Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

EireneK

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2013 - 16:52
Ostatnio: 12 stycznia 2019 - 19:55
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 2891
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 436
 
zarchiwizowany

#80168

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed pół godziny, tym razem to ja byłam piekielna i to bardzo.
Wynajmuję pokój w pewnym mieszkaniu, w którym zwolnił się właśnie drugi pokój jednoosobowy. Ponieważ właściciele są z daleka poprosili żebym pokazywała pokój ewentualnym zainteresowanym, w zamian za obniżkę czynszu. Zgodziłam się i takim sposobem umówiłam kilka osób na obejrzenie pokoju. Tak się złożyło, że 2 dziewczyny umówiłam na dziś na godzinę 11. Jedna z nich przyjechała 10 minut wcześniej, obejrzała pokój i się zdecydowała. I w tym momencie dzwoni druga dziewczyna, że jest pod klatką i żeby ją wpuścić. Zadzwoniłam do właścicielki, powiedziała, że trudno, kto pierwszy ten lepszy i żeby powiedzieć tej drugiej dziewczynie, że właśnie ktoś inny się zdecydował. Dziewczyna się rozpłakała jak jej to powiedziałam, bo przyjechała z daleka, a ja nie miałam pojęcia co jej mam powiedzieć. W życiu nie czułam się tak podle i czuję, że jeśli reinkarnacja istnieje to w kolejnym życiu będę szczotką do kibla.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (36)

#78348

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj. Wracam sobie wieczorem ok 20 do mieszkania po wizycie u rodziców. Prawie że pod blokiem zaczepia mnie facet na rowerze i pyta o drogę. Jako uczynna osoba oczywiście zaczęłam tłumaczyć, w moim mniemaniu dość prosto, tym bardziej, że miejsce o które gość pytał było blisko.

Niestety facet nie załapał, więc tłumaczę znowu. W pewnym momencie kieruję wzrok na dół i co widzę? Facet ma rozpięty rozporek i onanizuje się podczas gdy do niego mówię. Szok i obrzydzenie, łapię za walizkę i szybko kieruję się w stronę bloku. Niestety za plecami słyszę, że facet wsiadł na rower i jedzie za mną. Do tego woła, żebym nie uciekała, bo on chce skończyć (sic!).

Gdy mnie dogonił, byłam już tak zirytowana, oburzona, zniesmaczona i nie wiem co jeszcze, że zepchnęłam go z roweru i pognałam co sił w stronę bloku. Na szczęście upadek go chyba zniechęcił do dalszej pogoni, bo gdy szukałam kluczy do klatki już go nigdzie nie było.

Nie wiem jakim chorym zboczeńcem trzeba być, żeby pytać kogoś o drogę, żeby się przy nim onanizować... Tak zażenowana chyba jeszcze nigdy wcześniej nie byłam.

uliczny zboczeniec

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (221)

#74980

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niestety kolejna historia z pracy. Tym razem o chamstwie i dowartościowywaniu się poprzez gnojenie innych.

Stoję sobie na kasie, ok 10-15 minut do końca mojej zmiany. Kolejka do kasy umiarkowana (stoi jakieś 4-5 osób), oprócz mnie obsługuje jeszcze koleżanka na kasie obok. Po skończeniu kasowania klienta, mówię standardowe "zapraszam kolejną osobę z kolejki do kasy".
Pani z dużym wózkiem patrzy na mnie, widzę, że słyszała co powiedziałam, ale ani drgnie. Myślę, że może się zamyśliła, więc wołam jeszcze raz, że zapraszam do kasy.
Pani dalej soi i patrzy na mnie zamiast podjechać pod kasę. Inna osoba stojąca za nią zwróciła jej uwagę, żeby podeszła do kasy i dopiero wtedy pani podjeżdża z zakupami, wyciąga na ladę różności typu ceramiczne formy do ciasta, szklane klosze itp, ja tymczasem przygotowuje reklamówki do pakowania

W pewnym momencie pani rzuca:
-A tego nie chcę, bo nie widziałam...
i coś mruczy pod nosem, nie zrozumiałam co, więc dopytuję:
- Z tego chce pani zrezygnować tak?
A ona do mnie jak nie huknie
- No mogłaby się pani obudzić, przecież pokazuję, nie?
Koleżanka spojrzała na mnie wzrokiem pod tytułem "no to ci się trafiło". Postanowiłam nie wdawać się w dyskusję z panią i odłożyłam rzecz z której zrezygnowała. Ponieważ skończył nam się papier do pakowania szkła, to każdy delikatny element pakowałam w osobne reklamówki. Gdy Pani to zobaczyła pyta się mnie:
-A papieru to w tym sklepie nie ma?
Ja na to, że niestety się skończył, ale każdą rzecz spakuję osobno. No niestety taka odpowiedź pani nie zadowoliła i zaczęła kolejną tyradę:
- Co to za sklep! Wszędzie mają tylko nie tu! A pani to chyba pierwszy raz na oczy ceramikę i szkło widzi! Ja chcę po dwie reklamówki na każdą rzecz!
Pomyślałam sobie "ok, papier powinien być, ale nie ma, to dam te reklamówki", ale kiedy sięgnęłam po ceramiczna formę do pieczenia, żeby ją zapakować, pani znów na mnie huknęła:
-Niech pani tego nie rusza! Ja sobie to sama zapakuję!

Szczerze mówiąc, miałam jej ochotę coś powiedzieć na temat jej tonu, ale ugryzłam się w język, w sumie miałam za kilka minut kończyć pracę. Więc po prostu położyłam kilka reklamówek na ladzie i spytałam czy Pani ma coś jeszcze do skasowania. Ona ani be, ani me, tylko zawija te swoje rzeczy. Kiedy skończyła podałam jej tylko kwotę do zapłaty, oczywiście pieniądze rzuciła jak psu kość. Kiedy wydałam jej resztę i paragon, zabrała swoje rzeczy i poszła sobie nie odpowiadając oczywiście na moje do widzenia.

Po skończonej pracy spotkałam w kantynie 2 koleżanki, wiec opowiedziałam im o tej sytuacji. Wtedy jedna powiedziała, że kiedyś obsługiwała babkę, która gdy jej się nie spodobało, że jedna kasa jest nieczynna i trzeba podejść do drugiej, zwyzywała ją od "marnych sprzedawczyków" i rozkazała się obsłużyć, bo ona z zakupami za 1200 zł nie będzie szła do drugiej kasy. A poza tym tyle pieniędzy co ona u nas jednorazowo zostawia, to taka "marna sprzedawczyni" nawet nie zarabia na miesiąc. Po opisie wyglądu pani z dużym prawdopodobieństwem stwierdziłam, że to ta sama, z którą ja miałam wątpliwą przyjemność się dziś zetknąć.

Na koniec napiszę tylko, że zastanawiam się jakim żałosnym stworzeniem trzeba być, żeby czuć się lepszym i gnoić drugą osobę tylko ze względu na wykonywaną pracę i zarobki. Ciekawa też jestem komentarzy, bo często czytam, że takim osobom powinno się odmawiać obsługi. Tylko czy na pewno wywołanie awantury w czymkolwiek tu pomoże, czy tylko przeciągnie niemiłą sytuację? Mi się wydaje, że takie osoby nie warto próbować uczyć kultury i szacunku do innych, bo to i tak żadnego pozytywnego efektu nie przyniesie.

sklepy

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (332)

#74239

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/74230 przypomniała mi sytuację sprzed kilku lat, którą opowiedziała mi koleżanka, nazwijmy ją Paulina, podczas rozmowy o księżach dziwakach. Od razu na wstępie zaznaczę, że ta historia nie ma na celu atakowaniu Kościoła. Sama jestem praktykującą katoliczką, ale uważam, że niektórzy księża nie powinni nimi w ogóle zostać i robią przez to całemu Kościołowi krecią robotę.
Zbliżał się okres świąt, a co za tym idzie, w kościołach odbywała się masowa przedświąteczna spowiedź. Jako, że Paulina nie mogła udać się do spowiedzi w kościele w swojej parafii (godziny spowiedzi kolidowały jej z innymi ważnymi zajęciami), to poszła do innego kościoła. Po wyznaniu grzechów ksiądz zapytał ją kiedy ostatnio była u komunii. W tym miejscu muszę dodać, że Paulina ma ostrą postać celiakii- nawet najmniejsza porcja glutenu jest dla niej ogromnym niebezpieczeństwem, a hostie jak wiadomo są wypiekane z mąki. Paulina powiedziała więc księdzu, że nie może przyjmować komunii ze względu na swoją chorobę, którą dla ułatwienia określiła jako alergię na gluten i produkty mączne (jeszcze 5-6 lat temu celiakia nie była tak ogólnie znaną chorobą jak teraz). Wtedy ksiądz prawie że wyszedł z siebie, zaczął jej mówić, że alergię to ona ma chyba na Boga i szatan ją opętał. Bo przecież jak przyjęcie komunii może powodować potworne bóle brzucha i konieczność szybkiej wizyty w szpitalu jeśli nie jest się opętanym? Paulina odeszła od konfesjonału prawie że z płaczem. I z tego co mówi, od tamtej pory jak ognia unika chodzenia do spowiedzi do księży, którzy jej nie znają.

ksieza

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (280)
zarchiwizowany

#74418

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj. Z góry przepraszam, że trochę nieskładna i długa, ale wciąż jestem zdenerwowana tym co się wydarzyło.
Mieszkam około 70 km od moich rodziców. Ponieważ dziś miałam wolne, zaprosiłam mamę, by mnie odwiedziła. Mama przyjechała, miło spędziłyśmy dzień. Ok 15, kiedy odprowadzałam ją na autobus, mama potknęła się i upadła na tyle niefortunnie, że zdarła sobie pół twarzy i kolana. Kiedy wstała (ze sporym trudem) okazało się, że chodzenie sprawia jej straszny ból. Wystraszyłam się, bo mama ma wstawioną endoprotezę stawu biodrowego, a taki upadek mógł spowodować uszkodzenie tej protezy, czyli ponowną operację. Zadzwoniłam po pogotowie, karetka przyjechała dość szybko, ratownik powiedział, że zabierają mamę na ortopedię do szpitala x. Kiedy i ja dotarłam do tego szpitala dowiedziałam się, że mama jest na SORze, niestety jeszcze nie została zbadana, więc nic nie wiadomo o jej stanie, trzeba czekać. Poprosiłam panią w okienku by w powiadomiła mnie gdy będzie coś wiadomo i ulokowałam się w poczekalni. Ok 16:30 (ponad godzinę od przyjęcia na SOR) poszłam do okienka zapytać czy już może coś wiadomo, czy w ogóle ktoś mamę zbadał. Pani powiedziała, że mama jest w systemie jako przyjęta, ale nic więcej nie wiadomo, max do godziny będzie wiadomo czy mama zostaje na noc w szpitalu czy wraca do domu. Mówię pani, że będę w poczekalni i w razie czego proszę o informację. Pani odpowiada, że oczywiście mnie powiadomi. Kolejną godzinę siedzę jak na szpilkach, dzwonię do domu, żeby tata się nie martwił czemu mama nie wraca. Przed 18 znowu podchodzę do okienka i pytam czy już coś wiedzą o mamie. Pani mówi, że potrzebna jest konsultacja chirurga ortopedy, a on teraz operuje, za niecałą godzinę kończy (czy operacje ortopedyczne o takiej porze to normalka?), wtedy pójdzie do mamy, mam czekać. Martwię się coraz bardziej, na domiar złego telefon mi pada, więc do mamy też nie mogę zadzwonić. O 19 znów pytam w okienku o mamę, pani mówi, że była badana, ale wyników wciąż nie ma, więc nie powie mi czy mama zostanie na noc czy wyjdzie. Pytam więc czy wiadomo chociaż kiedy będą mogli powiedzieć cokolwiek o stanie mamy, orientacyjnie, bo czekam już prawie 4 godziny i wciąż nic nie wiem. Z głębi pomieszczenia za okienkiem odezwał się jakiś ratownik czy też lekarz, że moja mama nie jest jedyną pacjentką, zresztą taki upadek to nic takiego, on nie wie kiedy będzie coś wiadomo i jak chcę to mogę siedzieć i czekać albo jechać do domu, to nie jego sprawa. No serio tak mnie zatkało, że nie wiedziałam już co powiedzieć i w ogóle co zrobić. Ja rozumiem, że są pilniejsze sprawy zagrożenia życia, ale chyba jakiś szacunek do pacjenta i jego rodziny, która w nerwach czeka długie godziny na jakiekolwiek wieści, powinien się należeć. Mimo wszystko nie chciałam robić awantury, zresztą nie wierzyłam, że to cokolwiek pomoże, więc wróciłam do domu, żeby podładować telefon. Już z domu ok 20 zadzwoniłam do mamy, u której był akurat lekarz z wynikami. Przed 21 mama dzwoni wreszcie, że badania wyszły ok czyli jest tylko mocno poobijana i została wypisana. I tu się pojawia pytanie czy to ja mam jakieś dziwne pojęcie o standardach opieki medycznej, a wypisywanie pacjentów o takich porach jest normą, czy to jednak poszło coś nie tak?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (36)

#73762

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie. Stoję sobie na kasie i obsługuję klientów.

W pewnym momencie przychodzi pani, jak mniemam z Ukrainy, bo mówiła po polsku, ale wyraźnie "zaciągała" i przekręcała niektóre słowa. Skasowałam jej zakupy i podaję kwotę do zapłaty: 218,96. Pani wykłada na ladę najpierw 200 zł, potem wysypuje drobniaki po złotówce, 20 groszy itp i zaczyna liczyć, zapewne w nadziei, że uzbiera się reszta kwoty. Niestety nie udało się, pani uzbierała z drobniaków 18 zł, więc z rezygnacją wykłada na ladę kolejny banknot 100 zł. Pytam czy wydać z 300 czy z 318 zł, pani na to, że znalazła jeszcze 50 groszy i z tego mam jej wydać.

Tak więc wybijam na kasie 318,50, żeby komputer wyliczył resztę (po kilku godzinach stania na kasie, bardzo łatwo się pomylić próbując liczyć w pamięci, więc lepiej zdać się na maszynę). Kiedy kasetka się otworzyła pani nagle się odwidziało i zaczęła sięgać po drobne, które przed chwilą mi dała, mówiąc, żeby jednak z 300 wydać. Ja na to, że już wybiłam i wydam jej z kwoty, którą mi podała, ona jednak idzie w zaparte.

Czerwona lampka mi się zapaliła, bo oczytałam się na piekielnych różnych historii o oszustach, którzy specjalnie najpierw dają pieniądze, potem chcą zabierać, a wszystko po to, żeby sprzedawca w końcu nie wiedział ile dostał i żeby wydał źle, oczywiście na korzyść klienta. Podałam więc pani 99,54 reszty, a ona krzyczy, że jej źle wydałam i ona chce swoje 18 zł w drobniakach, a ja jej mam całe 100 zł wydać (nie wiem jakim cudem i co ta za matematyka).

Akurat w pobliżu była liderka, podchodzi więc i pyta co się dzieje. Opisałam jej sytuację, a ponieważ paragon już się wydrukował, to pokazuję też na papierze, a klienta wciąż się upiera, że źle wydałam. No więc liderka znowu tłumaczy babie jak krowie na rowie, nawet na kalkulatorze jej pokazała, że reszta dobrze wydana, a ta dalej swoje. Oczywiście nie ugięłyśmy się i po chyba 5 minutach kłótni kobieta zabrała resztę i poszła niezadowolona.
Starcie EireneK kontra oszuści 1:0.

sklepy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (216)

#73763

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku moja kuzynka brała ślub, a że zawsze byłyśmy ze sobą blisko, poprosiła mnie o bycie jej świadkiem. Jestem dość obowiązkową osobą, więc bardzo wzięłam sobie do serca wszystkie zadania, jakie świadek ma do zrealizowania i kilka dni przed weselem pomagałam młodym w dopięciu wszystkiego na ostatni guzik. W dniu wesela zostałam przez młodych poproszona o wykonanie tablicy z rozmieszczeniem stolików na sali weselnej. Swoim autem nie dysponuję, a młodzi byli w rozjazdach (fryzjer, kosmetyczka, ostatnie załatwienia), więc wujek pana młodego zaproponował, że mnie odwiezie. W trakcie jazdy ucięliśmy sobie krótką pogawędkę, ogólnie pomyślałam sobie, że sympatyczny człowiek.

Ponieważ "obowiązki" świadka nie kończą się na podpisie na papierach, to i na weselu starałam się jak najbardziej dbać o gości i rozkręcać imprezę. W pewnym momencie zobaczyłam, że wujaszek siedzi sam przy stoliku, bo jego żona wybrała się na parkiet z kimś innym, podeszłam więc i zagadałam, że za dzisiejszą podwózkę jestem mu winna taniec. Zgodził się i poszliśmy na parkiet, umilając sobie taniec rozmową, kiedy nagle rzecze do mnie w te słowa:

[W]: Lubisz seks ze starszymi facetami?
W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam, wiecie, głośna muzyka, no i też już niejednego za zdrowie młodych wypiłam, więc pytam wujaszka:
[J]: Słucham?
[W]: Lubisz seks ze starszymi facetami?
[J]: (W tym momencie mnie zamurowało) Nie wiem...
[W]: Nigdy nie próbowałaś? No to czas spróbować (powiedziane z obleśnym uśmieszkiem).

Poczułam wtedy, że muszę się szybko ewakuować, więc powiedziałam tylko, że muszę iść do stolika i uciekłam. Byłam zażenowała, ale stwierdziłam, że nic nie będę o tym mówiła kuzynce, po co ma wiedzieć, że jej nowo poślubiony mąż ma wujka zboczeńca.

Kilka tygodni po weselu razem z kuzynka oglądałyśmy zdjęcia i kiedy na jednym zobaczyła wujaszka, powiedziała, że ten gość to jakiś zboczek. Zaciekawiona zapytałam skąd ta opinia. Wtedy ona opowiedziała mi, że na weselu poprosił ją do tańca, kiedy z nim tańczyła zaglądał jej cały czas niedyskretnie w dekolt, a potem zaproponował jej seks (na jej własnym weselu!). Kiedy odmówiła i zostawiła go na parkiecie, z tym samym tekstem podbił jeszcze do obu jej druhen.

Nie wiem jaką świnią trzeba być, żeby na weselu siostrzeńca proponować seks czterem dziewczynom w wieku jego córki, w tym pannie młodej, gdy na tej samej imprezie bawi się też jego żona i rzeczona córka.

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 406 (428)

#73082

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W odniesieniu do historii #73075 chciałabym dorzucić co nieco o ludzkim syfiarstwie.

Sklep, w którym pracuję też jest wielkopowierzchniowy i też nie ma w nim koszy (podobno ze względu na przepisy przeciwpożarowe, bo w razie pożaru śmieci łatwo się palą i utrudniają ewakuację). Więc jak klienci radzą sobie z kubeczkami czy opakowaniami po chipsach? Ci bardziej wychowani podchodzą do kasy i pytają o kosz. Część, jak w przytoczonej historii, zostawia śmieci na podłodze albo na półkach, ale to jeszcze nie jest najgorsze, bo jak pracownik przechodzi i widzi, to weźmie i wywali.

Najgorsi są ci, co wrzucają śmieci np. do garnków na dziale kuchennym albo do zamykanych koszy na bieliznę na dziale łazienki. To jest dopiero syf, bo tego nie widać, trzeba by było wszystkie takie przedmioty otwierać. Poza tym czasem w takim "pustym" opakowaniu zostanie jakaś resztka napoju czy żarcia, a przy zetknięciu np. z materiałem kosza na bieliznę pozostawia plamy. Wiele razy się też zdarza, że ludzie w przymierzalniach zostawiają obsmarkane chusteczki higieniczne, mimo że przy wyjściu z przymierzalni kosz akurat jest.
Tak że jak widać, bliskość koszy jednak problemu nie rozwiązuje.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (192)

#72872

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w znanej amerykańskiej sieciówce z ubraniami, butami, zabawkami i artykułami do domu. Większość towaru to pojedyncze sztuki, więc zrozumiałe jest, że zanim klient/ka się zdecyduje zakupić np bluzkę, musi ją najpierw zdjąć ze stojaka i obejrzeć. Jednak pewnego razu moja wyrozumiałość się wyczerpała.

Była to sobota, a więc dzień największego ruchu. Miejscami nawet ciężko było przejść między stojakami, tylu było klientów. A skoro takie tłumy klientów, to i bałagan robi się w zastraszającym tempie. Jednak większość ludzi, gdy widzi, że pracownik sprząta, również stara się odwiesić oglądaną rzecz na miejsce. Ale nie Piekielny. Sprzątałam akurat męskie spodnie, czyli zawieszałam na wieszaki te, które spadły, lub które ktoś zostawił niepowieszone, gdy Piekielny przyszedł poszukać jakichś na siebie.

Więc wyciąga jedne po drugich, ściąga z wieszaków, przykłada do siebie, po czym kręci nosem i odkłada, a raczej rzuca hurtem z 5 par na stojak i przegląda kolejne pary. Widząc to zagotowało się we mnie, bo dosłownie przed minutą sprzątałam to miejsce, które Piekielny znów doprowadził do opłakanego stanu, więc podchodzę i pytam:

[Ja] Przepraszam, Pan bierze te spodnie?
[Piekielny] Nie.
[J] To proszę mi je podać, żebym mogła je zawiesić, bo nie mogą być tak rzucone.

Gdy Piekielny to usłyszał, spalił buraka i uciekł jakby go stado psów goniło.

Serio, czy wymagam zbyt wiele, jeśli chcę żeby odwieszać rzeczy po sobie? Już nawet rozumiem, że nie każdy wie jak, ale niektórzy tacy klienci, widząc pracownika dwa kroki dalej, podchodzą i proszą o pomoc. Naprawdę da się i nikomu przy tym korona z głowy nie spada.

Może dla kogoś nie jest to jakaś wielka piekielność, ale zawieszenie jednej rzeczy dla klienta to jest 3 sekundy, a jak każdy zostawi po sobie syf i jedna osoba musi podnieść z podłogi 200 rzeczy to schodzi godzinę, przez co zostaje mniej czasu na realną obsługę klienta. Poza tym wystarczy pomyśleć, czy ktokolwiek z nas chciałby przymierzać rzeczy, które przed chwilą leżały na podłodze jak zwykła szmata?

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (285)

#73020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie z odzieżą, butami, zabawkami i artykułami do domu. Swoją pracę bardzo lubię, choć zdarzają się też mniejsze i większe piekielności. Jednak tej historii chyba do końca życia nie zapomnę, do dziś jak o tym myślę, ręce mi opadają.

Była to niedziela, ruch bardzo duży, bo w niedzielę klienci przychodzą do nas całymi rodzinami. Stoję na kasie razem z dwiema koleżankami, kolejka kilometrowa. W pewnym momencie podchodzą do mnie dwie starsze panie z dzieckiem, na oko 2-letnim. Chłopczyk cały we łzach, panie mówią, że znalazły go na dziale z zabawkami i odzieżą dziecięcą, jak w panice szukał opiekunów. Jakieś tam podejście do dzieci mam, więc uspokoiłam chłopczyka, dowiedziałam się jak ma na imię i z kim przyszedł, po czym nadałam komunikat przez głośnik, że mały Antoś czeka na babcię przy górnych kasach.

Po jakichś 10 minutach (sic!) do kasy podchodzi wreszcie babcia rzeczonego chłopca i jak gdyby nigdy nic mówi "No ale Antoni, babcia była w przymierzalni, przecież miałeś czekać". Nie no spoko, na pewno zostawienie takiego malucha samego w sklepie z tłumem obcych ludzi, to dobry pomysł, przecież miał tylko poczekać... Nie wspominając o tym, że nigdy nie wiadomo czy w tym tłumie nie ma jakichś porywaczy, pedofilów i tym podobnych typów. No ale co tam, pani babcia zabrała dziecko, a dwie starsze panie, które przyprowadziły chłopca i cały czas przy nim były, skomentowały tylko, że nawet głupiego "dziękuję" od niej nie usłyszały.

No ale niestety to nie koniec historii. Jakiś czas później (może pół godziny, może godzina) ta sama pani babcia podchodzi do kasy z pytaniem gdzie w tym sklepie jest toaleta. Uprzejmie wyjaśniam, że na terenie sklepu nie ma, ale najbliższa jest zaraz naprzeciwko wyjścia z naszego sklepu. Niestety to pani babci nie zadowala, zaczyna krzyczeć, że jak to na sklepie nie ma toalety, przecież dziecku chce się sikać. Jeszcze raz spokojnie tłumaczę gdzie jest toaleta, podkreślając, że to tuż obok wyjścia, naprawdę niedaleko stąd. Jednak pani babcia, nadal oburzona coś fuka i odchodzi w przeciwnym kierunku, ciągnąc nieszczęsne dziecko za sobą.

Jak się okazało pani babcia udała się z wnuczkiem do przymierzalni (czyli mniej więcej trzy razy dalej niż od kasy do toalety) żeby wykorzystać w roli nocnika wiaderko, w którym trzymamy zabezpieczenia na towar. Gdy kolega z przymierzalni stanowczo odmówił kierując panią do toalety, baba stwierdziła, że nasz sklep jest w ogóle niedostosowany do ludzi, a kolega jest głupi, bo dziecko musi przecież zrobić siku i ona nie będzie z nim latać po galerii i szukać toalety. Na szczęście widząc bezskuteczność swoich krzyków, pani babcia w końcu się oddaliła.

Mimo, że było to kilka miesięcy temu, to wciąż się zastanawiam czy ta kobieta serio uważa, że nie ma nic złego w sadzaniu dziecka na wiaderku (co więcej, wcale nie pustym) i kazaniu mu, by oddało mocz w miejscu, gdzie inni ludzie przychodzą przymierzać ubrania. A jeśli jest chora psychicznie, to kto jej powierzył opiekę nad 2-letnim dzieckiem?

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (318)