Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Ami_Apollo

Zamieszcza historie od: 19 listopada 2017 - 14:56
Ostatnio: 10 lutego 2019 - 11:53
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 450
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 110
 

#38538

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia o walce z nastoletnim rozwydrzeniem (oraz dlaczego nie pochwalam tzw. bezstresowego wychowania).

Tydzień temu ciocia dzwoni, prosi mnie bardzo, żebym zajęła się jej 14 letnim cudem, bo ona jedzie na dwa tygodnie do sanatorium, a nie ma kto zostać z Kubusiem.
No dobrze - ja planów nie mam póki co, wakacyjne jakiekolwiek się posypały dawno (o tym może w kolejnej historii), a ciocia dużo mi swojego czasu pomogła - czas się zrewanżować.

Godzina sądu wybiła, taksówka podjechała, przez mój próg przechodzi wypielęgnowany nastolatek, dumnie wyprostowany, zarzucając blond grzywką.
Rzucił torbę i plecak na ziemię, zaczesał włos za ucho, spojrzał na mnie i przemówił:

- Zanieś mi to do mojego pokoju. I zrób herbatę, zieloną z jaśminem najlepiej.
Zdębiałam lekko.
- Co się gapisz? Pronto.
Wybuchłam śmiechem, wskazując mu schody.
- Schodami na górę i drabinką do klapy w suficie.
- No chyba cię poje*ało. Nie będę na strychu spał jak jakiś biedak.
- Oj, będziesz. W tej chwili zbieraj dupę w troki i śmigaj na górę. Jeszcze raz do mnie przeklnij, to pożałujesz.
- No, co mi zrobisz, co?
Zagiął mnie na chwilę. Bić przecież nie będę.
- No i co? Już taka w gębie mocna nie jesteś? Daj tą herbatę i mi nalej ciepłej wody do wanny, ale nie więcej niż 30 stopni. I przygotuj ręcznik, tylko nie szorstki. Mam nadzieję, że masz w tej dziurze suszarkę? Ej, mówię do ciebie!
- No to mów, tylko może zacznij z sensem. Co ty, do hotelu na wakacje przyjechałeś? Do pokoju, migiem, albo spać będziesz bez kolacji. I mnie nie denerwuj.
Rzucił mi spojrzenie zabójcy pluszaków, a ja z uśmiechem wskazałam mu schody.

Myślałam naiwnie, że kolejnego dnia weźmie sobie do serca złotą radę. Nie wziął.

Dzień 1.
Bilans: zbita waza japońska, kot zamknięty w koszu na pranie, wrzaski, wybrzydzanie przy obiedzie. Jak mu kazałam wstać i iść do pokoju, obraził się i poszedł. Trzy godziny później zleciał na dół, porwał garnek z shawarmą do pokoju i zamknął się w nim (pokoju, nie garnku).

Dzień 2.
Ukradł butelkę koniaku i próbował się napić. Nie był w stanie choćby odkręcić butelki. Kazał mi to zrobić. Byłam blisko, by kazać mu spierd*lać, ale powstrzymałam się metodą medytacji. "Nie zabijaj go, nie masz gdzie ukryć ciała" okazało się dobrą mantrą.

Dzień 3.
Złamał paznokieć. Histeria jak przy otwartym złamaniu. Nakrzyczał na mnie, zaczerwieniony od płaczu, że jestem beznadziejna, że on teraz umrze, żebym się pier*oliła, że naśle na mnie wszystkie możliwe instytucje broniące praw dziecka. Zapytałam, czy chce numery, bo z niektórymi jestem w kontakcie. Próbował mnie uderzyć(?!), udawał atak serca, próbował uciec z domu, niestety, zamiast na zewnątrz, trafił do łazienki (duży dom).

Dzień 4.
Moje wszystkie wyuczone na studiach, oraz przetestowane już w praktyce, metody ujarzmienia dzikiego nastolatka, spełzły na niczym. Zadzwoniłam, zdesperowana, do Piotrka, mojego brata. Na jego widok Kubuś wrzasnął "KU*WA KLON" i uciekł. Piotrek obiecał zająć się młodym i dostarczyć mu nieco rozrywki, jako że od dawna planował z kolegami paintball w plenerze.

Dzień 5.
Dowiedziałam się, że Kuba próbował rozkazywać im (cokolwiek głosem drżącym i nieco niepewnym) w drodze na miejsce. Podczas "rozbijania obozu", zwędził niedźwiedziopodobnemu koledze mojego brata, F., papierosy. I portfel. Nakryty, po odebraniu przedmiotów, obraził się, nawrzeszczał. Problem w tym, że F. też wrzasnął. Kuba struchlał, niby wszystko ok. Jak kazali mu złapać za karabinek, zwyzywał ich od ch*jów, a później zmienił zdanie, złapał za broń i... strzelił w brzuch F. Trafił chyba jednak przez przypadek, bo jak się zorientował co zrobił, rzucił broń na ziemię i pocwałował w las. Po znalezieniu zguby, chłopcy postanowili poddać młodego małemu treningowi. Kubuś wrócił zabłocony, zmęczony, brudny, z siniakiem po kuli z farbą na tyłku. Palec się któremuś omsknął.

Dzień 6.
Zostałam zapytana, czy pomóc mi przy sprzątaniu po obiedzie. Na zakupach Kubuś niósł siatki nawet, a jak podniósł głos przy kolacji, to przeprosił i zapchał się na powrót omletem. Właśnie wstał (zazwyczaj schodzi z góry około 10.00).

Dzień 7 oficjalnie rozpoczęty :)

domowe przedszkole

Skomentuj (101) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1583 (1703)

#22874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o tym, że jak ktoś się uprze żeby żyć, to może stać się niezniszczalny. Wiele rzeczy i zdarzeń może być niedokładnych, bo całość działa się dość dawno, i została mi opowiedziana w formie wspominek przez moją Mamę, która niewiele wie o medycynie.

Dwadzieścia jeden lat temu, moja Mama wybrała się do ginekologa, żeby pokazać mu swój ciążowy brzuszek.

Był to 28 tydzień ciąży (około). Moja mama była po trzydziestce. Dodam, że ma chorobę tarczycy która u niej przebiegała dość łagodnie, jednak wpływała na komfort życia i zdolność do poczęcia małej władczyni chaosu i pistacji.

Mimo to nie była przygotowana na diagnozę którą rzucił jej pan rzeźnik.
- Ale to dziecko zdechłe jakieś jest.
Tak właśnie, zdechłe.
- I ma jakiś bąbel ma na głowie. Pani do mnie powinna wcześniej przyjść z tym.

Badanie jest kontynuowane a wynik druzgoczący - pierworodny moich rodziców od kilku tygodni nie żyje. Trzeba usunąć "bo zgnyje".

Na zabieg Mama umówiła się za trzy dni. Uprosiła też lekarza i pielęgniarki żeby pozwolono jej młode zabrać i pochować.
"Pani wola, nie wiem czy się opłaca pani."

W ciągu tych trzech dni rodzina zaopatrzyła się w trumienkę, ręcznie wykonaną przez mojego wujka. Wtedy na rynku takich małych po prostu nie było, a nawet jeżeli to nigdzie w okolicy. Uproszono też księdza żeby pokropił wodą święconą rodzinny grobowiec do którego zamierzano zapakować najmłodszego członka rodziny.

Nie zamierzam pisać o uczuciach mojej Matuli, każdy chyba rozumie, że były nie do opisania.

Zakończenie ciąży przeprowadzono w ten sposób, że podano mojej Mamie jakieś leki i czekano, aż wydali martwy płód.

Ale jednak nie przynosiło to długo rezultatu. Doktor postanowił troszkę brzuch "ponaciskać" i poszło!
Było boleśnie, ciężko i obrzydliwie. W końcu dziecko wyciągnięto za nóżkę, za tą jedną nóżkę podniesiono w powietrze i pacnięto do przygotowanej blaszanej miednicy. Pani pielęgniarka zabrała zwłoki pod kran, żeby je umyć i przygotować do szybkiego wydania rodzinie.

I tak, kiedy puściła na noworodka zimną wodę...
- BOGDAN! To się RUSZA!
- Eeetam, za mocno wodą napier****** to się "czepie".
Ale pielęgniarka przekonana o swojej racji wyjęła z blaszanej miski zakrwawiony strzęp i zademonstrował wszystkim że dziecko się rusza, pępowina pulsuje, ba, bachor nawet mruga.

Szybki rajd na oddział intensywnej opieki, i jakimś cudem młoda kobietka została odratowana.

Na chwilę obecną ma lat 21 i pisze do was.

A gdy miała lat 11 i kardiolog przepowiedziała jej śmierć przed uzyskaniem pełnoletności, jej Mama wzruszyła ramionami i stwierdziła: "Tarijka, trumnę już mamy, tak że na wszystko jesteśmy gotowi".
I tak za każdym razem. Za każdą chorobą, operacją, złamaniem, zemdleniem, zawsze.

Sprawcie sobie trumnę, będziecie żyć wiecznie.

służba_zdrowia

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1569 (1683)
zarchiwizowany

#40458

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś jest nie tak z moim telefonem od kiedy zmieniłam operatora. Ciągle: NIEUDANA REJESTRACJA KARTY SIM. Myślałam że to może simlock.

Telefon z którego korzystam to prezent od wujka, chrzestnego, więc nie mam wszystkich papierów. Ale jako że wujo poczuł się odpowiedzialny za prezent, zaoferował że zdejmie to kłopotliwe zabezpieczenie.

W ostatnią sobotę umówiliśmy się że telefon odbiorę, a że mieszkamy w innych miastach, przekazanie zakładnika miało się odbyć w galerii handlowej.

Telefon dostałam, podziękowałam serdecznym uściskiem i buziakiem i rozeszliśmy się każde w swoją stronę - chrzestny do domu, ja do marketu.

Mniej więcej jedną lub dwie minuty potem gdzieś z tyłu zaczęła się jakaś awantura, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Nie sądziłam że te skrzeki i wyzwiska dotyczą mnie. Zorientowałam się dopiero w supermarkecie, kiedy koło mojej głowy przeleciał kalosz.

Kalosz. Gumiak taki co leży w koszach z promocjami przy wejściu. Poczułam się urażona, no jak to, kaloszem? 20 metrów dalej leżą sandały na obcasie, a tu kalosz?

Odwracam się i co widzę? Trzy małoletnie panienki w dresach, obrzucające mnie inwektywami.
Wnioskuję że uznały mnie za nową na "rewirze", aczkolwiek mogę się mylić, bo późno się zorientowałam.

W każdym bądź razie zorientowałam się na tyle szybko żeby się schować za koszem ze spodniami, bo dziewczyny złapały kolejne kalosze. Przerażała mnie myśl że umrę zarzucona obuwiem o tak beznadziejnym fasonie. Z mojego schronu wychynęłam dopiero kiedy ochrona wyprowadziła awanturujące się panienki.

A telefon dalej ma jakiś problem z kartą sim. Wie ktoś czemu?

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (390)

#34773

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W domu rodzinnym, w którym aktualnie przebywam, mój pokój znajduje się na pierwszym piętrze. I w tym właśnie pokoju śpię latem przy otwartym na oścież oknie, co ma znaczenie dla tej krótkiej historii.

Otóż wczoraj w nocy, jakiś kretyn o inteligencji poniżej średniej wyznaczonej dla ameb, wrzucił przez wyżej wymienione otwarte okno petardę. Odpaloną petardę.
Na szczęście, poza lekko przydymionymi panelami i moim mini atakiem serca nic się nie stało. Już nawet zaczęłam słyszeć normalnie.
Tylko ciekawa jestem, co by się stało, gdybym nie zrobiła po powrocie do domu przemeblowania i moje łóżko stałoby tak, jak wcześniej - pod samym oknem.

Sprawa została zgłoszona na policję.

home sweet

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1004 (1058)

#74771

przez ~TaGorszaSiostra ·
| Do ulubionych
Jeśli drażnią Was historie o piekielnych rodzinach to przejdźcie do następnej historii.

Nie mam cierpliwości by prowadzić bloga, na znajomych też nie mogę liczyć w kwestii wygadania się, więc pozostaje mi opisać moją historię tutaj. To, co działo się zanim się urodziłam wiem od babci, którą udało mi się pociągnąć za język.

Moje życie stało się piekłem jeszcze zanim się urodziłam. Gdy moja matka była w ciąży, oboje z ojcem po cichu marzyli o córeczce. Podczas jednego z USG okazało się, że marzenia im się spełnią... i to podwójnie. Mimo, że w obu ich rodzinach ciąże bliźniacze miały miejsce wcześniej, to oni nie brali takiej ewentualności pod uwagę. Wielka radość została zastąpiona przez panikę. W końcu zarówno wyposażenie pokoju dziecięcego jak i obliczony budżet zostały przewidziane na jedno dziecko. Ja urodziłam się druga, prawie dziesięć minut po mojej siostrze. I słowo "druga" odmieniane również na "gorsza" towarzyszyło mi przez większość życia. Nie wiem do dzisiaj dlaczego rodzice tak mnie nienawidzili i nadal nienawidzą. Za to, że zepsułam ich wizje o posiadaniu jedynaczki, czy po prostu uznali mnie za żywy worek treningowy, na którym można wyżyć swoje frustracje.

Cyrk zaczął się podczas nadawania nam imion. Siostra otrzymała imię normalne, zwyczajne takie jak wymarzyli sobie rodzice. Pocieszam się, że przynajmniej przy wyborze mojego imienia musieli się natrudzić, bo znalezienie równie okropnego imienia jak moje graniczy z cudem. By zobrazować Wam skalę problemu podaję sześć imion o podobnym stopniu zdziwaczenia. Jedno z nich jest moje: Biruta, Pulcheria, Kwiryna, Blandyna, Zefiryna. Rodzicom dopisała wyobraźnia. Nie muszę chyba dodawać, że całe przedszkole, podstawówkę i gimnazjum byłam pierwszym pośmiewiskiem szkoły? Najgorsze było to, że nigdy nie miałam w nikim wsparcia, bo rodzice zawsze poróżniali mnie i siostrę do granic możliwości.

Gdy byłyśmy w 4 klasie podstawówki matka stwierdziła, że nie jest w stanie nas od siebie odróżnić. Nic to, że mamy trochę inną budowę ciała, a siostra ma na twarzy kilka pieprzyków. Jej się nie chciało nam przyglądać, więc co należy zrobić w takiej sytuacji? Matka doszła do wniosku, że jedynym rozwiązaniem będzie fryzjer. Dla mnie. Przez resztę podstawówki i w gimnazjum byłam zmuszona chodzić w głupiej, krótkiej fryzurze "na grzybka". To również nie pomagało mi w relacjach z rówieśnikami. Mimo wszystko, dla mnie jako dziecka najgorszym momentem było dostawanie prezentów. Wiadomo, przyjedzie znajomy lub rodzina to trzeba dać prezent małym bliźniaczkom. Jeśli goście dawali nam wspólny prezent np. jakąś grę lub puzzle to wiedziałam, że nigdy się nim nie pobawię. Miałam ze dwa miśki i kilka podróbek lalek Barbie z kiosku podczas, gdy siostra miała kilka koszy na swoje zabawki i nadal jej się nie mieściły.

Rodzice wręcz zabraniali mi bawienia się razem z siostrą, a i ona dość szybko nauczyła się podnosić głośny alarm gdy tylko dotknęłam jej zabawki. Jeśli goście nie chcieli nas poróżniać dawali nam dwa takie same prezenty. Moje zawsze były zabierane przez ojca, lub matkę i wyrzucane na moich oczach do śmieci. Tłumaczenie? "Twojej siostrzyczce jest przykro, że ma taką samą zabawkę jak ty". Jak ich kiedyś spytałam o powód takiego zachowania, to usłyszałam, że to siostra zasługuje na wszystko co najlepsze, bo ona urodziła się pierwsza i to ona jest ich prawdziwą córką. Miło...

W liceum byłyśmy już sobie kompletnie obce, miałyśmy też różne zainteresowania. Siostra była uzdolniona muzycznie, dobrze też szła jej nauka przedmiotów ścisłych. Ja z kolei chłonęłam języki obce jak gąbka. W pewnym momencie siostra zaczęła próbować swoich sił w grze na instrumentach. Rodzice kupowali jej każdą rzecz którą chciała, a która ostatecznie lądowała na strychu. Gdy zainteresowałam się kiedyś gitarą i zapytałam siostry czy nie mogłabym jej odkupić skoro i tak jej nie używa, ta wpadła w szal i praktycznie ją zdewastowała. Rodzice wzięli jej stronę mówiąc, że ta gitara i tak na nic by mi się nie przydała, bo nie mam słuchu muzycznego i jestem za głupia by nauczyć się grać.

Gdy prosiłam o opłacenie dodatkowych lekcji z niemieckiego, nigdy nie było na to pieniędzy, bo siostra jechała na obóz albo zażyczyła sobie kolejną rzecz. Dla jasności, na wycieczki szkolne jeździłyśmy obie, jednak wyjazdy wakacyjne i ferie były zarezerwowane wyłącznie dla niej, a rodzice tłumaczyli to tym, że oni nie mają tyle pieniędzy by płacić podwójnie i najlepiej by było gdybym się nie urodziła bo oszczędziłabym im wiecznego balastu. Przez nich nabawiłam się nerwicy i depresji, raz próbowałam się zabić. Podczas rozmów z psychiatrą rodzice odgrywali rolę zatroskanych i zmartwionych, że niby tak bardzo się starają i w ogóle, a ta próba samobójcza to na pewno wzięła się stąd, że jakiś chłopak złamał mi serce.

Najgorsze jest to, że musiałam im przytakiwać i mówić dokładnie to co mi kazali, w przeciwnym razie zostałabym w domu sprana na kwaśne jabłko. Czasem zdarzało się, że przychodziłam do szkoły posiniaczona. Matka zawsze tłumaczyła nauczycielom że po prostu poobijałam się w trakcie zabawy na powietrzu. A że oboje z ojcem dobrze zarabiali i fundowali różne rzeczy dla szkoły to nauczyciele nie drążyli tematu, bo ufali na słowo.

Teraz staram się odciąć od toksycznej rodziny, ale marnie mi to wychodzi. Moim jedynym sukcesem jest zmiana imienia w urzędzie na ładne i zwykłe. Mimo że nie mieszkam z rodziną, to i tak muszę być na każde ich zawołanie, gdy tylko czegoś potrzebują. Nadal leczę się z depresji, ale nie jest łatwo. Większość osób, głównie z rodziny z którymi rozmawiałam o swojej sytuacji jedynie pukało się w czoło i "przecież to niemożliwe by rodzice traktowali tak własne dziecko, a już na pewno nie X i Y.", czyli moi rodzice którzy publicznie uchodzą za idealnych ludzi bez skazy. A ja upadłam tak nisko by swoje prywatne żale wylewać w Internecie.

Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale chciałam raz na zawsze to z siebie wyrzucić.

rodzina

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 460 (530)

1