Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

E4y

Zamieszcza historie od: 14 listopada 2011 - 23:38
Ostatnio: 11 grudnia 2017 - 21:19
  • Historii na głównej: 15 z 21
  • Punktów za historie: 3593
  • Komentarzy: 121
  • Punktów za komentarze: 865
 
zarchiwizowany

#80567

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio pojawiają się historie traktujące o edukacji, więc i ja wspomnę starsze czasy. Zacznę od wstępu w którym ogólnie przedstawię jak sytuacja wyglądała.

Moja edukacja z nieznanych mi przyczyn rozpoczęła się z rocznym opóźnieniem. Nie wiem dlaczego tak się stało, nie wnikam. Potem jeszcze "udało mi się" załapać rok w plecy, ale nie przypominam sobie, żeby z powodu bycia "starym koniem" spotkały mnie kiedykolwiek jakieś nieprzyjemne sytuacje. Dopiero w technikum, niebezpośrednio, rozpoczęły się problemy, jednak nie z samą edukacją.

Ponieważ wśród uczniów byłem nieco starszy, tak też do szkoły zamiast autobusem, zacząłem przyjeżdżać samochodem o wiele wcześniej niż niektórzy inni uczniowie. Świeżutkie prawo jazdy, pierwszy w życiu pojazd kupiony za swoje pieniądze. Małe marzenie spełnione. Ponadto, nie była to też moja chęć pokazania się lub fanaberia żeby "wozić się furą". Dojeżdżanie busem, potem komunikacją miejską było zwyczajnie upierdliwe. Podróż trwała jakąś godzinę z małym kawałkiem a czasem nawet i ponad półtorej. Samochodem, ta sama podróż zajmowała mi najwyżej czterdzieści minut do godziny.

W szkole nie chełpiłem się posiadaniem auta, nie wspominałem o tym a nawet ukrywałem ten fakt. Dodatkowo unikałem parkowania na przyszkolnym parkingu, żeby uniknąć plotek i dramatów gdyby ktoś zauważył. Wiedziała o tym jedynie pewna dziewczyna z równoległej klasy, która była z mojego miasta – wiedziała bo od początku jeździliśmy razem, podwoziłem ją.

Któregoś dnia "sprawa się rypła" w dziwaczny sposób. O godzinie za dwadzieścia ósma zaparkowałem jakieś trzysta metrów od szkoły i ogarnialiśmy się, aby udać się na zajęcia. Pechowym zbiegiem okoliczności, zawiodło auto: klamka od strony pasażera nie chciała otworzyć drzwi. Ja w roli "eksperta od otwierania drzwi" w tym samochodzie, wychyliłem się z fotela kierowcy, prawą ręką oparłem się o zagłówek fotela pasażera a lewą sięgając to do klamki, to do "cycka" odblokowującego zamek próbowałem odblokować drzwi. A dziewczyna nadal tam siedziała – z boku mogło to wyglądać bardzo dwuznacznie.

Właśnie to uświadomiła mi wychowawczyni klasy pukając w szybę od strony kierowcy. Na nic zdały się tłumaczenia "Ależ pani psor! Klamka!" – kobiecie załączył się tryb moralizatorski, wygłosiła tyradę i oznajmiła, że będą konsekwencje. Miałem się zgłosić do dyrektora, od razu jak dotrę do szkoły. Całe szczęście, że nie skojarzyła, że "moja" dziewczyna jest również uczennicą tej szkoły i jej konsekwencje nie dosięgły. Babka poszła a my w "niestosowny" sposób uporaliśmy się z drzwiami. Umówiliśmy się, że ja wejdę pierwszy, ona chwilę po mnie.

Zaraz przy wejściu wychowawczyni mnie złapała za łachy i zaczęła prowadzić do dyrektora, nie szczędząc przy tym głośnych uwag o tym jak niestosowne jest "mizdrzenie się" pod szkołą z jakąś lafiryndą. Pół szkoły czekając na rozpoczęcie zajęć miało ubaw słuchając o tym, że jestem zboczony, napalony i niewychowany.
W pokoju dyrektora – kolejna tyrada, jednak tym razem nieco rozbudowana: "Dojeżdżam autem do szkoły w którym uprawiam seks z nieżądnicami, tuż pod oknami szkoły!". To demoralizuje uczniów. Pamiętam, że się wtedy zagotowałem jak rzadko kiedy, wybuchła kłótnia i tym razem również na nic zdały się tłumaczenia: "Bo klamka się zacięła!". Dyrektor w porę uciszył mnie i ziejącą moralnym ogniem nauczycielkę. Dostałem reprymendę. Ocena z zachowania poleciała w dół i otrzymałem "zakaz korzystania z usług społecznie uważanych za odrażające w okolicy szkoły" z ostrzeżeniem, że ona tego dopilnuje, żeby to zostało gdzieś zapisane. Cokolwiek miałoby to znaczyć i Bóg jeden wie kto i gdzie taką uwagę miałby wpisać. Przez parę miesięcy cała szkoła miała z tego ubaw po pachy. Niestety ja nie miałem powodów do śmiechu, bo byłem u tej baby "na widelcu" dopóki szlag jej nie trafił i nie zrezygnowała z pracy.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 32 (122)
zarchiwizowany

#80213

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stoję na papierosku, dołącza młoda mama (tak pod trzydziestkę). wywiązała się rozmowa. Gadanie o przysłowiowej dupie Maryni i wtem młoda mama się chwali:

– Wiesz, byliśmy w Grecji niedawno, mówię ci, suuper!
– Yhy. I co w tej Grecji?
– No w sumie to nic...
– Jak nic, to po co tam pojechaliście?
– No przecież na wakacje się jeździ.
– Aha. Nie szkoda kasy na takie wakacje? Mazury lepsze.
– A ch*j tam mazury... Cała wieś jeździ na mazury.
– Może i jeździ, ale za to względnie tanio jest. Łódeczką można popływać i takie tam. Woda też całkiem spoko.
– Ale nas stać. Mogliśmy wziąć kredyt to wzięliśmy i pojechaliśmy.
– Aha. A nie myślicie co będzie za niewiem... trzydzieści lat? Nie lepiej się pobudować zamiast jeździć do Grecji?
– Pobudować? A weź daj spokój. I przep**rdalać pół pensji, żeby to potem spłacić?
– Moglibyście dzieciom zostawić potem spadek.
– A co mnie obchodzą dzieci... Będą miały wtedy swoje życia.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (41)
zarchiwizowany

#44815

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dość długo nic tu nie pisałem, bo albo mi się nie chciało, albo nie miałem na to czasu. Dziś jednak znalazłem chwilę i zapragnąłem ku uciesze i przestrodze gawiedzi powiesić parę psów na mojej złej i piekielnej siostrze.
Siostra ma jest osobą skrajnie nieodpowiedzialną mimo prawie czterdziestki na karku. Ba! Nie tylko nieodpowiedzialną, ale też wredną i zazdrosną do bólu. Smutne to jest niestety. Rzecz którą pragnę Wam opisać wydarzyła się może z tydzień temu, kiedy moja druga połowa się do mnie wprowadzała.
Skończyłem parę dni wcześniej remontować własnoręcznie dość obszerne poddasze, służące wcześniej jako strych/graciarnia. Zrobiłem z tego całkiem duże pomieszczenie, wyrzucając ściankę działową która stała pośrodku tego pomieszczenia, dzieląc je na dwa. Powstał w ten sposób taki kabanos: prawie 15 metrów długości i 3 szerokości. Przeniosłem się do tego pomieszczenia wraz ze swoim dobytkiem, którym jest raptem pecet i trochę ciuchów. W międzyczasie "na szybkości" skombinowaliśmy z mą dziewczyną jakieś "meble", znaczy się kilka desek i parę pustaków. Powstały w ten sposób "regały" na jakieś duperele. Szafa już była.
Fakt pozostaje faktem, że po oceanach mojej mądrości i zaradności nie pływały wtenczas okręty pod banderą "meble". Jednak nasze rozwiązanie tego problemu całkiem fajnie nam wyszło i przypadło do gustów więc postanowiliśmy je pozostawić na czas bliżej nieokreślony, dopóki ewentualnie nie spodoba nam się coś innego.
Tu właśnie wkracza siostra, nie widziana przez nikogo z domowników od grubo ponad miesiąca. Święta idą i liczy na jakieś "prezenty" od nas. Ale to opiszę może po świętach. Ale na temat: ojciec zadowolony, że wkońcu się przeniosłem do większego pokoju a najbardziej z tego, że nie będzie musiał już przez ścianę wysłuchiwać po nocach różnych rzeczy, gdy od czasu do czasu sobie organizowaliśmy posiadówki-domówki przy piwku.
Nastrój uradowania mego rodziciela prysł jak sen o kobitkach których pozbawiono ubrań. Siostra wpada do domu, "ochy" i "achy" jak to się za nami stęskniła, po czym zauważa, że przeprowadziłem się do "jej" pokoju który ona już teraz, cały czas chce remontować dla siebie, pooddawać długi i zamieszkać w domu. Zaczyna się awantura. Ojciec skwitował wszystko - "od czterech lat to słyszę, dla mnie temat zamknięty." po czym stwierdził, że to nie na jego nerwy. Poszedł dalej oglądać film w dużym pokoju. A siostra? Siostra - dawaj! dolewa oliwy do ognia i zaczyna mi wypominać, ile to ja nie zarabiam, żem jest cham bandyta i ostatni sknera, nie chcąc jej ostatnio pożyczyć forsy "na dzieci". Potem pretensja - skąd ja miałem pieniądze na docieplenie pomieszczenia (podciągnięcie dwóch dodatkowych grzejników) i dalej w tym tonie, cały czas wypominanie pieniędzy. Myślę sobie "ocho, jeszcze nie doszła do tematu używek". Wykrakałem, bo siostra wytoczyła w tym momencie tą "ciężką artylerię" i już drze się na mnie, że jestem menel, pijak, bandyta to znów, że menel który skończy w więzieniu albo w najlepszym razie pod sklepem i następnie abarot to samo, żem bandyta. Trwało to może z pół godziny a ja siedziałem i popijałem kawkę, potakując i kiwając głową ze zrozumieniem.
Kątem oka spostrzegłem moją lubą zwabioną w miejsce kaźni krzykami. Siostra też ją zauważyła i w jeszcze większy ryk, obrażając ją i jej rodziców do tego stopnia, że ta aż się popłakała. Zaznaczam, że to był jej pierwszy dzień mieszkania ze mną.
Mi nerwy puściły - wydarłem się do siostry "Wypie*dalaj stąd! Bierz swoje graty i won!". Zabrałem w garść jej torby i wypieprzyłem za furtkę. Nagle zdarzył się cud - siostra oznajmia, że przeprasza, że ją "delikatnie poniosło", jak to określiła. Potem prawie w płacz, że się pokłóciła ze swoim facetem i żeby dać mu nauczkę zostawiła go samego na święta i teraz nie może wrócić. Oznajmiłem jej, że dopóki nie przeprosi z kwiatami i czekoladkami mojej dziwczyny, może mieszkać wszędzie, ale nie pod tym dachem. Jak dla mnie może to być nawet noclegownia dla bezdomnych, i że ch* mnie to w tej chwili obchodzi.
Siostra poszła w siną dal. Godzinami potem uspokajałem moją ukochaną i jakoś ją przebłagałem, żeby ewentualnie nie zarżnęła siostry, gdy ta najpewniej następnego dnia przyjdzie z kwiatami i czekoladkami. I tak też się stało...

siostra

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (176)
zarchiwizowany

#30000

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając Piekielnych od jakiegoś czasu wyczytałem, iż sposobem na pozbycie się okrutników "z sieci" może być odebranie i przedstawienie się jako pan z kotłowni, kostnica, zakład pogrzebowy czy cośtam jeszcze innego. Tak też uczyniłem.
Ale cofnijmy się na chwilkę w czasie - kilka razy w ciągu dnia wydzwaniali do mnie panowie i panie z pomarańczowej sieci komórkowej. Wkurzało mnie to niemożliwie. Rozumiem, że ludzie pracują, ale odbierać po sześć połączeń dziennie? Proponują mi super-ofertę, słodzą, zachwalają telefon jak mogę mieć, że ma aparat z zawrotną ilością megapikseli i cuda na kiju ogółem. Wytrzymać tego dłużej już nie mogłem. I odebrałem: "Iks Iksiński, zakład pogrzebowy STYKS. W czym mogę panu pomóc?" - Po drugiej stronie głucha cisza. Po kilkunastu sekundach chciałem już rozłączyć połączenie, gdy odezwał się pan konsultant, proponując mi ofertę dla firm...

call_center

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (238)
zarchiwizowany

#26762

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś mnie podburzyła sytuacja typowo rodzinna. Jak wiadomo, z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciach. Będzie o piekielnej siostrze.

Mam starszą o siedemnaście lat siostrę. Mi stuknęło już "oczko", więc różnica wieku jest dość zauważalna. Siostra jest osobą raczej nieodpowiedzialną i nie żyje z nią w zbyt dobrej komitywie. Zdarza jej się oszukać rodzinę celem wyłudzenia dodatkowej kasy na uciechy materialne - telefon, buty, jakieś ciuchy. Nadmienię, że ma dwójkę dzieci - 16 i 13 lat. Na szczęście pod opieką ich ojca, 300 kilometrów dalej. Ona generalnie jest "tą złą".
Ja natomiast odkąd mam dowód osobisty, posiadam auto którego się dorobiłem - nie jest najnowsze (no dobra, nie oszukujmy się, to ponad trzydziestoletni pojazd) ale jest niezawodne. Istotną rzeczą w tej historii jest to, że większość funduszy w to auto inwestuję, jako fan marki i ogólnie na nie chucham, dmucham, dopieszczam aby gram rdzy się nie pojawił.
W historii bierze jeszcze udział nasz ojciec, który na mojej siostrze się poznał i wie do czego jest zdolna. Podchodzi do jej słów z dużą rezerwą.

Zaczęło się od telefonu do ojca (jak mi to wszystko potem opowiadał) - siostra za godzinę-dwie u niego będzie i chciała "pożyczyć" pieniądze potrzebne jej na bilety, aby odwiedzić swoje dzieci. Z rozmowy wynikło, że tata nie ma przy sobie takiej gotówki i powiedział jej (tak się zbiegło w czasie, że akurat jechałem tatę w domu rodzinnym odwiedzić), aby zadzwoniła do mnie, celem zabrania się ze mną do domu - wszak to 40 kilometrów od stolicy, gdzie na stałe mieszkam ja w centrum i siostra w dzielnicy która jest mi i tak po drodze. Z rozmowy ponadto wynikło, że siostra jest usiebie w domu. Potem, zaczęła się tacie tłumaczyć, że nie może się ze mną zabrać "bo-cośtam-cośtam" i że musi "gdzieś pójść coś jeszcze załatwić" (wiadomo gdy osoba którą się zna prawie na wylot zaczyna ściemniać). Ojciec polecił jej zadzwonić do mnie i skończył rozmowę.

Ja w tym czasie zbierałem się do wyjazdu - zadzwonił tata informując mnie, że siostra może dzwonić i przestrzegł mnie przed "niebezpieczeństwami" (czytaj: będzie chciała kasę) i będzie najlepiej, gdy ja do niej zadzwonię i zaproponuję podwózkę. Tak też zrobiłem. Po dłuższej rozmowie gdzie przez większość czasu starałem się dowiedzieć o co chodzi i czemu nie chce, aby ją podwieźć, skoro i tak jedziemy w to samo miejsce, zgodziła się ale nie dowiedziałem się o co tak naprawdę jej chodzi.
Przez większość trasy słuchałem narzekań na mojego "starego grata" i o tym, jak bardzo tęskni za dziećmi.

Dojechaliśmy na miejsce, gdzie standardowo z tatą pogadaliśmy na temat auta, jako, że wspiera on moją pasję i sam jest entuzjastą motoryzacji. Towarzyszyły temu tyrady na temat wyrzucania pieniędzy w błoto (w kontekście auta) i jak siostra by te pieniądze zagospodarowała. W końcu zaczęła mnie podliczać z moich wydatków, prowokować kłótnie i ogólnie atmosfera stała się nieprzyjemna. Ojciec przechadzał się po domu unikając siostry, ja też się gdzieś po kątach zaszywałem, coby mieć trochę spokoju a gdy tylko się zjawiłem gdzieś w okolicach taty - pojawiała się siostrzyczka, nie dopuszczając do tego abym z ojcem pogadał w cztery oczy. Wydało mi się to podejrzane, ale nie przywiązywałem do tego wagi.

Następnego dnia od bladego świtu wielkie olaboga, bo ona za dziećmi tęskni i chciałaby ode mnie pożyczyć pieniądze. Z bólem serca i portfela, pożyczyłem jej kasę (mimo, że ma u mnie już długi) bo może faktycznie zestresowana chodzi przez rozłąkę z dzieciakami. Nie znam się na tych matczynych sprawach. W każdym razie znikła przed południem.

Na ponad miesiąc wszystko ucichło a z siostrą się nie widziałem. Myślałem, że pojechała na parę dni odwiedzić dzieciaki i wróciła do stolicy. Normą był brak jakiegokolwiek kontaktu z nią przez parę tygodni z rzędu. O w jakim byłem błędzie myśląc, że pojechała odwiedzić dzieci! Dowiedziałem się zupełnie przypadkiem, że z dziećmi się nie widziała.
Celem załatwienia pewnych spraw, czasem bywam w mieście B (tam gdzie jej dzieci z ojcem mieszkają). Tak i do miasta B pojechałem tym razem a że miałem nieco wolnego czasu to postanowiłem odebrać ze szkoły dzieciaki siostry i przy okazji pogadać o dupie maryni, zabrać na jakieś żarcie i sprawić radochę wożąc autem (też dziewczę załapało motoryzacyjnego bakcyla). Podczas rozmowy na temat"co tam słychać?" dowiedziałem się, że z matką się nie widziały już od trzech miesięcy... Witki mi opadły, zadzwoniłem do ojca informując go o tym fakcie.

Nie rozumiem tylko jak można w ten sposób postępować i w ten sposób żyć, nie myśląc nad tym co się robi. A pomyśleć, że to mi się wydaje, że jestem lekkomyślny i nieodpowiedzialny z racji wieku...

Rodzina

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (193)
zarchiwizowany

#19681

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Razu pewnego, miesiąca września bierzącego roku zorganizowaliśmy małą posiadówkę przy piwku, łącząc świętowanie urodzin kolegi z parapetówką innego kolegi. Popili my, zabawili się, jednak przeciągnęlo się to w czasie i w końcowym rozrachunku, skończyliśmy około siódmej rano. Ludzie powstawali około trzynastej, część się porozchodziła po domach a najbardziej zżyta nas gromadka została aby posprzątać powstały podczas imprezy bałagan. Cały dzień zmarnowaliśmy na uprzątaniu tego pobojowiska jakie zastaliśmy "rano". W międzyczasie popijaliśmy browarki na poprawę humoru i wieczorem w sposób spontaniczny zorganizowało się coś na kształt afterparty. Zeszło się i wyszedłem stamtąd około pierwszej w nocy w towarzystwie koleżanki celem jej pod dom dostarczenia.

Szliśmy tak dłuższą chwilę przez warszawę, wypity złoty trunek zachęca do rozmowy i w efekcie już trzy razy mijaliśmy jej "legowisko" kręcąc się w kółko po okolicy. Wtem browary dały o sobie znać, toteż przeprosiłem koleżankę i poszedłem na stronę (wiem jakie to niekulturalne, ale po prostu musiałem). Nie wiele myśląc, daleko nie idąc ulżyłem sobie pod jakąś ścianą (wiem, to też niekulturalne, ale konia z rzędem temu kto znajdzie kibel w wawie o tej porze).
Kontynuowaliśmy nasz spacer i w końcu dotransportowałem ją do domu a sam poszedłem się wyspać.

Dwa dni po powyższym wydarzeniu, zadzwonił do mnie ojciec i stwierdził, że jego znajomy poszukuje kogoś kto tanim kosztem zrobiłby mu coś z kompem który się notorycznie wieszał. Stwierdziłem "w porządku, jakaś flaszka za przysługę się przyda" i udałem się w podany mi adres. Jakież było moje zdziwienie gdy mieścił się on dokładnie za rokiem ściany pod którą jeszcze tak niedawno przebywałem. Nic to, cholernie głupio mi się zrobiło, ale zadzwoniłem domofonem, facet wpuścił mnie i pokazał który to sprzęt odmawia posłuszeństwa po czym wziąłem się do badani przyczyn takiego zachowania. W międzyczasie gadaliśmy o dupie maryni i nawiązał się w końcu taki dialog:

[F]acet - Wiesz, ta okolica schodzi powoli na psy...
[J]a - a czem tak? Wygląda na spokojną.
[F] - Nie dalej jak dwa dni temu, słuchaj, stoję sobie wieczorkiem na balkonie (pierwsze piętro) i palę papierosa. I, słuchaj, jakiś menel staje mi pod balkonem i się bezceremonialnie odlewa. (No nie?)
[J](Palę buraka, głupawaka mi się załącza ale staram się zachowywać poważnie) - I co pan na to?
[F] - No, wrócilem się do środka i, słuchaj, widzisz tu zwykle trzymam petardy to chciełem mu rzucić to by mu się odechciało szczać ludziom pod okna. (nastąpiła chwila znaczącej pauzy, ja już tam cały czerwony, gorąco mi, tłumię chichot jak mogę)
[J] - i rzucił pan?
[F] - Nie, musiałem je gdzieś zapodziać... (pokazując mi te petardy, grube czarne z napisem "Achtung")

W tym momencie zalała mnie fala niepohamowanego śmiechu. Wiem, że to śmieszne nie jest, ale nie miałem na to żadnego wpływu. Mieszanka wstydu i świadomości, że mogłem oberwać czymś takim wywołała chyba taką dziwną reakcję.
Po uspokojeniu się i skończeniu pracy, gdy już miałem wychodzić, facet wręczył mi pół litra najtańszej wódki i skwitował wszystko tekstem: "Ale Ty już mi nie szczyj pod balkon, bo następnym razem jednak coś przez balkon wyrzucę". Najwidoczniej gość mnie poznał. Zawinąłem się stamtąd z prędkością światła.

Tak więc pragnę również zaapelować do wszystkich ekhm... "obszczymurów" - Patrzcie gdzie oddajecie swoje potrzeby! A najlepiej jednak poszukajcie kibla. Wiem jak cuchnie zatęchły mocz, szczególnie w lato (mieszkam w kamienicy i okna mam na tzw. studnię). Pojąłem moje zachowanie i wyciągnąłem wnioski.

publicznie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (223)

1