Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Anishak

Zamieszcza historie od: 18 września 2014 - 12:24
Ostatnio: 1 sierpnia 2017 - 19:57
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1135
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 33
 

#66626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje doświadczenia z higieną współpracowniczek.

Pracuję w zakładzie produkcyjnym. Jest to mały oddział, około 12 kobiet razy 3 zmiany. Pozwólcie, że wypunktuję sytuacje, z którymi się tam spotykam.

- Nasza łazienka składa się z dwóch kabin. Niestety jedna ma uszkodzoną spłuczkę, o czym informuje kartka A4 zawieszona na drzwiach. Wyobraźcie sobie smród unoszący się aż na korytarzu, gdyż jedna (a może i więcej) pani notorycznie korzysta z zepsutej toalety! Załatwiając obie możliwe potrzeby!

- Obsikana deska i wszystko dookoła. Ja rozumiem niechęć niektórych do siadania na bądź co bądź publicznej toalecie, ale kurczę jeśli nie umiesz sikać "na małysza" to tego nie rób. Albo wytrzyj własny mocz z deski!

- Śmieci. Wszędzie śmieci. Skończył się papier? Rolka na podłogę i siup nowa. Nie trafiłam do kosza? Po co podnieść. Zużyte podpaski zawinięte w papier i zostawione koło ubikacji. Nadgniłe mandarynki wrzucane do pierwszego lepszego kubka na stole. Jedna mądra nie zakłada worka na śmieci i wyrzuca niedojedzony jogurt (który rozbryzguje brudząc cały kosz), druga wkłada na TO worek, trzecia piąta i dziesiąta codziennie wyjmuje worek i wkłada następny "bo po kimś sprzątać nie będzie". Smród nie do opisania!

- Wszystkie moje współpracowniczki mają domy, rodziny, a jednak nie umieją po sobie sprzątać. Podłoga w jadalni aż się klei. Żadna chyba nie wie do czego służy szczotka stojąca w toalecie. O przetarciu umywalki po umyciu NAPRAWDĘ brudnych rąk można pomarzyć. Mamy szczęście w nieszczęściu posiadać bidet. Damy mając okres podmyć "kaśkę" potrafią, ale o obmyciu bidetu zapominają. Achhh ten widok zacieków z krwi. Boski. W szczególności w połączeniu z zapachem.

Na koniec może niekoniecznie temat higieny.

Kilka dni temu dostaliśmy zgłoszenie od klienta. Mail parafrazując brzmiał mniej więcej tak:

"W trakcie procesu produkcji natrafiliśmy na komponent wizualnie i estetycznie niezgodny. Jak widać na załączonym zdjęciu, produkt XXX nosił ślady pasty kanapkowej (jajecznej) na długości 14 cm na stronie wierzchniej oraz elementy plastra pomidora(?) na części bocznej oraz montażowej (jednym słowem z tyłu). Produkt został oczyszczony i dopuszczony do dalszych działań montażowych, ale w związku z zaistniałą sytuacją prosimy o dopilnowanie przebiegu procesu produkcji. Sugerujemy wprowadzenie zakazu spożywania posiłków na stanowisku pracy. Jednocześnie informujemy, że kolejny taki incydent skutkował będzie zatrzymaniem montażu, cofnięciem partii Państwa elementów i natychmiastowym odesłaniem celem selekcji wraz z nałożeniem kar umownych wynikających z bla bla bla ogólnie umowy".

Niech mi ktoś powie jak głupim trzeba być, żeby upie***ić komponent żarciem, a potem zawinąć go w folie i spakować na wysyłkę?!

praca produkcja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 451 (491)

#62094

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu artykułu na wykop.pl o zdrowej żywności w sklepikach szkolnych, postanowiłam opisać moje doświadczenia jako byłego pracownika takiego przybytku.

Około 1,5 roku temu postanowiłam zatrudnić się jako sprzedawca w szumnie nazywanym bufecie szkolnym. Praca wydawałoby się lekka łatwa i przyjemna. Zarobki sądziłam, że adekwatne do wysiłku(około 500-600 zł/m-c). Oj myliłam się. Praca była naprawdę ciężkim kawałkiem chleba. Ale nie o tym chciałam mówić, lecz o jakości żywienia kwiatu polskiego narodu.

KANAPKI.
Każdy rodzic może naiwnie pomyśleć, że jego dziecko zjadając w szkole kupną kanapkę je tak samo jak w domu. Jednak nie. Dla mojej szefowej świeże warzywa dodawane do kanapek były towarem z goła luksusowym. Kroiło się je na przeźroczyste plasterki i dodatkowo kroiło w pół. Co więc sprawiało, że bułeczka wyglądała na "wypasioną"? Słoikowa sałatka babuni, której skład zajmował połowę etykiety i miał E więcej niż ja palców w obu dłoniach. Jednym słowem babcia producenta miała niezłe laboratorium w piwnicy ;) Rzeczowa wkładka składała się z połowy plasterka mielonki i połowy najtańszego sera po 12 zł/kg. Wszystko doprawione sosem "hamburgerowym"(jażeniasto-żółte świństwo) oraz kropelką ketchupu, który pomidorami nawet nie pachniał. Takie śniadanie kosztowało Was rodziców około 4 zł. Cena zrobienia takiego czegoś oscylowała wokół złotówki.

NAPOJE.
Zysk, zysk, zysk. Takie było nasze motto. Więc dzieciakom trzeba było wciskać to co miało najwyższą marże. Czyli cola, napoje energetyczne (marki biedronka z przebiciem cenowym ponad 2 zł!), napoje owocowe i gdzieś na szarym końcu plasowała się woda z marżą około 20 gr. Gdy uczniowie po WF-ie chcieli wodę mineralną, trzeba było zaproponować wodę smakową, bo na niej zysk wynosił 1 zł a nie 20 gr. Ponadto szefowa uważała, że napoje można sprzedawać nawet 2 tygodnie po terminie przydatności do spożycia. "Woda nie może się zepsuć", "W tym jest tyle chemii, że jeszcze rok można by to pić". Sprawa była zgłaszana gdzie trzeba, lecz skoro sanepid nie uznał za przewinienie niesprawnej umywalki, to czego tu oczekiwać. Tak, po skorzystaniu z toalety nie miałam jak umyć rąk. I tymi dłońmi przygotowywałam jedzenie. Bo rękawiczki foliowe były za drogie. Żenada.

PRZEKĄSKI.
Tak jak wyżej - marża była najważniejsza. Miałyśmy specjalną karteczkę z wypisanymi produktami, które należy sprzedawać i polecać (czyt. wciskać na chama). Ktoś chciał wafle ryżowe solone? Trzeba kłamać, że nie ma i proponować chipsy wątpliwej marki o tym samym smaku. Dopiero, gdy klient odchodzi nie kupując nic "ojejku jednak są. Zapodziały się na regale." Bo lepsze 40 gr zysku niż nic.

Ogólnie w życiu nie spotkałam się z takim traktowaniem klienta. Raz gdy uczeń skomentowała cenę jabłka (ponad złotówka za dość małe jabłuszko), że za tyle może skoczyć do warzywniaka obok i kupić pół kilo, kobieta wykrzyczała do niego, że niech zapi***ala skoro chce, ale ona mu nic już nigdy nie sprzeda bo jest niewdzięcznym?! szczeniakiem.

Ja wszystko umiem zrozumieć. Ale ona miała naprawdę dobry utarg jak na taki sklep. Czynszu nie płaciła prawie wcale, mi grosze, a sama na czysto wychodziła około 2500/m-c (będąc na emeryturze po mężu wojskowym). Na moje propozycje kupienia sałaty zielonej zamiast tego świństwa w słoiku i zrobienia sosu czosnkowego zamiast żółtego sosu (jogurt+czosnek+sól+pieprz) bo nie wyjdzie to wcale drożej, a i zdrowiej i smaczniej, usłyszałam że jestem cholerną BIOpierdołą(?), a ona mi za "dobre" rady nie płaci.

Z tego czasu mogłabym napisać książkę, ale to już w innych historiach.

sklepik szkolny

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 619 (707)

1