Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Alien

Zamieszcza historie od: 12 sierpnia 2012 - 18:59
Ostatnio: 29 maja 2023 - 19:15
O sobie:

Hoduje ptaszniki. Niereformowalny socjopata.

  • Historii na głównej: 2 z 15
  • Punktów za historie: 2034
  • Komentarzy: 473
  • Punktów za komentarze: 3390
 
zarchiwizowany

#89313

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pomyślałam, że opowiem wam o pewnym nauczycielu z liceum. Wprawdzie skończyłam edukację w tym przybytku już ponad 10 lat temu, ale rozmawiając ostatnio z koleżanką przypomniało mi się to i owo, więc kto wie, a nuż się spodoba.

Akurat na ostatni rok rzeźby (uczyłam się w liceum plastycznym) przyszedł do nas niejaki pan Igorek (imię nie zmienione, a co!). Poprzednia nauczycielka prowadziła ten przedmiot zupełnie normalnie, padał temat i trzeba było coś ulepić, czasem zdarzyło się lepienie "z natury", na przykład czaszki kościotrupa (nazywał się Stefan i był elementem wielu martwych natur). Ale nie pan Igorek. Pan Igorek był dość młody i miał WIZJĘ. Albo raczej WIZJE. Był fanem wszelkiej maści szeroko pojętej sztuki nowoczesnej, zwłaszcza performance'ów. No i tu się nie dogadaliśmy, bo ja mam od zawsze zdanie, że artysta aby nazywać się artystą powinien jednak cośtam umieć, a nie narzygać na płótno i udawać, że to Wielka Sztuka. Nie wiem, czy podzieliłam się z Igorkiem tą światłą refleksją czy po prostu coś wyczuł, w każdym razie uwziął się na mnie.

Raz dostałam z marszu jedynkę, bo położyłam NIECHCĄCY kurtkę na blacie zakrytym papierami* pod którymi, jak się okazało, znajdowały się płaskorzeźby innego rocznika. Na mój argument, że po to są pozakrywane tymi papierami żeby nic im się nie stało i bez przesady, moja kurtka nie waży 10 kilo odpowiedział, że przecież mogło i tu chodzi o ZASADĘ. Aha. Innym razem zaczął mnie opierniczać za jakąś inną straszną zbrodnię (nie pamiętam o co chodziło, chyba znowu o położenie czegoś w złym miejscu) i nawet nie dał mi dojść do słowa, że to nie ja. Kolega (jeden z jego ulubieńców) się wtrącił, że to jego, na co zmieszany Igorek odparł:

- Widzisz, [imię kolegi], jaki z ciebie burak, koleżance się przez ciebie oberwało!

Kolega pały nie dostał.

Pamiętam jakiś dziwny "egzamin" na którym były zarówno szczegółowe pytania z anatomii (to nic, że nigdy nas tego nie uczył) jak i pytania o prace jego ulubionych "artystów". Za komentarz niech posłuży koleżanka. Wylosowała i przeczytała pytanie, Igorek wpatruje się w nią wyczekująco, jej odpowiedź brzmiała: "Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia". I usiadła, pan Igorek nieco przygasł :D

Ale to jeszcze nic, najgorsze było to, że ten typ sobie wymyślił specjalne prace semestralne. Padał jakiś abstrakcyjny temat i mieliśmy go "zaskoczyć". Wyraźnie marzył, żebyśmy skakali po ławkach na golasa czy coś w tym stylu w ramach "performance'u", ale jakoś nikt w klasie nie był do tego skłonny... Ogólnie przyjęło się podejście "przynieść cokolwiek i sprzedać dobrą bajerę, a on to kupi". Niestety, wyjątkowo nie mam głowy do wymyślania jakichś abstrakcyjnych teorii z rzyci, nieważne czy chodzi o interpretację wiersza czy pracę na rzeźbę, więc cierpiałam podwójnie. Traf chciał, że chwilę przed zaliczeniem letnim złamałam rękę. Znaczy, oficjalnie było to pęknięcie kości promieniowej (beznamiętne pytanie lekarki na pogotowiu: "rolki czy rower?" zapamiętam na zawsze :D), tak czy inaczej ręka poszła w gips. Lewa, więc o ile jako praworęczna mogłam malować czy rysować bez większych trudności, o tyle z bardziej skomplikowanymi czynnościami miałam jednakowoż lekki problem.

Nie ukrywam, miałam nadzieję, że dzięki temu uda mi się wymigać od piekielnej rzeźby. Poszłam więc porozmawiać z panem Igorkiem. Praktycznie oskarżył mnie, że zrobiłam to specjalnie(!) i on nie widzi żadnych przeszkód, żebym zrobiła to zaliczenie i może mogłabym wykorzystać w tym celu swoją tymczasową niesprawność... Cóż, zarabiam dziś całkiem nieźle w gamedevie jako grafik/animator i dalej nie wiem, jak miałoby to wyglądać. Chyba nawet jacyś inni nauczyciele z nim rozmawiali, bo poskarżyłam się na przykład panu od malarstwa (jego komentarz: "a czym ma pani zrobić tę rzeźbę, nogami?"), ale pan Igorek pozostawał nieugięty. Koniec końców przyniosłam jakieś badziewie zawierające udko z kurczaka* i produkowałam się na temat losu zwierząt itp, a gość mnie pyta, czy wiem, z czego są moje glany... Cokolwiek to miało do rzeczy. I tak na moim świadectwie maturalnym z rzeźby miałam 3, a wcześniej czwórki i piątki...

*ktoś przyniósł masę roztopionego wosku, że to niby nawiązanie do Ikara, dostał 5

I tak się teraz zastanawiam, czy pan Igorek nadal tam uczy, a jeśli tak, to czy przeszły mu te jego WIZJE. Jeśli nie, to serdecznie współczuję jego uczniom.

*[EDIT] 1. Dobra, widzę, że trzeba objaśnić ze szczegółami, bo ten punkt wzbudza chyba największe kontrowersje: blat był przykryty wielkimi, gładkimi arkuszami białego papieru, naprawdę fizyczną niemożliwością było zobaczenie co jest pod nimi. Niech będzie, że częściowo moja wina, bo nie pomyślałam, trudno, bywa. Natomiast naprawdę nie wiem, co musiałabym mieć w kieszeniach upchane i z jaką siłą rzucić tą kurtką żeby coś uszkodzić, glina wbrew pozorom aż tak łatwo się nie odkształca, to nie chińska porcelana, że rozwala się od byle pstryknięcia (ceramikę i szkło robiło się jeszcze gdzie indziej, tak uprzedzając czepialskich).

2. Co do mojej rzekomej hipokryzji - technicznie rzecz biorąc, pan Igorek nigdy nie wspominał, że praca musi być 100% zgodna z naszymi prywatnymi decyzjami i przekonaniami :D Generalnie już byłam mocno zdesperowana, bo czas gonił a pomysłów żadnych. Aczkolwiek podejrzewam, że nawet gdybym przyniosła idealną replikę Dawida Michała Anioła, to też by mu coś nie pasowało.

szkoła liceum plastyczne rzeźba

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 45 (91)

#79558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio mam dziwne szczęście do bycia świadkiem różnych cyrków, które odstawiają ludzie żeby tylko uniknąć kary za brak biletu w różnych środkach transportu.

Na przykład, pewien student w kolejce usiłował poprzez wydzieranie się wmówić ludziom, że kontrolerzy stosują wobec niego przemoc. Niestety, Bozia nie obdarowała go talentem aktorskim, bo brzmiał co najwyżej na upalonego, także nikt się nim nie przejął.

Kiedy indziej, w autobusie - odwrotnie, tym razem jakiś kinderpunk z gimnazjum stawiał się i groził kontrolerom, że ich zapie**doli. Było to o tyle zabawne, że ważył pewnie mniej niż udo jednego z nich. Dla lepszego zobrazowania sytuacji możecie sobie wyobrazić yorka obszczekującego dwa buldogi.

Najświeższą sytuację opowiem ze szczegółami, albowiem poza piekielnością znajduje się w niej też pewna dawka absurdu. Oraz gość, który zasługuje na Wspaniałych oraz aureolkę. Dosłownie.

Jadę PKM-ką do roboty, kawka w jednej ręce, książka w drugiej... Wtem w świat Stephena Kinga wdziera się kobiecy głos, wprost kipiący z oburzenia:
- ...ale skąd miałam wiedzieć, że miałam skasować?!
- Tu ma pani napisane.
- Nie zauważyłam! Nie wiedziałam! Zresztą, bilet jest, niech się pan nie czepia!
- Niestety, musi pani zapłacić...
- Nie zapłacę! Nie mam gotówki ani karty ani dokumentów! Nie mam jak! Rozumie pan?!
- To muszę wezwać policję...
- A niech pan wzywa! A jak mi samolot ucieknie, to weźmie pan odpowiedzialność?!

I w tym tonie kontynuowała swoją tyradę, nie zważając na lukę w swojej logice i nakręcając się coraz bardziej. Bez przerw na wzięcie oddechu. Wtem rozległo się "ja za tą panią zapłacę!" i na pole bitwy wkracza pan Wybawca, wyciągając z portfela banknoty. Piekielna Pasażerka zawstydziła się, podziękowała i przeprosiła za zamieszanie.

Taa. Chciałoby się.

Znaczy, pan Wybawca rzeczywiście się pojawił i zapłacił, ale PP to się wcale nie spodobało. Przeszła na: "Niech pan nie płaci, ja to załatwię! Dlaczego pan przyjmuje od obcego człowieka pieniądze w mojej sprawie?! Ja się nie zgadzam!". Panowie dokończyli transakcję nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. I dalej: "a dlaczego pan wziął tyle i tyle złotych, mi pan mówił co innego, skargę złożę, chciał mnie pan okraść". W końcu konduktor stracił cierpliwość i mruknął zmęczonym tonem:

- Zamknęłaby się już pani.

To ją rozjuszyło do reszty. Dalej ciągnęła, że obraza, że skandal, że skarga pójdzie do prezydenta USA i papieża. Nagle przyszło olśnienie - wyciągnęła komórkę i mówi do kogoś po drugiej stronie:

- Słuchaj, wsiądź na stację X z kamerą, bo mnie tu obrażają!

Wagon mniej lub bardziej jawnie płakał ze śmiechu aż wysiadła na tym nieszczęsnym lotnisku, choć pewnie i tak jej nie wpuścili na samolot bez dokumentów. Nie pojawił się jednak nikt z kamerą, więc poczułam się w obowiązku to spisać. Dla potomnych i żeby PP nie było smutno.

komunikacja_miejska

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (148)
zarchiwizowany

#69011

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam. Widziałam kilka historii kasjerek, więc pomyślałam, że też się podzielę doświadczeniami ze swojego życia po drugiej stronie lady w pewnym monopolowym. Niby wiedziałam na co się piszę, niby wiedziałam, że dzielnica średnio ciekawa, ale... niektóre rzeczy, które odwalają tam klienci przekraczają moją wyobraźnię. Tak gdzieś o lata świetlne. Oto, z czym się muszę użerać, od najlżejszego kalibru do największego:

1. "Okienko - wyższa technologia". Kiedyś mnie to śmieszyło, teraz już tylko załamuję ręce (monopolowy całodobowy, robię sporo nocek). Klient mówi co tam chce, ja nabijam, podaję kwotę i słyszę "To mam wejść?", względnie szarpanie za klamkę. Ideą okienka jest właśnie to, żeby nie można było wejść do sklepu... Tłumaczenie zaawansowanego mechanizmu sprzedaży przez okienko dorosłym ludziom jest cokolwiek żenujące.

2. "Butelki chciałem zdać" - ktokolwiek wymyślił system kaucji niech się smaży w piekle. Gwoli wyjaśnienia: butelki "nadprogramowe" (czyli nie na wymianę) przyjmujemy od poniedziałku do piątku, bo w weekendy nie ma dostaw, a tym samym mamy ograniczoną ilość skrzynek. Nie, nie możemy tych butelek kłaść na podłodze, co kiedyś zasugerował pewien "przesympatyczny" pan (zaraz po wrzaskach, że go g*wno wszystko obchodzi, mam przyjąć i koniec, bo on tu kupuje... ta, Harde w puszce). Nie dociera, w każdy weekend jest co najmniej kilka awantur z tego tytułu. Paragon? Chyba nienormalna jestem, kto te śmieci zbiera. Przecież to mój zas*any obowiązek pamiętać każdego klienta, co kiedy kupował ("no tydzień temu brałem, nie pamięta pani? A może dwa..." Jakoś nie pamiętam, może dlatego, że codziennie przewijają mi się setki takich. Zakładając, że delikwent mówi prawdę, bo są milardy takich, co brali wczoraj u mnie, gdy akurat wczoraj była koleżanka. Albo na odwrót).

Doprowadzona do ostateczności, mówię z anielskim uśmiechem, że zgodnie z prawem * jasne, mam obowiązek przyjąć, ale absolutnie nie muszę płacić o ile nie zobaczę dowodu, że flaszki zostały faktycznie kupione u nas*. To co, oddajemy? Jest to świetny sposób, żeby się dowiedzieć czegoś ciekawego o własnym prowadzeniu się, a także mojej matki, babci i prababci...

A zaznaczam, że mowa o cywilizowanych (khe, khe) ludziach. Żulom najczęściej wystarczy krótkie "nie". Swoją drogą, podziwiam ich wytrwałość - 20 razy nie przyjmę, ale i tak przylezą po raz kolejny, bo a nuż mi się odwidziało...

3. "Problemy pierwszego świata, czyli za ciepłe piwo" - Klient chce piwo z lodówki. Dostaje piwo z lodówki. Wrzask: "a zimniejszego nie ma?!". Zgodnie z prawdą mówię, że nie, bo przed chwilą było dołożone (dotyczy piwa na które jest ogromny popyt i/lub którego w lodówce mieści się kilka sztuk, a jak jestem sama i mam kolejkę do drzwi to sorry Winnetou, nie rozdwoję się, żeby dokładać na bieżąco). Jak chce, to mam piwo Y i Z bardziej schłodzone. Nie, on chce piwo X. Mam iść w tej chwili znaleźć piwo X we właściwej temperaturze. W takich chwilach mam dziką ochotę zainwestować w ciekły azot.

W ogóle jak czegokolwiek nie ma, to klienci zamiast zrezygnować/wziąć to co jest i wyjść, mają dość dziwny zwyczaj zawieszania i gapienia się na mnie, jakby w oczekiwaniu, że im wyczaruję. Nie wyczaruję. Co nas prowadzi do kolejnego punktu...

4. "Kochajcie drobne, tak szybko odchodzą" - Jakże mogłoby zabraknąć odwiecznej wojny o drobne. Co ciekawe, gdy ktoś nie ma drobnych, to zwykle kiwa głową ze zrozumieniem jeśli ja też nie mam, idzie gdzie indziej bez zbędnych komentarzy, ewentualnie płaci kartą (u nas nie ma limitu - można nawet za siatkę 12 gr płacić) i rozstajemy się w pokoju. Prawdziwe piekło urządzają ci, którzy wcale nie chcą niczego kupić, tylko rozmienić. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy to przy tym małe puchate kotki.

Raz jeden kładzie stówę i życzy sobie Pepsi w puszce. Mówię od razu, że nie mam fizycznej możliwości wydać mu ze stówy ("dzień wypłat", kiedy to w kasie grube miliardy w takich nominałach a wydać nie ma jak, ironiczne dość *). Wrzask: "A skąd wiesz, czy nie mam innych pieniędzy?!" - no ok, skoro ma, idę po puszkę. Ten podsuwa ww. stówę. Powtarzam raz jeszcze, że nie wydam. Jak to, skandal, to mój obowiązek, już nie pracuję. Powiedziałam zimno, żeby podziękował za to kilkunastu innym osobom przed nim, które wpadły na identyczny pomysł rozmiany kasy. Foch połączony z "to zamknijcie tę budę!". Urocze.

Inny przypadek: jeden chłopak płaci za jakieś śmieszne zakupy typu guma do żucia+cośtam stówą. Patrzę do szuflady, jest bardzo cienko, ale wydaję 50 + 20 + 20. Pięćdziesiątka do mnie wraca z tekstem "można drobniej?". Nie można, nie ma, ostatnie papierki oddałam. I nie mam żadnego obowiązku rozmieniać czy wydawać w samych dziesiątkach drukowanych o pełni Księżyca przez blondwłose dziewice, bo klient akurat ma taki kaprys. Gó*niarz marudzi. Wkurzyłam się.
- Płaci pan za zakupy warte 5 zł z hakiem stówą i jeszcze ma pretensje...
- Nie moja wina, że nie mam inaczej!
- To się świetnie rozumiemy, bo ja też nie.
- *Foch*

5. "Otwierać w tej chwili!" - jak wspomniałam, sklep jest całodobowy, ale od czasu do czasu trzeba się z koleżanką zmienić. W tym celu należy sklep zamknąć, policzyć kasę, wydrukować raport. Procedura trwa ok. 15 minut, czasem nieco więcej, jeśli kasa nie chce się zgadzać i trzeba liczyć parę razy. Nie pijemy kawki, co najwyżej zdążymy ją w biegu zaparzyć na zaś. Logiczne? Nie dla piekielnych klientów.

Oni widząc, że zamykamy wsadzą nogę w drzwi i zaczną skomleć "ale tylko jedno piwo!". Jak byłam świeżakiem to wpuszczałam, teraz już się nie nabieram, bo "jedno piwo" oznacza: sześć piw (jakich? "chwiiiila, muszę pomyyyyśleć..."), papierosy, a może jeszcze jakieś chipsy. I batonika (przy każdym produkcie przerwa na myyyyyślenie). Przy wypuszczaniu osobnika pewnym jest, że napatoczy się kolejny wbijający na chama, oczywiście też tylko po jedno piwo. Ciekawe, czy sami byliby tacy chętni pracować po godzinach.
Standardem jest wpadanie na zamknięte drzwi i szarpanie za klamkę. Część po zauważeniu wielkiej kartki na drzwiach z informacją o przerwie odpuszcza, część zaczyna krążyć pod sklepem, pukać, wołać "długo jeszcze?!", raz jedna panna opluła (wylizała?!) szybę o.O A sklepow wokół w piiiip i jeszcze trochę, żeby nie było.

Jeszcze lepiej przy dostawach. Oprócz kartki "DOSTAWA TOWARU - NIECZYNNE" widać wielką ciężarowkę, chłopaków noszących skrzynki, kartony itp. w tę i wewtę, zasłaną tona papierów ladę przy której nawet nie stoję, bo latam wszędzie i sprawdzam czy się wszystko zgadza... Czy to komukolwiek przeszkadza? A gdzie tam.

Najlepszy był gość, co mnie opie*dolił jak św. Michał diabła, bo zamiast otworzyć o 00:15 otworzyłam dokładnie o 00:19 i 30 sekund (tak, tak powiedział, chyba stoper włączył). Co tam, że ostatniego marudera wywaliłam dopiero jakieś 10 minut po północy i w dodatku byłam jeszcze taka bezczelna, że poszłam do łazienki. Jak już skonczył mnie ochrzaniać, co dobrą chwilę trwało, to dopiero zaczął się naradzać z kumplami jakie biorą piwo. Aha.

6. "Patologia z tradycjami", przynajmniej tak ich nazywa koleżanka. Chodzi o okazy, które na "w miarę trzeźwo" może nie powalają kulturą, ale są względnie nieszkodliwi, a przynajmniej do zniesienia. Ale jak się już nawalą/naćpają...

Zdarzają się bójki w środku sklepu. Pamiętam, jak raz dwie panny wzięły się za włosy i wylądowały na ladzie. Jakoś z koleżanką (starszą panią) i chłopakiem od pomocy na nockach udało się to ogarnąć... Jak poszliśmy na tyły na papierosa, to usłyszeliśmy ciąg dalszy:
- Ty ku*wo, *cośtamcostam*, on ma dziewczynę...!
- Ale ja mu tylko loda zrobiłam!
Problemy ludzi ulicy :D

Innym razem stały klient pod wpływem Bór wie czego wrzeszczał na mnie - przez okienko, na szczęście - że mi zęby powybija, łeb ukręci, to moja ostatnia noc w pracy i w ogóle na tym świecie. Bo nie chciałam mu dać piwa na kreskę, sama jestem sobie winna. Policja? "Jak wezwiesz, to dopiero ci pokażę, za*ie*dolę, ty samico psa, zaczaję się w pobliżu, zobaczysz"... Wezwalibyście? I niby człowiek wie, że to tylko takie gadanie, że okaz nastepnego dnia pewnie nie będzie pamiętał nawet połowy, ale jednak trochę strach...

Mogłabym dopisać jeszcze kilka punktów, jak na przykład oczekiwanie telepatii, bo nie domyśliłam się, że ktoś chce piwo w puszce a nie w butelce, że chciałby siateczkę... O wrzaskach złotej młodzieży w godzinach późnych, za które nam się obrywa, bo nic z tym nie robimy... O obleśnych propozycjach od facetów, ktorzy mogliby być moimi dziadkami... Ale tego już prawie nie widzę. Przyzwyczaiłam się.

Żeby nie było, że tylko marudzę, a nic nie robię w celu zmiany - owszem, robię, staram się o posadę grafika w pewnej firmie. Jak nie wypali, to poszukam jeszcze czegoś innego. Trzymajcie kciuki, bo z dnia na dzień nerwy mam coraz bardziej w strzepach. Praca z ludźmi to zdecydowanie nie moja bajka.

*Art. 14 ustawy o opakowaniach i odpadach opakowaniowych.

**Nie, nie mogę wyjść rozmienić, bo często takie akcje mają miejsce w godzinach, gdzie wszystko w pobliżu jest zamknięte i zostaje najwyżej stacja benzynowa dobry kawałek dalej. Po powrocie zastałabym same puste półki. A nie zamierzam wypraszać kolejki i zamykać sklepu tylko dlatego, że Jaśnie Pan i Władca musi, ale to musi w tej sekundzie sobie rozmienić. Łażenie po drobne gdy nie ma ludzi też nie bardzo wchodzi w grę, bo kierownictwo*** by mi urwało głowę, a wściekły tłum z pochodniami z punktu 5 by ją zeżarł. I tak źle i tak niedobrze...

*** Kierownictwo generalnie to i wiele innych rzeczy ma gdzieś - "trzeba sobie radzić...". Ale to temat na osobną historię...

całodobowy monopolowy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (255)
zarchiwizowany

#62765

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Myślałby kto, że tyle czasu po "Galeriankach" społeczeństwo wyzbędzie się paranoi na temat nieletnich puszczalskich. Z dzieckiem. But nope.

Odkryłam dzisiaj, że Harry Potter nie jest żadną fikcją literacką, a Hogwart istnieje naprawdę. Albowiem ktoś mnie najwyraźniej w nocy próbował transmutować w chomika. Niestety, pilnym uczniem to on nie był, bo wyszedł mu tylko jeden policzek. Napchany. Zaklęłam szpetnie uświadomiwszy sobie, że tego złego czaru nie odczyni ibuprofen ani nawet paracetamol, a jedynie dentysta. O dziwo, ząb sam z siebie za bardzo nie boli (jedynie gryzienie jest absolutnie wykluczone) więc uznałam, że nie ma co się pchać na żadne pogotowie stomatologiczne i jakoś wytrzymam do rana, by się spotkać ze "swoją" panią doktor. Opuchlizna była jednak zaiste denerwująca, toteż podreptałam do czynnej apteki, by zakupić jakiś magiczny eliksir do płukania czy maść jakąś, coby to zlazło choć trochę. Owinęłam się szczelnie arafatą aż po same oczy, bo Halloween już niestety minął i straszenie ludzi nie byłoby uzasadnione.

Dostałam co chciałam i poczułam się głodna. Poczłapałam więc do marketu kupić pokarmy adekwatne do swego stanu, czyli nie wymagające rozdrabniania zębami. Stoję sobie przed półką z Bobofrutami usiłując wydedukować, które z nich mają choćby znamiona jadalności (serio, rozciapciany szpinak z marchewką? Nic dziwnego, że dzieci plują jedzeniem na wszystkie strony). Zdecydowalam się w końcu na jakieś 3 i ładuję do koszyka. Przechodząca nieopodal babka (NIE moherowa) nie omieszkała skomentować (dosyć głośno) "kolejna gówniara z dzieckiem".
- Gdzie? - pytam niezbyt przytomnie, bo chyba od tego zakażenia dostałam lekkiej gorączki.
- Jeszcze sobie kpiny urządza! - oburzyła się do żywego.
- Ale o co... - skojarzyłam fakty. Hurra. - Aaa, to to dla mnie.
- Ciekawe! - prychnęła.
- No bo ząb mnie boli... - tu pociągnęłam arafatkę lekko w dół ukazując swe wpół chomicze oblicze (nie czuję, że rymuję, joł!).
- O kur... ee, musi boleć... zdrowia życzę - babka się zmieszała i poszła.
Pewnie się zastanawiacie, po cholerę tłumaczę się obcym babom. Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że w obecnym stanie takie głupoty mnie niesamowicie wręcz śmieszą. Może to wina zbyt dużej dawki proszków. Oddalam się zatem na swym wiernym jednorożcu i kotletem na twarzy.

market wścibska baba chomik

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (39)
zarchiwizowany

#61876

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przy okazji "kącika zwierzeń przy piwie" przypomniała mi się pewna historia.

Rzecz się działa kilka lat temu w dość stresującym dla mojej rodziny okresie - babcia leżała w szpitalu i umierała...
Sytuacja nie wyszła na zdrowie zwłaszcza mojej mamie, chorującej na nadciśnienie. Pewnego dnia poczuła się naprawdę źle - zmierzyła ciśnienie i okazało się ono o wiele za wysokie (dokładnej wartości nie podam, bo nie pamiętam, jednak moja mama naprawdę nie ma skłonności do histerii). Wzięła tabletkę, odczekuje jakiś czas (na pewno co najmniej godzinę) - wciąż to samo, nic nie spada. Wygląda na to, że rzecz poważna, jedziemy na pogotowie.
Lekarz, najwyraźniej czymś wkurzony, mierzy mojej mamie ciśnienie. W drodze nieco spadło, ale wciąż wysokie. Pan doktor się wkurza, że to jest nic, po cholerę mu zawracamy siedzenie. Mama tłumaczy, że przed wyjściem z domu było jeszcze wyższe, że leki nie zadziałały jak trzeba, bo przecież wciąż ma grubo ponad normę. Reakcja?

- Pff, co pani chce, starzeje się pani.

Cóż, nie ma to jak fachowa porada medyczna.

pogotowie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (253)

#60199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od pół roku wynajmuję z chłopakiem mieszkanie. Mieszkanie to przeznaczone jest również na sprzedaż, więc trzeba się liczyć z "wycieczkami krajoznawczymi" od czasu do czasu. Jak niektórzy być może wiedzą, jestem fanem pająków i hoduję ptaszniki. Jeszcze nikt się nie przestraszył i nie wybiegał z krzykiem :) Ale po ostatniej "wycieczce" do tej pory mam ciarki.

Przyszła ekipa w składzie: małżeństwo z dzieckiem (chłopak gdzieś we wczesnej podstawówce) i agentka. Właściciel tradycyjnie się spóźnia, ale niech tam, niech wejdą i obejrzą.
Chodzą, oglądają, natknęli się na pająki. Padło kilka standardowych pytań, czym to się żywi, czy jadowite itd. Dzieciak szczególnie zafascynowany. Patrzy na moją samicę A. geniculata (ogromna, bardzo ładna i żarłoczna) i pyta:

- Mogę go na rękę?
- Niestety, ale nie. - odpowiadam.
- Dlaczegoooo? Mówiłaś, że nie jadowity!
- Oj, dałabyś dziecku potrzymać... - wtrąca się matka.
- Nie mogę. - tłumaczę. - Nie chcę brać odpowiedzialności, jeśli dziecku się stanie krzywda.
- To co mówisz, że nie jadowity? - wścieka się tatuś.
- To, że jest słabo jadowity, nie znaczy, że w ogóle nie jest... - próbuję do nich dotrzeć, a synek, korzystając z zamieszania, położył łapę na drzwiczkach terrarium!

Zanim złapałam go za rękę, zdążył nimi lekko poruszyć i w tym momencie sam ptasznik objawił swoją piekielność. Gienia rzuciła się błyskawicznie w kierunku szyby (pewnie myśląc, że to pora obiadowa) i wystawiła swoje ogromne kły jadowe :) Bachor wrzask, rodzice wrzask, cyrk na kółkach. Agentka oprzytomniała i próbowała ich uspokoić. Rodzinka zmyła się jak niepyszna, wygrażając mi sądami, policją i rozwodząc się nad tym, jak bardzo chorym trzeba być, żeby trzymać takie "agresywne potwory, w dodatku jadowite". No tak, moja wina, że pająk atakuje i jeszcze ośmiela się mieć jakiś jad... Naprawdę, bardzo dziwne. A jak bardzo trzeba być pozbawionym wyobraźni czy też wiedzy o świecie, żeby zachowywać się jak ci państwo...?

I czy dzieciaki naprawdę czują nieodpartą potrzebę pogłaskania wszystkiego, co ma na sobie choć trochę futra...?

Tyle pytań, bez odpowiedzi. Kłódki na terraria już zamówione.

Ps. Jeśli ktoś by się chciał przyczepić, że faktycznie wprowadziłam ich w błąd, mówiąc, że pająk nie jest jadowity - powiedziałam, że ukąszenie i jad można porównać do ukąszenia przez pszczołę czy osę - co przecież boli jak diabli, nawet, jeśli się nie umiera. A jak ktoś jest uczulony, to już naprawdę jest nieciekawie, o czym też wspomniałam.

ptaszniki w mieszkaniu

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (625)
zarchiwizowany

#54194

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewna historia skłoniła mnie do opisania mojego życia ze współlokatorką. Jest to baba w dosyć podeszłym wieku, z początku wydawała się spoko, ale stopniowo coraz bardziej wychodziło szydło z worka... Dochodzi do tego, że wychodzę z pokoju tylko jak gdzieś sobie pójdzie, bo inaczej przyczepi się jak rzep i nie przestanie, choć staram się ją olewać całą siłą woli.

Wszystko wie lepiej. Nawet, jak się ewidentnie myli. Nie mogę nawet spokojnie obrać ręką cebuli, bo jej zdaniem lepiej się obiera nożem, a mnie tak jest po prostu niewygodnie. Nie dociera. Raz smażyłam na patelni krewetki, spojrzała i zaczęła się wyzłośliwiać, że takie frykasy robię, a nie umiem schabowego zrobić. A mój chłopak na pewno wolałby schabowego z ziemniakami. Tłumaczę, że on je ziemniaki tylko wtedy, gdy musi i robi to z miną spaniela pogrążonego w depresji. Nie, to niemożliwe, ona zna tylu facetów i każdy lubi ziemniaki. Gdy chłopak przyszedł, musiał ustnie potwierdzić swoją niechęć do tego warzywa, bo nie mogła się nadziwić. Dobrze, że nie chciała tego na piśmie...

Prawdopodobnie bardzo wcześnie umrę. Zdiagnozowała u mnie już anoreksję (pamiętajcie, anorektycy jedzą hurtowe ilości smażonego mięsa... to wręcz podręcznikowy objaw), atrofię mięśni, a moje wnętrzności są przypuszczalnie skurczone jak u ośmiolatka. Wszystko na podstawie tego, że jestem chuda, co jej się nie podoba. Za to mojej mamy czepia się o nadwagę. A nas obie tyra za brak ruchu. Bo tylko ona wie, ile kto powinien ważyć i jaki tryb życia prowadzić. A jak sama siedzi od rana do świtu przed komputerem (nie, nie pracuje), to jest bardzo aktywna, nie ma co...

Nie potrafię się ubierać. Bo zawsze i wszędzie chodzę w glanach, względnie trampkach. A w tym wieku (mam całe 20 lat), już powinnam być bardziej "kobieca" i jak to możliwe, że nie umiem chodzić na obcasach. Pojęcia takie jak "własny gust i wygoda" wyraźnie wykraczają poza jej granice pojmowania rzeczywistości. Przez cały czas biadoli, co to sobie ludzie o mnie nie pomyślą (zaznaczam, żyjemy w dużym mieście, więc to nie jest tak, że wszyscy się znają i obgadują wszystkich, tylko raczej każdy pilnuje własnego tyłka). To musi być bardzo smutne, żyć cały czas tym, co pomyślą inni. Ja bym tak nie wytrzymała.

Wiecie, co jest największym złem i wstydem, jaki może istnieć na tej planecie? Dzwonienie łyżeczką w kubku. We własnym domu. Bo to taki obciach, co ja biedna zrobię, jak będę na eleganckim przyjęciu? Ech, a ja naiwna myślałam, że we własnym domu można czuć się swobodnie i dzwonić ile wlezie, jeśli mi się to podoba.

Pies. O matko boska. Zachciało jej się psa, bo miała już psy, jest ekspertem i wszystko o nich wie (a o czym nie...). Mama się zgodziła, ale pies miał być nieduży. Piekielne babsko z miejsca wyczochrało ogłoszenie "oddam szczeniaki w dobre ręce" i przyjechało ze zwierzakiem. A pies, który miał być krzyżówką jamnika wyrósł na coś łudząco podobnego do amstaffa. No dobra, oszukali, ale przecież dla takiego psiego behawiorysty jak pani Piekielna wychowanie go to nie problem? Tak go świetnie wychowała, że pies jest kompletnie nieprzewidywalny - potrafi zacząć na kogoś złowrogo warczeć, nawet bez powodu. Szczeka jak opętany, gdy tylko ktoś idzie klatką schodową. Że już nie wspomnę o wyciu godzinami, gdy babsko wyjdzie gdzieś bez niego. Potrafi również zaatakować losowe osoby na spacerze (parę razy z nim wyszłam... błąd), ale kagańca nie nosi, bo po co... Ze szczepieniami i odrobaczeniami też jest lekko na bakier... Sąsiedzi już nas tak nie lubią jak kiedyś. Cud prawdziwy, że jeszcze nie dostałyśmy nakazu eksmisji.

Jeżeli ktoś dotarł do końca, może się pojawić pytanie: czemu jeszcze nie posłałyśmy z mamą tej piekielnej baby i jej równie piekielnego psa do wszystkich diabłów? Cóż, mają mnóstwo wad, ale za pokój płacą, a te pieniądze są nam potrzebne. Długo nie mogłyśmy znaleźć chętnego na ten pokój, bo wszyscy marudzili, że obrzeża i daleko. A nic z początku nie zwiastowało katastrofy...

Ps. Wszelkie próby zwracania uwagi mijają się z celem i skutkują zaostrzeniem czepialstwa o 200% (jak już minie foch). Ludziom przekonanym o własnej nieomylności i absolutnej doskonałości nie da się nic wytłumaczyć.

wszystkowiedząca współlokatorka i pies

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 27 (247)
zarchiwizowany

#53363

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przydługie. Uprzedzam, ludzie piekielni nie są. Piekielne, a raczej straszne, jest co innego...

Pewnego pięknego dnia, wybrałam się do kościoła (z małej, bo dla mnie to tylko budynek). Nie z nagłej potrzeby duchowej, tylko profesor od rysunku mnie tam wysłał, żebym przestudiowała kandelabry - czemu akurat to, nie wiem. Usiadłam grzecznie w ławce, nie było mszy ani nic, więc biorę się do rysowania.

Podszedł do mnie ochroniarz (kościół zabytkowy) i pyta się, dlaczego się nie przeżegnałam. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie wierzę, chcę tylko porysować, przecież nikomu nie zawadzam? Mówi, że nie, nie ma problemu, tylko niepokoi go to, co mam na szyi. No dobra, rozumiem, w kościele z pentagramem może faktycznie nie wypada, więc chowam pod bluzkę, żeby nie było...
[O]: Ale pentagram już jest w sercu.
[Ja]: Ee... nie.
Ale żeby uniknąć dalszych problemów, chowam ten nieszczęsny wisiorek do plecaka. Gość zaczął coś opowiadać o miłości do Boga, Jezusa, o zbawieniu itp. Odpowiadam głównie półsłówkami, potakiwaniem, bo nie chciałam być nieuprzejma, ale czułam się cokolwiek niezręcznie. Pyta, czy chcę pogadać z jakąś jego znajomą. Nie, dziękuję, nie trzeba, naprawdę. Poszedł sobie.
Chwila spokoju... I podchodzi do mnie jakaś kobieta (nie wiem, czy to ta znajoma, czy ktoś zupełnie inny, nieważne).
[K]: Ładnie rysujesz.
[J]: Dziękuję.
[K]: To dar od Boga...
[J]: Ee... raczej szkoła plastyczna i studia.
[K]: Dlaczego tu jesteś?
[J]: Pan profesor zażyczył sobie kandelabr. A że małe problemy z zaliczeniem, to siedzę i rysuję.
[K]: Problemy z zaliczeniem? To trzeba się pomodlić!
[J]: Albo wziąć się porządnie do pracy.
[K]: A ja myślę, że modlitwa załatwi wszystko (słowo daję, naprawdę tak powiedziała).
[J]: Yy...
I dalej w ten deseń... Już zaczęłam myśleć, że na dobre będę się porozumiewać wyłącznie monosylabami, gdy zauważyła mój tatuaż (poszłam do tego kościoła prosto z uczelni, w innym wypadku bym założyła długi rękaw).
[K]: Dlaczego pająk?
[J]: No... Bo to fajne zwierzaki. Lubię je.
[K]: Ale pająki są raczej mało pozytywne.
[J]: To przecież też stworzenie boże, prawda?
[K]: Niby tak... Ale tyle na świecie pięknych stworzeń i akurat pająki...
W efekcie wyszło na to, że jestem naznaczona przez szatana, czy coś takiego. I że na pewno nie znalazłam się w tym kościele przypadkiem - to w zasadzie jedyna okazja, żeby się nawrócić! Niestety, nie skorzystałam.

Wyszłam przerażona. To nie jest tak, że ci ludzie byli piekielni - przeciwnie, byli bardzo mili, aż głupio było ignorować czy się odciąć bardziej chamsko. Piekielne jest to, że instytucja KK potrafi do tego stopnia wyprać mózg całkiem inteligentnym osobom...

Kościół

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (47)
zarchiwizowany

#48487

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Długo się zastanawiałam nad napisaniem tej historii, bo jest tak absurdalna, że pewnie nikt nie uwierzy. Ale co tam.

Istotny jest fakt, iż posiadam tatuaż przedstawiający pająka. W widocznym miejscu, bo na ramieniu (z przyczyn praktycznych, a nie dla szpanu). Nigdy nie miałam z tego powodu żadnych nieprzyjemności, wręcz przeciwnie. Aż do dzisiaj.

Przepełniająca moją lodówkę pustka zmusiła mnie do wyprawy do supermarketu. Albo tak dobrze tam grzeją albo mam fajne krążenie, w każdym razie zdjęłam kurtkę i bluzę zostając w T-shircie. Zgromadziłam itemy niezbędne do życia i ustawiłam się w jednej z kolejek. Stoję grzecznie i nagle czuję szturchnięcie w plecy, zbyt mocne, by to uznać za przypadek. Odwracam się, a tam jakaś dziewczyna, raczej niedużo starsza ode mnie i wyglądająca całkiem normalnie. Pozory niestety mylą.
[D]:Ubierz się!
[J]:Ee, ale dlaczego?
No bez przesady, zwykły T-shirt bez śladu dekoltu mógłby wzbudzić zgorszenie chyba tylko u fanatycznego Muzułmanina, a panna na takiego nie wyglądała.
[D]:No zakryj to jakoś, to obrzydliwe! - tu pokazuje na tatuaż. - Ja mam arachnofobię!
[J]:Gwarantuję, że nie ożyje i nie pogryzie.
[D]:I co z tego, strasznie wygląda! Aż mam dreszcze!
[J]:To może terapia potrzebna...
[D]:Co?! Nie jestem żadnym psycholem! Boję się i już!
[J]:Jeśli nawet obrazek przedstawiający pająka wzbudza dreszcze, to chyba jest to jednak problem.
[D]:Chamstwo! Nie pomyślałaś o uczuciach innych, jak to robiłaś?! Pająki są wstrętne, nikt nie chce ich oglądać!
[J]:Ja tam je lubię. I nie wiem, jak pająk może kogoś obrazić. Jak się nie podoba, to nikogo nie zmuszam do patrzenia...

Niestety, dyskusja musiała się urwać, gdyż kasjerka zaczęła mnie kasować. Panna wciąż wyglądała na zbulwersowaną i coś jeszcze marudziła pod nosem. Moje resztki wiary w ludzkość znów porządnie oberwały.

Pozostaje mi na znak pokuty spalić wszystkie koszulki z zespołami. Bo jeszcze ktoś mógłby mieć koszmary przez maskotkę Iron Maiden...

sklepy

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (237)
zarchiwizowany

#46267

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Decydując się na kształcenie w kierunku artystycznym, trzeba się liczyć z tym, iż nieraz ktoś subtelnie da Ci do zrozumienia, że twój pomysł, praca itd jest, kolokwialnie mówiąc, do dupy. Na szczęście, nauczyciele wiedzą, że nikt nie urodził się od razu Da Vincim i potrafią tak sformułować bolesne słowa krytyki, żeby ktoś nie poczuł się jak g*wno i zmotywować go do pracy.

Czyżby?

Oto, jak według pewnego pana wygląda konstruktywna krytyka:

- Uczeń przyniósł 40 szkiców? Wybierz kilka takich, gdzie coś nie gra i pastw się do woli. Nie zająknij się ani słowem, że coś innego jest dobrze. Możesz za to poubolewać nad totalnym brakiem postępów.

- Podnoś głos. Im wyżej, tym lepiej. Może w końcu do beztalencia dotrze.

- Złośliwe sugerowanie wizyty u okulisty lub zmiany szkoły jest w bardzo dobrym tonie.

- Publiczne upokorzenie - typu przywoływanie reszty grupy i rzucanie: "No, jest krzywo, czy nie jest?" również.

- Kartka lekko się pogniotła? Nie może być! Jak śmiesz! To oznacza brak szacunku do przedmiotu, nauczyciela i w ogóle wszystkiego.

Żeby nie było, nie uważam się za alfę & omegę i potrafię przyjąć do wiadomości, że gdzieśtam popełniłam błąd. Tylko naprawdę nie trzeba w tym celu na mnie wrzeszczeć. Taka krytyka jest, według mnie, hm... poniżej wszelkiej krytyki?

wyjątkowo konstruktywna krytyka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (31)