Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Annulkaa

Zamieszcza historie od: 9 października 2012 - 16:17
Ostatnio: 6 grudnia 2016 - 21:53
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 2772
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 47
 
zarchiwizowany

#64765

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"POTRZEBNA TLUMACZKA W DNIU 5.02 O GODZ. 14.30 DO SZPITALA UNWERSYTECKIEGO WIZYTA U GINEKOLOGA."
Jest to ogłoszenie znalezione wczoraj na polskiej stronie internetowej da mieszkańców Galway.
Mieszkam w Irlandii od kilku lat, wiem że nie każdy mówi perfekcyjnie po angielsku, ale jeszcze mi się nie zdarzyło spotkać dorosłej osoby która nie byłaby w stanie sama iść do lekarza. Zwłaszcza do ginekologa!
Rozumiem zabrać partnera/ bliską koleżankę... ale szukać z ogłoszenia obcej osoby która wejdzie z tobą do gabinetu i będzie komentować to co ginekolog widzi w bożenie!!! WTF

zagranica

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (32)
zarchiwizowany

#52802

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lubicie kebeby?

Ja też lubiłam.... Dzsiaj o tym co, jak i dlaczego.
Dowiecie się też jak się kebaby robi.
Będzie długo, ale chyba warto poczytać moje wypociny :)

Pracowałam w wielu miejscach i wiele w życiu widziałam, (naprawdę mam o czy pisać, polecam wcześniejsze historyjki o meksykańskiej knajpie) w swojej "karierze" miałam też krótki epizod związany z pracą w kebabowni.

A co tam, napiszę gdzie: Capitol - turkish kebab w Galway, IRL

Moja znajoma pracowała w kebabie jako kelnerka. Generalnie była zadowolona i polecała ten kebab, wiele razy tam jadłam i smakowało.... Do czasu :)

Znajoma zaplanowała wakacje, w święta 2011 roku. Pan Turek właściciel się zgodził, koleżanka kupiła bilety.... a na 3 dni przed wyjazdem, powiedział jej że nie może jechać, jeśli nie znajdzie zastępstwa. Zadzwoniła do mnie, zapytała czy chcę sobie dorobić.... Zgodziłam się.

To nie było miłe przeżycie.

- Wszędobylskie chamstwo biło po oczach!

Rozmawiali po turecku, w sumie nie ma się co dziwić, ich knajpa i ich język.
Ale gdy stoją obok ciebie i wiesz że cię obgadują, pokazują paluchem, spoglądają na ciebie, słyszysz swoje imię i śmiechy to już nie jest miłe. "Jak na tureckim kazaniu".

Już drugiego dnia miałam to gdzieś, wyłączałam się, wsłuchiwałam w muzykę, planowałam co zrobię na obiad... :)

Chociaż muszę przyznać że ciężko było wyczuć różnicę pomiędzy ich tureckim, a słabym angielskim (z mocnym tureckim akcentem) i za cholerę nie wiedziałam czy mnie wołają (Anna - "Ana") czy gadają swoje: "Hala hala alksjdoaskjdfodcj Ana Hala..... hlkdjflsdkjf" :)

Znajomość angielskiego wiekszości z nich ograniczała się do powiedzenia "Hi. How are you?" i odczytania zamówienia.
O ile to zamówienie było napisane zgodnie z "ich systemem".
Czytać po ang nie potrafili (inne literki) i jeśli zostawiałam jakieś notatki (bez czegoś, z czymś, coś osobno) wołali mnie żebym im wytłumaczyła albo przeczytała...
Niby nic piekielnego, ale wyobraźcie sobie cały dzień tak biegać i tłumaczyć jak dzieciom :/

Tak czy innaczej plan był prosty: miałam popracować dwa tyg więc tyle dała bym radę...


*JAK SIĘ ROBI KEBABY:

Trzeciego dnia mojej pracy pojawił się "nowy koleś". Wytłumaczyli mi że to taki "specjalista" od robienia kebaba i przychodzi do nich co tydzień - dwa, żeby zrobić im mięso.

1. KURCZAK

Zaczęło się oczywiście od dostawy mięsa. Obowiązkowo "Halal" wiec zażynane rytualnie.
Dostaliśmy kilka skrzynek nóg (bez kości) i skór z kurczaka. Uwierzcie mi ale tam było pełno piór.
Nie jestem fanką skóry z kury, ale po tamtym widoku już nigdy skóry nie zjem, choćby nie wiem jak chrupiąca i wysmażona.
"Specjalista" przygotował "marynatę" z jakiegoś łoju i przypraw i tak umoczonego kurczaka nabijał na ten pręt na którym się to wszystko piecze...

Gdybym miała opisać skład kebaba tak jak to wygląda na produktach spożywczych (od najwiekszej zawartości)?
Skład: Skóra z kury, pióra, mięso, łój, przyprawy.

Smaczenego. Tak się robi tradycyjne kebaby wiec wiecie już co jecie :)

2. OWIECZKA

Dzień drugi i trzeci to przygotowywanie kebaba z owcy:

Dostawa: kilka skrzynek mięsa z owcy - halal, WRÓĆ, kilka skrzynek łoju, ścięgien i innego żółto-białego obrzydlistwa.
Pierwsza myśl: jakieś tanie odpady z rzeźni z których oni są jeszcze w stanie coś wyciąć.... O ja naiwna!
Były tam również skrawki mięsa, skłamałabym gdybym powiedziała że nie było... Szkoda tylko że rzeczone skrawki zostały wycięte "na szaszłyki" i zamoczone w marynacie jak wyżej.

Z reszty pan "specjalista", którego imienia już nie pamiętam, wycinał dosyć duże, płaskie skrawki "mięsą"
Naiwna myślałam że to jest kebab!
Resztki, czyli totalne ścierwo, czysty odpad, obrzydlistwo w najczystszej postaci, paskudztwo takie że słów brakuje posłużyło do zrobienia "właściwego" kebabowego "mięsa".
Owe odpady się mieli, więc wszystkie twarde ściegna, tłuszcz i podejrzanie wyglądające resztki wędrują do młynka razem ze smalcem i przyprawami.

Przygotowanie:
- Na pręt nabijamy kilka płatów mięsa
- Z "mielonki" formujemy kulę którą nabijamy na skrawki
- Powtarzamy czynności: płaty mięsa + mielonka, nadając "kebabowi" charakterystycznego kształtu poprzez obcinanie nierówności.

* BONUS:

Jednym zmoich obowiązków jako kelnerki było mycie naczyń.
Wszyskich naczyń!
Więc gdy musiłam myć wilkie wiadra po Panu Specjaliście, mysłałam że umrę wymiotując.
Uwierzcie mi że dużo w życiu widziłam i wogóle nie jestem wrażliwa na obrzydliwości, ale to było masakryczne.
Zlew pełen duzych wiader (ok 50l) do połowy wypełnionych krwią, albo oblepionych wartwą łoju/smalcu...
Myjąc te wiadra i naczynia byłam po łokcie ubabrana w tym obrzydlistwie. Popłakałam się nawet z bezsilności, po tym jak gdy powiedziłam im że nie dam rady, wydarli ryja na mnie.

Drugiego dnia powiedziłam że myć nie będę - zwolnili mnie :)


Naprawdę zastanówcie się co jecie i czy warto. Może lepiej zjeść coś innego lub ugotować w domu??
Wtedy wiecie co jecie i nawet oszczędzacie :)


W kolejnym odcinku o kebabie z Tarnowa - z perspektywy klienta.


"Kupując kebaba, osiedlasz araba"

Capitol kebab zagranica

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (50)

#51865

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obok mieszkania mam las, boiska, korty i świetnie wyposażony plac zabaw. Naprawdę świetna sprawa, zwłaszcza dla rodzin z dziećmi.

Ale nie byłoby mnie tutaj gdyby było idealnie.

Wszystko za sprawą właścicieli psów, którzy nie sprzątają za pupilami.

Naprawdę jestem tolerancyjna i z powodu jednej kupy bym nie narzekała. To co się dzieje tutaj to jakaś MASAKRA!!!
Jeśli ktoś już tak bardzo nie chce sprzątać po psie ma wiele możliwości: las, łąka, jakieś trawniki wzdłuż chodników...

Ale po co chodzić tak daleko? Przecież są te boiska pod domem!
I z tego co obserwuję wszyscy tak myślą. Na spacer to tylko dookoła tego boiska albo jeszcze lepiej: stanąć na środku i tylko rzucać piłką. Przy okazji pies się wysra i spacer zaliczony. Cholera! Tym sposobem boiska są usłane gównem, a w szczególności ich obrzeża...
Gdyby to chociaż były małe psy ale ludzie jakimś trafem upodobali sobie labradory, owczarki, boksery, malamuty...

Piszę o tym dzisiaj, bo po raz kolejny idąc na przystanek wzdłuż boisk, zobaczyłam scenkę:
Idzie sobie koleś, obok biega jakiś wilczur, pies radośnie obszczywa bramkę, sra kawałek dalej (przed bramką) a właściciel idzie i "NIE WIDZI", jak zwróciłam uwagę spojrzał ma mnie jakbym mu matkę gazetą zabiła.

Najsmutniejsze jest jednak, że to głownie Polacy tak robią. Jeszcze nie widziałam Irlandczyka, chociaż pewnie też są takie przypadki.

A wieczorem dzieci na tych boiskach grają w piłkę....

Nie pamięta wół jak cielęciem był.
Chcielibyście żeby wasze dzieci się babrały w gównie? Sprzątajcie i uczcie innych. Zwracajcie uwagę takim ludziom, na razie za dużo im uchodzi płazem.

park

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (620)

#51833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szefowej (byłej) ciąg dalszy.

Woda to niesamowity żywioł. Potrafi dniami, miesiącami, latami, kropla po kropli tworzyć coś albo niszczyć.
W mojej pracy doświadczyłam tego drugiego.

Pracowałam swego czasu dla kobiety, która dorobiła się w Stanach i po powrocie do Irlandii kupiła stary budynek w którym otworzyła dwie restauracje i B&B.

Szefowa, bo tak ją będę nazywać żeby nie przeklinać za bardzo, oszczędzała jak się da, na wszystkim (polecam wcześniejsze historyjki) i w owy budynek nie inwestowała wcale, nie naprawiała, nie kupowała nowych rzeczy poza najtańszymi ręcznikami do pokoi. (Za środki czystości służyły nam: płyn do mycia garów - rozrabiany na spray i proszek do prania do szorowania podłóg)

Była sobie kuchnia, nie ta w której gotowaliśmy, ale mniejsza, w której za czasów świetności B&B, ponoć klienci mogli gotować sobie posiłki. Kuchnia owa służyła nam za składzik, ale również coś w rodzaju kantyny (kiedy jeszcze szefowa pozwalała nam brać przerwy. Czasami pracowaliśmy po nawet 12 godzin, a z braku ludzi do pracy, bo wszyscy szybko odchodzili, nie wyrabialiśmy się i tak zostało, przecież dawałyśmy sobie radę).

Nad tą kuchnią znajdowały się pokoje, i widać było że "coś cieknie", zacieki były coraz większe, zimą zrobił się grzyb.

Ale po no naprawiać? No właśnie po co?!
Zaczynam sobie zmianę w jakąś sobotę bodajże, byłam pierwsza w pracy coby cały burdel otworzyć, odebrać dostawy, takie tam obowiązki.

Wchodzę do "małej kuchni" jak ją nazywaliśmy....... ZONK!
Na podłodze która wtedy wyglądała jak brodzik, leżał w strzępach cały sufit, wisiały rury, kable. Zaświecona lampa leżała wśród tego bajzlu dodając złowieszczości.
Z pracownikami którzy pojawili się po mnie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki :)

Wyłączyłam lampę i dzwonię do szefostwa. Nic - brak odpowiedzi. Pojawili się w pracy zgodnie z grafikiem. Moje im co się stało, idę z nimi do kuchni. Zapalają światło żeby lepiej widzieć i drą ryja:
- Co ja zrobiłam? (Ja??) Dlaczego to spadło?
Pytam się gdzie są korki żeby wszystko powyłączać zanim kogoś porazi - nie wiedzą!
- Po co powyłączać? Przecież korki same wybiją jak będzie spięcie!
To że te cholerne korki nie wybiły jak sufit spadł i jak się okazało, popaliło się kilka rzeczy, świadczy najlepiej o stanie "instalacji".

Najlepsze zostawiłam na koniec:
Szefowa kazała mi ten syf posprzątać! Nie wyłączyli korków, bezpiecznie przecież. Na moje protesty że się boję, wyśmiali mnie!

Skończyło się tak, że kucałam w wodzie po kostki, zbierając kawałki regipsu i rozmokniętej płyty wiórowej.
Mopa nie mieliśmy. Zbierałam wodę szufelka (od takiego kompletu do zamiatania podłogi) i ręcznikami...

Zostawię to bez komentarza.

Ps. Z tego co wiem od ludzi którzy tam pracują, sufit nigdy nie został naprawiony.

Jeśli ktoś jest ciekawy jak zmywaliśmy podłogi, zapraszam do mojej pierwszej historii: http://piekielni.pl/51697

Dzisiaj już bym się nie dała tak wykorzystywać, człowiek się uczy na błędach. Rzuciłam tą pracę z hukiem, ale o tym w innej historii.

gastronomia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 354 (426)

#51795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja była szefowa... Temat rzeka!

Dzisiaj troszkę humorystycznie:
Kiedyś mi nie było do śmiechu ale z perspektywy czasu....
Irlandzka zima - temperatury wahające się w okolicy 2-5'C, pada... BA! LEJE I WIEJE. Kto był ten wie, że nie ma sensu nawet parasola nieść ze sobą, bo połamie (swoją drogą to tutejsza zima kojarzy mi się z widokiem roztrzaskanych parasolek na poboczach), czysta depresja jednym słowem.

Był sobie styczeń, pogoda jak powyżej, każdy spłukany po Świętach, wiec na mieście nic się nie działo.
Utargu brak, wiec szefowa szaleje. Oszczędza gdzie się da. Wyłącza ogrzewanie w B&B, skraca czas grzania wody (było jej tyle że wystarczało na kilka talerzy-zmywarki brak oczywiście) i zabraniała włączać nawet jeśli będą klienci bo "dla jednego pokoju się nie opłaca". W ogóle to otrzymujemy rozkaz że mamy myć w zimnej wodzie.

Samo mycie naczyń w zimnej (czy letniej) wodzie? Nie mam nic przeciwko, bo skóra na dłoniach się tak bardzo nie niszczy. Ale nie przy temperaturze 2'C?!?!
Wróć! Kłamię! Zmierzyłam temp. powietrza w knajpie: było pomiędzy 5-9'C.
Dlaczego? "Bo drzwi mają być otwarte!, żeby klienci wiedzieli że mogą wejść!" I to nic że w oknach 3 diodowe znaki "OPEN, OPEN, OPEN". Trzy!!! Drzwi mają być otwarte.
Wyobraźcie sobie że stoicie i kroicie zimne mięso. 8-/ brrrrr

I tutaj przechodzimy do akcji właściwej:
Klientów w B&B nie było wcale, pokoje były obskurne, pogoda do pupy, zimno, turystów brak.
Aż tu nagle: Wchodzi parka czarnych - co ważne jak się później okaże,(poprawie politycznie: Afroamerykanów, jak zwał tak zwał, nic do czarnoskórych nie mam a ci naprawdę mili byli).
Pytają o pokój, pokazuję im najlepszy jaki mieliśmy - duży, jasny, w dobrym stanie.
Biorą na jedną noc, płacą, dostają klucz...
I tutaj teoretycznie sprawa powinna się zakończyć. Powinna.

Był późny wieczór, wiec zamknęłyśmy knajpę, poszłyśmy do domów.

Następnego dnia przychodzę, szefowa (wk...) Zła. Nawet się nie zastanawiałam o co, bo to babsko zawsze było złe.
Nagle drze mordeczkę:
- Czarnuchy (Niggers - obraźliwie o czarnych), chciały żeby kasę im oddać. Wyspali się, a potem przyszli żeby kasę im oddać! Czarnuchy!
- Dlaczego? Co się stało?
- Mówili że zmarzli! Że ciepłej wody nie było!
TO NIE MOJA WINA ŻE Z NIGERII SĄ I IM ZIMNO!!!! (od nigger-czarnuch)

Pozostawię bez komentarza.

gastronomia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 481 (581)

#51748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wspomniałam wcześniej, od 6 lat mieszkam w Irlandii. Dużo się działo podczas mojego pobytu tutaj. Kilka razy zmieniałam pracę, przy czym najdłużej jak do tej pory pracowałam w meksykańskiej restauracji.
I muszę przyznać że to był przysłowiowy Meksyk, wszystko za sprawą właścicielki, która gdy zaczęła się recesja wróciła do regularnej pracy w tej knajpie. Miałam to szczęście, że pracę zaczęłam po około roku od jej powrotu.
Szefowa - tak ją będę tytułować żeby przypadkiem nie przeklinać, nie miała zielonego pojęcia o tym co i jak, w związku z tym każdy dzień to była męczarnia.
Czemu? - zapytacie.
Dzisiaj opowiem o OSZCZĘDNOŚCIACH:

1. Pracownicy:

* Po co zatrudniać więcej osób jeśli 2 dają radę?
Szefowa miała dwie restauracje (meksykańska i taką jadłodajnio-kawiarenkę) i B&B (pensjonat?) w tym samym budynku.
O ile te tej "kawiarence pracowało 2 ludzi i tylko to mieli na głowie, tak my musieliśmy zajmować się knajpą, B%B, główną kuchnią i całym budynkiem ogólnie.
W związku z powyższym byłam: kelnerką, kucharką, sprzątaczką, recepcjonistką, pokojówką, praczką, menadżerem i popychadłem bo wszystko zawsze było źle.
Ludzie nie wytrzymywali tam długo. O ile przeszli przez trening i spodobali się szefowej (ok. 20% ogółu) sami zazwyczaj "nie pojawiali" się któregoś dnia i sama się im nie dziwię. W ciągu 2,5 roku pracy tam przewinęło się przez tą knajpę ze 100 osób (jak nie więcej).
*Dodam że szefowa nigdy nie płaciła za pierwszy dzień, ale szczytem chamstwa było zatrudnienie Pakistańczyka, który był naprawdę dobry, i nie zapłacenie mu za cały tydzień.
Co się z nim stało, to materiał na osobną historię.

2. Jedzenie.
* Nic się nie mogło zmarnować!
Stare grzyby? Papryka? Ścinki z pomidorów? Do zupy!
Coś się psuło? Trzeba było obkrajać tak żeby jak najwięcej zużyć. Broń boszzze jak obciąłeś za dużo.
Spalony ryż, fasolki, groszek, sos? Przecież się nie wyrzuci. "Ludzie nie wyczują" - serio? Bo ja czułam jak tylko otwarłam pojemnik z podgrzewacza. Oj ta szefowa potrafiła spalić wszystko.
Wyrzucając starocie na koniec zmiany musiałam się z tym kryć.

3. Sprzęt.
Jakiś sprzęt się spalił albo nie działa? To wina pracownika!
Chcieli mnie zwalniać za:
- zepsuty podgrzewacz (bain marie) - wtyczka się spaliła razem z przedłużaczem ze sklepu po 2e do którego były podłączone same żrące prąd kobyły.
- suszarkę na ubrania - która zwyczajnie się złamała po kilku latach/miesiącach obciążania jej mokrymi ręcznikami.
- za sufit który spadł pod wpływem cieknącej wody (sufit z płyt wiórowych i regipsu bodajże - nie znam się)
- za spalone "światło" - coś się przepaliło i siadło oświetlenie w całej kuchni.
- jedna z dziewczyn została zwolniona bo szefowa przeładowała suszarkę i ustawiła za długo czas suszenia, i najzwyczajniej w świecie spalił się stary suszarko-grat
- inna dziewczyna już po moim odejściu została obwiniona o zepsucie pralki (15 letniego grata.)

Warto tutaj dodać że od wielkiego dzwona szefowa kupowała nam nowe gąbki czy takie druciaki do szorowania grila - bo drogie. Zdarzało się że jednej używaliśmy z miesiąc.

4. Inwestycja w mopa.
Haha - żartowałam. Nie mieliśmy mopa. Ani wiaderka do tego przeznaczonego.
Zapytacie jak myliśmy podłogi? Ścierkami które wcześniej używaliśmy do garów, w wiaderku które używaliśmy do przechowywania żywności, i proszkiem do prania (swoją drogą świetnie złaził brud i tłuszcz z podłogi).
Ścierki się prało i następnego dnia używało do garów a wiadra do sosów chociażby. Szybko dałam sobie spokój z odkładaniem wiader na bok czy praniem ścierek osobno, bo wiadra i tak mieszali z "czystymi" a za pranie ścierek osobno zostawałam okrzyczana-delikatnie mówiąc (na koniec dnia wrzucało się ścierki do prania, a potem rano rozwieszało).

gastronomia szefowa

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (557)
zarchiwizowany

#51958

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam dwie fretki :)

Dzisiaj będzie o tym dlaczego już ich nie wyprowadzam na spacerki. Będzie długo - uprzedzam :)

Fretki uwielbiają tarzać się w trawie, pogrzebać w trocinach pod krzewami czy zwyczajnie pobiegać sobie, ale ostatnimi czasy lepiej dla nich gdy siedzą w domu.
Warto dodać że moje bachorki są w pełni nauczone do mieszkania w apartamencie, maja kuwetę, klatkę i na spacery chodziłam tylko rekreacyjnie.

Chciałabym dodać że fretki to zwierzaki "nocne", które pomimo iż przyzwyczajają się do trybu życia właściciela, na spacery lubią wychodzić wieczorami. Tak też z nimi wychodziłam.

Dlaczego już nie wychodzę??? Odpowiem w 3 punktach, na najbardziej piekielnym kończąc!

1. Dzieci i dorośli.

Nietypowe zwierze wzmaga zainteresowanie. Wręcz niezdrową sensację!
I czasmi jest to miłe i naprawdę mam dużo cierpliwości, by odpowiadać na wszyskie pytania. Ale nie 50x podczas godzinnego spaceru! Już się nawet zastanawiałam czy może powinnam robić konferencje jakieś? Brać laptop z prezentacją w power poincie? Nosić ulotki przy sobie?
Typowe pytania:
- A co to jest?
- A co to coś je? / Czym je karmisz?
- W domu je trzymasz? (+ 100 pytań co i jak w domu)
- Polujesz z nimi?
- Rozmnażasz je?

Przy czym w związku z bliskością placu zabaw często to były tabuny dzieciaków, które rzucały się z łapami do fretek.
I tutaj warto nadmienić że samczyk jest bardzo przyjazny, ale samiczka nielubi obcych, akceptuje tylko mnie i mojego chłopaka a każdego obcego potrafi dosyć boleśnie ugryźć.
Boją się też tych grup rozwrzeszczanych, piszczących dzieci.
Do dzieci to nie przemawia, podbiagają, rzucają się z łapami do freciszonów a dopiero potem pytają:
plus:
- A mogę pogłaskać?
- Mogę wziąć na ręce? )mając samczyka na rękach, całe szczęście że samczyka)
- Mogę zrobić zdjęcie?


2. Psie kupy!

Jak już napisałam we wcześniejszej historii, właściciele psów mają głęboko gdzieś sprzątanie po nich, a że upodobali sobie owczarki, labradory i inne "DUŻE" rasy.... No właśnie!

Moje fretki mogłyby utonąć w tych gównach, tyle ich jest!!!
(nawet na środku boiska czy placu zabaw!!!)


3. Najbardziej piekielnie! Psy i ich właściciele!

Idioci jednym słowem.

Zawsze wyprowadzałam dzieciaki na środek łąki czy boiska żeby tam się pobawiły. Raz że gówien mniej, to również trawa mniej udeptana wiec mogły się wytarzać czy "pływać stylem fretkowym".

Na środku łąki było też spokojniej, bo właściciele psów chodzili głównie ścieżkami dookoła.
Myślałam, naiwnie, że jak ja nie będę komuś wchodzić w drogę to inni też mi dadzą spokój i troszkę zrozumienia.
Psy reagowały bardzo agresywnie na zapach fretek!

Mimo wszystkich "środków ostrożności", musiałam mieć oczy dookoła głowy, bo praktycznie żaden pies nie był na smyczy! Chart czy labrador potrafi bardzo szybko podbiec, a w takich syt musiałam brać fredoty na ręce, i modlić się żeby samemu nie oberwać.

Kilkukrotnie jakiś pies podbiegła tak szybko że musiałam ratować dzieciaki ciągnąc je za smyczki w górę bo nie miałam nawet ten sekundy żeby się schylić. Cud że nic im się nie stało!

Absolutnym hitem był facet który jadąc rowerem, wyprowadza dwa dalmatyńczyki, zawsze na smyczy. Dosyć agresywne bo wielokrotnie widziałam jak warczały na inne psy czy ludzi (często tamtędy chodzę i widzę faceta).
Facet jechał dosyć szybko jak zwykle, obok biegły dalmatyńczyki. Wczuły moje fretki, i wyrwały się facetowi prawie go wywracając! były jakieś 30m odemnie, schyliłam się po samczyka, szarpnęłam samiczką do góry i psy już były przy mnie, skacząc i próbując ugryźć freciaki!!!!!
Takiej paniki u maluchów w życiu nie widziałam! Byłam podrapana do krwi!!!
Facet podbiegł i odciągnął bestie, ale ile strachu się najadłam to moje!

Dziękuję wszyskim którzy dotrwali do końca :)

park

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (69)

#51697

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zacznę od tego że od prawie 6 lat mieszkam w Irlandii, nie narzekam, ale na piekielność natrafiam cały czas... a to pod postacią pracy/szefów, związków, wynajmowanych mieszkań, klientów.... zacznijmy po kolei.

Jakoś tak się w Polsce przyjęło że osoby pracujące za granicą siedzą na garnku złota.... To już nie to samo co było za komuny gdy królowały dolary albo marki i osoby zza granicy naprawdę miały kasę. Cóż - mit w narodzie żywy.

Jesienią 2011 roku, moja kuzynka, z którą nigdy blisko nie byłam, urodziła dziecko. Bodajże chłopczyka, ale tak naprawdę nie wiem - niech będzie dziecko.

Szukali chrzestnych według określonych kryteriów.

Przyjechali do domu moich rodziców, żeby pytać ich czy zostanę chrzestną. Dodam tutaj, że jestem dorosła samodzielna osobą i decyduję sama o sobie.
Rozumiem że w Polsce jestem rzadko, mało osób ma mój numer komórki. Moja mama też to rozumiała - dała im mój numer i kazała dzwonić...

Nie dzwonili. Nawet nie napisali smsa. Nie wspominając nawet o mailu czy wiadomości na facebooku/nk.

Czekałam jak się sprawa rozwinie ale żeby nie skłamać nie uśmiechało mi się być chrzestną - powodów było mnóstwo: jestem niewierząca od jakiś 10 lat i wszyscy o tym wiedzą, rzadko bywam w Polsce, uczyłam się wtedy i studiowałam i choćbym nawet chciała to nie mogłam itd. itp. wiele powodów.

W międzyczasie cisnęli moją mamę żebym przyjechała do Polski, bo w Boże Narodzenie chcą ochrzcić dziecko.

Czekałam i się doczekałam - w styczniu zadzwonili zapytać kiedy przyjadę, bo chcieli w końcu ochrzcić (Przypominam - nikt mnie o zdanie nie pytał). Powiedziałam im jasno i wyraźnie że to ze mną się załatwia takie sprawy, że będę w Polsce najwcześniej w okolicy czerwca. I że jestem niewierząca.
Czego się dowiedziałam? Że wszystko jest ok, że oni zapytają księdza co i jak i oddzwonią..... Długo nie oddzwaniali.

Wpadli przy jakiejś okazji do mojej mamy, powiedzieć jej że mogę zastać chrzestną na odległość jeśli jakieś zgody im podpiszę! Naprawdę nie wiem co i jak. Jak oni to załatwili, bo moja przyjaciółka przeszła przez piekło, żeby zostać chrzestną bratanicy. Potrzebowała między innymi zaświadczeń od księdza, że chodzi na msze i jest katoliczką.
Naprawdę do tej pory się zastanawiam czy oni aby na pewno są zdrowi na umyśle i co tak naprawdę chcieli osiągnąć poza wkurzeniem mnie doszczętnie.

Cóż sprawa skończyła się tak, że gdy w kwietniu, od wielkiego dzwona, zadzwonili zapytać czy będę w czerwcu na chrzest, dostali ostry opiernicz za całe ich zachowanie, za tą dziecinadę, męczenie mojej mamy i za to że pomimo iż planowali zrobić mnie chrzestną, nikt mi nawet nie powiedział czy to chłopak czy dziewczynka...
Wiecie jaką mieli wymówkę? Bark zasięgu!
Pozostawię to już bez komentarza.

rodzina kuzyni chrzestni polska

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (773)

1