Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Chantall

Zamieszcza historie od: 20 października 2016 - 21:29
Ostatnio: 11 stycznia 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 6 z 6
  • Punktów za historie: 983
  • Komentarzy: 111
  • Punktów za komentarze: 483
 

#80226

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obserwacja z pociągu podmiejskiego.

Jedzie tata z synkiem. Synek miota się po całym wagonie, tłucze siedzeniami (rozkładane), jak tylko pociąg podjeżdża na stację, staje w drzwiach i nie można wysiąść/wsiąść. Tatuś cały czas mówi, ale dzieciak ma go w czterech literach.

Po drugiej stronie wagonu siedzi jakiś mężczyzna czytający książkę. Nic nie mówi, twardo czyta. W końcu dzieciak usiłuje otworzyć krzesełko koło niego, nie udaje się więc próbuje mocniej i wali faceta w nogę. Gość podnosi głowę, patrzy na ojca i czeka. Dalej nic nie mówi. Ojciec oczywiście nie reaguje. Za drugim razem gość ma dość, blokuje krzesełko i dość energicznie zamyka. Tatuś wybudza się z letargu i mówi:
- Synku, chodź tutaj, bo tam jakiś nerwowy człowiek siedzi.

Facet nic nie mówi, ale pogarda na twarzy mówi sama za siebie. Tatuś zbiera synka i wysiadają, trzy stacje przed miejscem docelowym. A mi nasuwa się pytanie, czy naprawdę nie można dziecka wychować?

Pociąg

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (150)

#80100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hobbystycznie robię biżuterię. Głównie dla siebie. Kiedyś robiłam też dla znajomych, ale po trzech ostatnich akcjach już tego nie robię.

Akcja nr 1:
Koleżanka z którą kontakt urwał się po studiach cudownym zrządzeniem losu, odnalazła mnie na portalu społecznościowym dla profesjonalistów. Pogadałyśmy trochę i nagle propozycja: "A może byśmy się na kawę spotkały?". W sumie czemu nie, to był moment, w którym poruszałam się głównie na trasie dom-praca-dom-praca-praca-dom. Warto zatem wyjść do ludzi, zobaczyć, że tam też istnieje życie.

Umówiłyśmy się w Złotych Tarasach, bo to w sumie samo centrum miasta, nawet średnio rozgarnięta, orientująca się na Pałac Kultury, osoba znajdzie. Trochę poplotkowałyśmy, powspominałyśmy wspólnych znajomych i nagle koleżanka pyta:
- A skąd masz takie ładne kolczyki?
Zgodnie z prawdą odpowiadam, że sama sobie robię.
- O, to może i mi zrobisz?
- Jasne, tylko musisz elementy wybrać, ja je potem kupię i oddasz mi kasę.
- Ale jak to?
- Normalnie, będę zamawiać za dwa dni różne rzeczy dla siebie, ty sobie wybierzesz jakie te kolczyki chcesz to dołożę do zamówienia.
- Ale to ja myślałam, że to będzie za darmo.
- Ok, wtedy możesz kupić wszystko sama i przynieść do mnie.

EFEKT: Foch nieziemskich rozmiarów i obraza na cały świat. Bo nasza wspólna koleżanka Anna jej powiedziała, że będzie za darmo. Tylko jakoś moja cudownie odnaleziona przyjaciółka wygodnie przemilczała fakt, że Anna dała mi całą siatkę naszyjników, bransoletek i innego "śmiecia", który u nich w sklepie nie schodził, a ja go sobie mogłam rozmontować na elementy.

Akcja nr 2:
Młoda matka, z rodziny, chciałaby sobie dorobić w czasie kiedy będzie siedzieć w domu. Cel chwalebny. Tylko nie rozumiem dlaczego to dorabianie sobie to miało być robienie bransoletek z wykorzystaniem moich materiałów i narzędzi.

EFEKT: Nie zgodziłam się i przez jej część rodziny zostałam wyklęta.

Akcja nr 3:
Dziewczyna która napisała do mnie na FB po tym jak wstawiłam zdjęcia. Znajoma znajomego, ja osobiście jej nie znałam.

Dziewczę napisało, że bardzo ładny komplet (bransoletka+zawieszka na łańcuszek+kolczyki) i że ona by chciała.
- Nie ma problemu, mogę sprzedać ten który wystawiłam.
- A nie, bo ja bym chciała w innych kolorach.
- Ok, nie ma problemu, jakich?
- No, żeby było bardziej niebieskie.

Tu już mi trochę ciśnienie skoczyło. Wykorzystane koraliki były niebieskie, w tym ich typie nie ma koloru bardziej niebieskiego.

- W tym typie koralików nie ma bardziej niebieskiego odcienia.
- Ale ja widziałam.

I dostaję na messengerze zdjęcie zupełnie innego typu koralików.

- Ok, mogę takie zamówić. Czas oczekiwania to 3-4 dni. Przed zamówieniem poproszę o dokonanie wpłaty połowy wartości zamówienia na moje konto w jednym z systemów transakcyjnych.
- Ale ja teraz nie mam pieniędzy.
- To proszę do mnie napisać jak pani będzie miała.

I tutaj usłyszałam jaka to jestem zła i niedobra, bo nie chcę jej pomóc. Ona nie ma pieniędzy a chciałaby mieć coś ładnego. Z ciekawości zajrzałam gdzie pracuje, ale dowiedziałam się tylko, że "Szlachta nie pracuje".

hobby

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (192)

#80098

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne temat oklepany biorąc pod uwagę świeżaki/lidlaki, ale nawet teraz, a minęły dwa dni, nie wiem co powiedzieć.

Pewna sieć sklepów spożywczych ma akcję marketingową. Za określoną liczbę wydanych złotówek dostajesz naklejki, które potem możesz wymienić na nagrody. Jeszcze jakiś miesiąc temu naklejki dostawało się luzem - jeden rodzaj na nagrodę X, drugi - na nagrodę Y. Teraz sieć zmieniła zasady i oprócz naklejek na nagrody daje też jakieś naklejki ze zwierzątkami. Wszystko zapakowane w papierową saszetkę.

Jako, że sklep jakiś wielki nie jest, sprzedawczynie znają większość ludzi przynajmniej z widzenia. A ponieważ byłam tam po raz pierwszy od zmiany, sprzedawczyni poinformowała mnie, że te naklejki to dla dzieci. Ok, myślę - nie mam własnych dzieci, ale w rodzinie coś tam się pęta to oddam, może się spodoba, może nie. Nie moja sprawa.

Odchodzę od kasy, pakuję zakupy i czuję jak ktoś mnie stuka w ramię. Odwracam się, a tam matrona 60+, która do mnie wyskakuje z tekstem:
- Ja cię znam, ty nie masz dzieci. Oddawaj te naklejki.

O, kochana tak się bawić nie będziemy.
- Mam - odpowiadam grzecznie i spokojnie.
- Nie masz. Bo ty to zboczona jesteś. Dwie kobiety pod jednym dachem to niemoralne jest.
- No i co? - już mniej grzecznie i z większym naciskiem na poszczególne słowa.
- W piekle się spalisz. Nierządnica.
- Przynajmniej JA mam trochę zabawy w domu. A pani?

Dobrze, że panowie budowlańcy stojący w kolejce zaczęli się śmiać, bo chyba by się pani na mnie z łapami rzuciła.

I tak się zastanawiam tylko co pani miała w głowie żeby obcą osobę zaczepiać.

sklepy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (164)

#78917

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie moja, ale opisana za zgodą kolegi.

Dwa lata temu kolega wrócił z wyjazdowej pracy i zatrudnił się na stałe w jednej z firm w stolicy. Za stałym zatrudnieniem poszła decyzja o zakupie mieszkania. Kolega od początku zdecydował, że nie będzie kupował mieszkania w samej stolicy tylko w obrębie obszaru aglomeracyjnego. Jedynym warunkiem było to, że poza komunikacją autobusową ma być co najmniej pociąg. I o sprzedających będzie ta opowieść.

Mieszkanie nr 1:
Ładne, przestronne, nie wymagające remontu, a jedynie niewielkiego odświeżenia. Mankamentem jest to, że znajduje się na czwartym piętrze bez windy, ale cena przystępna, bierzemy. Dwa dni później dzwoni pan agent z informacją, że sprzedający nie odbiera telefonów i ogólnie nie wiadomo co się dzieje. Kolega podejmuje decyzję, ze w takim razie szukamy dalej, bo on nie będzie czekał aż sprzedający się odnajdzie. A powodem nieodbierania przez pana sprzedającego telefonu było to, że on za te pieniądze (190.000 zł) chciał kupić identyczne mieszkanie (ok. 50 m2) w Warszawie, oczywiście nic nie dokładając (dla osób nieznających cen mieszkań w Warszawie - koszt mieszkania 50 m2 to co najmniej 250-300 tys.).

Mieszkanie nr 2:
Trzy pokoje, ok. 45 m2, trzecie piętro bez windy. W mieszkaniu zalega kurz, żyrandol tak oblepiony pajęczynami, że trudno stwierdzić jaki ma kształt, szafy w zabudowie z powyrywanymi drzwiami. Werdykt: generalny remont, ale mieszkanie w porządku, niezły rozkład pomieszczeń, osobna kuchnia. I taka rozmowa:
- A ile pani zejdzie z ceny?
- Nic.
- Dziękuję, panie Krzysztofie (imię agenta) wychodzimy.

Mieszkanie nr 3:
Trzy pokoje, metraż pod 50 m2, też do wprowadzenia po odświeżeniu. Podoba się, więc kolega przechodzi do konkretów:
- Mogę zapłacić x-20.000 zł.
- Dobrze za tyle mogę sprzedać.
Kolega ucieszony, umawiają się do notariusza na podpisanie umowy i wpłacenie pieniędzy.
- Świetnie, a ile czasu po podpisaniu umowy pani potrzebuje żeby się wyprowadzić? (zwykle ten czas nie przekracza 1-2 tygodni, w ekstremalnym przypadku może się przedłużyć do miesiąca).
- No tak, 2-3 miesiące, ale pół roku byłoby najlepiej.
Tak, pani sprzedawała mieszkanie nie mając się gdzie wyprowadzić i zamierzała zacząć szukać dopiero po tym jak kupujący zapłaci całą kwotę. Podsumowując, kolega miałby mieszkanie z którym nie mógłby nic zrobić przez pół roku, a dodatkowo musiałby płacić za wynajem czegoś dopóki sprzedająca nie raczyłaby się wyprowadzić.

Mieszkanie nr 4:
Dwa pokoje, metraż mniejszy, 40 m2, do kapitalnego remontu. Wreszcie mieszkanie, które ostatecznie kupił, ale nie znalazłoby się na liście gdyby wszystko przebiegło gładko. I do teraz, a historię słyszałam niedługo po zakupie, zastanawiam się kto był bardziej piekielny - sprzedający czy agencja nieruchomości.

Właściciel przebywał za granicą, wszystkie formalności załatwiała na podstawie pełnomocnictw osoba z rodziny, pan przyjechał tylko podpisać umowę. Kolega od początku uprzedzał, że przelew będzie realizowany w części z zagranicznego banku (taki przelew może iść nawet kilka dni). Pan sprzedający nie ma z tym problemu, tak wie, że to wydłuży całą sprawę o kilka dni.

Wielki dzień, podpisanie umowy. Nie, pan sprzedający nie może podać swojego konta z Anglii, do umowy musi być podane polskie konto, bo urząd skarbowy, bo coś tam, coś tam. Kolega przypomina, że do konta powinno być subkonto walutowe żeby nie tracić na przewalutowywaniu. Pan sprzedawca potwierdza, że rozumie i zaciskając zęby wychodzi od notariusza i idzie do pierwszego z brzegu banku żeby założyć konto. Wrócił, konto do umowy wpisane. Kolega przypomina, że część płatności będzie realizowana w euro (pan wrócił z jednym numerem konta) Tak, nie ma problemu, w banku mu powiedzieli, że przelew zostanie przyjęty i nie będzie żadnych opłat (niemożliwe, ale kolega już się nie odzywa, bo sprzedający się coraz bardziej denerwuje). Notariusz przelicza po kursie NBP jaka to będzie kwota (dla tych co nie wiedzą, banki posługują się przy przewalutowywaniu przelewów kursem trochę innym). Po podpisaniu umowy kolega zleca obydwa przelewy i jedzie ze sprzedającym i agentami z agencji nieruchomości na przekazanie lokalu. Protokół podpisany, klucze wręczone.

Dopiero teraz zaczyna się piekielność. Pani, która była ze sprzedającym dzwoni rano do kolegi, że pieniędzy jeszcze nie ma. Kolega uprzejmie przypomina, że przelew został zlecony po południu więc dziś powinien być ten realizowany z Polski, na zagraniczny trzeba jeszcze poczekać. Ok, pani rozumie, rozłącza się.

Następnego dnia rano znów telefon, że pieniędzy nadal nie ma. Kolega już trochę mniej uprzejmie informuje panią, że po pierwsze nie jest stroną umowy, a po drugie on uprzedzał, że przelew zza granicy może iść nawet pięć dni. Pani jeszcze trochę marudzi, ale się rozłącza.

Dzień trzeci, znów telefon z samego rana. Że oni chcą wracać do Anglii, a pieniędzy nadal nie ma. Kolega się uprzejmie pyta z kim ma przyjemność, a potem informuje panią, że nic nie wie na temat umowy, którą rzekomo z nią podpisał. A ponadto uprzejmie przypomina, że przelew idzie do pięciu dni, a minęły dwa.

W dniu czwartym pani milczy.

Dzień piąty, telefon od pani, że kwota przelewu zza granicy jest niższa niż na umowie. Tak, bank przeliczył pieniądze po innym kursie i dodatkowo pobrał opłatę za tę operację. I oni chcą żeby kolega dopłacił różnicę. W tym momencie kolega już nie wytrzymał, powiedział, że z panią rozmawiać nie będzie bo nie jest stroną w umowie i się rozłączył. 15 minut później zadzwonił agent, któremu kolega dobitnie wytłumaczył, że ma dwóch świadków (asystentka i notariusz z jego firmy), którzy w każdym sądzie potwierdzą, że mówił o subkoncie i o tym, że przelew będzie realizowany w euro. Ponadto, ma na umowie zapisane że przelewa tyle i tyle zł a w nawiasie dopisek, że w euro jest to taka i taka kwota przeliczona po kursie NBP z dnia tego i tego. I na taką kwotę ma potwierdzenie przelewu ze swojego banku. A także, że jeśli ktoś jeszcze do niego zadzwoni w tej sprawie to zgłosi próbę wymuszenia. Dopiero wtedy wszyscy dali mu spokój i mógł zacząć remont, ale to temat na osobną historię.

agencja nieruchomości

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (179)

#78822

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii #78615 przypomniały mi się moje własne przeboje sprzed kilku lat w jednej z większych sieci księgarń w mieście.

Kupuję dużo książek w papierowych wydaniach. Część to publikacje potrzebne w pracy, część to zakupy dla przyjemności.

I oto ona, długo wyczekiwana pozycja, jest!

Z braku czasu na wizytę w księgarni, o zakup proszę koleżankę. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy po otwarciu książki okazało się, że nie wszystkie strony są wydrukowane. Spoko, paragon mam, wymienię.

Akurat tego dnia mogę podjechać. Idę z panią z POK do półki, przy niej sprawdzam nowy egzemplarz, dziękuję bardzo i zbieram się do wyjścia. Wszystko w porządku, prawda?

Niestety nie, pani zwróconą książkę z błędem druku postawiła na półce, aby zapolować na następnego nieświadomego klienta.

księgarnia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (203)

#75644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa stara, sprzed kilkunastu lat, AD 2001.

Zapisując się na studia trzeba było wybrać język, który będzie nam towarzyszył przez pierwsze trzy lata studiów (podówczas studia były głównie jednolite, a nie najpierw licencjat, potem magister). Ponieważ angielski znałem, uczyłem się go prywatnie od czwartej klasy podstawówki pokierowałem się ułańską fantazją wybierając niemiecki i jako dodatkowy fakultet - rosyjski, którego się uczyłem w szkole średniej.

Potwierdziwszy w dziekanacie, że egzamin kwalifikacyjny z angielskiego mnie nie dotyczy, a z niemieckiego nie muszę go pisać, bo zaznaczyłem, że zaczynam od zera, olałem sprawę i czekałem na początek roku.

Czerwiec sobie był i przeminął, minęły wakacje, i jakież było moje zdziwienie kiedy przyjechałem na inaugurację roku i w swoim planie zajęć znalazłem: Język angielski - grupa początkująca.

Kolejną wizytę w dziekanacie i tekst wielkiej pani sekretarki, że: "Nie, nie mogę zmienić zajęć w trakcie trwania semestru" i "Nie, nie mogę się przenieść do grupy zaawansowanej, bo na teście nie napisałem niczego". Na moją uwagę, że w ogóle nie pisałem testu, bo ta sama pani mi powiedziała, że dla osób wybierających niemiecki nie jest to obowiązkowe, nastąpił wielki foch, a w końcu pani łaskawie stwierdziła, żebym wrócił jak będzie rozliczany semestr.

OK, niech jej będzie, poszedłem do lektorki, porozmawialiśmy sobie od serca, ustaliliśmy plan prac żebym "nie wypadł z obiegu", nie mając styczności z językiem angielskim przez cały semestr. Spoko.

Semestr się skończył, egzaminy zdane, rozliczenie, wizyta w dziekanacie. "Nie, nie może pan zmienić lektoratu w trakcie trwania roku". Co do cholery, wcześniej było, że w semestrze, semestr się skończył, nowy jeszcze się nie zaczął. O co chodzi?

No nic, chrzanić to, wrócę na koniec roku. Znów potuptałem do lektorki, która się niewąsko zdziwiła widząc mnie wracającego, ustaliliśmy co będę robił w kolejnym semestrze, spoko.

Niestety, na koniec roku okazało się, że zajęć zmienić nie mogę, bo coś tam, coś tam. W końcu sprawę porzuciłem i już do końca trzeciego roku chodziłem do lektorki lub lektora, z którym w danym semestrze powinienem mieć zajęcia i umawiałem się, że coś tam będę sobie robił w kąciku, a potem napiszę egzamin.

A o powodzie, dla którego okazało się, że nie można było utworzyć lektoratu z niemieckiego dla informatyków, dowiedziałem się dopiero pod koniec czwartego roku. Po prostu człowiek odpowiedzialny za lektorat niemiecki (nie wiem jakie stanowisko pełnił ten człowiek, ale nie był szefem zakładu, raczej po prostu koordynatorem przedmiotu), podpadł paniom z dziekanatu i w ramach zemsty wszystkich studentów kierowały na angielski, niby że studenci w ogóle niemieckiego nie wybierają.

I jaką trzeba było być mendą żeby robić coś takiego wszystkim studentom? Ja na swoich dokumentach podczas ich odbierania po obronie, znalazłem skreślony wybór niemieckiego i poprawione na angielski.

panie z dziekanatu

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (187)

1