłosiłam rodzicom, którzy na następny dzień z rana wybrali się do dyrektora. Bransoletkę odzyskałam, ale piekielne wspomnienia pozostają w głowie.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 453 (553)
zarchiwizowany

#67036

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio zauważyłam na Facebooku fan page, w którym wstawiane są zdjęcia produktów niezgodnych z opisem. Idea super, jednak niektóre komentarze dowodzą temu, że naiwniaków na których oszuści zarabiają jest wielu. Wytłumaczę to na podstawie mojej historii.

Mieszkałam w małej mieścinie, sklepów było kilka, w każdym z nich ten sam towar - chińszczyzna po zawyżonej cenie. Zbliżały się osiemnaste urodziny mojego kuzyna, a ja kompletnie nie miałam co na siebie włożyć. Byłam młoda, na imprezy nie chodziłam i szafę miałam wyposażoną raczej w skromne, sportowe ubrania.

Chociaż miałam możliwość jechać do większego miasta oddalonego o 50 km, postanowiłam, że zamówię jakąś sukienkę przez internet. Szukałam długo i w końcu znalazłam kilka ciekawych pozycji. Sprawdziłam wymiary, wybrałam jedną i zamówiłam. (Tutaj staję się wróżbitą Maciejem i wyprzedzam komentujących - to nie było japan style, nic z tych rzeczy, nie kosztowało też 20 zł.)

Sukienka przyszła na tak, jednak wyglądała zupełnie inaczej niż na zdjęciu. Wymiary były ok, ale wzór spódniczki, wycięcie na plecach i materiał inne niż na zdjęciach i w opisie. Zupełnie mi się to nie podobało. W dodatku nie mogłam doprasować niektórych zagnieceń. Byłam młodą osóbką i sprawę o zwrot pieniędzy załatwiałam z pomocą mamy, jednak nie o to tutaj chodzi.

Najgorsza okazała się reakcja znajomych, ciotek i kuzynostwa. Oni nie widzieli wielkiej różnicy pomiędzy sukienką ze zdjęcia a tym co przyszło. Jak już ktoś coś zauważył to twierdził, ze nie powinnam mocno przeżywać, bo mogło przyjść coś w rozmiarze XL lub XXS.
W skrócie: oszukali cię, ale tylko trochę więc wyluzuj.

Wracając do strony, którą dziś przestudiowałam wnioskuję, że oszuści mają raj, jeżeli chodzi o klientów. Połowa osób zażąda zwrotu pieniędzy, druga połowa już nigdy więcej się nie odezwie i interes się kręci.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (208)

#66685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio pomagałam w restauracji koleżance i przypomniały mi się czasy kiedy dorabiałam jako kelnerka. Praca jak praca, jednak zdarzyło się kilka notorycznie powtarzających się piekielności, na które praktycznie nie wolno mi było reagować. Dlaczego? Wytłumaczę na końcu.

Restauracja w której pracowałam, składała się z sali mieszczącej ponad 250 osób, baru i kuchni. Lokal był czynny w godzinach 11:00 - 22:30, jednak kuchnia otwierana była godzinę później i zamykana godzinę wcześniej. Oznacza to, że o godzinie 11:30 można było przyjść napić się kawy lub drinka.
Informacje o godzinach otwarcia kuchni widniały w czterech językach na stronie internetowej, na tablicy postawionej przed lokalem i na każdej stronie w menu. Niestety dla niektórych to wciąż mało. Wiele osób oburzało się kiedy przychodziło do restauracji o godzinie 22:00 i nie mogło nic zjeść.

Klient nasz pan - mówi się, że lokal zamyka się o tej godzinie, o której wyjdzie ostatni klient. Niektórzy klienci lubili nadużywać swojej "władzy". Zdarzali się tacy, którzy przychodzili 10 minut przed zamknięciem kuchni, zamawiali bardzo dużo dań i siedzieli sobie nawet do czterech godzin po zamknięciu lokalu. Delikatne sugestie i prośby o opuszczenie lokalu spotykały się głównie z oburzeniem ze strony klienta.

Środek tygodnia, wczesna godzina, 90% stolików wolnych. Idę myć podłogę w części lokalu, gdzie nie ma żadnych klientów. Zgodnie z prośbą szefa stawiam żółtą, niemałą tabliczkę informującej o czynności, którą wykonuję. Niestety i na to znajdują się oporni. Pomimo, że w sali było pełno wolnych stolików, zawsze znalazł się ktoś, kto upatrzył sobie stolik znajdujący się na terenie świeżo umytej, a właściwie mytej podłogi.

Piekielni rodzice przychodzili z pociechami w wieku 1-10 lat i potrafili przesiedzieć w lokalu kilka godzin. Niech sobie siedzą, tylko, że ich dzieci szybko się nudziły. Rodzice zazwyczaj puszczali pociechy wolno, a te demolowały lokal lub przeszkadzały innym klientom. Szczytem głupoty była matka, która pozwoliła raczkować swojemu dziecku na brudnej podłodze pomiędzy kelnerami noszącymi gorące dania.

Restauracja dawała klientom możliwość rezerwacji telefonicznej lub poprzez stronę internetową, jednak kilka razy zdarzyło mi się spotkać grupę około 10 osób, która rezerwacji nie miała, ale obrażała się, kiedy nie było możliwości zorganizowania im miejsca. "Ta restauracja jednak nie taka dobra jak mówili".

Szef kazał nam takie zachowania olewać, głównie dlatego, że piekielnym nie wystarczyło zamarudzić i wyjść. W ramach zemsty awanturowali się lub opisywali na stronach internetowych z anonimowych kont tragedie, które ich w lokalu spotkały. Wszystkie zdarzenia były oczywiście podkoloryzowane lub zwyczajnie zmyślone, niestety raz zła opinia o lokalu trafiła aż do gazety, ponieważ lokal nie chciał przyjąć niepełnosprawnych. Niepełnosprawni przyszli grupą, oczywiście bez rezerwacji. Lokal był pełny, szef ich przeprosił i zaproponował inny termin plus zniżki. To nie wystarczyło i tak oto szef z lokalnej gazety dowiedział się, że dyskryminuje ludzi na wózkach inwalidzkich.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 575 (613)
zarchiwizowany

#66424

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się historia z czasów gimnazjalnych, kiedy mięso było moim wrogiem. Jadłam tylko piersi z kurczaka i trochę wołowiny pod warunkiem, że sama je przyrządziłam.

Okres Wielkanocy. Na święta wpada ciocia i wujek z pysznym daniem z królika. Ciocia przysięga mi na wszystko, że chudszego mięsa nigdy nie jadła i że jak zjem to polubię. Ja króliki uwielbiałam, ponieważ jednego wychowałam do starości i często zajmowałam się królikami znajomych (ciocia o tym wiedziała), ale nigdy nie pomyślałam, żeby jakiegoś kiedyś zjeść, więc oznajmiłam, że mięsa z królika nie tknę. Niestety do cioci i wujka to nie dotarło.

Obiad. Mama wysłała mnie do pobliskiego sklepu po ogórki. Wracam, wujek radośnie krzyczy, że on mi już nałożył. Ziemniaki całe zalane sosem z kawałkami króliczego mięsa. Powiedziałam, że nie chcę to zaczęły się teksty, żebym nie przesadzała, że to tylko raz, że na spróbowanie, a na końcu wzbudzanie poczucia winy, bo ciocia tyle się napracowała, a ja tego nie doceniam. Piekielna była też moja mama, która stwierdziła, że gościom się nie odmawia. Mięsa nie ruszyłam, w efekcie wszyscy się obrazili.
Sytuacja powtórzyła się przy kolacji, kiedy wujek w nachalny sposób usiłował nałożyć mi królika na talerz. Mama znowu głośno komentowała, że mam nie przesadzać, a ciocia ponownie przeżywała, że tyle się napracowała, a ja nie zjem. Znowu się wszyscy obrazili.

Mogę im tylko podziękować za to, że dzięki nim wiem jaka mam NIE być dla swoich dzieci (o ile będę je mieć).

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (304)

#66395

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Polsce za czasów licealnych w kwestiach finansowych powodziło mi się marnie. Wiele rówieśników była wtedy na tyle niedojrzała by mi moją 'niższość' podkreślać. Jeszcze w liceum spakowałam się i pojechałam podbić Zachód. Nie zostałam królową, ani znaną aktorką, jednak w życiu sobie radzę.

I od kiedy zaczęłam sobie radzić nieco lepiej nagle pojawili się dawni "znajomi". Sytuacje w większości miały miejsce na facebooku, opiszę kilka.

Z jednym chłopakiem chodziłam do klasy dwa lata i przez całe dwa lata odezwał się do mnie może 3 razy, zawsze śmiał się z mojego starego telefonu. Jak się zdziwiłam, kiedy zaczął do mnie wysyłać wiadomości! Dwa razy odpisałam, ale on nalegał bym z nim porozmawiała, bo przecież tak dawno nie gadaliśmy. Okazało się, że jego siostra potrzebuje pomocy i czy nie mogłabym jej kupić biletu na samolot (o wartości 300zł + dodatkowe koszty) kartą kredytową. Oczywiście on by mi oddał kwotę za bilet, a najlepiej to jakbym miała konto w Polsce, bo dużo by zapłacił za przelew do mnie.

Jedną dawną "koleżankę" pokrzywdził los. Zaszła w ciążę w klasie maturalnej, po ojcu dziecka ślad zaginął, a ona dziecko zostawiła z babcią i wyjechała pracować jako sprzątaczka do kraju, w którym mieszkałam również ja. Wszystkie te informacje opisała już w pierwszej wiadomości. Koleżanka miała niewielka prośbę - przetłumaczenie krótkiego dokumentu. Tutaj się zgodziłam. Z czasem koleżanka zaczęła przysyłać kilkustronicowe teksty i błagała by je przetłumaczyć. Grzecznie ją poprosiłam, by znalazła kogoś innego do pomocy. Obraziła się.

Najbardziej zadziwiający był jednak kolega, któremu kąśliwe uwagi w stosunku do mnie w przeszłości zdarzały się dość często. Ten zaczął 'lajkować' i komentować każde moje zdjęcie. Pisał do mnie wiadomości, a w rodzinnym mieście nie omieszkał zaczepić mnie na ulicy. Wtedy się dowiedziałam jaka to ja fajna i ładna, i może byśmy spędzili trochę czasu razem. Najlepiej by było jakby on mógł przyjechać do mnie na tydzień czy dwa i wtedy spędzilibyśmy najromantyczniejsze chwile mojego życia.

Desperacja czy tupet?

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (773)

1