Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Golondrina

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2015 - 10:25
Ostatnio: 21 stycznia 2020 - 23:02
  • Historii na głównej: 27 z 27
  • Punktów za historie: 8711
  • Komentarzy: 320
  • Punktów za komentarze: 2466
 

#76655

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do biblioteki szkoły dla dorosłych przyszła Matka Roku z dziesięcioletnim synem. Była kolejka, więc powiedziała bibliotekarce, że wyjdzie na chwilkę i zaraz wróci, a mały niech tu na nią poczeka. Po czym... poszła sobie radośnie na zajęcia, zostawiając syna w bibliotece. Nie podała nazwiska, syn nie chciał powiedzieć, jak się nazywa, a szkoła duża.

Dzieciak ma stwierdzone zaburzenia zachowania, na stres reaguje wybuchami agresji, o czym matka doskonale wie. Kiedy długo nie wracała, zdenerwował się, zaczął się bać i dostał ataku szału. Bibliotekarka próbowała go jakoś opanować, ale jest niską, szczuplutką dziewczyną nie mającą żadnego doświadczenia w pracy z dzieckiem zaburzonym, a dzieciak jest dużym, silnym dziesięciolatkiem, na pewno cięższym od niej.

Efekty? Zdemolowana czytelnia, dwa rozwalone komputery, wybita szyba w oknie. Bibliotekarka w szpitalu z mnóstwem siniaków, podbitym okiem, dwoma pękniętymi żebrami i podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. A Matka Roku, którą udało się w końcu znaleźć dzięki nagraniom z monitoringu, nie widzi żadnego problemu. W końcu to wina bibliotekarki, bo kto to widział, żeby kobieta się dzieckiem nie umiała zająć!

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 307 (379)

#75733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj ok. 22, średnio przytomna po trzynastu godzinach bardzo intensywnej pracy, poszłam do marketu po zakupy i przy okazji skorzystałam z toalety. Drzwi kabin były uszkodzone - nie było widać, czy ktoś jest w środku, czy nie, bo znaczki czerwone/zielone się nie przesuwały. Siedzę sobie w środku, nadal myśląc o pracy, i słyszę lekkie pukanie do drzwi.
No i całkowicie bezmyślnie i odruchowo odpowiedziałam "proszę"...
A kobieta za drzwiami, z pewnością też bezmyślnie i odruchowo, pociągnęła za klamkę...
I okazało się, że wchodząc do kabiny nie zaryglowałam drzwi...

Nie wiem, która z nas była bardziej zażenowana. Za to wiem, że od teraz będę sprawdzać trzy razy, czy na pewno zamknęłam kabinę.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (294)

#75263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam historię http://piekielni.pl/7517 i mi się przypomniało...

Wyciąganie bliskiej osoby z depresji to proces nieprawdopodobnie trudny, żmudny i długotrwały. Wiedzą to osoby, które się z tym kiedykolwiek zetknęły (tym, które nie wiedzą, z całego serca życzę, żeby nigdy nie musiały się dowiedzieć).

Kilka lat temu moja przyjaciółka miała depresję. Bezpośrednim powodem była śmierć męża (miała wtedy 32 lata). Zginął w wypadku, w którym ona też uczestniczyła, co gorsza - to ona prowadziła. Wprawdzie wypadek nie był nawet w najmniejszym stopniu przez nią spowodowany, ale poczucie winy miała ogromne. I tak się to zaczęło.
Kamuflowała się perfekcyjnie, a że mieszkała sama, bardzo długo nikt nie zauważył, co się z nią dzieje. Kiedy się wreszcie wszyscy obudziliśmy, depresja była już potężna.

Zaczęła się walka, przebiegająca podobnie jak w historii Ursueal. My akurat mieliśmy wsparcie większości rodziny i przyjaciół, piekielności ze strony najbliższych zdarzały się niezbyt często, natomiast obcy ludzie to już zupełnie inna historia.

Przyjaciółka była wtedy bardzo chuda - kiedy udawało się wyciągnąć ją z domu, zazwyczaj ktoś to po chamsku komentował. W pewnym momencie choroby ogoliła sobie głowę - dopóki włosy nie odrosły na kilka centymetrów, też często słyszała wredne komentarze. Natomiast wszystko przebiła pewna starucha (przepraszam za to określenie, ale nie mogę jej nazwać inaczej).

Przyjaciółka bardzo chciała pojechać na grób męża. Na pogrzebie nie była, bo leżała jeszcze w szpitalu, podczas pierwszej rocznicy jego śmierci nie była w stanie, ale kiedy minęły dwa lata, postanowiła spróbować. Pojechałyśmy miejskim autobusem - jak się okazało, był to duży błąd. Naprzeciwko nas usiadła starucha i od samego wejścia zaczęła się przyglądać mojej przyjaciółce. Przygląda się, przygląda, kręci głową, wreszcie nie wytrzymała. Wygłosiła tyradę na temat noszenia obrączki na lewej ręce - jak to durna młodzież nie szanuje symboli, obrączka na lewej dłoni oznacza wdowę, a tu taka gówniara sobie założyła i myśli, że to takie fajne... Tyrada była długa, głośna, chamska, babsko nie dawało się uciszyć ani zagłuszyć, zanim dojechałyśmy do najbliższego przystanku, o większości efektów terapii przyjaciółki można już było zapomnieć.

Chyba nigdy czegoś takiego nie zrozumiem.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (274)

#74405

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ośrodek sanatoryjno-wczasowy nad morzem. Przy naszym stole podczas posiłków siedzi małżeństwo z 7-letnimi bliźniakami. Zazwyczaj chodzą wszędzie razem, ale wczoraj na obiad przyszła najpierw kobieta. Okazało się, że zostawiła męża z chłopcami na plaży, bo miała coś do załatwienia, i mieli się spotkać przy obiedzie. Za chwilę przychodzi mąż, niesie mnóstwo plażowych bambetli całej rodzinki, ledwo nad tą całą materią panuje. Żona pomogła mu się ogarnąć i pyta, czy duża jest kolejka do toalety, bo chłopców coś długo nie ma...

I w tym momencie zaobserwowałam ciekawe zjawisko - mąż jak był mocno zaczerwieniony od upału i dźwigania, tak w jednej sekundzie zmienił kolor na bladozielonkawy, wrzasnął "O NIE!!!" i wybiegł z jadalni bijąc chyba rekordy olimpijskie. Żona, w pierwszej chwili kompletnie zaskoczona, za moment wystartowała za nim, zostawiając przy stole wszystkie rzeczy. Do końca obiadu żadne z nich nie wróciło.

Tak, dobrze myślicie. Mąż zbierając cały dobytek zapomniał, że był z dziećmi, i zostawił je na plaży...
Na szczęście zaopiekował się nimi ratownik i wszystko dobrze się skończyło.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 350 (382)

#74595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia bardziej absurdalna niż piekielna.

Siedzę w poczekalni u weterynarza, na kolanach trzymam świnkę. Oprócz mnie jedyną osobą w poczekalni jest starsza pani [SP], nie ma ze sobą żadnego zwierzaka, za to bardzo jest zainteresowana moją świnką - przygląda się jej i przygląda, i przygląda...

[SP] Jakiś dziwny ten królik.
[Ja] To nie jest królik, to świnka.
[SP] No co też pani, ja wiem, jak świnka wygląda. To jest królik, tylko jakiś dziwny, czegoś mu brakuje.
[Ja] Proszę pani, to naprawdę jest świnka, taka rasa...
[SP] Już wiem, uszu mu brakuje! Pani mu obcięła?
[Ja] ???
[SP] Pewnie pani miała królika, a chciała mieć świnkę, to mu pani uszy obcięła. Ale to głupota była, bo i tak wygląda jak królik, tylko dziwny. No jak tak można, królikowi uszy obciąć!

W tym momencie zostałam poproszona do gabinetu, a kiedy wyszłam, starszej pani w poczekalni już nie było, a lekarka nic o niej nie wiedziała.
Moja świnka bywa czasem porównywana do królika (choć częściej do szynszyli), ale pierwszy raz w życiu zostałam posądzona o zrobienie sobie świnki. Z królika. Poprzez obcięcie uszu...

[EDIT]: W odpowiedzi na pytania o wygląd mojej świnki - świnka gładkowłosa angielska crested, umaszczenie silver agouti, z białym brzuszkiem. Wygląda tak:
https://www.flickr.com/photos/bivoir/506934237

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (215)

#73906

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bazarek osiedlowy, bardzo popularny w weekendy. Tłum dziki, gęsto, że niektórymi alejkami nijak nie da się przejść, pełno zaaferowanych ludzi, do tego gorąco jak w piekle, więc atmosfera ogólnie napięta i co chwilę ktoś się z kimś o coś kłóci. A w samym centrum tego pandemonium - ONA. Buty na gigantycznej szpilce - na terenie bazarku nie ma chodnika ani asfaltu, tylko wydeptana ziemia, więc obcasy się zapadają. Jedno dziecko (może półtora roku) w spacerówce, drugie ok. trzyletnie - prowadzone za rękę, do tego do spacerówki przywiązany bardzo duży pies w typie owczarka niemieckiego, na szczęście w kagańcu.

Oczywiście co chwila awantura, bo ktoś nadepnął na psa, popchnął starsze dziecko albo potknął się o spacerówkę. Dzieci płaczą, starsze co pięć minut się gubi, pies wprawdzie jest łagodny, ale po jakimś czasie zaczyna warczeć na ludzi, którzy na niego włażą, ogólnie jeden wielki cyrk. I tak CO TYDZIEŃ...

A dziś miały miejsce efekty dodatkowe - pies wcisnął się pomiędzy dwa stoiska i walnął kupę. Wspominałam, że pies duży? Kupa też niemała.
Nie ogarniam...

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (234)

#73010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do historii Armageddonis (http://piekielni.pl/73001#comments), ale trochę za długo wyszło. Uwaga, historia tak samo "apetyczna".

Jechałam do pracy w niedzielę rano. Podjechał nowiutki, śliczny, niskopodłogowy tramwaj, z siedzeniami pokrytymi miękką wyściółką. Wsiadłam i od razu mnie zatkało - smród naprawdę rzadko spotykanej mocy, a jeżdżę komunikacją miejską codziennie i różne rzeczy już spotkałam. Okazało się, że tramwajem podróżują dwaj menele. Każdy półleży na co najmniej dwóch siedzeniach i śpi, donośnie przy tym chrapiąc. Do tego jednemu z nich właśnie puściły zwieracze...

Tramwaj miał teoretycznie włączoną klimatyzację, więc okien nie dało się otworzyć. Piekielny motorniczy siedział w zamkniętej kabinie i nie reagował w żaden sposób na prośby pasażerów, żeby jakoś sprawę załatwić. Z najwyższym trudem wytrzymałam do następnego przystanku i wysiadłam, podobnie jak wszyscy inni pasażerowie. A menele pojechali dalej...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (194)

#72946

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie ciąg komunikacyjny: ulica, ścieżka rowerowa i chodnik. W pewnym miejscu tego ciągu powstał przystanek autobusowy. Wiata została ustawiona na wysokości ścieżki rowerowej, którą w związku z tym wytyczono w tym miejscu na nowo tak, aby łagodnym łukiem obiegała wiatę.

Jednak ominięcie wiaty zgodnie ze ścieżką najwyraźniej jest poniżej godności niektórych "pedalarzy" (nie mylić z normalnymi rowerzystami). Ponieważ nagminnie wjeżdżali w ludzi na przystanku, po obu stronach wiaty postawiono po dwa słupki. Nic to - przejeżdżali pomiędzy nimi. Dostawiono po dodatkowym słupku pośrodku, zrobiło się za wąsko, żeby przejechać rowerem - nic to, można przecież jechać przy samym krawężniku albo i po krawężniku, nie ma to jak jazda na krawędzi.

Dzisiaj rano, bardzo wcześnie. Kilka osób stoi/siedzi na przystanku. Przystanek jest na żądanie, więc trzeba wypatrywać swojego autobusu, żeby na niego zamachać. Przy bocznej ścianie wiaty stoi dziewczyna ze słuchawkami w uszach. W pewnym momencie robi krok w stronę krawężnika, żeby sprawdzić, czy nie widać autobusu - i dokładnie w tym samym momencie do wiaty za plecami dziewczyny dojeżdża z dużą prędkością pedalarz, który oczywiście nie raczy jechać ścieżką...

Usiłując ją wyminąć (co mu się nie do końca udało) wjechał na dość wysoki w tym miejscu krawężnik i bardzo widowiskowo wywalił się razem z rowerem na jezdnię. Miał przy tym naprawdę wręcz niewiarygodne szczęście, że akurat nic nie jechało, bo miejsce jest na ogół dość ruchliwe. Nic mu się nie stało, pozbierał się błyskawicznie i pojechał dalej, na protesty ludzi nie zareagował w ogóle, jakby ich nie słyszał. Ciekawe, czy następnym razem spróbuje jednak pojechać ścieżką...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (186)

#73302

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja [K]uzynka się rozwodzi. Zjawiła się u mnie ŻĄDAJĄC, żebym była świadkiem w sądzie. Jako świadek mam zeznać, że mąż pił, bił i na dom nie dawał (nic z tego nie jest prawdą, facet to święty człowiek, wytrzymał z nią dużo dłużej, niż się ktokolwiek w rodzinie spodziewał).

Oczywiście odmówiłam. Foch stulecia - przecież kiedy ja się rozwodziłam, to ona mnie tak wspierała! No i przypomniało mi się to jej - pożal się Boże - wsparcie...

Eks i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi na długo, zanim zostaliśmy małżeństwem, i bardzo nam zależało na utrzymaniu tej przyjaźni także po rozwodzie. Dlatego podczas rozwodu ograniczaliśmy do minimum możliwości konfliktów, wszelkie decyzje podejmowaliśmy wspólnie i ogólnie rozwód przebiegł szybko, sprawnie i kulturalnie. A jedynym prawdziwym problemem była właśnie [K].

Nigdy się specjalnie nie lubiłyśmy, ale kiedy się dowiedziała, że się rozwodzę, nagle awansowałam na jej ukochaną kuzyneczkę, straszliwie skrzywdzoną przez okrutnego męża. Zaczęła opowiadać w rodzinie i wśród znajomych jakieś straszliwe bzdury, wysyłała Eksowi sms-y i maile o dziwnej treści, próbowała go nawet uwieść (!), podobno po to, żebym miała dobre argumenty w sądzie. Na prośby o zaprzestanie tego procederu nie reagowała, zadziałała dopiero stanowcza rozmowa z zaprzyjaźnionym policjantem i solidne postraszenie.

Wydawało się, że na tym sprawa się zakończy, ale niestety. [K] skrzyknęła kilka przyjaciółek, podobnie jak ona zamożnych niepracujących żon, bardzo chyba znudzonych swoim życiem i szukających sensacji. Postawiły sobie za cel znalezienie dowodów, że Eks mnie zdradza. Próbowały go ŚLEDZIĆ. Serio. Jeździły za nim po mieście i sprawdzały, gdzie, kiedy i z kim chodzi. Co było dość głupie, zważywszy na to, że znał je wszystkie i natychmiast akcję zauważył.

Tu już nie wytrzymałam i sięgnęłam po ciężką artylerię - poszłam do jej matki (jedynej osoby, przed którą [K] czuje respekt) i zażądałam, żeby coś z tym zrobiła. Na szczęście się udało, dodatkowym bonusem był fakt, że [K] się na mnie obraziła i przez dłuższy czas miałam z nią spokój ;)
Naprawdę, nie ma jak rodzina...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (350)

#72804

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaczęły się matury i przypomniała mi się historia sprzed kilku lat.
Pierwszy dzień matur. Godzina 8.50, wszyscy obecni, poza jedną dziewczyną. Rzecz dziwna, bo to jedna z najlepszych uczennic w szkole i bardzo jej na maturze zależało.

Idę po arkusze do dyrektora, a on akurat z moją nieobecną rozmawia przez telefon - od pół godziny stoją z ojcem w korku, bo zdarzył się na drodze wypadek. Stoją na moście, więc nawet z naruszeniem przepisów drogowych nic kompletnie zrobić się nie da. Dziewczyna zrozpaczona, bo koniecznie musi przystąpić do egzaminu właśnie dziś, przesunięcie terminu z różnych powodów nie będzie w jej przypadku możliwe. Krótka narada i decyzja - niech wysiada z samochodu i biegnie, most blisko, a komisja na nią jakoś zaczeka.

Zasada jest taka, że zdający ma prawo wejść na egzamin, jeśli nie zakończyły się jeszcze czynności organizacyjne. No więc przedłużamy wszystko, co tylko można przedłużyć, po trzy razy przedstawiamy zasady, sprawdzamy po cyferce kodowanie arkuszy, dzieciaki zaczynają już dziwnie patrzeć - i jest, dobiegła! Ale w jakim stanie... zadyszana, zapłakana, roztrzęsiona, makijaż rozmazany, bluzka cała mokra od potu, spodnie z boku rozerwane, a co najgorsze - buty w garści (bo na obcasie, słabe do biegania), skarpetki w strzępach, stopy solidnie poobijane.

Wiadomo, że w takim stanie wpuścić jej na egzamin nie można, bo nic nie napisze, trzeba ją najpierw trochę uspokoić i ogólnie uczłowieczyć. Została wysłana do łazienki, umyła twarz, napiła się wody, panie woźne pomogły jej opatrzyć stopy i przyniosły tenisówki, które jej młodsza siostra (też nasza uczennica) na szczęście miała w szafce. Nauczycielka WF-u pożyczyła jej czyste skarpetki i dres, żeby nie musiała pisać matury w podartych spodniach i przepoconej bluzce. W międzyczasie dziewczyna się uspokoiła, ogarnęła i przyszła na egzamin. I zdała, zresztą bardzo dobrze :)

Historia trochę nie do końca na ten portal, bo nie ma tu nikogo piekielnego - jeśli już, to piekielny był po prostu pech...

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (346)