Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Carima

Zamieszcza historie od: 7 maja 2015 - 10:09
Ostatnio: 21 czerwca 2020 - 22:32
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 857
  • Komentarzy: 348
  • Punktów za komentarze: 2864
 

#81428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Takie wspomnienie piekielności szkoły.
Ostatni wpis pana Tomasza ze strony "Nauka to lubię" o przeciążonych uczniach, konkretnie fragment o kładzeniu się na podłodze po powrocie ze szkoły do domu, przypomniał mi własne doświadczenia z tym związane.

Od 1 klasy podstawówki chodziłam do szkoły pieszo nieco ponad kilometr. W klasach 1-3 były "zestawy podręczników". Grube tomiszcza, z równie grubymi "ćwiczeniami" i trzeba to było dźwigać codziennie, niezależnie od lekcji, bo były do wszystkiego.
Do dzisiaj pamiętam, jak po przyjściu ze szkoły sama leżałam czasem po pół godziny na twardej podłodze, żeby poczuć trochę ulgi, bo ból górnej części kręgosłupa był straszny. Niekiedy będąc w 2/3 drogi do domu musiałam zdjąć plecak i się wyprostować chwilę (przy tym obciążeniu musiałam chodzić zgarbiona jak Tofik, żeby nie polecieć na cztery litery). I często już łzy z bólu ciekły.

W późniejszych klasach ciężar już zależał od lekcji w danym dniu, poza tym w okresie wiosennym i jesiennym dojeżdżałam rowerem, więc plecak na bagażnik i nie ma problemu. Jednak zimą często dostawałam "minusy" za brak ogromnego podręcznika dajmy na to historii, kiedy musiałam mieć ze sobą jeszcze 4 inne równie grube od matematyki, polskiego czy przyrody. Zwyczajnie wiedziałam, że nie dam rady ich wszystkich przetransportować na plecach w jedną i drugą stronę, zwłaszcza jak jeszcze leżał śnieg, albo było ślisko.

Nie wiem, czy to była reguła, bo szkoły nie mają identycznych podręczników, ale te nasze naprawdę były pokaźne, bo były całoroczne, a nie na jeden semestr.

Pamiętam też, że na badaniach w 1 klasie miałam idealnie prosty kręgosłup, a po badaniach gdzieś w połowie zaczęła mi się kreować skolioza.
Mówiło się wtedy, że dzieciaki dostają skrzywień od siedzenia przy komputerach. Ja komputer w domu miałam dopiero gdzieś pod sam koniec podstawówki, a styczność z komputerem ciotki po godzinkę - dwie raz na kilka dni. Za to spędzałam większość wolnego czasu na dworze. Obalam teorię.

szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (209)

#80628

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmowałam kiedyś pokój w mieszkaniu w 10-piętrowym bloku z trzema innymi lokatorami, też studentami. Akurat w tym okresie były remonty i, nie przedłużając, powstawiali nam nagle drzwi do korytarzy na każdym piętrze, oddzielające je od klatki schodowej. Co ciekawe, winda nie była w żaden sposób oddzielona, więc można było ominąć nią te drzwi i dostać się wszędzie, a nie oszukujmy się, mało kto wchodzi schodami powyżej 5. piętra, jeśli winda działa.

Pojechałam sobie z racji wolnego do domu rodzinnego na niecały tydzień. W tym czasie został nam dostarczony do skrzynki jeden klucz do tych nieszczęsnych drzwi. Lokator zobowiązał się do dorobienia kluczy dla wszystkich - czekały w mieszkaniu.

Pech chciał, że wróciłam z domu jakoś z rana w dzień roboczy, żeby zdążyć spokojnie na jakąś wizytę u lekarza (2 godziny zapasu) i akurat przez najbliższe 4 godziny winda była nieczynna z powodu remontu. Biorę więc walizkę pod pachę i taszczę się z nią, laptopem w torbie i plecakiem po schodach na 7 piętro, z nadzieją, że drzwi do korytarza ktoś zostawił otwarte, tak jak na większości klatek.

Oczywiście nie. Zamknięte. Dzwonię po lokatorach - dwoje na uczelni, trzeci w pracy, nawet nie odbierał. No nic, mam 2 godziny, poczekam, a nuż ktoś przyjdzie z kluczem. Przechodziła jakaś pani z piętra wyżej i próbowała mi otworzyć swoim kluczem, jednak okazało się, że każde piętro ma inny zamek. Rozłożyłam się na schodach jak bezdomna i przeglądam internety. Czekałam tak ponad godzinę, w końcu czas do lekarza się zbliżał.

Całe szczęście znajoma mieszkająca niedaleko była w domu - mogłam u niej zostawić wszystkie moje tobołki, ogarnąć się i jechać do tego lekarza. Jak wróciłam, winda była już czynna i bez problemu dostałam się do mieszkania, od razu biorąc dorobiony klucz - jednak nigdy go nie użyłam, bo protesty mieszkańców sprawiły, że jakieś 2 tygodnie później zamki w drzwiach zostały usunięte. Ktoś chyba zrozumiał, że kiedy winda działa, to te drzwi chronią co najwyżej przed wietrzeniem korytarza oknami przy schodach. A szkoda, czekałam jeszcze na zamontowanie zamków w drzwiach windy na każdym piętrze, albo odgrodzenie jej jakąś kratą.

Na takie bezsensowne pomysły idą pieniądze właścicieli mieszkań.

blok

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (111)
zarchiwizowany

#80355

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Szukałam wówczas pracy dorywczej na wakacje - celowałam w pracę na produkcji. W zasadzie wysyłałam CV tylko wtedy, kiedy w ofercie było "praca dorywcza". Z pewnych przyczyn nie mogłam podjąć pracy stałej - potrzebowałam elastycznego grafiku.

Jedna z ofert mi się szczególnie podobała. Kilkanaście kilometrów od miasta wojewódzkiego, w którym pomieszkuję na czas studiów. Oczywiście o zarobkach w ogłoszeniu nic nie napisali, ale oferowali dojazdy busem dla pracowników za darmo z kilku miejsc w mieście - m.in. dosłownie kilkadziesiąt metrów od mojego lokum. Bajka.
Do tego oddzwonili niedługo po złożeniu CV, więc pojechałam do agencji pracy na rozmowę. Byłam na miejscu kilka minut przed czasem, panie w biurze kazały mi usiąść i chwilkę poczekać.

Siedziałam i chcąc nie chcąc słyszałam jak rozmawiają. Rozmawiały z tego, co wywnioskowałam o firmie, w której miałam zacząć pracę. A konkretnie o tym, że owa firma odmówiła płacenia za busa dla pracowników od przyszłego miesiąca i teraz jest problem, bo kilkudziesięciu pracowników nie będzie miało jak dojeżdżać - komunikacja publiczna w tamtym miejscu praktycznie nie istnieje, a nie każdy ma samochód, bądź możliwość zabrania się z kimś. Najtańsza firma przewozowa podobno zgodziła się jeździć za 140zł za kurs (podjeżdża pod firmę, wysadza jedną zmianę, czeka na tych, co właśnie zmianę kończą i ich odwozi).

Ale agencja pracy nie zapłaci, firma też nie, więc trzeba zaproponować pracownikom, żeby się sami zrzucali na busa. Jedna z pań była przekonana, że to świetny pomysł, druga przekalkulowała, że w zależności od tego ile osób danego dnia będzie jechało (bus jak dobrze pamiętam chyba mieścił max 20 osób), wyjdzie najtaniej 7zł/os w najbardziej optymistycznym scenariuszu, po czym dodała, że to w zasadzie godzina darmowej pracy dla pracownika (wtedy dowiedziałam się, że stawka to ok. 10zł brutto). Ale zdarza się, że jedzie 5 osób, czasem 15, no różnie, zależy od brygady i ludzi pracujących dorywczo.

Jakoś wtedy przyszła po mnie pani od rekrutacji i zaprosiła do drugiego pomieszczenia. Chyba uświadomiona, że słyszałam tamte rozmowy przyznała, że darmowy dojazd jest nieaktualny i czy mam możliwość dojechać samodzielnie. No niespecjalnie, nawet nie mam samochodu. Zaproponowała jeszcze pracę stałą w mieście, też na produkcji, ale szukałam jednak dorywczej, więc podziękowałam.

Dla mnie samej - piekielność żadna, pogoda ładna była to przynajmniej zaliczyłam spacerek z mieszkania do agencji i z powrotem. A pracę ostatecznie znalazłam jaką chciałam - za takie same zarobki co prawda, ale blisko. Tylko do dziś się czasem zastanawiam, co w końcu wymyślili dla tamtych pracowników...

agencja pracy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 20 (50)

#79687

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z przychodni.

Czekam na moją kolej u lekarza w prywatnej przychodni (świadczącej też usługi NFZ) w małym miasteczku. Przyszłam pół godziny wcześniej, przede mną 5 osób, lekarz "trzyma" jednego pacjenta średnio 20-25min, więc spędziłam tam nieco ponad półtorej godziny. Pomieszczenie dosyć małe - ot recepcja, którą obsługuje jedna pani i z 15 krzeseł dla pacjentów.

Jestem dosyć cierpliwa - ot przyzwyczajona do czekania, więc słuchawki na uszy (takie zaczepiane na ucho - (nie)stety nie tłumią zupełnie dźwięku otoczenia - co bardzo w nich lubię, bo zawsze słyszę jak ktoś coś do mnie mówi, ale czasem jest to jednak wada) i czekam. Już po chwili zaczęłam marzyć o takich wielkich słuchawach ochronnych, jak do pracy w hałasie. Dlaczego?

Telefon w recepcji miał najbardziej piskliwy, denerwujący dzwonek, jaki w życiu słyszałam. Albo po prostu po słuchaniu go bez przerwy przez dobre pół godziny - uznałam, że taki jest. Przerwy pomiędzy kolejnymi telefonami trwały po kilka-kilkanaście sekund. A pani z recepcji? A coś tam powoli wypełniała, później gdzieś poszła, pogadała chwilę z koleżanką, pochodziła po gabinetach z papierami. Bez pośpiechu, sielanka. Kompletnie ignorowała dzwoniących. W końcu mniej więcej pół godziny później odebrała, odpowiedziała na pytania rozmówcy i gdzieś sobie poszła. Zabójczy dźwięk telefonu rozbrzmiewał wciąż na nowo przez kolejne długie minuty.

W sumie w trakcie mojego pobytu w poczekalni, odebrała telefon tylko 2 razy. Jako iż jest ona jednocześnie kierowniczką tej przychodni - a z komentarzy innych oczekujących wnioskuję, że nie raz, nie dwa próbowali z nią rozmawiać o tym problemie z marnym skutkiem, pora chyba wysmarować skargę gdzieś wyżej. Później się człowiek dziwi, że dodzwonić się nie można. Chociaż pewnie wyprze się babsko, że miała dużo pracy i nie mogła odebrać... Ale spróbować warto.

przychodnia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (162)

#74020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się krótka historia wakacyjna sprzed około 11 lat.
Pojechałam z kilkoma osobami z rodziny nad jezioro - m.in z ciocią i kuzynką wówczas już pełnoletnią (ja byłam jeszcze w podstawówce).
Ciocia wykupiła mi i kuzynce 45 minut roweru wodnego, więc wsiadamy i oglądamy sobie okolicę.

Problem był taki, że zapomniałyśmy zegarka i nie miałyśmy pojęcia ile czasu mija - nasz błąd (mogłyśmy ustalić znak z ciocią o machaniu do nas pod koniec czasu, ale kuzynka zwykle miała ze sobą telefon w woreczku strunowym w tzw. "nerce". O jego braku zorientowałyśmy się gdzieś na środku jeziora). Na szczęście ciocia stała na pomoście, przy którym była stacja tych rowerów. Postanowiłyśmy podpłynąć w jej stronę zapytać ile czasu zostało, bo może zdążymy jeszcze w jedno miejsce podpłynąć.

Podpływamy bliżej i jak już byłyśmy na tyle blisko, żeby zapytać o godzinę, kobieta wypożyczająca rowery wyłowiła linkę od naszego i przywiązała do słupka. Ciocia na to, że mamy jeszcze 15 min. Dostaje odpowiedź "jak przypłynęły to już przepadło". To może zwrot pieniędzy za 15 min? "Nie, opłacone było 45, mogły pływać dalej".

Na nic się zdały próby negocjacji i wytłumaczenie potrzeby sprawdzenia czasu. Ciocia machnęła ręką, żeby sobie nerwów nie psuć na wakacjach i do końca wczasów reszta rodziny - chyba z 12 osób jak dobrze pamiętam chodziło na rowery wodne 2km dalej, gdzie obsługiwał znacznie milszy pan, lub jego syn.

rowery wodne

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 288 (302)

#72731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przestrzegam przed zakupami w sklepach z elektroniką.

Od jakiegoś czasu polowałam na jeden konkretny model telefonu "z niższej półki". Wybrałam taki, który ma wszystko co potrzebuję i za niego nie przepłacę. Nie chciałam zamawiać przez Internet, bo jednak kilka setek trzeba wysłać, a z kurierami jest różnie.

Sprawdzałam w kilku sklepach w mojej okolicy i tylko w jednym (niewielki punkt popularnej sieci na N) znalazłam dokładnie ten model, nawet od ręki dostępny. Jeszcze pobawiłam się chwilę modelem z wystawy, żeby upewnić się, że to dobry wybór. Zadowolona już wyciągam rękę po kartę... Nie można kartą - awaria terminala. Okej, to idę kilka ulic dalej do bankomatu, wypłacam pieniądze, wracam.

Sprzedawca poszedł po telefon i chwilę nie wracał. Jakieś przeczucie kazało mi sprawdzić, czemu wyjęcie pudełka z telefonem tyle trwa. Jeśli sprawdzał zawartość opakowania, to chyba spokojnie mógł to zrobić przy mnie...
Idę do części z telefonami i widzę, że pieczołowicie pakuje mi model wystawowy! Za cenę normalnego, nieużywanego telefonu. Raczej nie zamierzał mi o tym powiedzieć.

Podziękowałam za taką usługę mówiąc, że jakbym chciała używany telefon, to bym poszła do komisu. Wspomniał, że może zamówić nowy, jeśli się tak upieram, ale ja już zmierzałam w stronę drzwi. Ostatecznie wpłaciłam pieniądze z powrotem na konto, zamówiłam ten model przez Internet i nawet zaoszczędziłam kilkanaście złotych, a dostawa przebiegła bez problemów.

sklep z elektroniką

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (262)

1