Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

E4y

Zamieszcza historie od: 14 listopada 2011 - 23:38
Ostatnio: 11 grudnia 2017 - 21:19
  • Historii na głównej: 15 z 21
  • Punktów za historie: 3593
  • Komentarzy: 121
  • Punktów za komentarze: 865
 
zarchiwizowany

#80350

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak się zdarza, że najbardziej wyszczekani i "mondrzy", wiedzący co powiedzieć zawsze i wszędzie, są komentatorzy na piekielnych, którzy doświadczeń nie mają żadnych prócz siedzenia w piwnicy na garnuszku u mamusi i jechania z hejtami.

Ci osobnicy nie przeżyli żadnych sytuacji stresujących(bo czy można zaliczyć do stresujących sytuację, że mamusia zamiast kupić soczek pomarańczowy, wzięła jabłkowy) i nie wiedzą, że psychika ludzka zmusza człowieka do działania w konkretny, podświadomie zawarty sposób.

Dlatego np. gdy ktoś w komunikacji miejskiej zaczyna drzeć ryj, my sytuację ignorujemy, gdyż podświadomie wiemy, że ingerencja może dla nas skutkować kłótnią, szarpaniną, w najgorszym wypadku kosą między żebra.

Tak samo jest z sytuacją stresującą, gdy np. ktoś nam zajechał drogę i się awanturuje.
Zaraz jakiś pryszczaty grubasek zacznie pisać aż klawiatura będzie płonąć "A czemu nie zrobiłeś tego tak a tak? Mama! Pacz, on jest gupi bo to zrobił tak a tak, a ja mondry, bo zrobiłbym tak! Mama! Daj mi więcej kanapek bo się kończą! Mama! O pacz jak mi komentarze plusują! Mam rację!".
Nie zrobiłeś, bo chcemy jak najszybciej wyjść z danej sytuacji, która jest dla nas nieswoja. Nasze wewnętrzne "ja" chce powrotu do strefy komfortu, a nie pyskówki.
Wybór podczas danej sytuacji został już przez nas podjęty, zanim z tego zdaliśmy sobie sprawę.
Urzędniczym językiem mówiąc:ustawa weszła w życie bez wcześniejszej debaty.

Posiadając takową wiedzę, niezwykle mnie bawią takowi "eksperci". Pokazując, że wiedząc wszystko o zachowaniach społecznych, tak naprawdę nie wiedzą nic.

piekielni

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (46)
zarchiwizowany

#80349

przez ~Bonobo ·
| było | Do ulubionych
Historia o piekielnych zamieszczających historie na piekielnych. Z przymrużeniem oka, ale tak się niektóre historie czyta.

Typ 1: Długie wstępy i szczegóły, które nic do historii nie dodają.

Od marca do września 1983 mój wujek Stefan mieszkał razem z żoną, trójką dzieci i teściową w Pcimiu przy ulicy Kwiatowej. Jego sąsiad, pan Kowalski miał taki duży czerwony rower. Rower był zazwyczaj trzymany w piwnicy, czasem też na korytarzu, gdzie rower trzymała też Zosia spod 15. Rower Zosi był zielony i bardzo drogi. Zosia często pożyczała rower innemu sąsiadowi, Pankracemu spod 17, który nie widział na jedno oko od czasu wypadku przy budowie drogi powiatowej nr 145. I raz na klatkę schodową wszedł menel i na ten rower nas*ał, uwierzycie? Co z tymi ludźmi?

Typ 2: Używanie sobie tylko znanych gwar, potocznych wyrażeń i pseudonimów.

Byłem ze swoim gołąbkiem u mono i czwarta połowa do mnie kuje, że kustosz nam bazę zalewa po kryjomu a koperek leży i nie wzywa 3 literowego. Pakuję swój sprzęt pomiarowy i jadę zielonym do domu przez lodowiec, po drodze zatrzymuje mnie mniejszy prezes i do mnie misia, że działka krzywo stoi na czole i doktorek będzie wściekły. Ja mu tłumaczę, że kustosz mi bazę zalewa, a on swoje o działce, że nie pojadę aż nie będzie przynajmniej 10 z soboty. Piekielne, prawda? Dodam, że 10 z soboty to najwyżej raz w roku się udaje a kustosz to stary baloniarz, który nawet u prezesa na macie nie był.

Typ 3: Napędzam piekielność i sam o tym wiem, ale z jakiegoś powodu nie robię z tym nic poza zamieszczeniem tej historii.

Pożyczyłem w zeszłym miesiącu koledze 500 zł. Nie oddał i powiedział, że nie odda. Potem znów pożyczyłem koledze 500 zł, też nie oddał. Wczoraj w nocy kolega przyszedł do mnie do domu (chciałem go nie wpuszczać, ale jakoś tak wpuściłem), przeszukał wszystkie meble i zabrał 1653,27 zł w gotówce, wszystkie kosztowności, kota, psa i rośliny doniczkowe. Nawet pomogłem mu wynosić, bo to wszystko ciężkie było, ale to już chyba ostatni raz. I uwierzycie, że gnój nie chce oddać? Nie wiem co mam robić.

Typ 4: Historia kupy się nie trzyma, albo zmyślam, albo nie potrafię pisać, może jedno i drugie (dodatkowe punkty w przypadku połączenia z typem 1 lub 2).

W mojej wiosce był ksiądz ale księdza nie było w kraju (od 3 lat jest na misji w Afryce), aż tu nagle w poprzednią niedzielę przyjechał do miasta mój dziadek. Wujek poszedł do księdza, ale go nie było. Padał śnieg, a że był poniedziałek to ksiądz siedział na ławce przed kościołem, akurat miała być procesja piątkowa, ale dziadek zmarł w 1985 i ksiądz wybiegł z autobusu, żeby na pasterkę zdążyć i nie miał czasu z szwagrem rozmawiać, a szwagier aż z Krakowa jechał!
Update: wszystkim złośliwym w komentarzach wyjaśniam:
- wujek ma na imię Krzysztof
- ksiądz wybiegł z pociągu bo miał się spotkać z babcią
- nie ten dziadek, tylko ten drugi dziadek
- w Afryce był wujek, ksiądz był w Monako w tym czasie

Internet

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)

#78203

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś opowieść o mechanikach samochodowych z tendencją do hmm... jak to nazwać?

Pokrótce: ujeżdżam wiekowy już bardzo francuski wynalazek ze stajni Peugeota. Rzadko spotykany, ale sobie chwalę. Tylne zawieszenie zaczęło coraz natarczywiej domagać się atencji, zatem zakupiłem niezbędne elementy - zawsze tak robię, jako że dostanie wszystkiego od ręki do tego auta raczej nie należy do zadań trywialnych -, pojechałem do polecanego przez znajomych warsztatu i po wysłuchaniu standardowej formułki typu "panie, a kto panu to tak spier...lił?", nakazałem wyraźnie dokonać wymiany zużytych części na zakupione przeze mnie. Zajęcie dość proste i niewymagające specjalnego wysiłku. Byle mieć podnośnik.

W ramach dodatkowego wyjaśnienia - mieszkam w tym mieście stosunkowo krótko i nie zdążyłem jeszcze znaleźć zaufanego fachowca dla siebie, toteż musiałem opierać się na opinii znajomych.

Po kilku dniach przybywam po swojego francuskiego gruchota, w trakcie krótkiej rozmowy słyszę kwotę przekraczającą tak z pięciokrotnie szacowany przeze mnie koszt usługi. Na pytanie, czemu tak drogo słyszę w odpowiedzi:

"A bo wie pan, te francuskie samochody to znane są z dziwnych patentów, myśmy musieli całe zawieszenie zdjąć, a jak żeśmy to zrobili, to się okazało, że cała belka skrętna jest do roboty, wie pan takie łożyska igiełkowe, we wszystkich francuzach to jest. Nowe są bardzo drogie, ale myśmy zrobili pełną regenerację za pół ceny, a robocizna wliczona, dajemy gwarancję na rok, będzie pan zadowolony".

W tym momencie podniosło mi się ciśnienie, kazałem podnieść auto na podnośnik i pokazać sobie dokładnie cóż takiego panowie specjaliści zregenerowali i powymieniali. Skracając dalszą część opowieści wyszło na to, że opuściłem warsztat nie płacąc w ogóle za cokolwiek. Oczywiście bez wątpienia mnie tam już nie zobaczą ponownie.

Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Mój samochód NIE MA belki skrętnej.

warsztat mechanik samochód

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 445 (449)
zarchiwizowany

#29721

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O sąsiedzkich niespodziankach.

Rytm mojego życia wyznacza rytm życia moich sąsiadów. Poranki to Czas Edukacji Muzycznej, specjalizacja: hip-hop i techno. Prowadzi ją sąsiad z dołu, którego roboczo nazwę Amadeuszem, ku czci tego, co też żył muzyką. Zajęcia odbywają się dość nieregularnie, ale zdarzają się na przykład w soboty i niedziele o ósmej rano. Tak więc można powiedzieć, że mimo woli studiuję zaocznie.

Wieczory zaś to Pora Pięknych Polskich Przekleństw, którymi z kolei raczy mnie sąsiad z góry. Ten człowiek o nieznanej mi twarzy ani wieku po prostu rzuca w ciszę ku**ami i pie**olnięciami, poza nim nie słychać żadnych innych głosów ani dźwięków. Nie wiem, może to zapalony fan futbolu? Zatem roboczo nazwiemy go Franek.

Część pierwsza będzie o Amadeuszu. Parę razy schodziłam do niego z poszarpanymi nerwami i dość mocno pukałam w drzwi. Jakieś trzy razy nie raczył mi otworzyć. Nie zniechęciłam się i zeszłam po raz czwarty. Wtedy, alleluja, drzwi otworzyły się i ukazał się w nich Amadeusz. Normalny młody człowiek, może trochę byczkowaty, no i bez włosów na głowie. Zwracam się zatem do niego grzecznie:
- Czy mógłby pan trochę ściszyć muzykę?
- Jasne.
- Dziękuję.
No i ściszył. Błoga cisza, jaka gościła w moim domu przez następnych parę poranków, przywróciła mi wiarę w ludzi. Niepotrzebnie. Po kilku dniach Amadeusz uznał, że to niemożliwe, żebym nie chciała korzystać z jego darmowych lekcji muzyki i zaczął mi ich znów udzielać. Jestem w trakcie obmyślania planu piątej wizyty. Może spróbuję zachęcić innych sąsiadów, żeby razem ze mną uprzejmie mu odmówili tych lekcji?

Przejdźmy do Franka. Jak już wspomniałam, człowiek ten lubi pokrzykiwać sobie "ku**wa" i "ja pie**olę". Głos brzmi agresywnie, to i iść się do niego boję. Ale nie boję się na drugie z tych przekleństw odkrzyknąć czasem: "a kogo tak pie**olisz"?
Któregoś razu w porze wieczornej podświadomie oczekiwałam przerwania ciszy pięknymi polskimi przekleństwami. Jakież było moje zdziwienie, gdy nagle usłyszałam wykrzyczane tym samym agresywnym tonem:
- Kurczę blade! Ja pierniczę!
Jakieś piętnaście minut zwijałam się ze śmiechu.

blok

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (237)

#29722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Hellraisera przypomniała mi akcję, którą zrobiliśmy na AM koledze w akademiku.

Impreza. Kolega powszechnie Misiem zwany, zalał makówkę tak, że w zasadzie można by było zrobić z nim cokolwiek i nic by nie zauważył. No po prostu sam się prosił...

Akademik AM, więc cały komplet potrzebnych "specjalistów" się znalazł. Koledze nogę zagipsowaliśmy, rentgena z jakimś nieczytelnym maziajem zamiast nazwiska ze śmieci i pustą kartę wypisu ze szpitala zdobył kolega, który odrabiał akurat jakieś zaległości w klinikach (stary jestem - wtedy jeszcze w szpitalach nie było tak trudno załatwić tego typu rzeczy jak teraz...). Rano Misio obudził się w swoim łóżku z kompletem dokumentacji medycznej i gipsem na nodze. Jako, że M jak ja studiował farmację to w wypis (łacina) się nie wczytywał i sprawa przeszła - trochę się tylko dziwił, że nie za bardzo go boli...
Niesamowite jest to, że w akcję zaangażowane były cztery osoby i nikt nie puścił pary przez 4 tygodnie, przez które Misio chodził z gipsem. Pacjent dumny opowiadał tylko z dnia na dzień coraz bardziej odjazdową historię jak to on ostro imprezował i połamał sobie gnaty.

Wisienką na torcie było zdejmowanie gipsu w szpitalu. (Jakoś tak to chyba wtedy było, że żeby dostać odszkodowanie to trzeba było zdjąć gips w szpitalu, a nie samemu).
Kolega z lekarskiego, który fabrykował kartę wypisu wpisał na niej po łacinie, wcale nie złamane kopytko tylko poród z przez cesarskie cięcie. Koleżanka, która poszła z Misiem na zdjęcie opowiadała, że lekarz ze śmiechu aż się zapowietrzył. Do tego jak się okazało, że noga nigdy nie była złamana, z czym się wygadała wspomniana koleżanka...

Akademiki AM to specyficzne miejsce. Takie wspomnienia jak Grand Prix o 0,7 wódki - 3 piętra po schodach w górę i w dół z nogami potraktowanymi zastrzykiem zwiotczającym - pozostają na całe życie. :D

akademik AM

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1318 (1408)
zarchiwizowany

#29524

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Historia nie piekielna, ale śmieszna. Chyba wiecie co to Kit-car (taki samochód, który trzeba składać samemu). Dziwne jak robią to moi sąsiedzi.

Taki sprzęt kupili sobie sąsiedzi (marki tegoż autka nie pamiętam). Mieszkamy na wsi więc mamy stodoły. Tam miał być składany samochód. Niestety było to zimą i w stodole jest za zimno. Warsztat został przetransportowany do piwnicy i tam był składany pojazd. Nasz drugi sąsiad spytał jak go potem wyciągną. Właściciel mówi:
-Później będziemy się martwić.
No dobra. Po jakimś czasie złożyli autko. Piwnica. Zero szerokich drzwi. No i problem z wyjazdem (hihi). Sąsiad wnerwiony i zły na tego, którego nie posłuchał.

Wioska się śmiała przez parę tygodni. A co z samochodem?? Już rok stoi w tej nieszczęsnej piwnicy.

Wioska moja kochana...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (166)

1