Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Dominik

Zamieszcza historie od: 22 czerwca 2011 - 15:42
Ostatnio: 24 marca 2024 - 23:02
  • Historii na głównej: 49 z 49
  • Punktów za historie: 26243
  • Komentarzy: 785
  • Punktów za komentarze: 5598
 

#84146

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewnej szkole podstawowej dzieciaki przechodzą z pierwszej klasy do drugiej. Zmieniła im się także nauczycielka.

W pierwszej klasie uczyła miła, lubiąca dzieci Pedagog. W drugiej klasie szok. Od pierwszej lekcji wyzwiska, latające zeszyty - nie u jednego ucznia, a u wielu. Zachowanie wypisz, wymaluj jak Wiedźma - to było najgorsze określenie jakie mogło przyjść do głowy małemu dziecku.

W całej szkole pisało się „Lekcja Nr”, linijka niżej ”Temat” - u pani Wiedźmy należało pisać „W klasie”. Kto napisał nierówno - strona z zeszytu wyrwana. Brak żółtego pisaka do podkreślania - następna strona leci. Musi być pisak, bo kredka jest za blada. Wtedy nie było Tesco, gdzie towar czeka na klienta.

W handlu były pisaki w kompletach po cztery (czarny, czerwony, niebieski i zielony). Jej to nie obchodziło. Podarty przez nauczycielkę zeszyt trzeba było w domu ponownie przepisywać. Takich przykładów było dużo. Codziennie stres, stres i stres - od poniedziałku do soboty (wtedy nie było wolnych sobót). Za dużo stresu jak na 7-8 latka, który chociażby nie wiem jak się starał, przez całe życie nie będzie miał ładnego pisma, aby go można było odczytać, musi jako dorosły pisać wersalikami.

Dziecko nie wytrzymuje, idzie z płaczem do mamy.
- Mamo, ta pani w szkole to jest Wiedźma!
Odpowiedź matki: Dobrze, jutro pójdę do szkoły i zapytam się: gdzie jest klasa pani Wiedźmy, która uczy moje dziecko.

Dziecko w płacz. Na żartach się nie zna, ale zna doskonale konsekwencje ewentualnego odwetu nauczycielki; prosi, błaga wręcz matkę o zaniechanie, że już będzie się bardziej starać.

Kilkadziesiąt lat później na rodzinnym spędzie owa matka się pyta pewnego, starszego już pana:
- A pamiętasz, jak to mówiłeś o tym, że nauczycielka nazywa się Wiedźma i jak cię tego szybko oduczyłam?
- Pamiętam, jak najbardziej. W tym dniu straciłaś moje zaufanie.

Szkoła PRL

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (238)

#81579

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koledzy w pracy są czasem dowcipni. Czasem aż za bardzo, bo potrafią dogryzać, staje się to już nieprzyjemne, ale jeszcze nie podpada pod paragraf typu „bullying” - a rzecz się dzieje w kraju uczulonym na coś takiego, czyli Wielkiej Brytfannie.

Siedzę sobie, znowu przełykam coś głupiego na mój temat i nagle wypalam:

- Wiecie co, jak byłem w wieku szkolnym, to bardzo cierpiałem, bo koledzy naśmiewali się z mojej fizyczności. Znosiłem to, tłumiłem w sobie, ale pewnego dnia nie wytrzymałem. Z rozpędu wskoczyłem na prowodyra, łapiąc po drodze butelkę z ziemi. Trzasnąłem butelką o kamień robiąc z niego tulipana i tegoż oto kwiatka podłożyłem mu pod szyję i powiedziałem, że go zabiję jak to się jeszcze raz powtórzy; kazałem przeprosić i puściłem wolno.

I wiecie co, od tego czasu jakoś nikt sobie nie żartował ze mnie.
Koledzy popatrzyli po sobie, spojrzeli na nieokrzesanego Wschodnio-Europejczyka i zamilkli. I jakoś się głupie docinki skończyły.

Praca

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (245)

#81386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Domek na wsi niedaleko Nowego Sącza. Malutki, położony na małej działeczce, że czasem w mieście wille stoją na większych. Osoba, która tam mieszkała przeniosła się na stałe do miasta z względu na wiek oraz stan zdrowia.

Od tego czasu dla mieszkańców, chociaż stamtąd pochodzi, stała się „miastowa”. A w społecznościach takich kradzież na szkodę „miastowego” to nie grzech - to zaradność. Zaczęło ginąć wszystko. Od starych desek z rozbiórki szopy, poprzez wszelkie luźne i słabo przytwierdzone metalowe elementy do wykopanych krzaków owocowych. Aby nie było nam tak bardzo źle, to zaczęły się również pojawiać pewne przedmioty, takie jak rozbite butelki, zużyte pieluchy dziecięce z zawartością, podarte worki ze śmieciami.

Pomimo, że posesja jest dobrze widoczna z okolicznych okien, nikomu to nie przeszkadzało. Pobyt należało zacząć od wywozu przyczepki śmieci i wyzbierania szkieł z trawy.
Rozważaliśmy odkupienie tej posiadłości aby mieć gdzie przyjeżdżać do Polski. Zrezygnowaliśmy i ziemia poszła w obce ręce.
Teraz tam jest podobno hałaśliwy warsztat i okoliczni bardzo się skarżą. Jakoś mi ich nie żal.

Polska na wsi

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (240)

#79711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam uprawnienia do kierowania pojazdami od zeszłego tysiąclecia. Najeździłem się już dosyć i nie lubię na drodze szarżować. Zwłaszcza gdy wiozę rodzinę. Czasami jednak zdarza się, że ktoś się za mną uparcie trzyma i bardzo denerwuje się na mnie, że jadę zgodnie z ograniczeniem na znaku. Kiedy ja nie mam ochoty rozwinąć większej szybkości (a z reguły nie mam, pomimo, że pod nogą mam 150 koni w osobówce), to na najbliższym przystanku, zatoczce lub parkingu zatrzymuje się i przepuszczam pośpieszny. A potem jadę za nim (lub za nimi) w bezpiecznej odległości. I absolutnie nie drażnię się z tym co mnie wyprzedził.

Ostatnio coś takiego zrobiłem na drodze Wałbrzych - Kowary tuż przed Kamienną Górą. Było to 13 sierpnia, w niedzielę. Mały samochodzik wyprzedził mnie i pojechał w dal. Za kilka minut spotkałem go leżącego po prawej stronie do góry kołami dymiącego parą z rozbitej chłodnicy. Już ktoś przy nim stał, więc się nie zatrzymywałem bo droga wąska. Potem z Kamiennej góry jechała karetka, a potem Straż Pożarna. Szkoda, że ktoś nie dotarł tego dnia do domu.

Kierowcy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (196)

#78451

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na stałe mieszkam za granicą, ale pewne sprawy przywiały mnie do Polski.

W ramach załatwiania owych spraw musiałem uiścić pewną opłatę i dostarczyć druczek opłaty odpowiedniemu urzędnikowi. Ponieważ instytucja kasy nie miała, musiałem udać się na najbliższą pocztę, aby tam pozbyć się swoich pieniędzy.

Wypełniam odpowiedni druczek, dochodzę do adresu zamieszkania, wpisuję co trzeba i, odstawszy swoje, dostaję się przed oblicze panienki z okienka.

Panienka z okienka bierze druczek i nagle przemawia do mnie słowami bardzo podobnymi do pewnego znanego cytatu filmowego: „Nie ma takiego miasta – Londyn! Jest Lądek, Lądek-Zdrój…”.

Policzyłem po cichu do pięciu i mówię:
- Proszę pani, nie odgrywajmy tu sceny z Barei. Mieszkam tam, gdzie mieszkam i tego nie przeskoczę, a wpłacić pieniądze muszę tu i teraz, bo potrzebuję kwitku potwierdzenia.
- A ja nie przeskoczę tego, że ktoś nie przewidział w systemie, że pan sobie przyjedzie z zagranicy i będzie chciał pieniądze wpłacać! Szybko! Jakiś polski adres proszę sobie wymyślić!

Cóż było robić, podałem adres, gdzie od kilkunastu lat mieszkają obcy ludzie, ale wrażenie bareizmu pozostało.

Poczta Polska

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (213)

#77845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się dzieje dwadzieścia kilka lat temu, gdy Polska się komputeryzuje na potęgę. Młodsi zapewne nie pamiętają, ale wtedy trwała dyskusja na temat szkodliwości monitorów kineskopowych, a raczej wydzielanego przez nie promieniowania elektromagnetycznego.

Akcja właściwa.
Szpital lub przychodnia, podpinam kabelki komputera w gabinecie szefa placówki. W pokoju niebiesko od dymu papierosowego produkowanego przez owego szefa, odzianego w biały kitel, z przewieszonym stetoskopem przez szyję.
Podczas ustawiania monitora doktor pyta:

- A jak tam ze szkodliwością promieniowania tego monitora?

A ponieważ od zawsze miałem "niewyparzony pysk", jak mawiała moja rodzina, to zanim dobrze pomyślałem to wypaliłem:

- Żadne badania tego nie potwierdzają. Ale według mnie, nawet jeśli jakieś promieniowanie istnieje, to jest bez porównania mniej szkodliwe od rakotwórczych substancji zawartych w dymie tytoniowym.

Tak głośnego trzaśnięcia drzwiami, jakie nastąpiło po opuszczenia przez doktora jego gabinetu jeszcze w życiu nie słyszałem.

Placówka zdrowotna

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (284)

#76677

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno, dawno temu na Górnym Śląsku, Polska. Rok 2002. Pracowałem wtedy w jako serwisant. Do moich obowiązków należało miedzy innymi przejeżdżanie służbowym samochodem od 5 do 10 tysięcy kilometrów miesięcznie.
Jakoś się tak zdarzyło, że firma potrzebowała kogoś do zdania dosyć poważnych egzaminów aby uzyskać certyfikaty. Były to cztery egzaminy - kobyły składające się na tytuł CCNP (specjaliści wiedza o co chodzi). Ponieważ miałem już certyfikat niższego szczebla zostałem wyznaczony do zdobycia wymaganego certyfikatu. Czas - po dwa tygodnie na każdy egzamin. Egzaminy zdałem, pojawiłem się z powrotem w pracy. Niektórzy koledzy gratulowali, niektórzy fukali, że mieli więcej roboty i też by chcieli nie jeździć w zimowe miesiące.

Po kilkunastu tygodniach spotkałem się w stolicy z szefem. Pogratulował egzaminu, docenił tytaniczną pracę słowem. Ponieważ był w dobrym nastroju podpytałem się czy nie mógłby również docenić czynem.
- No wiesz, stary, że podwyżki ci dać nie mogę.
Spodziewałem się tego, ale ponieważ śniegi ustąpiły już upałom wpadłem na pewien pomysł:
- A ja nie podwyżkę mam na myśli.
- To już lepiej. Czego byś sobie życzył?
- Samochodu z klimatyzacją
- Hmmm, hmmm, to może się udać - powiedział i wybiegł z gabinetu.
O samochodach z klimatyzacja to w tych czasach wiedzieliśmy jedynie, że są.
Wrócił po 30 minutach dzierżąc dokumenty wozu i kluczyki.
- Uff, nic tak nie rozrusza jak dobra kłótnia. Masz tu po-dyrektorki samochód, dwa lata, 30 tys na liczniku. Już go ktoś z księgowości szykował dla siebie, ale wydarłem mu z gardła.

Model pozostał ten sam - ford escort kombi, ale zmiana koloru z granatowego na srebrny nie pozostała niezauważona.

Podeszła do mnie koleżanka.
- To auto ma klimatyzację? - raczej stwierdziła, niż się zapytała.
- Tak.
- I tak sam ci dał?
- Tak. Zapytałem się tylko czy nie mogę dostać jako nagrodę za certyfikat.
- No wiesz co! Jak mogłeś! Ja to bym nie umiała prosić o coś dla siebie! Powinieneś zrobić coś dla dobra nas wszystkich! - odwróciła się na pięcie i wyszła.

Po kilku miesiącach pokazała, co należy czynić dla dobra nas wszystkich. Zaszła w ciąże i od razu walnęła na biurko L4.

Klimaty w pracy

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (300)

#76327

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurierzy za granicą.
Mieszkam w północnej Szkocji, w cichym miasteczku. Przez internet zamawiamy dosyć często, bo wygodnie.
Kurierzy przyjeżdżają w godzinach w jakich im pasuje i zdarza się, że czasami nikogo w domu nie ma. Awiza są zostawiane bardzo rzadko, a kurierzy sobie radzą na takie sposoby:

1. Zostawiają u sąsiadów. Pół biedy, kiedy wsadzą w drzwi kartkę, że paczka jest pod takim numerem. Czasem jednak nie. Kiedyś kilka dni nie mogliśmy się doczekać na karmę dla psa. W końcu się znalazła u sąsiada, otwarta, karmił tym kota. Chciał ją oddać, ale adres był nieczytelny, więc nie wiedział gdzie. Kurier miał dobry adres na terminalu. Kot za dużo nie zeżarł, dla psa też coś zostało.

2. Zostawiają w "bezpiecznym" miejscu:
- wchodzą na ogródek i zostawiają w szopie na narzędzia;
- zostawiają paczki pod terenówką (na co dzień autko stoi pod domkiem na podjeździe, używane od czasu do czasu);
- wkładają do kosza na śmieci;
Ostatnio jeden przebił wszystko: wrzucił do domu kartkę, że przesyłka jest w bezpiecznym miejscu, po czym ją przyczepił gumką do klamki drzwi wejściowych.

3. Gdy jeszcze kiedyś ogródek był otwierany tylko od wewnątrz, to nagminnie przerzucali paczki przez płot. Kiedyś to nawet tak potraktowali paczkę z lustrem 80-100 cm. Na szczęście sprzedawca dobrze spakował i lustro jest cały czas w jednym kawałku.

Nie zdarzyło się jeszcze, żeby coś dostarczonego zginęło, więc takie dostawy paczek traktujemy jako część "kolorytu lokalnego".

Kurierzy zagranica

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (194)

#74645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega pracował za granicą jako kierowca autobusu.
Wsiadając pasażer mówi gdzie chce jechać, kierowca drukuje bilet z maszynki i inkasuje należność.

Wydarzyło się to w pierwszych tygodniach jego pracy, kiedy nie był jeszcze "mocny w gębie" ze względu na nowe warunki, nowy język, nowy kraj.
Pewnego razu wsiada pasażer mówi gdzie chce jechać, podaje pieniądze, kolega to widzi i drukuje bilet (drukowanie biletu odbywa się po przekazaniu pieniędzy), pasażer wyciąga go z maszynki i idzie dalej.

Gdzie tu piekielność? Otóż kolega zauważył, ze dostał monetę o dużo mniejszym nominale niż bilet kosztował. Wstydząc sie drzeć na cały autobus postanowił przypilnować pasażera przy wysiadaniu. Tak tez się stało, zatrzymuje pasażera i pokazuje mu jego monetę mówiąc, że za mało zapłacił. Na to pasażer potakuje, wyciąga mu z ręki monetę i wysiada.

Kolega został z opadem szczęki.

Autobus za granicą

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (207)

#64810

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tymczasem na drugim końcu świata.

Zostałem oddelegowany do wykonania pewnej pracy dla klienta w Brazylii. Jednak tutaj to nie tak łatwo ze wszystkim, na przykład muszę przejść badanie zdrowotne, bo brytyjski certyfikat dla nich nieważny jest.

Stawiam się w pewnej przychodni w Rio de Janeiro uzbrojony w książkę do czytania. Przydała się, bo w poczekalni odsiedziałem trzy godziny zanim miłe recepcjonistki dogadały się z moim opiekunem po co ja tam jestem.
W końcu dostaję się przed obliczem "Senhor Doutor" (Pana Doktora).

Niestety, mój portugalski składa się jedynie z kilku słów, a Pan Doktor nie włada po polsku, angielsku, rosyjsku i niemiecku.
Cóż było robić, zważył, zmierzył, sprawdził ciśnienie zrobił nieokreślony ruch rękami pytając: OK?
Na moje gromkie OK! przywalił swój stempelek na dokumencie: Jestem zdrowy!

zagranica

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 399 (555)