Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GloriaFromMadagascar

Zamieszcza historie od: 6 września 2014 - 16:00
Ostatnio: 3 sierpnia 2015 - 18:35
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 1954
  • Komentarzy: 20
  • Punktów za komentarze: 77
 
zarchiwizowany

#67756

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam wszystkich użytkowników niniejszego serwisu ponownie.

Jako, że jestem ponadwymiarową osobą (odsyłam do moich historii) dość często zdarzają mi się sytuacje o różnych stopniach nasycenia piekielnością.
Skrajnie piekielne to te, w których ktoś obrzuca mnie inwektywami na środku ulicy. Na szczęście ta historia będzie nieco mniej piekielna, ale mimo wszystko...

Rzecz się dzieje na urlopie, który spędzaliśmy z mężem półtora tygodnia temu w Wiśle. Uwielbiam góry, spacery, rześkie powietrze (które nie "zapiera" tak tchu w piersiach jak krakowskie).
Po jednym ze spacerów udaliśmy się do urokliwej kawiarenki skosztować jakiejś potężnej mrożonej kawy, bo upały były nieziemskie. Mąż usiadł w ogródku, ja natomiast poszłam rozeznać się jakie mają w ofercie kawy mrożone i złożyć zamówienie.

Nagle jakiś starszy mężczyzna złapał mnie za ramię i cały czas je trzymając nawija:
[P] - starszy pan
[J] - ja

[P]: Kobiety piękne są! Przepiękne! Rozkwitasz dziewczyno, jaśniejesz! Gratuluję serdecznie.

Mój wzrok pod tytułem "Ale o co chodzi?" nie ostudził zapałów tego mężczyzny, który nie puszczając mojego ramienia rzecze:

[P]: A który to już miesiąc? Kiedy rozwiązanie?

W tym momencie poczułam, że moja twarz nabiera bordowego koloru. Zauważyłam, że kilkoro ludzi przebywających w kawiarni przysłuchuje się tej "rozmowie", łącznie z ekspedientkami, które na czas monologu nie odbierały zamówienia ani ode mnie, ani od owego pana (akurat była nasza kolej).
Zrobiłam w głowie błyskawiczny bilans zysków i strat ciągnięcia rozmowy pod tytułem "Proszę Pana, ja jestem tylko taka duża, a nie w ciąży", i zanim zorientowałam się co mówię:

[J]: Rozwiązanie w połowie września.
[P]: O! To będzie Panna! Jak Michael Jackson!

Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie grzeszę asertywnością, bo uśmiechnęłam się tylko, mając nadzieję, że ów starszy pan już puści moją rękę. I faktycznie po chwili, kilku "ochach" i "achach" nad tym jakie to ciężarne kobiety są piękne i życzeniach szczęśliwego rozwiązania, puścił mnie i poszedł, widać bardzo z siebie zadowolony.

Wyszłam z kawami mrożonymi do ogródka, mocno skołowana tym co się przed chwilą wydarzyło (bądź co bądź nie przywykłam do takiego ekstrawertyzmu obcych ludzi), usiadłam przy małżonku i mówię mu w zamyśleniu poklepując się po brzuchu "Wiesz Kochanie, we wrześniu nasza rodzina się powiększy". Minę miał co najmniej dziwną :)
Na szczęście nie wszyscy Ślązacy byli tak bezpośredni i zbytnio otwarci, więc reszta naszego urlopu przebiegła bez najmniejszych zgrzytów.

kawiarenka góry

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (21)

#66718

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piękny niedzielny dzionek skłonił mnie, męża i synala do wybrania się do krakowskiego zoo. Jak postanowiliśmy tak też następnie zrobiliśmy. W zoo jak to w zoo, całkiem fajnie, superaśne zwierzęta - małpy, pawiany, ukochane lemury, lwy, tygrysy, widziałam też bliskie memu sercu hipopotamy (a czemu bliskie, to chyba już wszyscy wiedzą). Ale podwójne zbulwersowanie dotknęło mnie w tzw. mini zoo.

Mój syn uwielbia żółwie. Poszliśmy więc pooglądać żółwiki, młody chciał je dotknąć więc pozwoliłam mu tylko lekko palcem po skorupie żółwia podotykać, tłumacząc, że bardziej nie można bo zrobi żółwikowi krzywdę.
Nie dalej jak dwa metry od nas typowa rodzina z małym antychrystem, na oko 4-letnim, który ku uciesze rodziców dźgał patykiem żółwia po głowie, oczach i otworze gębowym wrzeszcząc przy tym wniebogłosy.
Nim zdążyłam zareagować, mój syn podszedł do tego dzieciaka i mówi "Zostaw żółwia bo robisz mu krzywdę!" i dawaj wyrywa mu patyka z ręki.

W tym momencie uaktywniła się "mamusia" i "tatuś", którzy momentalnie wyskoczyli do mnie i męża z okrzykami, że cyt. "Pięknie sobie państwo syna wychowali!". Mój mąż ze stoickim spokojem odrzekł tylko, że ani im, ani ich dziecku nie byłoby miło, gdyby ktoś go dźgał po głowie i oczach patykiem. Państwo "rodzice" fuknęli pod nosem coś na kształt, że jesteśmy psychiczni i oddalili się - miałam tylko nadzieję, że nie po to, by męczyć inne zwierzęta.

krakowskie zoo

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (597)

#66716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeglądam ten serwis już od ładnych kilku lat i dziś postanowiłam dodać moją drugą historię, niebezpiecznie podobną do pierwszej, co niezwykle mnie smuci. Słowem wstępu - jestem 27 letnią dziewczyną, a bardziej prywatnie matką, żoną i urzędnikiem. Od razu zaznaczam, że nie jestem typową biurwą chlipiącą kawkę i zajadającą ptasie mleczko. Urzędnik ze mnie dość niskiego szczebla, bo kimże jest protokolant? Człowiekiem od pisania i sekretarką w jednym. Mimo wszystko bardzo lubię swoją pracę, nie narzekam na zarobki, bo cieszę się, że pracę w ogóle posiadam i sumiennie wypełniam obowiązki. Ale nie o mojej pracy dzisiaj (chociaż historii piekielnych mogłabym z niej mnożyć).

Pisałam już wcześniej o tym, że jestem dość pokaźną osobą. W apogeum (3 miesiące temu) moja waga doszła niemalże do 150 kg. Mam zdiagnozowane PCO, na razie leczę się hormonami, które mają mi zbić czterokrotnie przekroczony testosteron, a wizytę w specjalistycznej poradni ginekologiczno-endokrynologicznej mam wyznaczoną dopiero na sierpień. Czekam na nią z wytęsknieniem.

W każdym razie, posiadając to niemalże 150 kg na liczniku, ciężko mi było w ogóle zejść z łóżka, a całą życiową siłę kierowałam na to, żeby jakoś móc pracować. Stosowałam wiele diet, które nie dawały nic, albo zupełnie niewiele. W końcu zawzięłam się, sama poszperałam w necie (i takk szperałam przez tydzień, był to proces mocno złożony) i ułożyłam sobie dietę. W pierwszym miesiącu schudłam 10 kg. W końcu mogłam zacząć się bardziej ruszać i robić coś więcej ze sobą. Udałam się do sportowego sklepu na "D", gdzie nabyłam dresowe gacie i bluzkę oraz sportowe buty i stanik. Poszłam za ciosem. Codziennie zaliczałam spacer ok. 2-3 km.
Na dzień dzisiejszy schudłam już 17 kg i bardzo się z tego cieszę, jednocześnie kombinując co mogę robić więcej. Stanęło na basenie. Koleżanki z pracy ciągną, a i mój ból kolan i kostek prosi o wodne ćwiczenia. Zamówiłam sobie nawet strój kąpielowy rozmiar "hipopotam".

I gdzie w tym wszystkim piekielność, zapytacie... Otóż w ludziach...

Poszłabym na ten basen, ale cholernie się boję. Szyderstwa, śmiechów, wyzwisk. Mam niestety ku temu powody.
Przytoczę kilka sytuacji z moich codziennych spacerów.
Pan na oko lat 45-50, wychodzący z pieskiem na spacer. Jak nie wrzaśnie "Może byś się tak kur... świnio odchudziła!!!!".
Starsza kobieta, dość korpulentna, siedząca sobie na ławce i monitorująca osiedle, patrząc na mnie i kręcąc głową "No co za świnia!!!".
Grupka młodzieży, na oko gimnazjalistów, trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Krzyk na całe gardło "Ty spasiona świnio!!!!".

Bądź też sytuacje w mojej drodze do pracy.

Dziadek w autobusie "Gdzie się kur... pchasz z tą wielką dupą!".

Takich sytuacji można mnożyć. Niczego tak nie pragnę jak dla własnego zdrowia (bo o wygląd mi nie chodzi) zrzucić trochę wagi. Moja choroba bardzo mi to utrudnia, a ludzie z urzędu uważają, że sama sobie na to zapracowałam i, że jestem leniwym grubasem. Tylko, że jak zaczynam coś z tym robić, to szyderstwom nie ma końca. Najchętniej zamknęłabym się w swoich czterech ścianach i nigdzie nie wychodziła...

KrK NH

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 583 (739)

#61909

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Choć "Piekielnych" podglądam od bardzo dawna (będzie już ok. 3 lat) to właśnie dziś postanowiłam założyć sobie konto i opisać coś, co przydarzyło mi się wczoraj.
Od razu zaznaczam, że nie oczekuję poklepywania po pleckach, po prostu mam taką wewnętrzną potrzebę wyrzucenia tego z siebie.

By nakreślić sytuację - od dziecka miałam problemy z wagą. Gruby tata (niestety już spoczywający w pokoju), gruba mama, dziecko-kulka. Rodzice swego czasu wydawali także grube pieniądze, aby co nieco mnie odchudzić, ale skończyło się na 18 kg mniej dzięki moim ogromnym wyrzeczeniom i... anemii. Na dodatek niedługo po tej upragnionej stracie kilkunastu kilogramów zaszłam w ciążę, a po urodzeniu syna dodatkowe kilogramy uderzyły we mnie z potrójną siłą, zupełnie nie wiem dlaczego. Zresztą nigdy nie jadłam wiele, starałam się też by to, co jem było zdrowe i pożywne. Rzadko kiedy pozwoliłam sobie na fastfood, czy coś słodkiego. Istny żywieniowy reżim.

Odkąd pamiętam - w szkole podstawowej, gimnazjum, szkole średniej, na studiach - nie obywało się bez komentarzy odnośnie mojego wyglądu. Ale ja mimo wszystko akceptowałam siebie i swoje ciało, a przynajmniej starałam się to robić.

Wszystko zmieniło się jakieś półtora roku temu, od kiedy to przytyłam (do dnia dzisiejszego) 45kg. Po prostu zaczęłam rosnąć w oczach. Poszłam do lekarza, który - tylko mnie widząc - miał już wyrobione pełne zdanie na mój temat i tego, że w moich żyłach musi płynąć czysta nutella z tłuszczem od BigMaca skoro tak wyglądam. To ja (przewertowawszy wcześniej czeluście Internetu) wyprosiłam skierowanie na badania wszelkich hormonów, które mogą mieć jakikolwiek wpływ na moją wagę. Wyniki - ponoć bez większych odstępstw od normy (więc poza zespołem Cushinga, który pozostał, to ja już nie wiem co może mi być), a ja zamknęłam się w sobie bo było to dla mnie ostatnią deską ratunku. I tak zamknięta jestem ciągle, mimo, że ludzie którzy mnie znają uważają za duszę (tuszę?) towarzystwa, z ogromnym dystansem do siebie i super dowcipem.

Ale wracając do meritum i do dnia wczorajszego.
Idę sobie z synem po odebraniu go ze szkoły. Niedaleko przystanku tramwajowego stoi grupka jakichś 7 "łebków" w wieku gimnazjalnym. W momencie gdy mnie zobaczyli, zaczęło się darcie (bo inaczej tego nie można nazwać) tekstów "ty gruba kur#o!!!", "patrz jaka plandeka!!!", "co za świnia!!!". Przed synem starałam się "trzymać fason" i nie dawać po sobie poznać, że w ogóle to słyszę i że to krzyki w moim kierunku. Ale wróciwszy do domu rozkleiłam się zupełnie i przepłakałam chyba godzinę, aż rozbolała mnie głowa. Zastanawiam się jak matki wychowują swoje dzieci, żeby w taki sposób ubliżać drugiemu człowiekowi? Nieważne jaki by był... Czy to grubas, czy bezdomny, czy pijak, gej, Murzyn. Po drugie - o ile bym szła wtedy sama to byłoby pół biedy. Ale co mam powiedzieć własnemu dziecku, kiedy mówi mi "mamo dlaczego tamci chłopacy cię tak przezywają"?

środek miasta Krk NH

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (809)

1