Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Garrett

Zamieszcza historie od: 23 kwietnia 2012 - 15:29
Ostatnio: 23 marca 2024 - 19:01
O sobie:

Mechanik amator, uwielbiający zapach etyliny, pogromca bezdroży, poskramiacz knąbrnych terenówek, miłośnik kotów i psów, romantyczny i przystojny (193/110), a nie, to nie sympatia.pl :)

  • Historii na głównej: 84 z 84
  • Punktów za historie: 43145
  • Komentarzy: 519
  • Punktów za komentarze: 3779
 

#62565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika glazurnika #3

Przez dość długi czas zajmowałem się układaniem płytek. Klientów miałem baaardzo dużo, zlecenia od „paru płytek na balkonie” do wykończenia „pod klucz” domów, więc na tyle zleceń trafiło się kilka czarnych owiec

Państwo „imożepandoradzi”

Po poznaniu państwa „imożepandoradzi” postanowiłem, że nigdy, przenigdy, ale to absolutnie bez wyjątku nie będę z nikim jeździć wybierać płytek. Mogę podjechać i je przywieźć, ale nigdy nie pojadę na „oglądanie”. Każdy ma inny gust, to co dla mnie słodkie dla innego kwaśne... ale:

Państwo mieli malutki samochodzik, za to mieli kilka sporych pomieszczeń do zrobienia, spieszyło im się i poprosili, żebym pojechał z nimi i ich córką moim busem z przyczepą, oni wybiorą, kupią i od razu wszystko się przywiezie. Objechaliśmy wszystkie markety budowlane, kilka składów, państwo obejrzeli chyba wszystkie katalogi wszystkich firm i nic nie wybrali !! Cały czas tylko „może by pan doradził?” „pan się najlepiej zna”, a może takie płytki? jak się panu podobają? „a czy to będzie ładne?”.

Tłumaczę ludziom, że to oni mają wybrać, mi się podobają wszystkie i jest mi obojętne jakie kupią, tyle, że położenie takich kosztuje tyle, innych tyle, a mozaiki tyle. Ufff, zrozumieli... chyba?... oglądają, oglądają, mija 5 minut, przylatują do mnie z dwiema różnymi płytkami i pytają czy te kolory będą do siebie pasować, czy taka kuchnia będzie ładnie wyglądać... ręce mi opadły.

Późno się robi, trzeba jeszcze te płytki zawieść i rozładować, a tu się nie zanosi na szybki koniec. Uratowała mnie ich córka, która stwierdziła, że mają godzinę na wybranie płytek, idzie ze mną na kawę, a jak w godzinę płytek nie wybiorą to ona je wybierze. Poszliśmy na kawkę, nawiasem mówiąc córka bardzo fajna i szybko ta godzina zleciała.

Wracamy, państwo wybrali płytki do kuchni! Wow! Mają tylko trzy zestawy podłoga/ściany i który będzie wg mnie najładniejszy ?? Policzyłem w myślach do 10, dwa razy dla pewności, uśmiechnąłem się i powiedziałem, że ich córka wybierze. Ale może jednak Pan się zna lepiej? Wdech 1.2.3.4.5.6.7.8.9.10 Wydech :)

Córka wybrała wszystko do wszystkich pomieszczeń w jakieś 15 minut :)
Nigdy więcej, nigdy, żadnego wybierania, na dodatek cały dzień w plecy.

glazurnik amator

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 528 (594)

#62504

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika glazurnika :) #2

Przez dość długi czas zajmowałem się układaniem glazury. Klientów miałem baaardzo dużo, zlecenia od „paru płytek na balkonie” do wykończenia „pod klucz” domów, więc na tyle zleceń trafiło się kilka czarnych owiec.

Pan „iniemamterazkasy”.

Standard: telefon, spotkanie, pomiary, umowa, robota, odbiór, zapłata. Napisałem zapłata?

Pan nie ma dziś pieniędzy, umówmy się na jutro, jutro też nie ma pieniędzy, umówmy się na „po wypłacie”. Oj, jakoś tak wyszło, że nie mam pieniążków, zapłaci, jak będę miał, telefony, spotkania, odwołane spotkania, czas leci a kasy ani widać ani słychać.

No cóż, prezentów nie będę nikomu robił... Podjechałem na budowę (bez umawiania) a tu jedna ekipa montuje wkład kominowy, druga meble w kuchni, trzecia składa szafę do zabudowy, więc chyba z kasą u pana nie jest tak krucho.

Telefon do „inwestora”, że jestem na budowie i albo za 30 minut będzie kasa , albo płytki będzie zbierał z podłogi...

Cud się stał!! Pan ma pieniądze i zaraz będzie!! Ok., czekam, poszedłem do samochodu po młotek i gadam z chłopakami od kominków.

Przyjechał samochód, wysiada z niego pan „iniemamterazkasy” i z nim trzech facetów. Okazuje się, że jednak nie ma pieniędzy, a ci trzej panowie zostali zabrani, żeby mnie wyrzucić z budowy i nauczyć, że mam grzecznie czekać na zapłatę.
Napisałem, że wziąłem z samochodu młotek? Właściwie to młot, taki do wyburzeń, waży 5 kg i ma metrową rączkę.
Robi wrażenie. Przyszli popatrzeć chłopaki od kominków, przyszli chłopaki od mebli, panowie jednak stwierdzili, że zaczekają w samochodzie.
Pan „iniemamterazkasy” wyjmuje portfel i grzecznie reguluje należność, podpisuje protokół odbioru, nawet "do widzenia" powiedział :)

epilog:
Ekipa od kominków żąda zapłaty z góry (w trakcie właściwie), ekipa od mebli już nie zgadza się na przelew...

No cóż, problemy z płatnościami trafiały się dosyć często, zwykle opóźnienie nie przekraczało paru dni, ale próba zastraszenia na szczęście trafiła mi się tylko raz.

glazurnik amator

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1220 (1242)

#62490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika glazurnika.

Przez dość długi czas pracowałem w tzw. wykończeniówce tzn. układaniem glazurę, terakotę, gres, gipsowałem ściany, robiłem sufity podwieszane, montowałem parapety, robiłem schody, zajmowałem się białym montażem, montażem mebli kuchennych. Często bawiłem się w hydraulika, czy elektryka. Ponieważ nigdy się tego nie uczyłem, najpierw robiłem robótki u siebie, potem u znajomych po kosztach lub za „to ja chociaż upiekę ciasto”, potem jak już „ogarnąłem temat” stwierdziłem, że może warto robić to zarobkowo, no i poszło. Klientów miałem baaardzo dużo, zlecenia od „paru płytek na balkonie” do wykończenia „pod klucz” domów, więc na tyle zleceń trafiło się kilka czarnych owiec...

Jednego się nauczyłem bardzo szybko. Po kilku scysjach, że coś miało być inaczej, taniej i w innym kolorze, zawsze spisywałem umowę, żadnego umawiania na gębę, wszystkie zmiany wpisujemy do umowy, gdzie w załączniku możliwie dokładnie był określony zakresu prac, cena, data zakończenia i inne dość istotne szczegóły, np:
kto wywozi gruz/śmieci (bo wszystko jest dodatkowo płatne, nie ma nic za darmo).

„Państwo iniemakontaktu”.

Po kilku wstępnych telefonach, umawiamy się w piątek na budowie, w celu ustalenia zakresu prac, pomiarach, podpisaniu umowy. Właściwie wszystko jest dograne, problem polega na tym, że państwo w niedzielę wylatują na 3 tygodnie na urlop i chcą, żebym w tym czasie zrobił im kilka pomieszczeń. Mają projekt, wybrane płytki, wszystko ustalone, pomierzone, chcę obejrzeć płytki... Ale płytek nie ma, wybrane są z katalogu, kupią w sobotę. W sobotę nikt się nie odzywa, w niedzielę wieczorem telefon, że właśnie kupują płytki. Tylko, że płytki na zamówienie, będą we wtorek, kurier przywiezie, ja mam je przenieść, rozliczymy się jak wrócą.

Fajnie, tylko w poniedziałek miałem zacząć. Wtorek, jadę na budowę, kurier przyjeżdża skoro świt, około 14, kolejne pół dnia poszło.

No i ciekawostka, niby towar jest, z zamówieniem wszystko się zgadza. Ale nie ma kleju, nie ma fugi, nie ma silikonu, folii w płynie. Ale, ale... płytki 60x60 cm? Nie mam takich w projekcie. A te małe paczuszki? Płytki 20x10? Nie ma w projekcie. Jeszcze raz sprawdzamy dane, wszystko się zgadza z zamówieniem, za to nic się nie zgadza z projektem.

Ostatecznie płytki odebrałem, telefon do „państwa”… jeden, drugi, szesnasty... nikt nie odbiera albo odrzuca połączenie.
Jeszcze raz szybkie porównanie płytek i projektu, może czegoś nie zauważyłem, ale nie, żadnych zmian nie ma.

Dzwonię na telefon „awaryjny” do rodziny państwa. Siostra nic nie wie, w sumie jest zaskoczona, że w ogóle dali komuś jej nr telefonu, ale obiecuje zadzwonić i spróbować coś wyjaśnić. Wkrótce dzwoni, dodzwoniła się do brata, a ten ją ochrzanił, że jest na urlopie, nie będzie teraz rozmawiał o remoncie, a ja wszystko wiem. Hmmm, ciekawie się robi.

Znów dzwonię, po 20 czy 30 nieodebranych połączeniach wyłączają telefon. Skoro „wszystko wiem” to próbuję coś wykombinować, liczę metry kwadratowe płytek i próbuję dopasować do pomieszczeń, nic nie pasuje, tu za dużo, tam za mało, wychodzi, że glazurę na suficie mam położyć, czy co? A są dwie łazienki, kuchnia, schody, garderoba, schowek pod schodami, kotłownia, tu podłoga, tam podłoga i ściany... zrobię źle - będzie moja wina, zrobić dobrze nie mogę, nie jestem jasnowidzem.

Wieczorem kolejny raz oglądam projekt, na dole są dane projektanta, szybki telefon i w środę jadę porozmawiać o projekcie, może mam starą wersję? Podjechałem, pani projektant (projektantka?) wnętrz mocno zdziwiona, nie kojarzy takiego zlecenia. Ogląda „projekt” i stwierdza, że właściwie to nie jest projekt tylko jej szkic do zrobienia projektu. Ktoś musiał zrezygnować, a szkic zabrał. Ona nic nie wie i nie pomoże.

No cóż, zrobiłem wszystko co mogłem zrobić, telefon do „państwa iniemakontaktu” wyłączony, pojechałem na kolejną robótkę (a kolejny dzień w plecy).

Mijają trzy tygodnie, niedziela, godzina 23, dzwoni telefon. „Państwo” dzwonią z awanturą, krzyczą coś o niepoważnych gówniarzach, karach, sądach, oni nie mają gdzie mieszkać, mam im klucze oddawać (natychmiast oczywiście), oni mnie zniszczą, nikt nic już u mnie nie zleci do zrobienia, takie tam bzdury.
Ostatecznie umawiamy się na poniedziałek na budowie, państwo wkurzeni, ja też troszkę, proponuję panu, żeby wskazał mi płytki do kuchni, (w projekcie białe 30x20 cm, powierzchnia 6m2 więc powinno być kupione troszkę więcej). Pan leci do palety i wyciąga płytki 20x10 cm i triumfalnie macha, że to przecież oczywiste, że to te!! Tyko dlaczego płytek jest 4,5 m2? Bo on odjął glify, bo jednak nie będą w płytkach, a jak zabraknie to przecież można dokupić!

Noż kuźwa, brawa dla pana! Z resztą płytek było podobnie, tyle, że niektórych było mniej, a niektórych więcej (dużo więcej) niż potrzeba... i weź się człowieku domyślaj gdzie co ma być. Co ciekawe, na schody, gdzie muszą być twarde płytki (terakota czy gres) kupili miękkie płytki ścienne...
A klej i inne drobiazgi to powinienem sam kupić i byśmy się rozliczyli (w umowie było co innego).

Do tego momentu jeszcze jestem w stanie ludzi zrozumieć, poszli na zakupy, coś im się spodobało, więc coś tam zmienili, ale dlaczego nie poinformowali o tym mnie?

Za to odpowiedź dlaczego nie odbierali telefonów mnie rozwaliła: „Bo oni byli na urlopie, a na urlopie nie będą myśleć o takich sprawach, bo urlop jest po to, żeby odpoczywać).

No i kto tu jest niepoważny...
Płytek ostatecznie im nie ułożyłem, jakoś nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia.

glazurnik amator w akcji

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 859 (881)

#62167

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nieruchomości.

Kolega dosyć pilnie szukał domu do kupienia.

Wybranych kilka ogłoszeń, telefon do mnie żebym te kilka domów z nim i jego żoną obejrzał. Po prostu, jako osoba niezainteresowana zakupem, będę mógł dom obiektywnie ocenić i trochę zorientowany w papierach, będę mógł w stanie pewne rzeczy sprawdzić (hipoteka, prawo własności, pozwolenia, odbiory itp).

Nowy dom, stan prawie wykończony wewnątrz.

Jedziemy, właściciel, nie chce podać adresu, kręci, że nowa droga, domy nieponumerowane, tłumaczy jednak jak dojechać, dzięki czemu nadrabiamy z 10 kilometrów. Drobiazg. Oglądamy dom: woda ze studni, szambo, nie ma gazu, prąd jest „w ulicy” czyli też go nie ma. Budynek nowy, cena dość wysoka, działeczka mała, kumpel szybko zdecydował, że nie jest zainteresowany. Dlaczego zwróciłem uwagę, że woda ze studni? 400-500 metrów dalej wysypisko śmieci, niby zrekultywowane, obsiane trawką, ale starego typu, bez betonowej „podłogi”, wszystko co ze śmieci wypływa, idzie w ziemię... A dlaczego jechaliśmy dookoła? Bo jakbyśmy jechali najkrótszą drogą, to koło wysypiska byśmy przejeżdżali, a tak to może nie zauważymy górki...

Kolejny domek.

Właściciele, starsi państwo mogą się umówić w niedzielę i tylko w niedzielę, bo wyprowadzili się, mieszkają z dziećmi, a dom stoi pusty i „już można się wprowadzać”. Jedziemy oglądamy, ja w salonie z dziadkiem oglądam papiery, babcia oprowadza po domu. Kawka, ciasto (babcia sama upiekła), ogólnie ah i oh, młodzi ludzie z dziećmi, to nie będzie domu żal sprzedawać, a to tyle wspomnień, a w tym pokoju to synek pierwsze kroczki stawiał, a w tym pokoju to wigilie były przez 20 lat, aż szkoda sprzedawać, tyle wspomnień, ale w dobre ręce dom oddają, to łatwiej się będzie z tym pogodzić... Z mojej strony: papiery ok, dom po remoncie, nowe okna, ładny ogródek, spełnia wszystkie wymagania.

Okolica ładna, same takie ładne domki, ulica na uboczu, ale w dobrym punkcie, cisza, spokój, jedynie naprzeciwko jakieś magazyny, wszystko cacy ;) Cena rynkowa wg mnie to około 450 000, cena w ogłoszeniu to 430 000, ale starsi państwo są bardzo mili, a jak się kolega szybko zdecyduje to 10 000 opuszczą, po targach cena zostaje ustalona na 400 000, i umawiamy się, że w tygodniu podpisujemy umowę przedwstępną, z umową występują o kredyt i idą do notariusza, standardowa procedura. Państwo zadowoleni, kumpel zadowolony, wychodzimy, takie tam pogaduszki przy płocie i nagle dziadek się wygadał, że już drugi rok sprzedają dom, a klientów nie było chętnych…

Oooo, coś mi tu śmierdzi... cena super, dom ładny, a przez dwa lata nie ma klientów? Papiery ponownie w ruch, wizyta z wydziale Wieczysto-Księgowym Sądu, wszystkie papiery na 100% ok. Hipoteka czysta. Sprawdzone mapy, plan zagospodarowania przestrzennego, wszystko w porządku... No nie wiem, może okazja stulecia? Kumpel umawia się na podpisanie umowy przedwstępnej, dzwoni, dzwoni ale nikt nie odbiera, a ponieważ mam bliżej prosi mnie, żebym podjechał i zobaczył, czy nikogo nie ma w domu i czy na płocie nadal jest ogłoszenie „na sprzedaż”, może dziadkowie dom sprzedali komuś innemu i teraz telefonów nie odbierają?

Jadę, środa, około 12 godziny, uliczka zastawiona samochodami osobowymi z obu stron, tak, że nie ma gdzie się zatrzymać... Staję w bramie, (tabliczka na bramie: zakaz zatrzymywania, teren prywatny, samochód może zostać odholowany) ogłoszenie o sprzedaży nadal wisi. Naprzeciwko jak się okazało jest nie magazyn tylko zakład produkcyjny gdzie są robione i sprzedawane bramy przesuwne. Hałas niesamowity, ruch jak w mrowisku, hale pootwierane (lato) więc widać i co gorsza słychać jak robota wre...

Idę do biura, a tam sprzedawca (?) od razu mówi mi, żebym zabrał samochód z podjazdu sąsiadów i wjechał na ich parking, bo w domu naprzeciwko wredny dziad z babą mieszka i pewnie już po Straż Miejską zadzwonili, już niejeden kierowca mandat dostał. Ok, wracam do samochodu, a z okna „dziad” się wydziera, żebym się zabierał z samochodem, widocznie mnie nie poznał.
Hmmm, a podobno z dziećmi mieszka i tylko w niedzielę się może umówić na oglądanie domu? Jak kumpel zaraz przyjechał, nieco się zdziwił :) ale jeszcze bardziej się zdziwili dziadkowie, jak wylecieli przepędzać kolejny samochód z wjazdu i spotkali kolegę...

Nie ma to jak władować kogoś na minę i sprzedać mu dom pod zakładem produkcyjnym „w cichej i ładnej okolicy”. Po rozmowie w biurze okazało się, że zakład powstał długo przed powstaniem domów po drugiej stronie ulicy, ale ludzie się połaszczyli, bo działki kupili „za grosze”, a teraz mają pretensję, że jest głośno i jest zamieszanie na ulicy...

Trzecia część,to już moje poszukiwania działki. Działka budowlana, niedaleko, uzbrojona, cena ciut niższa niż w okolicy, jadę oglądać. Jak się okazało Pani miała dużą działkę. Podzieliła ją na trzy mniejsze, tak sprytnie, że nad jedną z działek dokładnie przez środek, przez całą długość, szły przewody linii WN 110kV. Jedna działeczka ma być dla syna, na drugiej ona będzie się budować, a która jest na sprzedaż? Zgadliście, ta nad którą idą przewody. Na moje nieśmiałe sugestie, że dzięki takiemu podziałowi na działce przecież nikt nic nie pobuduje, pani stwierdziła, że przecież nie muszę kupować... Brawa dla Pani sprzedającej działkę budowlaną bez możliwości zabudowy, pewnie myślała, że będę krowy pasł, czy króliki, nie wiem. A cena nie była jakaś rewelacyjna, np. 100 zł/m2 z przy normalnej cenie około 120-130 zł/m2.

Dla ciekawych, dom kupiony, do remontu co prawda, ale jeszcze taniej.

Jest takie powiedzenie: „Kijem tego co nie pilnuje swojego”, ale naprawdę trzeba mieć oczy dookoła głowy, szczególnie przy wszelkich „okazjach”.

w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (585)

#62169

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tata kolegi (powiedzmy p. Włodzimierz) kupił działkę na wsi.

Właściwie kilka działek obok siebie. Właścicielami byli bracia, którzy dostali pole w spadku, podzielili się i uprawiali. Minęło trochę czasu, bracia się zestarzeli, jeden z nich stwierdził, że swoją działkę sprzeda, a po dłuższym czasie udało się dogadać, że wszyscy sprzedadzą swoje działki.

Działka teraz nie jest mała, ma dokładnie 55 metrów szerokości na 585 metrów długości i jak wynika z map jest prawie idealnie prostokątna. Działka była nieuprawiana przez wiele lat, miedze zarosły i nie było widać granic, wzięty został więc geodeta do dokładnego wyznaczenia granic działki. Przyjechał, pomierzył, wbił cztery paliki, narysował pomarańczowym sprayem kilka linii, żeby na długości było wiadomo gdzie jest granica i pojechał.

No i się zaczęło...

Przyleciała sąsiadka lat około 80, zobaczyć co się dzieje i jakim prawem na jej ziemi ktoś łazi i coś maluje... Przyleciał jej syn lat około 60 z żoną, przyleciał jeszcze jeden facet z widłami i afera, bo ziemie kradno!!! W biały dzień kradno!!

Nie dociera do nich, że kiedyś metody pomiaru były mniej dokładne.

Nie dociera, że skoro z jednej strony „weszli” sąsiadowi 25 metrów w działkę, to znaczy, że z drugiej strony działki 25 metrów pola jest ich.

Nie dociera, że jeżeli się nie zgadzają z pomiarem, to mogą wziąć swojego geodetę, który sprawdzi ich działkę.

Nie dociera, że za machanie widłami można zostać aresztowanym.

Nie dociera, że wykopanie palików i zasypanie działki nie zmieni jej granic.

Nie dociera, że im głośniej będą krzyczeć to nie będą mieć „bardziej” racji.

Nie dociera, że krzyczenie na policjantów i wyzywanie ich od tłumoków, co nie widzą jak im ziemię kradną w biały dzień nie jest najlepszym pomysłem.

Nie dociera, że za bezumowne korzystanie z cudzej ziemi też może być naliczona przez właściciela opłata dzierżawna (wstecz również).

Najpierw pan Włodzimierz pokazał policjantom akt notarialny, pokazał, że geodeta tak wymierzył i tyle, ziemię kupił i już. Panowie policjanci poczytali, stwierdzili, że wszystko jest zgodnie z prawem i nie mają nic do roboty.

No to babcia w krzyk: że jej ziemia, z dziada pradziada, zawsze tak orali, że do tych brzózek to jest ich, że kradną, że policja jest po stronie złodziei i w tym stylu. No cóż, nikogo nie przekonała, policjanci poradzili jej żeby albo wzięła geodetę, albo poszła do sądu, oni tu nic nie mogą zrobić. Pojechali.

Zaraz również pan Włodzimierz odjechał.

Jeszcze krótko o panu Włodzimierzu - jest to tzw. dusza człowiek, o wszystkim można porozmawiać, nikt go nigdy nie widział zdenerwowanego, nigdy się nie kłóci, z każdym się dogada, wszystkich zna i wszyscy w okolicy go znają, jak trzeba komuś pomóc to jest pierwszy, jak kilka domów zalało, to organizował motopompy ze straży, kierował kto komu jak może pomóc. Naprawdę z każdym żyje w zgodzie, do czasu jak widać...

Kilka dni później przyjechała ekipa wyciąć krzaki i drzewka, nieznani sprawcy spuścili im powietrze z kół... Następnego dnia stanęli dalej, ale chyba nic nie zrozumieli, bo tym razem ktoś im oponę przeciął, ewidentnie z boku, więc na pewno sami jej nie rozcięli. Kolejnego dnia samochodem wjechali na działkę i mieli go na oku więc nic się nie stało, za to w nocy ktoś nieznany naszykował deseczki z gwoździami... No cóż, ekipa się wkurzyła, deseczki po cichu przełożyli i co?

W dzień policja do nich przyjechała, bo sąsiad sobie nogę przebił jak w nocy po działce łaził i zgłosił, że sąsiad złośliwie na swojej działce pułapki zastawia...

Dodatkowo chłopaki gałęzie zbierali w jedno miejsce, żeby łatwo było je zabrać. Ktoś je w nocy podpalił, po czym wezwał straż pożarną oraz policję, że sąsiad las(!) pali i zaraz jego dom spłonie...

No i tak wojenka trwa, p. Włodzimierz wziął geodetę, ale Kargul zza płota wie swoje i sprawiedliwość być musi, ale po jego stronie. Taka mentalność...

wsi spokojna wesoła

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1019 (1087)

#61974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #61959 przypomniała mi pewne zdarzenie.

Niezbyt piekielnie, ale może ktoś kiedyś uzna, że przepisy BHP nie są po to, żeby utrudniać życie...

W firmie która zajmuje się szeroko pojętą obróbką metali mają również maszynę do piaskowania. Zawiozłem jakieś tam drobiazgi do wypiaskowania i miałem poczekać parę minut.

Kierownik z którym załatwiałem sprawę okazał się "gadułą", a mnie zainteresował tzw "water jet" do wycinania elementów wodą pod ciśnieniem. Obok stała prasa hydrauliczna, bagatelka 250 ton nacisku. No i kierownik opowiedział mi o pewnym pracowniku - racjonalizatorze...

Dwa słowa o konstrukcji takiej prasy: posiada ona blat wielkości powiedzmy stołu, na blacie jest przymocowana forma do obróbki elementu, pracownik wkłada kawał blachy, naciska nogą pedał oraz równocześnie prawą ręką naciska przycisk z prawej strony blatu, a lewą ręką z lewej strony blatu. Wykrojnik/sztanca uderza w materiał, unosi się, pracownik wyjmuje gotowy element i wkłada następny. Ponieważ w tej prasie blat był duży pracownik miał długie szczypce, żeby sięgnąć po detal.

A co zrobił pomysłowy pracownik? Nie chciało mu się ciągle odkładać i za chwilę brać do ręki szczypiec, więc jeden z przycisków zablokował kijem od szczotki o ścianę, lewą ręką naciskał guzik, a prawą wyjmował szczypcami element. Nie wiadomo jak długo ten system funkcjonował, ale w końcu "za wcześnie" nacisnął guzik, prasa uderzyła w szczypce, a te o mało co nie odcięły dłoni pracownika.

Ręka bardzo uszkodzona, szpital, rehabilitacja, trwały uszczerbek na zdrowiu. Oczywiście dochodzenie jak doszło do wypadku, badanie maszyny, sprawdzanie szkoleń bhp, ubrań ochronnych, czasu pracy, badań lekarskich, w skrócie przetrzepano całą papierologię w firmie i w końcu stwierdzono ewidentną winę pracownika. Ten od decyzji się odwołał (bo by nie dostał odszkodowania) i wymyślił, że przełożony mu KAZAŁ zablokować przycisk...
Taki cwaniaczek cebulaczek, rękę sobie rozwaliłem to przynajmniej odszkodowanie wyłudzę, a że kierownik pójdzie siedzieć, albo dostanie zawiasy to trudno...

praca przy prasie

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 538 (588)

#59470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega ma lat 39 i ma dwie córki 5 i 10 lat. Niezbyt się zna na komputerach, czasem korzysta z internetu, ale generalnie prawie się do niego nie dotyka. Za to córki jak to dzieciaki ciekawe świata szybko się nauczyły odsługiwać proste gry potem oglądały jakieś bajki. Któregoś dnia dzieciaki siedzą przy lapku, słychać "dziwne" dżwięki, przybiega mamusia i co widzi? Filmik "murzyńskie maczugi w akcji" gdzie dwóch czarnoskórych "ma bliskie spotkanie 3-go stopnia" z ... kozą.

Podszywanie się pod bajki dla dzieci (kliknięcie ikony z postacią z kreskówki przekierowywało na strony dla dorosłych gdzie bez żadnego pytania o wiek zaczynało się odtwarzanie filmu)to chyba już szczyt.

Ja rozumiem, że cenzura to zło, kontrola przez dostawców internetu to zło, ACTA to zło, ale niezbyt się da 24h/d pilnować dzieciaka co robi w necie. Może chociaż strony i filmy xxx powinny być jakoś lepiej zabezpieczone chociaż przed najmłodszymi?

Jak małolatom wytłumaczyć "a co ten pan robi" i " a co ten pan tam ma?

[edit]Zainstalowanie programu do kontroli rodzicielskiej trochę pomogło.

[edit] Niestety nie mogę podać bliższych szczegółów gdzie dziewczynki klikały. Ale możliwe, że tak jak podpowiedział w komentarzach Draco:
- Dziewczynki wchodząc na różne strony trafiły na wirusa, który utworzył na pulpicie ikonę z postacią z kreskówki i przekierowuje do strony porno.

Na 100 % było to bezpłatne, nie wiem po co zostało to umieszczone w necie, czy był dostęp publiczny, czy trzeba było kliknąć linka. W sumie przez parę lat parę razy trafiłem na filmiki dla dorosłych (i nie chodzi o strony xxx) nie zawsze zanim się zorientowałem co będzie się działo zdążyłem go wyłączyć. Ciekawe po co filmiki z egzekucji mafii czy różnego rodzaju wypadków śmiertelnych są gdzieś wrzucane do netu. Naprawdę każdy (w sensie każdy dzieciak) musi mieć dostęp do zdjęć i filmów z podręcznika kryminologii?

xxx

Skomentuj (71) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (570)

#59412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba rośnie pokolenie kolejnych "cwanych" sprzedawców na allegro. Kupiłem obudowę do dysku twardego za zawrotne 12 zł, używana, połamana ramka, ale nie musiała ładnie wyglądać, kupiłem.
Przychodzi paczka, podłączam, nie działa. Szybki telefon do sprzedającego i uwaga uwaga:

"Ale w aukcji nie było nigdzie napisane, że obudowa jest sprawna!! Haha, do widzenia"

Widzę, że po fali przedmiotów "niesprawdzonych", na które nikt się już nie nabiera, przyszła pora na "przemilczenie" pewnych wad produktu.

No cóż, za 12 zł nie będę się sądził, udław się cwaniaczku...

[edit] Po przeczytaniu komentarzy: Oczywiście macie rację, trzeba tępić każdego cwaniaka, powalczę :)

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 562 (622)

#59402

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas jakiegoś majsterkowania stwierdziłem, że do garażu przydała by mi się wiertarka pionowa (stołowa). Łatwiej się wierci otwory, a przy dużych średnicach jest wręcz niezbędna.

Popytałem znajomych, znajomych znajomych, nikt nic nie wie, marketowe buble odpadają, znalazłem coś na allegro.

Wiertarka taka jest dosyć ciężka, poniżej 50 kg chyba nic się nie znajdzie, więc szukam w okolicy, żeby odebrać osobiście i nie płacić majątku za przesyłkę. Jest. Cena niska, ale silnik spalony, podrapana, obraz nędzy i rozpaczy, rocznik 68, ale reszta sprawna, cena znośna, więc kliknąłem kup teraz. Najważniejsze, że niedaleko więc biorę pomocnika i jedziemy. Sprzedający to starszy pan. Wszystko dogadane, tylko pan kilkukrotnie pyta czy to na pewno dla mnie. (Nie zdziwiło mnie to wtedy... i to był błąd)

Zapłaciłem, zabrałem, przywiozłem, wyremontowałem, pomalowałem, dałem nowy silnik i działa. Przemalowałem z oryginalnego zielonego na pomarańczowy, bo akurat miałem taką farbę.

Traf chciał, że nieco później znajomy likwidował warsztat stolarski i miał do sprzedania fajną wiertarkę, trochę nowszą i z innym uchwytem, cena ok, więc ją wziąłem a poprzednią wystawiłem na allegro. Doliczyłem za farbę, silnik, robociznę i cena podskoczyła o 100 % ale za sprawny sprzęt. Wkrótce ktoś ją kupił i zabrał. Jak wiertarka była wystawiona do sprzedaży, odezwał się poprzedni właściciel.

Na "dzień dobry" nawyzywał mnie od oszustów, tanich handlarzyków i ogólnie mi się dostało, bo jakim prawem sprzedaję wiertarkę, którą on sprzedał dla mnie i tylko dla mnie, a nie na handel. Myślałem podobno, że jak ją przemaluję to on jej nie pozna! Na handel to on by nie sprzedał tak tanio! Na handel to są inne ceny! Właściwie to powinienem mu dopłacić jak na handel. W końcu wymyślił, że różnicę pomiędzy ceną zakupu, a sprzedaży muszę mu oddać!

Najpierw próbowałem rozmawiać, (nie dociera), w końcu przestałem odbierać telefony.

Gościu po kilku dniach przyjechał do mnie do firmy (adres z allegro), osobiście mi nawtykał jak przez telefon, w końcu go wyrzuciłem za drzwi. Poszedł sobie.

Koniec?
Jeszcze nie !

Przyjechał z policją, naopowiadał im bzdur, że wyłudziłem od niego wiertarkę, nie zapłaciłem, sprzedałem, nie chcę oddać pieniędzy. Panowie policjanci posłuchali go, posłuchali mnie i stwierdzili, że nie mają czego tu szukać i pojechali. Pouczyli gościa, że bezpodstawne wezwanie policji jet karalne mandatem. Gość pomarudził na polskie prawo, które chroni oszustów (niby mnie), pokrzyczał, pomachał rękami i poszedł sobie.

Ciekawe czy miał problemy z głową, czy miał niskie IQ, czy po prostu nie rozumiał, że jak coś sprzeda to nic mu później do tego? Chciało mu się przez kilka miesięcy śledzić moje aukcje, żeby sprawdzić czy nic nie wystawiam? Chciało mu się przyjechać i wydzwaniać? Mógł sam ją pomalować, naprawić i sprzedać drożej...

Niedawno była na piekielnych historia o tym jak ktoś kupił okazyjnie i sprzedał drożej samochód, a poprzedniemu właścicielowi się to nie spodobało. Myślałem, że trochę to naciągane, ale teraz jestem w stanie mu uwierzyć.

I ciekawostka, stara wiertarka ważyła 120 kg, na tabliczce była podana waga.

wioska pod Wołominem

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (740)

#59386

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam sklepik, około 70 m2. Klientów jak to dzisiaj zazwyczaj jest jak na lekarstwo. Nie mam internetu, więc żeby nie umrzeć z nudów, mam radyjko. Niedawno znajoma uświadomiła mnie, że żeby słuchać "legalnie" radia w miejscu publicznym jakim jest sklep muszę mieć podpisaną umowę na publiczne mechaniczne odtwarzanie muzyki coś tam coś tam.

Ok, zajrzałem na stronę zaiksu, rzeczywiście muszę podpisać umowę, ale nie tylko z zaiksem ale również z ZPAV, STOART i SAWP.
Rozumiem, że do tej pory okradałem muzyków, bo przychodzili do mnie klienci i za darmo słuchali ich piosenek w radiu zamiast kupić ich płytę.
Na dodatek przychodzili do mnie ludzie słuchać muzyki (wiadomo w dzisiejszych czasach mało kto ma radio czy mp3 i telewizor w domu) i przy okazji robili zakupy więc oczywiste jest, że włączone radio spowodowało lawinowy wzrost sprzedaży!

Sprawdziłem stawki, łącznie ponad 700 zł/mc + abonament. Radyjko pojechało do domu.

Żeby było jasne, rozumiem, że nie ma nic za darmo i muzycy, piosenkarze tudzież muzykanci powinni dostawać kasę za swoją pracę ale 700 zł miesięcznie?

Znalazłem też na ich stronie wyjaśnienie dlaczego pobierają opłatę za każdego pendriva i każdy twardy dysk i dlaczego nie jest to podatek:

Płacimy za potencjalną możliwość wykorzystania tych nośników do przechowywania/ przenoszenia muzyki. Nieważne, że masz twardy dysk do robienia backupów na serwerze w księgowości, płacisz bo mógłbyś przechowywać tam muzykę... fajne, dobrze, że jeszcze nie wsadzają facetów za potencjalną możliwość gwałtu, w końcu do tego też mamy "sprzęt"...

Czas się chyba pakować, jechać do rodziny i znajomych... do GB...

zaiks adult

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 822 (882)