Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Anitude

Zamieszcza historie od: 14 maja 2012 - 17:34
Ostatnio: 2 marca 2021 - 15:57
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 862
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 47
 

#65454

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja opisana przeze mnie w mojej poprzedniej historii jest tylko jedną z wielu piekielności, które spotkały mnie ze strony policji, a raczej policjantki prowadzącej śledztwo. Tę historię zamieszczam, gdyż może ktoś znajdzie się w podobnej sytuacji (choć nikomu takiego traktowania nie życzę) i będzie mógł uniknąć wielu rzeczy.

Moja "przygoda" zaczęła się w 2014 r. Od 29 października przebywałam w domu rodzinnym (290 km od miasta, w którym studiuję). Później od współlokatorów dowiedziałam się, że 30 października odbyło się przeszukanie i zarekwirowanie wszelkich sprzętów elektronicznych znalezionych w mieszkaniu, gdzie wynajmowałam pokój. 31 października w godzinach popołudniowych odebrałam połączenie od numeru zastrzeżonego. Okazało się, że dzwoniła do mnie policjantka prowadząca śledztwo. Rozmowa przedstawiała się mniej więcej tak:

[P]olicjantka: Dzień dobry, Piekielna, Komisariat Piekielny, zapewne znane już pani nazwisko.
[J]a: Nie, pierwszy raz słyszę to nazwisko i nie rozumiem skąd miałabym je znać.
[P]: Wie pani, nie chciałabym do pani domu rodzinnego wysyłać funkcjonariuszy policji, więc niech pani doceni moją inicjatywę, zapraszam panią na przesłuchanie na poniedziałek.
[J]: W poniedziałek jestem jeszcze nieobecna.
[P]: Zatem wtorek. Jest pani młodą osobą i szkoda byłoby gdyby w takim wieku sobie coś przegrzebać, więc naprawdę niech pani doceni moje działania.
[J]: Może by mi pani chociaż powiedziała w jakim charakterze jestem wezwana?
[P]: Na razie jako świadka, więc też proszę to docenić.
[J]: To może mi pani łaskawie powie, gdzie mam się stawić?
[P]: Ach, tak. Komisariat X, piętro x, pokój x.

Na przesłuchaniu 4 listopada dowiedziałam się, że sprawa dotyczy przestępstwa internetowego zgłoszonego przez kobietę, której imię i nazwisko pierwszy raz w życiu słyszałam. Ktoś włamał się na jakieś jej konta i szantażował ją. Przestępstwo zostało popełnione w wakacje 2013 roku, czyli dokładnie wtedy kiedy przebywałam w domu rodzinnym. Ponoć obecna sieć internetowa znajdująca się w mieszkaniu, gdzie wynajmowałam pokój była z tą sprawą powiązana. Zresztą nie tylko obecna, lecz poprzednia z czasów, kiedy tam jeszcze nie mieszkałam. Warto podkreślić, że nie korzystałam z tych sieci, gdyż miałam inne źródło dostępu do internetu.

Policjantka zażądała ode mnie wydania mojego telefonu komórkowego i laptopa. Laptop w tym czasie przebywał w serwisie, gdyż oddałam go na gwarancję z powodu wady fabrycznej. Policjantce wydało się to bardzo podejrzane. Zresztą jej nastawienie do mnie, nim jeszcze ze mną rozmawiała. było negatywne. Jeśli chodzi o telefon to był to jeden z tych, które mogą łączyć się z siecią internetową przez wifi, dlatego miałam go oddać. Na nic zdało się tłumaczenie, że został on zakupiony w lutym 2014 roku, czyli pół roku po popełnieniu przestępstwa. Zostałam przez policjantkę zastraszona, że muszę oddać telefon, że jeśli tego nie zrobię będę mieć kłopoty. Jeśli nie oddam go dobrowolnie to policjantka naśle na mnie innego funkcjonariusza, który odbierze mi te rzeczy siłą. Gdybym wtedy posiadała te informacje co dziś, za nic bym telefonu nie oddała. Jednak było to moje pierwsze przesłuchanie, nie wiedziałam wielu rzeczy, byłam zastraszona i przetrzymywana przez ponad 4 godziny.

Niestety telefon oddałam. Policjantka nie pozwoliła mi zachować karty SIM, ale łaskawie miałam szansę spisać potrzebne numery. Dopiero na tym przesłuchaniu dowiedziałam się, że w moim pokoju odbyła się rewizja i to nie z informacji wprost, lecz musiałam rozpoznać, które rzeczy są moje. Zbyt wiele nie zabrali: płytkę cd i pendrive'a.

Jeśli chodzi o samo przeszukanie. Nie byłam podczas niego obecna, lecz to co zastałam po powrocie to jedna wielka masakra. Panowie policjanci myśleli, że chowam coś w łóżku. Łóżko nie było w zbyt dobrym stanie, a po ich gwałtownym rozłożeniu prawie nie nadawało się do użytku. Pościel, która leżała na łóżku po przeszukaniu była rozrzucona na podłodze. W pokoju miałam opakowanie rękawic gumowych kupionych za pieniądze mojej grupy ćwiczeniowej. Były nam niezbędne do wykonywania doświadczeń podczas ćwiczeń laboratoryjnych. Okazało się, że panowie policjanci nie posiadali swojego sprzętu więc przywłaszczyli sobie moje rękawice i ten fakt, oczywiście, nie został nigdzie odnotowany.

Jeśli chodzi o losy mojego telefonu. Myślałam, że nie zajmie to zbyt wiele czasu, więc pożyczyłam nieużywany numer znajomego i doładowywałam go małymi kwotami, tak by mieć kontakt z moimi bliskimi. Niestety był przetrzymywany na tyle długo, że musiałam wyrobić duplikat karty SIM, aby nie stracić środków z konta. Wykupione przeze mnie promocje, których zawsze używam, przedawniły się.

16 grudnia 2014 r. policjantka wydała postanowienie, na mocy którego wszystkie moje rzeczy nie zostały dalej uznane za dowody w sprawie. Nic na nich nie znaleźli. Zadzwoniłam, żeby dowiedzieć się kiedy mogę odebrać rzeczy: tydzień po uprawomocnieniu wyroku, czyli jeśli osoby, które otrzymały pisma nie złożą zażalenia w przeciągu tygodnia od odbioru pisma. Wszystkie osoby podawały adres z tego samego miejsca.

Po miesiącu dalej nie miałam żadnej informacji. Zadzwoniłam ponownie. Policjantka wciąż nie dostała wszystkich potwierdzeń.
Kolejny telefon po 2 tygodniach, pani policjantka jest na 2 tygodniowym urlopie. Telefon do naczelnika: okazuje się, że no jest 2-3 dni po terminie, gdzie te rzeczy powinny być odebrane, ale bardzo prosi żeby poczekać aż pani wróci z urlopu.

Po tygodniu telefon do policjantki: ta sama informacja, co miesiąc wcześniej. To już była jakaś parodia. W końcu 27 lutego 2015 roku byłam odebrać moje rzeczy. Nie dostałam żadnego potwierdzenia odbioru (uwagę na to zwróciłam dopiero po fakcie). Złożyłam zeznania na temat poniesionych przeze mnie kosztów. Komentarz policjantki "ale jakie koszty niby pani przez to poniosła?!". Po 1,5 tygodnia dostałam odpowiedź wprost z prokuratury: poniesione przeze mnie koszty nie są uznawane za spowodowane prowadzeniem postępowania.

Sprawa laptopa. Mój laptop miał taką wadę, że zawędrował, aż do Niemiec. Miał uszkodzoną obudowę i wadę dysku twardego, wszystkie części zostały wymienione na nowe, na co miałam potwierdzenie. Z przesłuchania przez policjantkę dowiedziałam się, że chodzi głównie o dysk twardy, aby biegły mógł odzyskiwać z niego zdjęcia i inne rzeczy.

Kiedy wypytywałam policjantkę o zwrot telefonu, ona wypytywała mnie co z moim laptopem. Dostałam wezwanie na 26 stycznia 2015 r. na przesłuchanie celem oddania laptopa. Tak się złożyło, że miałam wtedy egzamin. Poinformowałam o tym policjantkę telefonicznie. Wyraziła wielkie oburzenie, że egzamin jest dla mnie ważniejszy niż przesłuchanie i kazała mi donieść jej pisemne usprawiedliwienie nieobecności. W czasie odbioru mojego telefonu zaniosłam pismo z serwisu, mówiące o tym, że mój laptop ma nowy dysk. Pani policjantka zaczęła kręcić nosem, że coś z tym papierkiem jest nie tak, no ale dołączy go do akt. Wręczyła mi kolejne wezwanie na 9 marca 2015 roku.

Stawiłam się wtedy oczywiście bez laptopa. Pani bardzo oburzona, że oni dalej KONIECZNIE POTRZEBUJĄ tego laptopa i skoro odmawiam oddania, to ona przesyła sprawę do prokuratury i dostanę stosowne pisma. Złożyłam zatem zeznania, że laptopa już nie posiadam, gdyż go sprzedałam. Pani stwierdziła, że i tak ta sprawa idzie do prokuratury.

Wczoraj, tj. 19 marca dowiedziałam się od sąsiadki, że 18 marca w czasie, kiedy przebywałam na zajęciach, policja próbowała dostać się do mojego aktualnego miejsca zamieszkania. Nie zastała nikogo, więc zaczęła wypytywać sąsiadów czy z mojego mieszkania nie ma przypadkiem jakiejś tajnej drogi ucieczki.
Zatem spodziewam się kolejnego przeszukania.

Ostatnia sprawa, którą opiszę: kompetencja policjantki. Pisma, które od niej otrzymywałam zawierały więcej błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, logicznych i składniowych niż zeszyt dziecka z wczesnych klas podstawówki. Np. "nr.", "zwrócić OSOBĄ uprawnionym" czy brak przecinków przed "który, która, które" etc. Co więcej, kiedy czytałam składane przeze mnie zeznania nie było lepiej. Spotykałam takie kwiatki jak: "internatowa" zamiast "internetowa"; "MIAŁEM" zamiast "miałam", że o zmienianiu kontekstu moich słów nie wspomnę. Oczywiście, kiedy zwracałam uwagę na takie rzeczy, pani policjantka patrzyła na mnie spod byka i jedyny tekst na jaki się zdobyła to: "nie słyszałam, żeby pani mówiła, że w tym miejscu mam postawić przecinek. To są zeznania a nie dyktando."

Jestem świadkiem w sprawie, o której praktycznie nic nie wiem, a jestem nękana gorzej niż niejeden podejrzany.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (618)

#65440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa, którą pokrótce opisuję jest dla mnie jak najbardziej piekielna i ukazuje "sprawiedliwe i dążące do uzyskania sprawiedliwości" działania policji. Mam nadzieję, że wśród czytelników tej historii znajdzie się ktoś, kto swoim komentarzem będzie mógł udzielić mi jakiejkolwiek porady, gdyż ta sytuacja jest dla mnie naprawdę ciężka.

Jestem świadkiem w sprawie o szantaż i wyłudzenie zdjęć przez internet. Świadkiem zostałam jedynie dlatego, że wynajmowałam pokój w mieszkaniu, w którym znajdowała się sieć internetowa, z której rzekomo zostało popełnione przestępstwo, a z której ja osobiście nie korzystałam. Zostało przeprowadzone przeszukanie tego mieszkania, w trakcie którego nie byłam obecna. Zostałam wezwana na przesłuchanie na początku listopada 2014 roku, podczas którego policjantka powiedziała, że muszę oddać im swój telefon i laptopa. Na pytanie odnośnie sieci internetowej odpowiedziałam, że żadne moje urządzenie się z nim nie łączyło, co więcej dowiedziałam się, że przestępstwo zostało popełnione w 2013 roku.

Poinformowałam policjantkę, że telefon został kupiony w lutym 2014 roku, oraz że posiadam wszelkie papiery udowadniające ten fakt, lecz kolokwialnie mówiąc zupełnie „olała” tę informację i dalej żądała moich rzeczy. Co więcej zastraszyła mnie, że jeśli nie oddam dobrowolnie, to naśle na mnie innego funkcjonariusza, który te rzeczy odbierze. Było to moje pierwsze przesłuchanie, nie znałam wtedy zbyt dobrze prawa i niestety oddałam telefon ze strachu i presji wywołanej przez policjantkę.

16 grudnia 2014 r. wydano orzeczenie, że mój telefon nie jest dowodem w sprawie, lecz, co jest chore, telefon odzyskałam dopiero 27 lutego 2015 r. Tłumaczenie policjantki: nie przyszły do niej potwierdzenia od wszystkich osób, których rzeczy zostały zarekwirowane. W dniu odbioru złożyłam zeznania odnośnie zwrotu poniesionych przeze mnie kosztów (konieczność doładowywania innego numeru - tak, zabrali mi nawet kartę sim; konieczność wyrobienia duplikatu karty SIM, aby uniknąć przepadnięcia środków z konta; niewykorzystanie wykupionych na moim numerze pakietów), na które miałam wszelkie potrzebne kwitki. Dostałam odpowiedź z prokuratury, że zarekwirowanie mojego telefonu było niezbędne, że został uznany za dowód rzeczowy, a po uzyskaniu opinii biegłego zdecydowano, że dalej nie jest dowodem i że w tej sytuacji poniesione przeze mnie koszty nie są traktowane jako szkody wynikłe z tego postępowania. Żadna z osób, ani policjantka prowadząca śledztwo ani nikt z prokuratury nie zauważa faktu, że ten telefon został kupiony pół roku po popełnieniu przestępstwa!

Niestety moja sytuacja finansowa nie pozwala mi na otrzymanie profesjonalnej porady prawnej, przez co mam nikłe szanse na zrobienie cokolwiek z tą sytuacją.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (385)

1