Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Gabriel_Angel

Zamieszcza historie od: 13 grudnia 2015 - 16:14
Ostatnio: 2 grudnia 2019 - 14:49
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 957
  • Komentarzy: 29
  • Punktów za komentarze: 203
 

#79537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam dość mieszane odczucia.

Swego czasu, gdy szukałam przyczyny omdleń, trafiłam do pani kardiolog [PK]. Zlecona tomografia, wyszło krytyczne zwężenie pnia trzewnego. PK od razu chciała mnie umawiać do "najlepszego chirurga w tej dziedzinie", pierwsza konsultacja miała się odbyć w Warszawie, a potem operacja prawie na drugim końcu polski. Koszt kilku tysięcy.

Przeraziło mnie to, jednak zdrowie najważniejsze.
Mimo wszystko, postanowiłam się skonsultować z moją lekarką rodzinną. Mam do niej spore zaufanie, ponieważ leczy mnie od czasu, gdy miałam kilka miesięcy.
Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, że mimo wyników, nie mam żadnych objawów i na pewno nie jest to przyczyna omdleń. Skontaktowała mnie też z inną swoją pacjentką (za jej zgodą), która przeszła taką operację.
Owa inna pacjentka przyznała, że po operacji czuje się znacznie gorzej, cierpi na częste bóle brzucha, a dodatkowo okazało się, że była u tej samej lekarki wiele lat temu i została skierowana również do tego lekarza, do którego i ja zostałam skierowana.

Ku niezadowoleniu PK, postanowiłam udać się do szpitala na Banacha i ewentualnie tam poddać operacji.
Miałam dwie konsultacje, gdzie poza zabraniem mi wyników badań nic z tego nie wynikło.
Potem miałam trochę zmian w życiu i niezbyt miałam czas myśleć o lekarzach, a omdlenia zmieniły się w chwile słabości.
Na początku tego roku jednak zaczęłam się czuć gorzej i postanowiłam poszukać przyczyny.
Nie wnikając w szczegóły, na przełomie marca i kwietnia na badaniach w szpitalu została potwierdzona hipoglikemia reaktywna (dla niewtajemniczonych, niski poziom cukru po posiłku).
Odkąd trzymam ścisłą dietę, czuję się świetnie.

Dlaczego o tym piszę?
Minęły już dwa lata, odkąd byłam u PK, a dziś rano do mnie zadzwoniła z pytaniem, czy poddałam się już operacji na Banacha. Nie była zadowolona moją odpowiedzią, że nie, ponieważ zwężenie pnia trzewnego nie daje u mnie żadnych objawów, a przyczyną omdleń była hipoglikemia.
Lekarka stwierdziła, że nie podoba jej się to, że inni lekarze mi mydlą oczy i hipoglikemia jest spowodowana tym, że wątroba jest niedokrwiona i że na Banacha się nie znają i nie ma tam lekarzy, by to operować.
Kazała mi się stawić u siebie na początku września, bo teraz jest na urlopie.

I teraz nasuwa mi się pytanie, czy lekarka faktycznie z troski o moje zdrowie, przypomniała sobie o mnie po dwóch latach w trakcie urlopu, czy też usiłuje mnie naciągnąć na prywatną operację, z której (przynajmniej takie mam podejrzenia) też będzie miała zysk?

lekarze kardiolog

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (125)

#79143

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele osób zastanawia się, jak można żyć cały czas na kredyt. Duża część ma zdanie, że nie brać wcale, inni, że wziąć i jak najszybciej spłacić, a jeszcze inni cieszą się z pieniędzy przyznanych przez banki.

Osobiście wyznaję drugą zasadę, nie widzę nic złego w kredycie, czy karcie kredytowej, sama jak potrzebowałam gotówki (czy to operacja kota, czy na życie, rozpoczynając pierwsze prace). Wzięłam, skorzystałam, spłaciłam i zamknęłam karty. Zdaję sobie sprawę, że za takie rzeczy dodatkowo się płaci, dlatego korzystam tylko, gdy uznam, że jest to konieczne.

Jest jeszcze jednak trzecie podejście, które reprezentuje moja mama.
Jeszcze za czasów mojego technikum, mama wzięła pierwszą kartę kredytową (żeby nie było niejasności w stosunku do poprzedniej historii, były to już czasy, gdy sytuacja nam się unormowała i polepszyła). Na pytanie "Po co?", odpowiadała, że to przesunięcie terminu pensji, bo wygodniej jest brać pieniądze z karty koło 15, a potem spłacać z pensji. Dla mnie nie było w tym logiki, ale usłyszałam, że jestem dzieciak i się nie znam.

Pieniądze z karty oczywiście się rozeszły, a mama stwierdziła po 2 latach, że zrobi remont łazienki i wzięła drugą kartę, ale na 3 razy wyższą kwotę (łącznie ponad 10 tysięcy). Remontu oczywiście nie było, a z pieniędzmi stało się to samo, co z tymi z pierwszej karty.

Nie wnikałam, nie moje finanse, zresztą o drugiej karcie dowiedziałam się dopiero, gdy nie było na niej już pieniędzy. Do tego dochodzi jeszcze jakiś kredyt, co do którego nie wiem ile i na co oraz laptop na raty.

W końcu jednak mama się ogarnęła i zaczęła je spłacać z trzynastek, grusz i innych dodatków. Spłacała bardzo powoli, ale wszystko zmieniło się w tym roku. Nastał kryzys wieku średniego i mama zaczęła kupować złotą biżuterię na, dosłownie, gromadę. Na zwrócenie uwagi, że miała spłacać karty kredytowe, padała odpowiedź: "Chyba mogę skorzystać z własnych pieniędzy, jeśli potrzebuję.".

Cóż, jej życie, jej sprawa, wiele osób pewnie uzna, że nie powinnam się wtrącać. Niedawno jednak mama rzuciła pracę, za co jej nie potępiam, ponieważ to co się tam działo, jest zdecydowanie piekielne i w pełni ją popieram w tej decyzji.

Problem polega na tym, że ktoś musi w tej chwili spłacać karty, raty i kredyty. Na razie sobie jakoś radzimy i to nie najgorzej, ale mama przyznała mi się, że będąc na okresie wypowiedzenia, wzięła kolejną kartę kredytową, by mieć zabezpieczenie finansowe na czas bezrobocia.

Czy ktoś jest mi w stanie wyjaśnić, jaki sens ma branie pieniędzy z banku, których nie można spłacić?

życie_na_kredyt

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (162)

#78796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do historii http://piekielni.pl/78788, ale wyjdzie trochę za długo, więc postanowiłam dodać osobną historię.

Swego czasu, zaraz po przerwaniu studiów, podjęłam pracę w jednym z Towarzystw Ubezpieczeniowych na infolinii, żeby mieć czas znaleźć lepszą pracę, a w międzyczasie było za co zakupy zrobić.

Ubezpieczyciel, jeden z większych, kiedyś był firmą państwową.

Faktycznie ludzie nie czytają OWU, było wiele sytuacji, gdzie mogłam się o tym przekonać. Nie wiedzą, tak jak w poprzedniej historii, co obejmuje ich ubezpieczenie, a czego nie, a przyznanie pomocy lub odszkodowania w dużej mierze zależy od tego, jak to zgłosimy.

Jedna z sytuacji, które najbardziej zapamiętałam (nie ja prowadziłam rozmowę, ale akurat byłam na szkoleniu, czyli tzw. odsłuchach, by nauczyć się prowadzić rozmowę).

[K]lient, [I]nfolinia:

[K]: Auto mi stanęło.
[I]: Dzień dobry, z tej strony X Y, czy mogę prosić o pana dane w celu weryfikacji? (tutaj standardowe pytanie o PESEL, ponieważ po tych danych szukaliśmy klienta w bazie, a potem sprawdzenie, jakie ubezpieczenie drogowe ma wykupione klient).
[I]: Proszę powiedzieć, jak do tego doszło.
[K]: No miałem stłuczkę, ale wszystko było w porządku, więc pojechałem dalej, a po drodze mi auto stanęło.
[I]: Przykro mi, ale w takim wypadku nie jesteśmy w stanie Panu pomóc, posiada pan pakiet podstawowy, który obejmuje pomoc jedynie w wypadku kolizji lub wypadku.
[K]: No przecież mówię, że miałem kolizję i auto stoi.
[I]: Niestety kolizja była wcześniej i był pan w stanie odjechać, a ubezpieczenie obejmuje pomoc tylko tuż po kolizji.

Tutaj Klient zaczął się kłócić, jednak tak jest w przypadku pakietu podstawowego. Nikt się nie sprzeczał, że usterka samochodu mogła nastąpić w wyniku kolizji, jednak mogła być ona zupełnie niezależna.

Praca w ubezpieczeniach przede wszystkim uczy, jak zgłaszać szkodę, by warunki ubezpieczenia ją obejmowały.

Tak samo jak ludzie często kupują ubezpieczenia od wypadków np. na 5 tysięcy, nie patrząc na tabele odszkodowań, a potem są zdziwieni, że za złamanie ręki dostali np. 200 zł i wyzywają ubezpieczycieli od oszustów.

Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie kupują ubezpieczenia, by je mieć, czuć, że są bezpieczni i w razie wypadku ktoś pokryje szkodę, a potem mają pretensje, że czegoś nie ma w ubezpieczeniu, które wybrali.

Częste awantury zdarzały się też z powodu ochrony zniżek. Zawsze na infolinii informowaliśmy, że ochrona obejmuje tylko pierwszą kolizję/wypadek w ciągu roku, a na następny ludzie byli zdziwieni, że przy czterech kolizjach ich zniżki zmalały.

Tak samo nie potrafili zrozumieć, że owe ubezpieczenie działa na konkretny samochód, a nie na wszystkie, które mają.

Mogę też opowiedzieć więcej historii, nie tylko o Klientach, ale także o samej ubezpieczalni, jeśli się spodoba.

ubezpieczenia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (228)

#78628

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historie o otyłości, postanowiłam opisać tutaj swoją. Nie wiem, czy nadaje się ona do końca na ten portal, ale chyba nie pa na nią lepszego miejsca. Będzie bardzo długo.

Od zawsze byłam grubsza, w dzieciństwie była to raczej wina mojej mamy, ponieważ uwielbiała patrzeć, jak jem. Dostawałam porcje ogromne, poza śniadaniem i kolacją, miałam czasem dwa solidne obiady, plus słodycze. Mama wtedy siadała naprzeciw mnie i patrzyła zachwycona, jak jem.
Z racji, że w moim życiu było niewiele okresów, gdy mieszkałam z mamą, a zajmowała się mną moja matka chrzestna (nazywałam ją ciocią), która była w wieku mojej babci, jeśli nie było akurat krucho z finansami, również byłam solidnie karmiona.
Dramat pojawił się w podstawówce, gdy dzieci z innych klas się ze mnie śmiały.
Mama z ciocią zdecydowały, że chyba pora mnie odchudzić.
W ramach tego, dostawałam jedną czekoladkę dziennie, w ramach słodyczy, ale w kwestii reszty żywienia niewiele się zmieniło.
Dla mojej wagi szczęśliwie, chociaż w całokształcie sytuacji niezbyt, pogorszyły nam się finanse, więc automatycznie trzeba było oszczędzać jedzenie. Wtedy trochę schudłam, chociaż nadal byłam okrągła.
Kiedy miałam 13 lat, zamieszkałam z mamą. Jeśli były tylko pieniądze, gotowała obiady, a miała zamiłowanie do tłustego jedzenia i nadal lubiła patrzeć, jak jem.
Pojawiły się jednak między nami spięcia, ponieważ nie akceptowałam tego, jak wyglądam.
W tamtym momencie ja byłam piekielna, ale nie widziałam innego wyjścia. Zrobiłam cztery dni głodówki, by zmusić mamę, do gotowania mniej tłusto.
Z finansami nadal było bardzo krucho, ale okazało się, że chudsze jedzenie wcale nie jest droższe i dzięki temu do 16 urodzin bardzo schudłam.
Problem pojawił się, gdy miałam 17 lat. Zaczęłam tyć z dnia na dzień, mama uważała, że albo jem słodycze w tajemnicy, albo jestem w ciąży, ciągle słyszałam od niej przykre rzeczy na temat mojej wagi. Bałam się cokolwiek zjeść, idąc w stronę lodówki, pytałam mamy, czy mogę zjeść, bo nie chciałam słyszeć przykrych komentarzy.
Niedługo później przestałam mieć miesiączkę, co znów spowodowało oskarżenia o ciążę, w której być nie mogłam, ale mama mi nie wierzyła.
Kiedy trafiłam do ginekologa, zbadał mi poziom hormonów. Estrogen miałam taki, jak kobiety podczas menopauzy. Dostałam tabletki i z 107 kilo, w ciągu tygodnia schudłam do 100.
Dalej nie było już tak łatwo schudnąć, ale starałam się. Różne diety poszły w ruch. Wtedy mogłam sobie na to pozwolić, ponieważ sytuacja materialna uległa bardzo dużej poprawie i było nas na to stać.
Strach przed jedzeniem i wagą pozostał. Schudłam do 67 kilo, przy wzroście 182 cm. Kiedy jednak chciałam cokolwiek zjeść co nie do końca było zdrowe, czy to była smażona pierś z kurczaka, zamiast gotowanej, czy jeden pasek czekolady, słyszałam, że nie powinnam, bo jestem gruba.
Utwierdzałam się w tym przekonaniu. Rzadziej słyszałam przykre komentarze, ale nadal były.
Chudłam więc dalej.
Doszłam do 60 kilo, było mi widać żebra, miałam zapadnięte policzki i brzuch.
Ale byłam szczęśliwa, bo mama już mi nie dokuczała. Wreszcie byłam szczupła.
Wiecie, co jest jeszcze smutne? Dopóki byłam gruba, nikt w klasie w technikum zbytnio mnie nie lubił. Kiedy nagle schudłam, klasowa "elita" zaczęła nagle mnie zapraszać na swoje imprezy, nie byłam wybierana na końcu na w-fie. Dla nastolatki to wiele.
Nie miałam jednak siły na nic, wejście po schodach było dla mnie problemem, nie mówiąc o krótkim spacerze. Zaczęły się wtedy zasłabnięcia.
I wróciły komentarze mamy. Tym razem, że wyglądam jak szczur i jestem obrzydliwa.
Pewnie pomyślicie, że na swój sposób się troszczyła o mnie i chciała, bym przybrała na wadze?
Nic bardziej mylnego.
W Warszawie miał się odbyć casting Elite Model Look.
Mama chciała mi "pomóc" zostać modelką. Przez tydzień nie jadłam nic, poza koktajlami z mieloną kawą, by mówiąc wprost, nic nie znajdowało się w moich jelitach i bym była szczuplejsza.
Niestety los pokarał mnie szerokimi biodrami i byłam za gruba.
Po wszystkim słyszałam, że do przyszłego roku mama pomoże mi schudnąć, bym się dostała.
Miałam 20 lat w tamtym momencie i w końcu doszłam do wagi 55 kilo.
Wyglądałam jeszcze gorzej, ale byłam szczęśliwa.
Niestety powracające omdlenia zmusiły mnie, bym zastanowiła się, co jest nie tak.
W domu nadal słyszałam, że nie mogę jeść tego, czy tamtego, bo przytyję, albo dla odmiany, że wyglądam obrzydliwie, bo jestem za chuda.
Poszłam więc po pomoc dalej. Tak trafiłam do poradni zdrowia psychicznego.
Powoli zaczęłam wychodzić z anoreksji, aktualnie mam 5 kilo za dużo, ale akceptuję siebie.
Niestety zniszczyłam sobie zdrowie, czego się już nie naprawi.

otyłość odchudzanie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (169)

#78377

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas czytania historii o sprzęcie komputerowym przypomniała mi się moja, gdy potrzebowałam na szybko kupić ładowarkę.

Pracuję zdalnie przez kilka godzin w soboty i traf chciał, że gdy tylko zabrałam się do pracy, bateria mi się rozładowała. Wniosek prosty, trzeba podłączyć do ładowania. Natychmiast kiedy ładowarka połączyła kontakt i komputer, poszło przepięcie, kończące życie mojej ładowarki.

Chcąc nie chcąc, musiałam wybrać się jak najszybciej do sklepu, by kupić nową. Mój wybór padł na Arkadię, ponieważ są tam trzy większe sklepy.

Swoje pierwsze kroki skierowałam do sklepu z "RTV" w nazwie, ponieważ tam kupowałam sprzęt.

Tutaj chciałabym od razu zaznaczyć, że nie znam się na komputerach, moja wiedza jest bardzo podstawowa. Miałam jednak szczęście, od razu zobaczyłam dokładnie ten sam model laptopa (nie należał do najtańszych, ale nie piszę tego, by się chwalić, tylko jako potencjalne wytłumaczenie reakcji sprzedawcy).

Podeszłam do niego i od razu pojawił się sprzedawca. Miałam wrażenie, że musi mieć jakiś teleport, ponieważ jeszcze chwilę temu nikogo w pobliżu nie było. Przytoczę mniej więcej dialog, jaki nastąpił:
- Dzień dobry, chciałabym ładowarkę do tego laptopa.
- A… To musi pani przyjść z ładowarką, bo tak to nie wiem, jaką pani potrzebuje.
- Dokładnie do tego modelu - wskazałam dłonią laptop.
- To i tak musi pani przyjść z ładowarką.

No nic, na wszelki wypadek zrobiłam zdjęcie plakietki, żeby wiedzieć, jaki to model, po czym wyszłam ze sklepu, planując poszukać szczęścia gdzie indziej, ponieważ nie uśmiechało mi się wracać do domu po ładowarkę.

Kolejnym miejscem był kompuszkodnik.
Podeszłam grzecznie do lady i przedstawiłam swój problem, pokazałam zdjęcie plakietki z modelem laptopa.
- Na czwartek będzie - usłyszałam.
- Mnie jest potrzebna dziś…
- To może weźmie pani uniwersalną na dziś, a na czwartek zamówimy oryginalną? - zaproponował sprzedawca.
Pewnie bym się zgodziła, gdyby nie to, że mam w domu jedną uniwersalną ładowarkę i za nic nie chciała mi ładować.
- Mam taką samą i nie działa - odpowiedziałam.
- Musiała pani coś źle zrobić. To co, zamawiamy?

Cóż miałam zrobić? Po prostu pożegnałam się i wyszłam ze sklepu, udając się do tego z nazwą planety.
Od razu udało mi się wypatrzyć miłego pana, który miał na koszulce nazwę firmy, z której miałam laptopa. Pan zobaczył zdjęcie, przeczytał jaki model. Przeprosił, bo nie mieli takiej na stanie, ale podeszliśmy do laptopów z wystawy, bym mogła zrobić zdjęcie napisów na ładowarce, to może znajdą jakąś o takich parametrach w innym sklepie.

Nie pozostało mi nic innego, jak, posiadając wreszcie dane ładowarki, wrócić do pierwszego sklepu.

Tym razem trafiłam na innego sprzedawcę i jemu nie mam nic absolutnie do zarzucenia. Zdjęcia ładowarki nie chciał nawet oglądać, po prostu sprawdził w Internecie, jaka ładowarka uniwersalna będzie pasować i taką mi dał.

Wiem, że moja wina, bo nie pomyślałam, by wziąć ładowarkę, ale pierwszy sprzedawca mógł chociaż trochę postarać się pomóc, a nie po prostu stracić zainteresowanie, gdy okazało się, że oglądam laptop nie dlatego, by go kupić.

sklepy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (211)

#72517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jest to historia piekielna, jednak kiedy o tym myślę, wprawia mnie to w irytację. Dlaczego część kobiet patrzy tylko na wygląd?

Jestem młodą, szczupłą, w dodatku wysoką kobietą, dlatego miałam okazję umawiać się z różnymi mężczyznami, gdzie do tej pory nie potrafiłam znaleźć nikogo, że tak się wyrażę, dla siebie.

Niedawno związałam się jednak z cudownym facetem, nie jest ideałem, jeśli chodzi o wygląd, w dodatku jest trochę okrąglejszy, ma natomiast cudowny charakter, taki, jakiego szukałam przez cały ten czas.

Ostatnio rozmawiałam ze wspólną koleżanką i w rozmowie wyszło, że jesteśmy razem (nie ukrywam tego, tylko wcześniej nie było okazji, by się dowiedziała). Zaskoczona, czy raczej zgorszona zapytała:

- To wy jesteście razem? Ja bym się z nim nie umówiła.. Mój mózg nie potrafi tego zrozumieć.

W dalszej rozmowie wyszło, że chodzi jej o jego wygląd, gdzie sama do najszczuplejszych nie należy.
Jak to jest, że dużo kobiet narzeka na brak facetów, że nie ma już takich jak kiedyś, a część z nich zwyczajnie patrzy tylko na wygląd?

Wybaczcie, ale musiałam o tym napisać, ponieważ tego zwyczajnie nie rozumiem. Uroda przeminie, ale to co jest w nas, zawsze zostanie.

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (285)
zarchiwizowany

#70976

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do tej pory tylko czytałam piekielnych, jednak nasi ukochani lekarze, a przynajmniej jeden z nich, zmusili mnie do opisania swojej historii.
Dla wyjaśnienia, w wieku 17 lat zaczęłam mieć problemy z lewym kolanem - jednego dnia noga się pode mną ugięła, drugiego coś mi w stawie przeskoczyło i noga została pod kątem prostym, a ja nie byłam w stanie jej wyprostować. Wiadomo, najpierw lekarz rodzinny, potem szpital, z racji wady sprzętu powtarzano mi USG z piątku w poniedziałek i wyszedł płyn w kolanie, ale nic więcej. Potem skierowanie do ortopedy, coś w kolanie przeskoczyło i mogłam wyprostować po tygodniu nogę. Tak właśnie zaczęłam chodzić regularnie do jednego lekarza, który pracuje zarówno na na piętrze ortopedycznym, jak i rehabilitacyjnym, tak więc było niepotrzebnego latania, gdy na początku wystawiał mi skierowania do poradni rehabilitacyjnej, by wypisać mi zabiegi, a kolejki do niego ogromne, zapisy na pół roku wcześniej, zawsze opóźnienia, ponieważ jest multum ludzi (raz z braku miejsca wybrałam się do innego, jednak stwierdził, że jestem za młoda, by chorować).
Zmierzając jednak do sedna sprawy. Na pierwszej wizycie dostałam skierowanie na rezonans kolana, odczekałam pół roku i był (łącznie z oczekiwaniem na pierwszą wizytę, minął rok, już pełnoletnia byłam).
Potem doszły problemy z kręgosłupem, ale mniejsza z tym. Bardziej chodzi o to, że przez 3,5 roku od poprzedniego badania nie mogłam się doprosić o powtórne, tylko byłam wysyłana cały czas na rehabilitację, ale nie na jeden rodzaj, byłam już praktycznie na wszystkich możliwych zabiegach w przychodni. Na początku myślałam, że lekarz ma jakiś plan, że potrzebne są różne zabiegi, ale później zdałam sobie sprawę, że on testuje na ślepo, co mi pomoże. Nawet panie, które wykonywały mi zabiegi, były zdziwione, ponieważ miałam najczęściej 4 rehabilitacje w roku (czasy, gdy można było mieć więcej wizyt niż jedną w danej poradni).
Z kolanem był jednak nadal problem, dostałam leki przeciwbólowe (ketonal 100 i mocniejsze), miałam przykaz by brać je codziennie, czego, przyznam szczerze, świadomie nie robiłam, starając się wytrwać, gdyż uważam, że zażywanie codziennie silnych leków przeciwbólowych nie jest zbyt korzystne.
W każdym bądź razie, ostatnio wyprosiłam chociaż USG kolana. No dobrze, lekarz się zgadza, mimo, że uważa, iż mam zwykły zespół przeciążeniowy i taki też kod miałam wpisany w rozpoznaniu, tak samo i przy kręgosłupie.
Co do poradni USG, nie mogę powiedzieć złego słowa. Badanie miałam 23 grudnia, a wizytę u lekarza 28, więc, żeby mieć pewność, że wyniki będą, zostały mi wydane zaraz po badaniu, żeby nie trzeba było później latać.
Efekt? Przez cztery lata rehabilitacji płyn nie zniknął, ani się nie zmniejszył, w tej chwili mam zmiany na powierzchni chrząstki, uszkodzone jedno więzadło, drugie pogrubione, mam pęknięcie łąkotki, a kolano boli nawet, jak chwilę dłużej postoję, nie mówiąc już nawet o wybraniu się na spacer.
Co z tym robię? Jak normalny człowiek idę na umówioną wizytę, lekarz nawet nie patrzy na wyniki, tylko zaczyna coś mówić o rehabilitacji.
Oczywiście zwróciłam mu uwagę co wyszło, oraz na to, że zamiast być lepiej, jest coraz gorzej, na co słyszę:
"To zapiszemy jeszcze jedną rehabilitację, jak ona nie pomoże, to wtedy coś pomyślimy."
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zrezygnuję ze studiów, więc dostałam zwolnienie z WFu, ponieważ nie wolno mi ćwiczyć, oraz skierowanie na trzy zabiegi, w tym na ćwiczenia.
W tej chwili zastanawiam się, co będzie dalej z moim kolanem, ponieważ z dnia na dzień czuję się gorzej, jak również, jak można zakładać, iż skoro przez 4 lata żadna rehabilitacja nie pomogła, a najpewniej zaszkodziła, to kolejna powinna pomóc.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (63)

1