Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Devotchka

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2012 - 19:14
Ostatnio: 7 sierpnia 2023 - 15:05
O sobie:

"Haha, rzeczywiście z Ciebie dewotka"- jako najbardziej nieoryginalny diss odnoszący się do mojego nicku.

Słówko "Devotchka" wzięłam z książki "Mechaniczna Pomarańcza". W angielskiej wersji językowej bohaterzy wypowiadają się z rosyjskimi naleciałościami. "Devotchka" (dévočka) oznacza po prostu "dziewczyna".

  • Historii na głównej: 8 z 8
  • Punktów za historie: 2490
  • Komentarzy: 1035
  • Punktów za komentarze: 6753
 

#83010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkanie "na pokoju", odsłona piąta, akt pierwszy.

Po koszmarze, jaki przeżyłam w Bradford, wspólne mieszkanie zaproponował mi znajomy z pracy, Irlandczyk - R. Miałam mieszkać z nim, jego dziewczyną - A, i jej siostrą - S, (Polki) w trzypokojowym domu i zajmować średnią sypialnię.

Na początku było ok, a mnie wydawało się, że znalazłam swoją oazę.
Oczywiście, gdyby tak było to nie opisywałabym tego tutaj, ale na wspaniałych :-)

Problemy zaczęły się prawie od razu. S nie znosiła mnie od początku. Nie wiem czemu - może bo dostałam większą sypialnię, a ona miała do dyspozycji box room? Bo nie dałam sobie rozkazywać? Bo miałam pracę na kontrakt, a one od agencji do agencji? Nie wiem, nieważne.
Najgorsze było, że jak się jej coś nie podobało, to od razu leciała z łapami i brała się do bicia. Za pierwszym razem wymogłam przeprosiny, za drugim - obiecałam, że następnym razem oddam ze sporą nawiązką, a za trzecim - no cóż, powiedzmy, że nie lubię rzucać słów na wiatr. Czwartego razu nie było.

Mieliśmy na początku problem z ustaleniami finansowymi, ale została przyjęta moja propozycja, która brała pod uwagę zarówno wielkość pokoi, jak i ilość osób. Wydawało się, że jest to podział najsprawiedliwszy. Niestety, do czasu...

Sporządziliśmy również grafik sprzątania kuchni, holu i łazienki. Dziwnym trafem A zawsze się źle czuła w jej tygodniu, a S wychodziła z założenia, że jak A nie posprzątała to i ona nie musi. A jak już posprzątała, to można było rysować szlaczki z kurzu...
Sprzątałam więc ja, nie chcąc, by R przypiął mi w pracy łatkę niechluja.

Domek był nieduży, ale jakoś żeśmy się w nim mieścili.
Niestety również do czasu.

Zaczęło się od tego, że A i R zdecydowali się wziąć psa. Labradora, czyli psa, który z założenia powinien dużo chodzić. Niestety, nie miał go kto wyprowadzać, więc pies zostawiał miny w mikroskopijnym ogródku. Wychodząc do ogródka ryzykowałaś za każdym razem, że wrócisz do domu z niespodzianką na bucie. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt, bo rodzina doszła do wniosku, że powinnam pomagać w sprzątaniu ogródka i koszeniu trawy, a ja odmówiłam.
Po pierwsze, żeby skosić trawę, to najpierw trzeba było wysprzątać wszystkie miny, a nie było gwarancji, że się czegoś nie przegapi i przy koszeniu nie rozpryska na wszystkie strony.
Nie miałam ochoty na tego typu rozrywki i odmówiłam, o co był długi foch.

Grafik sprzątania także nie uległ zmianie, pomimo, że wiadomo, że jak pies to więcej brudzi, zostawia piasek i kłaki w zasadzie wszędzie.
Na dodatek sama sytuacja w domu zaczynała pachnieć patologią. R pił. I to dużo. Do utraty świadomości, puszczania zwieraczy i zatrucia alkoholowego. Jeśli się akurat było w łazience, jak on musiał iść to trzeba go było puszczać natychmiast - nieważne, czy brałaś prysznic czy byłaś na dwójeczce.
Czasami pił tylko do zgryźliwości i humoru, w którym był wredny dla wszystkich. Ja miałam to gdzieś, bo więcej mnie w domu nie było niż byłam, ale dokuczył mi parę razy prawie do łez.

Zakochana w nim A nie dopuszczała do siebie myśli, że z jej wybrankiem jest coś nie tak. S, która również się w R podkochiwała, robiła jej ciągłe wymówki, że A o R nie dba itp. Apokalipsa nastąpiła, kiedy S wykorzystała nieobecność A i upojenia R i wpakowała się mu do łóżka w celach wiadomych. Awanturę jaka się rozpętała można przyrównać do trzeciej wojny światowej, a R w ramach wyrzutów sumienia napruł się w trupa, płacząc A jak to on ją kocha...
Wybaczyła.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to żenujące było, być świadkiem, a czasami uczestnikiem tego patologicznego piekiełka, ale moja sytuacja finansowa nie pozwoliła mi wyprowadzić się i poszukać czegoś innego (szef zredukował mi godziny i żyłam od pierwszego do pierwszego na chińskich zupkach, spłacając dług za kurs z college'u).

W pracy też miałam przekichane, bo szef miał do mnie pretensje o nieobecności R spowodowane alkoholem. R, jak miał gorszy dzień, to też mnie podejrzewał, że donoszę szefowi o tym co się dzieje w domu. W końcu i jednemu i drugiemu powiedziałam, żeby mnie do swoich problemów nie mieszali.

Miałam dosyć, nasiliły mi się migreny, a sytuacja mieszkaniowa miała się jeszcze zmienić na gorsze... ale o tym w następnym odcinku.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (193)

#34540

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na religii, w liceum, ksiądz poruszył temat homoseksualizmu. Podejrzewałem się o "skłonności" już wcześniej (ciekawe, ile osób przestało czytać w tym momencie;) choć nie chciałem tego do siebie dopuszczać. A ksiądz mówił, że można z tego wyjść przy pomocy rozmowy, modlitwy, terapii...

Kilka tygodni mnie nosiło by z nim porozmawiać, bo naprawdę nie chciałem być "taki", i miałem nadzieję, że pojawił się ktoś kto mógłby mi pomóc. W końcu po którejś religii spytałem, czy możemy pogadać na osobności. Usiedliśmy w klasie.

- Co masz za problem, Kuba?
- No.. tak, yyym, ten... - zupełnie nie wiedziałem jak zacząć, wstydziłem się nawet spojrzeć księdzu w oczy, błądziłem wzrokiem po ścianach, zresztą nigdy nie umiałem się dobrze wypowiadać, a temat nie ułatwiał sprawy.
- Spokojnie. - chwycił moją dłoń. - Po prostu powiedz co ci leży na sercu, coś zaradzimy - uśmiechnął się.

Odetchnąłem, zamknąłem oczy i jednym tchem, trochę nieskładnie powiedziałem, że chyba interesuję się chłopakami, opowiedziałem, że jeden kolega mnie kiedyś skrzywdził, i to jest na pewno jego wina, i chcę się z tego wyleczyć i jak to zrobić?
Ksiądz cofnął swoją rękę jeszcze zanim skończyłem mówić. I rozpoczął tyradę:

- Nie można tak mówić, otrząśnij się! Nie można tak obrzydliwie grzeszyć, nawet myślą! To się Bogu nie podoba! Nie zwalaj winy na kogoś! - krzyczał i machał łapami - To ciężki grzech, choroba! Nie można tak!

W to się nie chcę mocno wgłębiać, ale muszę napisać, bo to było najpiekielniejsze: powinienem się wyspowiadać z tego, co ten kolega mi robił, bo jak tego nie zrobiłem, to bierzmowanie i wszystkie spowiedzi mam nieważne od tamtej pory.

Nic nie mówiłem, nie wypomniałem mu, że nic co mówi nie pokrywa się to z tym, co prawił na lekcji, bo uruchomił się mój, jak to nazywam, mechanizm obronny - czyli milczenie, zamarcie w bezruchu i mina pokerzysty (do tej pory tak mam, świetne na awanturujących się klientów).
Cóż. Wstałem i wyszedłem. Nie ma to jak pomoc... Tyle dobrego, że nikomu nie wygadał.

księża

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (1121)

#57834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z zagranicznych poszukiwań mieszkania.

Kilka lat temu znajoma para szukała pilnie lokum w Niemczech. Ponieważ nie mogli znaleźć nic "normalnego", zdecydowali się wynająć lokum tymczasowe za pośrednictwem agencji, zajmującej się wynajmem tzw mieszkań turystycznych. Wynajem działał na tej zasadzie - poprzez stronę internetową wyszukiwało się mieszkanie spełniające wymagane kryteria (tzn liczba osób, lokalizacja, dostępność w wybranym terminie), następnie wysyłało się zapytanie o cenę wynajmu na określony przedział czasowy. Najczęściej im dłuższy wynajem, tym mniejsza cena za noc. Tym sposobem znajomi znaleźli kawalerkę i postanowili wynająć ją na 3 miesiące.

Co ważne w korespondencji z pracownicą agencji zapytali jedynie o cenę za mieszkanie za 3 miesiące, nie podając liczby osób, które miałyby tam mieszkać, gdyż mieszkanie automatycznie wyświetliło się w wynikach wyszukiwania noclegu dla 2 osób. Ze strony agencji takie pytanie również nie padło.

Gdy się wprowadzali właścicielka z zaskoczeniem przyjęła fakt, że wprowadzają się w dwójkę, gdyż ze strony agencji dostała informację o jednej osobie. Skąd taki pomysł u pracowników agencji - nie wiadomo. Nie robiła z tego jednak problemów. Problem pojawił się pod koniec wynajmu, gdy do znajomej zadzwoniła pracownica agencji, z oburzeniem pytając, jak śmieli mieszkać w mieszkaniu w dwójkę, żądając dopłaty 50% kwoty zapłaconej za cały okres wynajmu, twierdząc, że opłata naliczana jest inaczej w zależności od liczby wynajmujących.

Znajomych jednak zaskoczył fakt, że o pieniądze na początku nie upomniała się właścicielka mieszkania - toć 80% kwoty trafia do jej kieszeni, do agencji jedynie 20%. Po rozmowie z wynajmującą okazało, że pani nawet nie wiedziała, że agencja nalicza inne opłaty ze względu na ilość zamieszkałych osób - do jej kieszeni zawsze trafiało tyle samo. Tak więc sprytna agencja od każdej kolejnej osoby pobierała opłatę nie informując o tym właścicielki i całą sumę biorąc dla siebie. Bardzo sprytnie.
Agencja już nie istnieje. Ciekawe czemu.

Wynajem mieszkań

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 670 (724)

#28876

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Po raz któryś z rzędu byłem tajemniczo chory i prawie umierający. Moja mama stwierdziła, że aktor ze mnie udany i przestała ciągać mnie po lekarzach, którzy poza tym, że stwierdzili, że jestem chory, odsyłali mnie do wszelkiej maści księży, abym się "należycie" pożegnał ze światem. Jak na złość, w kalendarz nie kopnąłem, chociaż raz prawie przez balkon wyszedłem na spacer. Aczkolwiek podejrzewam, że poleciałbym jak jaskółeczka, czy jakiś szurnięty gołąbek, bo w tym stanie zapomniałbym po prostu spaść. Albo nie wiedziałbym, że inni ludzie tak by zrobili.

Z racji faktu, że matka przestała się mną umartwiać, wykopywała mnie z domu do szkoły w stanie, w którym rasowi ćpuni mogliby się schować, bowiem ja nie widziałem jednorożców. Ja na nich jeździłem.
Pomijam fakt moich dojazdów do szkoły, bo ich nie pamiętam, a te historie "uzupełnili" mi znajomi.
Oto kilka z nich:

1. Nielubiąca mnie nauczycielka, widząc, że zlewam się z białą ścianą, pewnie pomyślała: "skubany, ukryć się próbuje, wezmę go do odpowiedzi". Kazała mi napisać jakiś przykład na tablicy i rozwiązać. W trakcie pisania film mi się urwał. Nauczycielka nie wezwała pielęgniarki. Wpisała mi uwagę, że przeszkadzam na lekcji, kazała mnie zawlec na koniec sali i udawać klasie, że nic się nie stało. Na przerwie zaniesiono mnie do pielęgniarki i wykopano do domu z adnotacją, abym się z łóżka nie ruszał.

2. Zrobiłem raz głupią rzecz - ćwiczyłem w takim stanie na wuefie. Nie wiem już, czy zrobiłem to ze strachu, że mama się dowie i będzie mi o to suszyć głowę, czy po prostu miałem gorszy moment i mój mózg po prostu kazał mi zrobić to, co wszyscy - przebrać się.
Graliśmy w nogę. Sam siebie załatwiłem, bo nie potrafiłem stwierdzić, czy bramka jest blisko, czy daleko i zatrzymałem się na niej, przydzwaniając w nią solidnie. Efekt: piękny potok krwi z nosa i obite porządnie kości. Tu piekielny byłem ja, bo zwiewałem przed nauczycielką, która chciała mnie zabrać do pielęgniarki, aby opatrzyć "rany wojenne". Podobno krzyczałem: "ja już tak więcej nie zrobię, przysięgam".

3. Zdarzało mi się zasnąć. Po prostu paść i spać tak cicho, jakbym nie żył. W pewnym momencie walnąłem łbem o ławkę i śpię. Nauczycielka próbuje mnie obudzić. Nic. Potrząsa mną. Dalej nic. Sprawdza puls. Chyba go nie znalazła, bo wpadła w panikę i wypadła po pielęgniarkę. I znowu ja byłem piekielny. Po prostu obudziłem się, usiadłem prosto i patrzałem przed siebie, tak, jakbym w ogóle nie spał (i takie miałem wrażenie, ale znajomi powiedzieli co innego). Nauczycielka wpada do sali z pielęgniarką i staje zdziwiona.
- To ty nie żyjesz? - pyta.
- Żyję. Czemu miałbym nie żyć? - spytałem troszkę nie w temacie. Biedna kobieta poczuła się przez to słabo. Dobrze, że obok była pielęgniarka.

4. Historia z inną pielęgniarką. Trafiłem do niej niezbyt świadomy i momentami rozchichotany (ach, te jednorożce!). Nie podobało się jej to. Jej werdykt? Ćpam.
Uparła się do tego stopnia, że musiałem zrobić testy. Byłem czyściuteńki, nie mogła się do niczego przyczepić. Więc na pewno udawałem. I pewnie sam robiłem sobie narkotyki, na których nie ma testów.
Przez jej upartość w tym stwierdzeniu, przesiedziałem kolejny tydzień w zimnej szkole i mój stan się pogorszył.
Z tamtego okresu nie pamiętam nic, a wcześniej kojarzyłem mniej więcej, co się dzieje i tylko czasami nie wiedziałem, kim jestem. Matka powiedziała mi, że padłem i przespałem dwa dni. Nie chciałem jeść, pić, więc schudłem i grałem sobie na żebrach, a do tego odwodniłem się, jakby całej reszty gorączek, wymiotów itd. było mało. Cudem przywrócono mnie do stanu całkowitej używalności.
Co powiedziała pielęgniarka, jak mnie zobaczyła? "O, to już nie ćpamy, co?"

choroba

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 616 (704)
zarchiwizowany

#25781

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Pozdrowienia dla panów policjantów, którzy kazali pewnemu panu 25 razy przepisowo przejść przez ulicę, w zamian za mandat za nieprzepisowe przebiegnięcie na czerwonym świetle.

policja ;)

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (311)

1