Profil użytkownika
HHH723 ♂
Zamieszcza historie od: | 26 marca 2016 - 1:23 |
Ostatnio: | 18 czerwca 2017 - 17:41 |
- Historii na głównej: 2 z 2
- Punktów za historie: 284
- Komentarzy: 7
- Punktów za komentarze: 19
Będzie dosyć krótko, może nie dla wszystkich piekielnie, jednak mnie opisane poniżej zjawisko przeraża.
Mój ojciec od 10 lat (od nowości) serwisował samochód w jednym punkcie w stolicy. Wszystko było dokładnie sprawdzane, nie można było się do niczego przyczepić. Akurat zbliżał się termin przeglądu, a udaliśmy się na tydzień na działkę. Chcąc nie chcąc samochód trzeba było odstawić do najbliższej Stacji Kontroli Pojazdów.
Nastał ten dzień, w którym tata pojawił się przed w/w budynkiem wraz z autem. Przy rozmowie z "szefem" SKP tata stwierdził, że mu się spieszy i zapytał czy długo będzie musiał czekać. Pan zrobił maślane oczka i głosem pełnym zdziwienia powiedział: "Taaaaaak? To zapraszam do "biura".
Potem wszystko trwało 3(!) minuty. Ów pan pobrał opłatę 99 złotych (stała stawka za przegląd), wbił w dowód rejestracyjny pieczątkę i skończył swoją robotę. Jedyne co zrobił przy aucie to spisał stan licznika. Żadnego sprawdzania hamulców, płynów, korozji etc.
I wyobraźcie sobie - przyjeżdża 30-letni gruchot, który sypie się z każdej strony. Normalnie nie mógłby zostać dopuszczony do ruchu, lecz w tej, jakby nie patrzeć, "wiejskiej" SKP każde auto może pozytywnie przejść przegląd. Nieważne, że nie zdąży wyhamować albo rozpadnie się przy prędkości autostradowej. Ważne aby zarobić i się nie narobić.
Mój ojciec od 10 lat (od nowości) serwisował samochód w jednym punkcie w stolicy. Wszystko było dokładnie sprawdzane, nie można było się do niczego przyczepić. Akurat zbliżał się termin przeglądu, a udaliśmy się na tydzień na działkę. Chcąc nie chcąc samochód trzeba było odstawić do najbliższej Stacji Kontroli Pojazdów.
Nastał ten dzień, w którym tata pojawił się przed w/w budynkiem wraz z autem. Przy rozmowie z "szefem" SKP tata stwierdził, że mu się spieszy i zapytał czy długo będzie musiał czekać. Pan zrobił maślane oczka i głosem pełnym zdziwienia powiedział: "Taaaaaak? To zapraszam do "biura".
Potem wszystko trwało 3(!) minuty. Ów pan pobrał opłatę 99 złotych (stała stawka za przegląd), wbił w dowód rejestracyjny pieczątkę i skończył swoją robotę. Jedyne co zrobił przy aucie to spisał stan licznika. Żadnego sprawdzania hamulców, płynów, korozji etc.
I wyobraźcie sobie - przyjeżdża 30-letni gruchot, który sypie się z każdej strony. Normalnie nie mógłby zostać dopuszczony do ruchu, lecz w tej, jakby nie patrzeć, "wiejskiej" SKP każde auto może pozytywnie przejść przegląd. Nieważne, że nie zdąży wyhamować albo rozpadnie się przy prędkości autostradowej. Ważne aby zarobić i się nie narobić.
Stacja Kontroli Pojazdów Radzymin
Ocena:
148
(188)
Będąc na wyjeździe w Grecji z moimi rodzicami chcieliśmy zobaczyć Santorini. Nasz hotel znajdował się na Krecie, więc dogodną opcją był transport autokarem oraz promem.
Rejs z Krety na Santorini miał trwać niecałe dwie godziny. Dowiedzieliśmy się od przewodnika, że można zająć dowolne miejsca siedzące, ponieważ prom nigdy nie jest przeładowany jeśli chodzi o pasażerów.
Także szczęśliwi zajęliśmy w miarę wygodne miejsca w rządku z czterema krzesłami. I tutaj zaczyna się piekielność pewnej pani z obsługi statku.
PO - pani z obsługi, O - ojciec
PO: Nie możecie tutaj siedzieć!
O: Dlaczego?
PO: Bo blokujecie wolne miejsce!
O: Ale na tym promie wszędzie są grupy krzeseł po cztery sztuki!
PO: Nie obchodzi mnie to! Macie stąd spieprzać!
Także mój ojciec, człowiek z reguły porywczy, odpuścił sprawę z awanturowaniem się, ale oczywiście zostaliśmy na tych miejscach.
Mniej więcej w połowie drogi przyłazi PO i wciska na czwarte miejsce starszą panią w wieku na oko 80 lat. Owa pani zarzeka się, że nie ma ochoty siedzieć w tym miejscu i woli wyjść na zewnętrzny pokład. Niestety dała sobie wmówić, iż ma tu siedzieć i koniec kropka.
PO po tym manewrze usiadła sobie wygodnie w miejscu dla personelu i z uśmiechem godnym Jokera sączyła kawkę. Lecz ku jej nieszczęściu wspomniana wcześniej starsza pani zrozumiała, że nikt jej do tego miejsca nie przykuł. W tym momencie PO zerwała się i czym prędzej (w sumie to długo, więc pewnie większość statku obeszła) przyprowadziła na wolne miejsce matkę z płaczącym dzieckiem.
Jak się domyślacie w tym momencie miarka się przebrała. Ojciec szpagatami zawinął do kierownika obsługi i wyłuszczył o co chodzi.
Ten dowiedziawszy się o całej sytuacji równie szybko znalazł PO i zrobił jej 4-minutowy wykład (a raczej monolog) po grecku, ale sądząc po jego gestykulacji i tonie oraz jej minie, nie były to miłe słowa. Do końca rejsu na Santorini jak również w drodze powrotnej więcej PO nie ujrzeliśmy.
Na całym promie, nawet w tej strefie, w której byliśmy wiele miejsc stało pustych. I tutaj pytanie? Po co te cyrki, skoro nie ma numeracji miejsc i inni pasażerowie zajmowali "czwórki" będąc parami (dwa krzesła zostawały puste). Na pewno nie wynikało to z bariery językowej, bo PO bardzo dobrze władała językiem angielskim.
Rejs z Krety na Santorini miał trwać niecałe dwie godziny. Dowiedzieliśmy się od przewodnika, że można zająć dowolne miejsca siedzące, ponieważ prom nigdy nie jest przeładowany jeśli chodzi o pasażerów.
Także szczęśliwi zajęliśmy w miarę wygodne miejsca w rządku z czterema krzesłami. I tutaj zaczyna się piekielność pewnej pani z obsługi statku.
PO - pani z obsługi, O - ojciec
PO: Nie możecie tutaj siedzieć!
O: Dlaczego?
PO: Bo blokujecie wolne miejsce!
O: Ale na tym promie wszędzie są grupy krzeseł po cztery sztuki!
PO: Nie obchodzi mnie to! Macie stąd spieprzać!
Także mój ojciec, człowiek z reguły porywczy, odpuścił sprawę z awanturowaniem się, ale oczywiście zostaliśmy na tych miejscach.
Mniej więcej w połowie drogi przyłazi PO i wciska na czwarte miejsce starszą panią w wieku na oko 80 lat. Owa pani zarzeka się, że nie ma ochoty siedzieć w tym miejscu i woli wyjść na zewnętrzny pokład. Niestety dała sobie wmówić, iż ma tu siedzieć i koniec kropka.
PO po tym manewrze usiadła sobie wygodnie w miejscu dla personelu i z uśmiechem godnym Jokera sączyła kawkę. Lecz ku jej nieszczęściu wspomniana wcześniej starsza pani zrozumiała, że nikt jej do tego miejsca nie przykuł. W tym momencie PO zerwała się i czym prędzej (w sumie to długo, więc pewnie większość statku obeszła) przyprowadziła na wolne miejsce matkę z płaczącym dzieckiem.
Jak się domyślacie w tym momencie miarka się przebrała. Ojciec szpagatami zawinął do kierownika obsługi i wyłuszczył o co chodzi.
Ten dowiedziawszy się o całej sytuacji równie szybko znalazł PO i zrobił jej 4-minutowy wykład (a raczej monolog) po grecku, ale sądząc po jego gestykulacji i tonie oraz jej minie, nie były to miłe słowa. Do końca rejsu na Santorini jak również w drodze powrotnej więcej PO nie ujrzeliśmy.
Na całym promie, nawet w tej strefie, w której byliśmy wiele miejsc stało pustych. I tutaj pytanie? Po co te cyrki, skoro nie ma numeracji miejsc i inni pasażerowie zajmowali "czwórki" będąc parami (dwa krzesła zostawały puste). Na pewno nie wynikało to z bariery językowej, bo PO bardzo dobrze władała językiem angielskim.
Zagraniczna wycieczka
Ocena:
167
(219)
1
« poprzednia 1 następna »