Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Golondrina

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2015 - 10:25
Ostatnio: 21 stycznia 2020 - 23:02
  • Historii na głównej: 27 z 27
  • Punktów za historie: 8711
  • Komentarzy: 320
  • Punktów za komentarze: 2466
 

#72778

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sobota przed długim weekendem. Blok przy spokojnej uliczce na obrzeżach miasta. Na trzecim piętrze trwa remont, chyba rozwalana jest jakaś ściana, bo od huku cały budynek się trzęsie. Drzwi balkonowe i okno otwarte na całą szerokość, co chwilę wydobywają się z nich kłęby pyłu. Na balkonie dwójka słodkich dzieciaczków w wieku 10-12 lat, ciepło ubranych, przygląda się światu poniżej przewieszona przez poręcz.

Pędzę chodnikiem w bardzo dużym pośpiechu, jestem spóźniona i muszę złapać autobus. Na wysokości bloku muszę zwolnić, bo cały chodnik zasłany jest kawałkami gruzu różnej wielkości (?). Skręcam, żeby ominąć gruzowisko idąc bliżej jezdni, i w tym momencie kilka centymetrów ode mnie ląduje na chodniku kawał cegły... Gdybym akurat nie skręciła, trafiłby mnie jak nic. Usłyszałam "Blisko! Pięć punktów!", a słodkie dzieciaczki z rozkosznym rechotem znikły w mieszkaniu. Noż k.....

Nie miałam czasu, żeby coś z tym zrobić bezpośrednio, ale kiedy już wsiadłam do autobusu, zadzwoniłam gdzie trzeba. Zgłoszenie zostało przyjęte, mam nadzieję, że sprawa się skończyła, zanim udało im się w kogoś trafić.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 360 (366)

#72634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historie Very o portalu randkowym przypomniałam sobie podryw, którego kiedyś dane mi było doświadczyć.

Kilka słów wstępu. Wychowałam się na wsi, od dawna tam nie mieszkam, ale nadal mam znajomych, z którymi utrzymuję dość bliskie kontakty. Podczas opisywanego zdarzenia byłam już po rozwodzie, ale nawet przed rozwodem odwiedzałam tych znajomych sama - Eks wstydził się mojego pochodzenia i na wieś nie jeździł ze mną nigdy.

Byłam gościem na weselu znajomych na wsi. Był tam też [K]uzyn znajomego, kawaler po 50, nadal na utrzymaniu mamusi. Znaliśmy się, ale raczej z widzenia, kilka razy zdarzyło nam się rozmawiać i tyle. Poprosił mnie do tańca, a ponieważ był już nieźle podchmielony, zebrało mu się na konkrety. I taka nam się zdarzyła rozmowa:
[K] Wiesz co, ja ci się tak przyglądam...
[Ja] Tak? I co?
[K] Bo ty to tak zawsze sama przyjeżdżasz... nie masz chłopa?
[Ja] No nie mam.
[K] A ty bardzo bogata jesteś?
[Ja] Jakoś tam sobie radzę.
[K] A te seksowanie to ty lubisz?
Myślę sobie - oho, będzie ciekawie. Ciągnę temat, zobaczymy, co z tego wyniknie;)
[Ja] A po co ci to wiedzieć?
[K] Bo wiesz, jakbyś ty mi dawała pieniądze, to ja bym się mógł z tobą seksować.
[Ja] A bez pieniędzy to byś nie chciał?
[K] Nieee... Bo wiesz, ty to trochę stara jesteś. I teraz są modne takie chude, a ty trochę nie tego. I cycki masz małe. Ale jakbyś mi dawała pieniądze, to ja bym dał radę. A jakbyś mi dawała dużo pieniędzy, to ja bym nawet mógł u ciebie w tej Warszawie mieszkać...

Tu już nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem na całą salę, [K] strzelił focha i poszedł sobie. I taka wspaniała okazja przeszła mi koło nosa... ;)

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 584 (590)

#72501

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj rozpoczęły się egzaminy gimnazjalne. I jak zwykle musiał się zdarzyć jakiś cyrk... Nie z dziećmi, dzieciaki mamy rozumne, ogarnięte, dobrze przeszkolone i ogólnie fajne, ale ich rodzice to już zupełnie inna historia.

Otóż dziecko mające dysfunkcje może skorzystać z różnego rodzaju dostosowań egzaminu gimnazjalnego w zależności od potrzeb. Może np. pisać egzamin dłużej, w oddzielnej sali albo na komputerze, może też mieć inny arkusz egzaminacyjny. Żeby dziecko mogło takie dostosowanie otrzymać, musi dostać opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej o posiadanej dysfunkcji.

Taką opinię rodzice składają w szkole do któregoś października w roku szkolnym, w którym ma się odbyć egzamin, więc dla obecnych zdających ten termin minął w październiku 2015 r. Rodzice poinformowani zostali o tym na pierwszym zebraniu klasowym we wrześniu (co potwierdzili podpisem na liście), dodatkowo dostali też informację przez dziennik elektroniczny. Wydawałoby się, że sprawa jasna? No niekoniecznie.

Prowadziłam dziś egzamin dla największej grupy zdających, czyli dzieci bez dostosowań. Godzina 8.40, zdający wchodzą na salę egzaminacyjną. Sporo zamieszania, bo grupa duża, a tu kody, listy, legitymacje, wizytówki, PESELe... W pewnym momencie do drzwi podchodzi [M]amuśka jednej z uczennic i przynosi ZAŚWIADCZENIE O DYSLEKSJI. W dzień egzaminu! I upiera się, że miała je dostarczyć właśnie dziś i właśnie do sali egzaminacyjnej, bo TAK JEJ POWIEDZIANO! Z wielką łaską pozwoliła się odesłać sprzed drzwi sali do dyrektora, już myślałam, że nie dam rady rozpocząć egzaminu we właściwym czasie...

Sala egzaminacyjna jest na 4 piętrze. Gabinet dyrektora na parterze. Dodatkowo klatka schodowa jest od korytarzy oddzielona solidnymi drzwiami przeciwpożarowymi. A [M] dała radę tak wrzeszczeć, że w sali egzaminacyjnej było ją całkiem nieźle słychać. Podobno zapierała się, że nikt jej nie poinformował o żadnych terminach składania zaświadczeń. Dyrektor pokazał jej własny podpis na liście i adnotację w dzienniku elektronicznym, trochę straciła na impecie, ale wrzeszczała nadal, groziła kuratorium, ministerstwem, premierem i prezydentem, w końcu dyrektor zagroził jej policją i wreszcie sobie poszła.

Szkoda tylko córki, która jest fajną, mądrą dziewczyną i nieustannie musi wstydzić się za matkę i jej głupie numery. Napisała egzamin normalnie, obie części sporo przed czasem, przejrzałam jej arkusze i nie widziałam żadnych błędów, więc chyba raczej tej dysleksji nie ma. Za to ma Mamuśkę...

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 558 (562)

#72438

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/64834#comments przypomniała mi jedną z największych traum w moim życiu. Było to dawno temu, we wczesnych latach 70, miałam może 6-7 lat, ale do tej pory świetnie wszystko pamiętam i czasem zdarza się, że śni mi się w charakterze koszmaru.

Wychowałam się na wsi. Moi rodzice mieli małe gospodarstwo, w zasadzie na potrzeby własne i rodziny (oboje pracowali). Mieliśmy psa - przepięknego, dużego wilczura. Był wspaniały, bardzo mądry, łagodny, cierpliwy...

Uczył mnie chodzić - pierwsze kroki stawiałam trzymając się jego futra, całe lato jako maluch spędzałam na podwórku pod jego opieką, a razem ze mną kilkoro dzieci z sąsiedztwa. Potrafił złapać dziecko za ubranko i delikatnie odciągnąć np. od brzegu stawu, żeby do niego nie wpadło, odpędzić od bawiących się dzieci stado agresywnych gęsi, potrafił też np. całkiem samodzielnie przyprowadzić krowy z pastwiska, wystarczyło tylko otworzyć bramę.

Wszyscy w okolicy go znali i lubili, zresztą do tej pory w moich rodzinnych stronach krążą o nim opowieści, z których zapewne nawet spora część jest prawdziwa.

Było w niedalekim miasteczku koło łowieckie, do którego należała cała okoliczna "śmietanka" - policjanci, sędziowie, lokalna wierchuszka partyjna itp. Najczęściej ich "polowania" wyglądały tak, że kompletnie pijani jeździli po okolicy i strzelali w powietrze, ale większych szkód nie powodowali. Niestety, na nasze nieszczęście, zapraszali na te popijawy gości.

Kiedyś wracałyśmy z mamą z pola i akurat się na nich natknęłyśmy. Siedzieli w kilku samochodach, urżnięci kompletnie, palili ognisko na polu sąsiada i piekli jego ziemniaki, wywrzaskując jakieś śpiewy. Zaczęli zaczepiać moją mamę, wołać, żeby się z nimi napiła, bo mają za mało kobiecego towarzystwa. Mama była osobą dowcipną i wygadaną, bardzo umiejętnie się broniła, i mało brakowało, a wszystko skończyłoby się dobrze. Niestety był z nami też nasz pies.

Biegał w zasięgu wzroku, jak to miał w zwyczaju, i kiedy zobaczył obcych ludzi, przyszedł sprawdzić, czy coś nam nie zagraża. Usiadł obok mnie i siedział spokojnie. Jeden z gości "polowania", jakiś kacyk z pobliskiej miejscowości, natychmiast się nim zachwycił.

Zaczęło się gadanie - jaki piękny pies, jaki grzeczny, on by chciał takiego psa i mama ma mu tego psa sprzedać. Mama protestowała, mówiła, że to jest przyjaciel rodziny i opiekun dziecka, nie jest na sprzedaż, facet coraz bardziej się nakręcał, był coraz bardziej wkurzony, koledzy zaczęli go uspokajać, ale nic to nie dawało, w pewnym momencie wrzasnął, że jak on nie będzie miał tego psa, to nikt go nie będzie miał, i go zastrzelił. Tak po prostu, zupełnie znienacka.

Siedziałam na ziemi obok psa, trzymałam rękę na jego grzbiecie, a to bydlę do niego po prostu strzeliło! Siła strzału wyrwała psa spod mojej ręki, opryskała mnie krew, zaczęłam wrzeszczeć, mama rzuciła się do mnie, bo myślała, że to mnie trafił, zrobiła się straszna awantura, koledzy (dopiero wtedy!) zabrali mu broń...

To wszystko wiem tylko z opowiadań. Jedyne, co pamiętam, to mojego ukochanego przyjaciela, który umierał tuż obok mnie, z głową na rękach mojej płaczącej mamy. Dobrze, że nie było wtedy z nami ojca, bo nie wiem, jak by się to wszystko skończyło...

Oczywiście o żadnym dochodzeniu jakiejkolwiek sprawiedliwości nie mogło być mowy, ten bydlak był jakąś partyjną szychą i nikt by mu nic nie zrobił. Więc żadnego zakończenia historii nie będzie.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 514 (528)

#72246

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj, godzina wczesnowieczorna. Siedzę na ławeczce przed kinem i czekam na koleżankę. Chodnikiem biegnie kobieta około czterdziestki, strój sportowy, dość spora nadwaga. Widać, że biegnie już od dłuższego czasu, zmęczenie aż z niej paruje, ale walczy dzielnie. Najwyraźniej ma mocne postanowienie, żeby tej wiosny coś ze sobą zrobić - za co jej cześć i chwała, chciałabym sama wreszcie mieć tyle silnej woli.

Dobiegła prawie do kina i zatrzymała się na chwilę, żeby złapać oddech. Pochyliła się, oparła dłonie na kolanach i odpoczywa.

No i miała pecha - akurat z kina wyszli widzowie po seansie, w tym grupa chłopaczków (na oko) w wieku gimnazjalnym marki "typowy Seba". Co się biedna kobitka nasłuchała... Wieloryby, hipopotamy, nosorożce, krowy, świnie - cały zwierzyniec w jej stronę poleciał. Na szczęście nie trwało to długo, ona nie reagowała, więc szybko im się znudziło i poszli sobie.

Podeszłam do kobitki, patrzę, a ona stara się trzymać fason, ale ledwo łzy powstrzymuje. Pogadałyśmy chwilę, podzieliłyśmy się opiniami na temat "inteligentnych inaczej", trochę jej się humor poprawił i pobiegła dalej. Mam nadzieję, że nie przestanie walczyć...

I niech mi ktoś wytłumaczy - jak osoba z nadwagą może wziąć się za siebie i osiągnąć jakieś efekty, skoro na siłowni, na basenie, a nawet na ulicy jest wyśmiewana i tępiona przez takich "mistrzów intelektu"?

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (402)

#72021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie odbyłam rozmowę, po której ciągle nie mogę się pozbierać.

Mam dwie świnki morskie. Jedna z nich zachorowała. Zaczął się kołowrotek - lekarz, badania, diagnoza, kuracja, brak poprawy, następna kuracja, nadal brak poprawy, kolejna kuracja i wreszcie sukces - zadziałało, świnka zdrowieje. Dzisiaj byłam z nią na ostatniej wizycie kontrolnej, wszystko jest wreszcie w porządku, zwierzaczek zdrowy.

Wróciłam do domu i akurat zadzwoniła koleżanka. Znamy się od lat, też należy do osób zwierzolubnych (przynajmniej tak mi się wydawało), ma pięknego, zadbanego psa... Ucieszona powiedziałam jej, że świnka mi chorowała, było trochę problemów, ale na szczęście już wszystko dobrze. Dalszy ciąg rozmowy wbił mnie w fotel...

[K] - koleżanka, [J] - ja
[K] - Ale wiesz, skoro ona już raz zachorowała, to pewnie będzie ci teraz stale chorować. Powinnaś ją oddać i wziąć sobie zdrową.
[J] - ...ale jak to oddać...?
[K] - No normalnie, zostawiasz u weterynarza do uśpienia i po sprawie. Szkoda, że wcześniej nie zadzwoniłaś, poradziłabym ci, to byś sobie kosztów zaoszczędziła.
[J] - Co ty w ogóle mówisz, przecież to jest moja świnka, żywe stworzenie! Jakby Twój pies zachorował, też byś tak zrobiła?
[K] - No pewnie! Pamiętasz mojego poprzedniego psa? Też zaczął chorować, durny weterynarz nie chciał go uśpić, to wywiozłam do schroniska i tyle.

Zamurowało mnie. Jakoś zakończyłam tę rozmowę, siedzę i nadal NIE ROZUMIEM. Oczywiście pamiętam jej poprzedniego psa - fajny, śmieszny szczeniak, który wyrósł na równie fajnego, wesołego psa. Miała go PONAD ROK, bardzo o niego dbała, pilnowała właściwego żywienia, szczepień, odpowiedniej ilości ruchu...

Wyjeżdżałam wtedy na dłużej, po powrocie okazało się, że pies zniknął, koleżanka na pytanie o niego odpowiedziała, że zachorował i już go nie ma. Nie ciągnęłam tematu, uznałam, że choroba była poważna i pies nie żyje, bardzo jej współczułam, cieszyłam się, kiedy wzięła następnego pieska...
No nijak nie potrafię tego zrozumieć...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 357 (385)

#71999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jadę autobusem miejskim. Na przystanku wsiada BABA. Wiek 60+, równie szeroka jak wysoka, do tego z wielką, wypchaną torbą na zakupy. Weszła, stanęła na samym środku przy drzwiach i stoi.
Chciała jej ustąpić miejsca dziewczyna siedząca obok - podeszła, grzecznie zaproponowała, BABA spojrzała krowim wzrokiem i nic. Ani odpowiedzi, ani znaku żadnego, że w ogóle polską mowę rozumie. Nie to nie, dziewczyna usiadła z powrotem.

Przystanek. Ludzie chcą wysiąść, BABA stoi na środku przejścia i ani drgnie. Ani ją przeskoczyć, ani obejść. Na "przepraszam" o różnym poziomie głośności nie reaguje, na puknięcie w ramię też nie, w końcu ludzie, którzy nie chcieli się obok niej siłą przepychać, wysiedli innymi drzwiami. Wsiadający jakoś się wepchnęli - wchodząc z zewnątrz miało się nieco więcej miejsca, żeby ją jakoś ominąć. I tak na KAŻDYM przystanku. Po kilku przystankach nikt już tymi drzwiami nie próbował wysiadać.

Wreszcie mój przystanek, wychodzę (innymi drzwiami oczywiście) i widzę, że BABA też wysiadła. Stanęła 5 centymetrów od drzwi autobusu na chodniku, stoi i się rozgląda, a za jej plecami usiłuje wysiąść kobieta z dzieckiem w wózku. Innymi drzwiami nie wyjdzie, bo się wózek nie zmieści, musi tymi, ale nie może, bo drzwi zablokowane. Woła "przepraszam" - zero reakcji, trąca babę wózkiem - jak wyżej. Wreszcie nie wytrzymał facet, który chciał wsiąść, złapał BABĘ za jesionkę i szarpnięciem odstawił o dobre pół metra od drzwi autobusu. No i się zaczęło...

Okazało się, że BABA jednak posiada głos i zna polski język (przynajmniej w wersji bazarowej), bo jak rozdarła paszczę, to chyba wszystkie okoliczne bloki usłyszały, jaki to z faceta niewychowany cham i prostak ;)

Okazało się, że BABA rozglądała się za swoją koleżanką, która po chwili do niej dołączyła, i razem poszły - akurat w tym samym kierunku co ja. Szły za mną, więc słyszałam ich rozmowę.

[B]-BABA, [B2] - jej koleżanka.
[B] - Ale te ludzie głupie tera, gadajo w tym autobusie i gadajo, jak to jechać trzeba, a nie gadać! Cało drogę mnie zaczepiali i coś do mnie gadali!
[B2] - I co, gadałaś z nimi?
[B] - No co ty, nie będę przecież z takimi tłumokami gadać!

Kurtyna.

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (441)