Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Habiel

Zamieszcza historie od: 9 listopada 2012 - 15:15
Ostatnio: 29 marca 2024 - 15:15
O sobie:

Rocznik 96, kobietka. Przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne/gramatyczne.

  • Historii na głównej: 17 z 19
  • Punktów za historie: 3741
  • Komentarzy: 1589
  • Punktów za komentarze: 14444
 

#90733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na moim osiedlu na parterze są mieszkania z ogródkami. Od strefy ogólnodostępnej ogrodzone są metalowym płotkiem, postawionym przez dewelopera. Prawie wszyscy mieszkańcy parteru, łącznie ze mną, dostawili jednak jeszcze swoje płoty po wewnętrznej stronie, czyli na swoim ogródku. Płot od dewelopera był na wysokość 80 cm, więc jako Wspólnota ustaliliśmy, że dodatkowe opłotowanie ma być w kolorach elewacji (dwa do wyboru) i na max. 180 cm. Zdecydowanie więc widać, gdzie zaczyna się teren prywatny, a gdzie osiedlowy. Dodatkowo większość z nas na swoim opłotowaniu zapuściła bluszcz, czy inne roślinki. Jedna sąsiadka chwaliła się nawet, że to co ma na płocie, to jakaś specjalna odmiana chmielu i "kosztowała krocie".

Pracowałam zdanie z ogródka, gdy przyjechała firma ogrodnicza, aby uporządkować teren wspólny. Panowie mimo prawie 30*C uwijali się z pracą. Zaczęli od tyłu bloku i przechodzili w dziedziniec. Nie zwracałam na nich większej uwagi. Po pewnym czasie zabrali się za krzaki, które rosną po prawej stronie od mojego płotu. Po czym nagle, nim zdążyłam zareagować, Pan piłą do krzewów, zabrał się za mój płot i mój powojnik, który na część wspólną nie wychodził, bo specjalnie przeplatałam go między szczebelkami, aby nie wystawał poza obręb metalowego płotku. Co więcej moje opłotowanie jest drewniane i było zamawiane z konkretnej firmy (nie z sieciówki), która obecnie już wycofała ten wzór, więc koszenie piłą mogło go uszkodzić, a wymienić przęsła nie mam już jak.

Pan w hałasie zareagował dopiero, gdy zobaczył moją machającą z bezpiecznej odległości rękę. Wtedy wyłączył piłę i zapytał o co chodzi.
-Pan już kosi teren prywatny. Tego nie trzeba kosić tylko krzaki, które są na terenie wspólnoty.- na mój komentarz zmieszał się.
-A to ja kolegę zawołam. - i podbiegł po starszego kolegę.
-Słucham Panią, o co chodzi?
-Nie muszą Panowie kosić tego co jest na tych płotach, bo to co jest za tym metalowym płotkiem, to prywatne ogródki. Nie wiem czy ktoś Wam w ogóle o tym powiedział, ale żeby nie mieli Panowie potem nieprzyjemności, bo ludzie tu latami zapuszczają rośliny.
-To nam nikt tego nie powiedział, tylko kazali wszystko co jest na blokach przyciąć. To przepraszam bardzo, przykro mi.
-Nic nie szkodzi, skąd Panowie mieli to wiedzieć. Powinna wam nasza zarządczyni pokazać co macie kosić, a co nie. Także nic się nie stało, tylko pewnie Panowie sobie więcej roboty narobili.
-No narobili. Jeszcze raz przepraszam i zapamiętamy na przyszłość.

Tak więc poza paroma odnogami mojego krzaka, nie zadziało się w moim przypadku nic takiego. Rozmowa była krótka i treściwa. Obyła się bez spięć. Jedynie wyżej wspomniana sąsiadka zaznała większych szkód, ale stwierdziła, że chyba jej roślina da radę się odbudować i awantury nie zrobi, o ile roślina przetrwa. Gdzie jest więc piekielność?

W naszej pani administrator (i firmie zarządzającej, ją zatrudniającą), która nie potrafi wyraźnie przekazać informacji podwykonawcy i to nie pierwszy przypadek, gdy podwykonawcę informują mieszkańcy, że robi coś źle, bo nikt mu nic wcześniej nie powiedział. Od prostego umiejscowienia dodatkowych koszy, czy naprawy automatycznego podlewania, a nawet kiedyś sprzątania (ale to była jeszcze inna administratorka). Niestety mamy tę firmę zarządzającą w księdze wieczystej i nie jest tak prosto ją odwołać. Piekielność też jest po stronie właściciela firmy podwykonawczej, który nie informuje dobrze swoich pracowników o zakresie prac i wychodzą potem takie kwiatki.

Tak że pilnujcie tego co się dzieje na waszych osiedlach i tego za co płacicie, dla waszego i sąsiedzkiego dobra, bo czasem niecelowo ktoś ogoli wasze krzaki ;)

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (121)

#89157

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam poproszona przez znajomą o sprawdzenie umowy najmu mieszkania, jaką jej koleżanka chciała zawrzeć. Mieszkanie położone w Gdańsku, także jeśli poszukujecie tam kawalerki, strzeżcie się.

Najemca chce się jak najbardziej zabezpieczyć, stąd miała zostać podpisana również egzekucja z 777, do czego nie wnosiłam uwag. Jednakże sama umowa miała blisko 30 uchybień (brakło mi dosłownie 1 sztuki do tej liczby). Doradziłam jej, aby napisała do właściciela lokalu, że albo zmienią te zapisy, albo tej umowy nie podpisze. Umowa najeżona jest karami, które mają zaspokajać te samo roszczenie, a także zapisami, prowadzącymi do maksymalnego obciążenia najemcy np. potrącenie i obowiązek naprawy normalnego zużycia rzeczy. Odniosłam wrażenie, że ktoś chciał być cwaniakiem i połączył kilka umów najmu w jedną, dodając przy okazji od siebie kary umowne np. za każdy dzień opóźnienia w opróżnieniu lokalu na karę składały się: odsetki ustawowe, 300 zł za każdy dzień oraz 300% miesięcznego najmu za każdy dzień. Dodatkowo wymagał ubezpieczenia najemcy (co rozumiem i popieram), ale obok tego zawarto zapis, że poza zabezpieczeniem kwotą z ubezpieczenia ma prawo dochodzenia zapłaty kwoty odszkodowania od najemcy z tego samego tytułu co ubezpieczenia.

Poniżej przedstawię wam moje Top 5 w kolejności od najgorszej do najlżejszej (pisownia oryginalna):

1. "Wynajmujący zastrzega sobie prawo do przeprowadzania kontroli przedmiotu najmu w celu sprawdzenia czy Najemca w sposób należyty i prawidłowy wywiązuje się z postanowień niniejszej umowy. Kontrolę przeprowadza się w obecności Najemcy lub bez jego obecności w wypadkach losowych. Brak możliwości dokonania kontroli może skutkować rozwiązaniem umowy w trybie natychmiastowym".

Bo przecież każdy marzy o tym, aby wyjechać gdzieś na wakacje, gdy ktoś mu będzie myszkował po mieszkaniu i oglądał co jak ma. Zakłócenie miru domowego? A kto to słyszał?

2. "Najemca zobowiązuje się niezwłocznie powiadomić Wynajmującego o zgubieniu lub zniszczeniu klucza/kluczy do lokalu oraz nie dorabiać/zmieniać zamka/zamków, klucza/kluczy, bez pisemnej zgody Wynajmującego,"

Niestety dla Wynajmującego, ale polskie prawo dopuszcza zmianę zamków (dla ciekawskich art. 336 KC). Jest jedynie warunek przywrócenia stanu poprzedniego, czyli poprzedniej wkładki. W kontekście cytowanego w pkt. 1 zapisu, zmiana zamków przy takim Wynajmującym, to podstawa dla naszego bezpieczeństwa.

3. "Wynajmujący nie odpowiada za rzeczy Najemcy pozostawione w lokalu".

Normalnie bym się tego nie przyczepiła, ale mając na uwadze chęć Wynajmującego do wizytowania lokalu przy nieobecności Najemcy, można to interpretować w sposób, że nie Wynajmujący nie odpowie za swoje niedbalstwo gdy nie zamknie drzwi, a ktoś przyjdzie i mieszkanie obrobi.

4. "W przypadku nie wydania przez Najemcę przedmiotu najmu po wygaśnięciu lub rozwiązaniu umowy, Najemca nieodwołalnie upoważnia Wynajmującego do odłączenia wszelkich mediów do lokalu mieszkalnego i z tego tytułu zrzeka się w stosunku do Wynajmującego wszelkich roszczeń."

Niestety dla Wynajmującego, ale nie może on odłączyć mediów na podstawie art. 6a Ustawy o ochronie praw lokatorów, bo umowa najmu okazjonalnego wbrew powszechnej opinii, wyłącza część tej ustawy.

5. "Przedmiot najmu będzie wykorzystywany przez Najemcę w celach mieszkaniowych dla jednoczesnego zakwaterowania maksymalnie jednej osoby, wyłącznie Najemcy we własnej osobie."

A więc gdy przyjedzie do znajomy z dalekiego miasta, musi spać w hotelu ;) Rozumiem intencję zapisu (niedopuszczenie aby nagle z jednego najemcy zrobiła się ich piątka), ale w tej formie, brzmi on jednoznacznie.

Na sam koniec mały bonus:
"Mieszkanie składa się z pokoju z aneksem, łazienki, korytarza oraz SKRZYNKI POCZTOWEJ".

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (147)

#88973

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może wyleje się na mnie hejt, ale muszę po prostu się wygadać obcym osobom.

Mamy taką tradycję ze znajomymi, że zrzucamy się na prezent na urodziny - wszyscy wspólnie, aby osoba mająca urodziny dostała coś konkretnego, a nie dziesiątki badziewia. Gdy ja zajmuję się prezentami, mam zasadę, że uderzam bezpośrednio do solenizanta lub jego drugiej połówki (jeśli jest w związku) i pytam co taka osoba chciałaby dostać i co mieści się w naszym budżecie - czyli ok. 200-250 zł. I potem to tej osobie sprawiamy. Przykładowo, wiemy, że nasz jeden znajomy uwielbia whisky - kupiliśmy mu dobrej klasy whisky, bo chciał ją spróbować, a samemu było mu szkoda kasy.

Ostatnio ja miałam urodziny i mimo konsultacji jedna ze znajomych przeforsowała swój pomysł na prezent dla mnie -dajmy na to Hania. Ja zasugerowałam, że byłabym wdzięczna za jakiś masaż, bo duża ilość stresu odbiła się na moich plecach. Znajomi jednak wykupili mi karnet kilku wejść na zajęciach dla początkujących z pole dance.

Inna znajoma, która również się na ten prezent składała, chodzi na takie zajęcia. Mówiłam, co jest prawdą, że bardzo mi się pole dance podoba i uważam go za sztukę. Przyjemnie mi się ogląda wysportowane kobiety, które potrafią zrobić takie figury, o których nie wiedziałam, że istnieją.

Mój partner zapytany o prezent dla mnie również wskazał masaż. Jednak Hania stwierdziła, że skoro podoba mi się pole dance, to na pewno spodoba mi się też pomysł, abym w nim uczestniczyła na zajęciach.

Nie wiem jakim cudem nikt ze znajomych nie zaprotestował, bo jestem typem kobiety, która chodzi na strzelnicę, jakiś czas temu chodziłam na łucznictwo, a teraz planuję zapisać się na boks lub krav magę. Dodatkowo, o czym często wspominam w kontekście heheszków, jestem sztywna jak cholera (i to chyba po części wina genów, bo mój ojciec również jest bardzo sztywny i dziadek tez był). Niemożliwym jest dla mnie, abym sięgnęła się głową kolan, a moim sukcesem jest to, gdy dotknę stóp bez zginania kolan. W przeszłości na WF jeden WFista stwierdził, że go wkręcam i mnie docisnął. Skończyło się naderwanymi mięśniami na łydkach, których sztywność jeszcze bardziej "poprawiłam" przez chodzenie na palcach. Sama myśl o rozciąganiu sprawia, że przypomina mi się tamta chwila i ból.

Jakby tego było mało, ostatnio przytyłam 4 kilogramy i moje poczucie wartości zjechało, mimo że według BMI mam dobrą wagę - sama się z nią czuję źle i działam aby ją racjonalnie przywrócić do stanu poprzedniego.

No i zostałam uszczęśliwiona takim prezentem, do którego rozgrzewka polega na rozciąganiu, a strój do ćwiczeń powinien dużo odsłaniać, aby można było się rurki chwycić.

Kuponu nie można oddać ani wymienić go na inne zajęcia, bo jest to kupon dla szkoły, która zajmuje się tylko pole dance. Zwrotu nie przyjmują. Napisałam więc do znajomej, która ten pole dance trenuje, że cieszę się z ich inicjatywy na prezent (bo tak naprawdę nie musieli mi nic kupować) i że jestem bardzo wdzięczna, ale z moimi ograniczeniami fizycznymi i psychicznymi, nie skorzystam z tego vouchera. Zaproponowałam, aby to ona go wykorzystała, bo to była jedyna opcja (dopłaci sobie do tego kuponu i będzie mieć na własne zajęcia). Wkurzyła się trochę, chociaż starała się tego nie pokazać.

Sugerowała, że nawet 40-latki chodzą na takie zajęcia i że na pewno się dobrze poczuję jak przyjdę chociaż raz i spróbuję, bo najgorzej jest zacząć. Odpowiedziałam jej, że dziękuję jeszcze raz, ale ja nie mam zamiaru nawet zaczynać, bo mam do tego zbyt wielki opór.
Stwierdziła, że tego kuponu ona nie weźmie, bo składało się na niego 8 osób i to miał być prezent dla mnie.

Nosz, zostaję z voucherem ważnym do wakacji, na który zmarnowano hajs. Jest to bezsensowne aby leżał on u mnie i stracił ważność. Podpytałam znajomej z pracy czy jej siostrzenica by nie chciała go przyjąć. Na początku go chciała, ale jednak zrezygnowała, bo to stwierdziła, że to również nie są dla niej zajęcia.

Ja natomiast mam irracjonalne wyrzuty sumienia, że jednak to był prezent i że powinnam się z niego cieszyć, a nie smucić. Mam gdzieś to wpojone, że prezentów się nie oddaje i że powinnam iść spróbować tych zajęć.

Zastanawiam się jak też im odpowiedzieć na pytania o ten prezent i jak mi się on podoba, aby nie wyjść na jakąś drama queen, której to prezencik nie podpasował i ma fochy. Prawda jest taka, że cieszę się z ich inicjatywy. Poświęcili swój czas i pieniądze, ale kompletnie na coś co mi się nie przyda. Bardzo to doceniam.

Niestety ta cała sytuacja pogłębia tylko mój stres (którego mam ostatnio dużo) i prezent, który miał mi dać radość, stał się ciężarem.

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (215)

#88639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja przyjaciółka wynajmuje wraz ze swoim chłopakiem mieszkanie. Mieszkanie to parę miesięcy temu sprzedano nowemu właścicielowi, który zdecydował się najem kontynuować. Początkowo bez problemów, ale ostatnio wyszedł duży zgrzyt.

Dwa tygodnie temu moją przyjaciółkę odwiedziły Panie ze spółdzielni. Spytały się jej, czy ma wszystko w porządku z ogrzewaniem, bo były skargi i chciały potwierdzenia, że w lokalu nadal zamieszkują dwie osoby. Przyjaciółka zgodnie z prawdą, potwierdziła, że w mieszkaniu jest ona, chłopak i pies. Żadnej nowej osoby. Panie podziękowały i poszły do kolejnych sąsiadów.

W poniedziałek chłopak kumpeli dostał telefon od nowego właściciela z pretensjami, że dostał pismo od spółdzielni, mówiące o tym, że:
- na podstawie zużycia wody,
- informacji od sąsiadów,
- potwierdzenia od lokatorki,
w mieszkaniu mimo deklaracji zamieszkiwania przez jedną osobę, zamieszkują osoby dwie, a właściciel celowo zataił o tym wiadomość. Spółdzielnia zobowiązała go za uiszczenie opłat wyrównujących "drugą osobę" za okres od kiedy tym właścicielem się stał. Właściciel chciał to wyrównanie przerzucić na swoich najemców, bo to ich wina i nie powinni przyznawać się, że ktoś tu mieszka, i nie mają zużywać tyle wody.

Chłopak odparł, że oni wedle umowy mają wpisane dwie osoby, opłaty za czynsz i śmieci też właściciel pobierał od dwóch osób, więc to jego broszka, że oszukał spółdzielnię i ma teraz tego konsekwencje, bo poprzedni właściciel również deklarował zamieszkiwanie dwóch osób. Właściciel na to się rozłączył.

W piątek dostali wiadomość mailową, że on czeka już na czynsz, bo widzi, że nie ma jeszcze przelewu na koncie, a płatność mają do 20 każdego miesiąca. Odpisali mu, że w tym miesiącu 20 wypada w środę i tak jak zawsze, pieniądze będą u niego na czas. Zapytali za to ile jeszcze będą musieli czekać na wymianę pieca, którego wymianę zalecano podczas ostatniej kontroli, bo nie chcą już myć się po przepuszczeniu hektolitrów wody, aby uzyskać ciepłą (stąd też większe zużycie). Nie dostali odpowiedzi.

Po tym zajściu, zaczynają rozglądać się za czymś nowym.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (156)
zarchiwizowany

#87947

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ukradłam komuś kota, a teraz opowiem jak to się stało.

Podczas jednej z wrześniowych nocy, zauważyłam kota, siedzącego na wspólnotowym kontenerze budowlanym i wyjadającego niego resztki jedzenia, które trafiały tam obok cementu etc. Zrobiło mi się go szkoda, więc od razu wzięłam puszkę jedzenia mojego kocura i wyszłam, aby mu to jedzenie dać. Kot oczywiście po zobaczeniu mnie uciekł.
Potem zauważyłam, że oprócz niego przychodzą jeszcze dwa inne koty, więc za cel postawiłam sobie zweryfikowanie ich płci, aby zaraz na osiedlu nie powstała kociarnia. I tak oto śmietnikowy kot okazał się kotką, co sprawiło, że podjęłam próby jej oswojenia.

Od listopada regularnie ją karmiłam, zdobywałam zaufanie. W końcu nauczyła się przychodzić jeść do mojego ogródka, a w końcu dała brać się na ręce i robić wokół siebie inne zabiegi pielęgnacyjne- wyrywanie kleszczy, oprysk na pchełki. Roboczo nazwałam ją Kicia.

W końcu udało mi się umówić weterynarza, aby przeprowadził zabieg sterylizacji. Także zgarnęłam Kicię do domu na kilka dni przed planowaną wizytą, aby się oswoiła z mieszkaniem. Nie zachowywała się jak posiadający właściciela kot, a wręcz przeciwnie- na domowe sprzęty reagowała z nieufnością. Ale ku mojemu zdziwieniu na grupie na FB znalazłam ogłoszenie, że ten kot, którego od listopada codziennie dokarmiałam o różnych porach, jest poszukiwany i zaczipowany oraz wysterylizowany (nie miała naciętego ucha, ani żadnej oznaki o sterylce). No i nie ma na imię Kicia, a właścicielka jest w rozpaczy, bo zawsze wychodziła i wracała.

Osobiście uważam, że każde zwierzę właścicielskie powinno być cały czas pod opieką człowieka, a argument o tym, że kot powinien być wychodzący, bo w domu jest nieszczęśliwy, do mnie nie trafia. Skoro ludzie posiadający psa nie mogą go wypuścić luzem, to dlaczego koty traktuje się inaczej? Przecież pies na smyczy to też jest wbrew naturze- widział ktoś kiedyś wilka na sznurku?
Ja mojego pierwszego kota od momentu gdy go dostałam (czyli jakieś 17 lat temu) uczyłam wychodzenia na smyczy i co więcej, w końcu też nauczył chodzić się przy nodze. I był szczęśliwy z każdym spacerem, a co więcej, bezpieczny.
To jest twoje zwierzę, więc ponoś za nie odpowiedzialność i nie wypuszczaj samopas, bo kot, tak jak i pies, może komuś wyrządzić szkodę, nie mówiąc już o zagrożeniach dla jego życia.

Miałam wewnętrzny dylemat, czy mając na uwadze całokształt sytuacji, oddać tego kota. W końcu jednak postanowiłam napisać do właścicielki Kici z pouczeniem, że kotka wyjadała ze śmietnika, miała pchły i kleszcze, a przede wszystkim, że nie powinna być wypuszczana samopas, bo w naszej okolicy chodzą lisy i nie należy ona dla bezpiecznych dla kota. Dostałam wiadomość zwrotną, że to nie ona wypuszcza, tylko inni mieszkańcy jej domu, bo kotka miauczy o wyjście na dwór. Kicia została przekazana do właścicielki i cóż, czuję, że za około tydzień znowu znajdę ją w swoim ogródku, bo ktoś stwierdzi, że wypuszczenie jej to dobry pomysł.

Szkoda tylko, że jest takie społeczne przyzwolenie na wypuszczanie kotów, nie zważając na to, że mogą być one dla kogoś obcego problemem (było tu już parę historyjek o tym, że koty sąsiadów zrobiły z piaskownicy kuwetę), nie mówiąc już o tym, że w tym przypadku Kicia trafiła na mnie- osobę, która nie chciała zrobić jej żadnej krzywdy, a wręcz przeciwnie. Co by było, gdyby jednak trafiła na świra, który potrenowałby na niej strzelanie albo inną osobę, która kotów nie lubi i chce je wytępić?

Brak wyobraźni mnie w tej sprawie zadziwia. Ale cóż, kot wychodzący zawsze jest szczęśliwszy, niż ten wychodzący na smyczy, albo obserwujący świat z bezpiecznego domu. Szkoda, że statystycznie też jest szybciej martwy.

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 24 (82)

#87479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Luźne podejście do danych osobowych obcych ludzi bardzo mnie zadziwia.

Parę miesięcy temu udało mi się kupić własne mieszkanie. Wspólnota miała być od razu przekierowana od dewelopera do zarządcy w ciągu kilku tygodni po odbiorze wszystkich mieszkań.

Przed tą datą zostałam poproszona o uzupełnienie dokumentu dla zarządcy odnośnie danych kontaktowych, ilości osób jakie będą zamieszkiwały lokal etc. Standard, który znam. Wyraźnie zaznaczyłam w formularzu, iż adres, który na nim widnieje, jest już nieaktualny, a właściwy adres to Piekielna 1A. Niestety zarządca nie wpadł na pomysł wydania pustych formularzy do uzupełnienia własnoręcznie, a takie gotowe z danymi, które miał deweloper przy umowie deweloperskiej. Wobec tego przekreśliłam adres Ruchliwa 3, wpisałam adres poprawny i sparafowałam, a także opatrzyłam komentarzem, iż Piekielna 1A jest adresem właściwym dla doręczeń od 1 lipca 2020 roku.

Do aktu przeniesienia własności płaciliśmy faktury do dewelopera, a on rozliczał się z zarządcą. I było super. Deweloper zaktualizował sobie mój adres, faktury wystawiał na prawidłowy e-mail, z prawidłowymi danymi. Po czym przyszła pora na przejście pod całkowitą pieczę zarządcy.

Pierwszy zgrzyt- ja, jak i 50% mieszkańców nie dostaliśmy powitalnego maila, w którym była informacja na temat osoby, która opiekuje się naszymi blokami, kontaktu do księgowości etc. Dlaczego tak się stało? Połowa maili miała przekręcone nazwy, o czym dowiedziałam się od sąsiada. Nie dość, że przesłali maila powitalnego tak, że każdy z bloku miał potencjalnie mail do wszystkich sąsiadów (co w świetle RODO jest niedopuszczalne), to jeszcze mój adres przekręcili i z "hotmail.com" zrobiono "herbal.com".

Nie wiem jakim cudem, bo wszystkie dane wpisywałam drukowanymi literami. Przedzwoniłam na ich infolinię, obiecano poprawić adres i już następne e-maile otrzymywałam. W dodatku, pisząc z prośbą o interwencje w sprawie ekipy sprzątającej, dopisałam w stopce mój aktualny adres do korespondencji, aby wiadomo było z którego lokalu pretensje pochodzą ;)

Drugi zgrzyt- wszyscy czekamy na faktury za czynsz za listopad, czyli miesiąc od którego zarządca całkowicie przejął pieczę. Pytam się sąsiadów, nikt nic nie dostał. Aż wczoraj na grupie wspólnoty pojawiło się pytanie- "Czy wy też macie pomylony metraż mieszkania w fakturze za czynsz?".

Od razu chwyciłam za telefon, bo ja żadnej faktury nie dostałam, a miały przyjść na maila. Po dodzwonieniu się do administratorki, dowiedziałam się, że:
1. mimo złożenia deklaracji o korespondencji wyłącznie mailowej, dane do logowania do portalu oraz pierwsze faktury za listopad i grudzień, przesyła się pocztą. Taka u nich praktyka.
2. dane do logowania na portalu wraz z listem, zostały przesłane na adres korespondencyjny jakieś 3 tygodnie temu.

I tu zapaliła się czerwona lampka, bo skrzynkę sprawdzam kilka razy w tygodniu. Dzwonię do partnera, czy przypadkiem coś w skrzynce nie leży, a ja nie zauważyłam tego przez wrzucane ulotki. Nic-skrzynka pusta. Planowałam pójść popołudniu na pocztę zapytać, czy przypadkiem list gdzieś u nich nie został.

Poprosiłam więc o podesłanie faktur na maila, żebym mogła zrobić od razu opłaty. A na fakturze jako adres widnieje Ruchliwa 3. No i coś mnie trafiło. Nie po to pisałam w deklaracji, że mieszkam już pod nowym adresem, żeby pisma zawierające dane mojego nowego mieszkania, mój numer telefonu, adres e-mail oraz PESEL wylądowały pod adresem gdzie kiedyś wynajmowałam mieszkanie, a z którego właścicielką nie rozstałam się w zbyt dobrych stosunkach (nie chciała oddać kaucji-materiał na osobną historię).

Ponownie dzwonię do administratorki, wściekła jak nigdy, bo też pracowałam w zarządzaniu nieruchomościami i zawsze gdy miałam wątpliwości co do adresu, dzwoniłam do ludzi i go potwierdzałam, a nie wysyłałam pisma na chybił trafił, bo może dojdzie. Po zgłoszeniu moich uwag, że tak nie można robić, zrezygnowana zaczęłam:
-Przecież mieli Państwo mój formularz, dane od dewelopera i informacje w mailu. Jakim cudem list z logowaniem do serwisu oraz faktury lądują pod starym adresem?
-Przepraszamy bardzo, pewnie ktoś go źle przepisał do systemu, stąd błąd. Zapewniam, że ten list nie zostanie przez nikogo otwarty, bo jest polecony.
-Polecony ale z potwierdzeniem odbioru?
-Nie, zwykły.
-To ma Pani świadomość, że teraz zwykłe polecone są wrzucane do skrzynki, bo jest covid? - wewnętrznie wybuchłam, chociaż starałam się ciągle zachować spokój. Aż do następnego pytania.
-A nie ma Pani możliwości podjechać i wyciągnąć tych listów?
-Nie, przecież już tam nie mieszkam od prawie pół roku! Czy Pani ma dostęp do skrzynki na listy pod każdy adres pod jakim Pani kiedykolwiek mieszkała?
-Dobrze, to skonsultuję się z kierownikiem co w tej sprawie możemy zrobić.
-Ja poproszę też o zarejestrowanie incydentu i przesłanie informacji do UODO.

Ja za to odnalazłam numer do mojego kochanego, starszego sąsiada z poprzedniego bloku, którego nie chciałam angażować w sprawę z racji jego wieku. Zadzwoniłam, wyjaśniłam sprawę. Spytałam o możliwość skontaktowania się z nowym lokatorem mieszkania, o ile ktoś jest. Dziś dostałam wiadomość, iż udało się mu przechwycić list z logowaniem, ale faktury jeszcze nie dotarły. Na szczęście nowy najemca okazał się współpracujący i obiecał oddać faktury do rąk sąsiada, a ja dostałam zaproszenie na herbatkę. Tyle dobrego z tej całej sytuacji.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (112)

#86400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Korzystając z samo-kwarantanny, zabrałam się za kolejne pudełko puzzli. Ich układanie traktuję jako rozrywkę, która już wielokrotnie wypełniała mi czas, a czasem wywołuje nieprzyjemne sytuacje.

Zazwyczaj puzzli nie kupuję, bo nie mam miejsca na ich magazynowanie po ułożeniu. Jestem połączona w grupie, gdzie następuje wymiana puzzlami. Wystawiam je także na OLX. Niestety, i tu i tu zdarzają się osoby, które bardzo potrafią zirytować.

1. A czy one na pewno są całe?
Gdy skończę jakieś puzzle, robię im zdjęcie po ułożeniu i załączam do zdjęć pudełka, aby każdy mógł zobaczyć, że są one kompletne. Dodatkowo zamieszczam o tym informacje, że puzzle są kompletne i nie brakuje żadnego elementu.
Zwykle dostaję kilka wiadomości "a one są całe?". Odpisuję, że owszem, widać to na zdjęciach. "Ale skąd mam wiedzieć, że Pani ich nie zgubiła po ułożeniu?". Rekordzista zadał mi 15 takich pytań i chciał przeliczyć puzzle na miejscu, podczas wymiany. 2500 elementów...

2. Zarezerwuję do poniedziałku i nie przyjdę.
Wieczne rezerwacje, to coś co uwielbiam. Preferuję odbiór z ręki do ręki, bo Poczta Polska dała takie ceny, że już taniej kupić nowe puzzle. Również informuję o tym w ogłoszeniu. Zdarzyło mi się już parę osób, które prosiło o rezerwację i umawiało się ze mną na konkretną datę, bo akurat będą w pobliżu i wtedy będą mogli je odebrać.
Wcześniej umawiałam się w miejscach publicznych np. na pobliskim przystanku tramwajowym, czy obok mojej pracy. Po kilkunastu spotkaniach, gdzie czekałam na drugą osobę w umówionym miejscu, zrezygnowałam. Wcześniej takie osoby potwierdzały spotkanie, a potem zwyczajnie nie przychodziły.

3. Oszuści.
Raz moje zdjęcia ułożonych puzzli znalazłam na grupie, użyte przez kogoś innego, gdzie jako jedyna forma ich sprzedaży była wysyłka za wcześniejszą opłatą. Zgłosiłam tę osobę do administratora i napisałam pod zdjęciem komentarz, że te zdjęcia są moje i pochodzą ze zdjętego już ogłoszenia sprzed 2 miesięcy. Puzzle były na tyle charakterystyczne, że z łatwością udało mi się je rozpoznać, a w dodatku w tle złapał się mój kot :) Oszust zarzekał się, że on wrzucił te zdjęcia, bo ma takie same puzzle, a nie zrobił im zdjęć po ułożeniu. Jakoś nie udało mu się przekonać administratora i wyleciał z grupy.

4. "Poproszę o zdjęcia puzzli na wymianę i informację czy są kompletne".
Parę razy zdarzyło mi się wymienić z osobami starszymi, które miały problem z pokazaniem mi zdjęć na wymianę (rekordzistka to kobieta 75 lat). Wtedy starały mi się dokładnie opisać wygląd puzzli albo podawały mi ich nazwę albo kod kreskowy, po którym też czasem można znaleźć wzór. Najczęściej jednak prosiły wnuki o przesłanie mi zdjęcia.
Nie rozumiałam więc nigdy osób, które odzywały się na grupie albo olx i chciały się wymienić, a przy prośbie o przesłanie zdjęć puzzli starały mnie się przekonać, że te puzzle na pewno mi się spodobają i że chyba są całe, ale sami nie wiedzą. Jak coś to odnajdą te brakujące puzzle i mi je dostarczą później. Jasne. Dodatkowo często nie chciano podać mi ilości elementów, bo przecież, cytując niektóre odpowiedzi "puzzle to puzzle".

Jedna kobieta stwierdziła, że skoro się wymieniam, to nie powinnam wybrzydzać i brać to co ona oferuje. W tym przypadku wchodziła wymiana puzzli Trefl 2500 elementów na puzzle marki marka (nigdy o niej nie słyszałam i nie znałam jakości wykonania) o ilości elementów 800.

Żadna z wyżej wymienionych osób nie posiadała żadnego ogłoszenia z puzzlami, stąd moje pytania.

5. Dała mi pani niekompletne puzzle!
Raz miałam do czynienia z krzykaczką, która odkupiła ode mnie puzzle, bo sama nie miała na wymianę. Sprzedałam je za 10 zł. Były to puzzle wyjątkowo pierwszego użytku (dostałam je na urodziny od znajomych) i byłam pewna, że nie zgubiłam ani jednego puzzla.
Kobieta żądała oddania 10 zł, zaczęła się nakręcać na prokuraturę/policję/Pana Boga. W końcu powiedziałam, że mogę je oddać, ale pod warunkiem, że przywiezie mi puzzle do domu i będą one całe i w stanie takim, w jakim je odkupiła. Jakoś nie pojawiła się na umówionym spotkaniu. Ciekawe dlaczego? ;)

puzzle wymiana sprzedaż

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (129)

#85713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obudziłam się o 8 rano. Odruchowo sięgnęłam po telefon. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ikonka messengera i wiadomość od mojej mamy. "Ukradli nam Seicento".
Dobry żart - pomyślałam sobie. Nasze Seicento, chociaż bardzo kochane, skończyło w tym roku 18 lat i około 2 miesięcy temu zaliczyło stłuczkę na parkingu. Miało nowe znamię w postaci wgniecionego boku, po tym jak wjechało w nie równie wiekowe auto, nad którym stracił panowanie kierowca i wjechał na parking, uderzając z impetem w moją bordową bestię.

Nie nadawało się już na dłuższe trasy (chociaż mechanik zapewniał, że jest bezpieczne), mimo że jego przebieg był marny - jakieś 95 tysięcy, to do 100k miał już nie dobić, a zakończyć żywota w maju przyszłego roku. Obecnie służyło za auto robocze i dojazdowe do pracy mojej rodzicielki.
Dzwonię do mamy, aby wyjaśnić sprawę śmiesznej wiadomości z rana, bo przecież kto by chciał kraść naszego złomka, gdy na blokowisku są o wiele lepsze i nowsze auta. Dodatkowo nasze było trzymane w zamkniętym ogródku i zazwyczaj w małym garażu, gdzie wchodziło na styk.

Jednakże w ostatnim czasie garaż jest zamknięty, ponieważ stanowi również prowizoryczny szpitalik dla bezdomnych kotów, które mamy pod opieką. Obecnie zamieszkuje go Hudini-kotka, której sznurek wrósł się w ciało - najprawdopodobniej ktoś przywiązał ją do drzewa, aby zdechła, a ktoś inny ją znalazł, uciął sznur, lecz sama kotka była wystraszona i uciekła. Tak trafiła na nas - udało nam się ją złapać dopiero gdy była już bardzo osłabiona, wdrążyliśmy leczenie, czego skutkiem (poza opieką weterynarza) było to, że Seicento zostało wyeksmitowane z garażu, gdzie dochodziła do siebie kotka. Jak również Seicento stało się jej wybiegiem, gdzie mogła rozprostować kości, ponieważ przez ranę musiała zostać umieszczona w klatce, aby jej nie obciążać i zalecono tylko małe spacerki.

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ przyjazd policji i to nie tylko z mojego miasteczka, a również z miasteczka powiatowego, spowodował to, że nagle większość sąsiadów, wedle opowieści moich rodziców, odczuła potrzebę wyjścia ze śmieciami. Jedna z sąsiadek podsłyszała jak moi rodziciele opowiadają policji o naszych zabezpieczeniach i powodach, dlaczego auto wyjątkowo stało na zewnątrz.

Po paru godzinach okazało się, że Seicento się znalazło. Połowa baku zniknęła, na podłodze walały się papierki po orlenowskich hot-dogach oraz puszka po coli. Zmienione zostało tylne koło na letnie z zimówki, a sama opona zimowa wyparowała. Auto zostało zaparkowane na tej samej ulicy, ale prawie 800 metrów dalej przy magazynach.

Mój tato zadowolony, że jego prezent na 40 urodziny się odnalazł, przyjechał nim triumfalnie po tym jak policja zrobiła już swoje. Parkując auto na nowo do ogródka usłyszał jak sąsiad z sąsiadką już plotkują o naszym nieszczęściu (w końcu to jest największe wydarzenie od dłuższego czasu!). Ogródek jest zarośnięty od strony płotu jesionami, także nawet nie zauważyli mojego ojca. I tak oto dane mu było usłyszeć mniej więcej taki dialog:

- Tym Habielowskim to auto wzięli i ukradli, starego złoma jakiegoś i jeszcze ojszczanego przez te koty.
- No oni jacyś nienormalni są żeby auto trzymać na dworze, bo jakiegoś sierściucha tam mają.
- Powinni tym wszystkim kotom łeb ukręcić, to byłby spokój i pewnie by im tego auta nie ukradli*.
- A nawet mi nie mów, Stachu, jak są ludzie walnięci**, to tacy zostaną, ale mają ten drugi samochód to na biednego nie trafiło!
- No i jeszcze mają córkę w Dużym Mieście, co słyszałem, że w adwokaturze siedzi, to też zaraz im kasę prześle.
- A policja przyjechała, spisała, wzięła ich na komisariat [a tu pomyłka, bo rodzice pojechali po auto, potwierdzić, iż to nasza zguba], to pewnie protokół ino zrobią i tyle z tego interesu będzie, a nie auto, hehe.

Na co mój tato wychodzi z ogródka, zamyka bramę i teatralnie krzyczy:
- Dzień dobry Panie Stachu, dzień dobry Pani Heleno! Auto się znalazło, nie musicie się już martwić. Dziękujemy z małżonką za troskę!

Zarówno wiekowa Pani Helena, jak i wiekowy Pan Stachu, podobno nagle szybko musieli coś załatwić, bo bardzo szybko odeszli od miejsca zdarzenia.

*;**- piekielni nie dopuszczają tak ciężkich przekleństw, wobec tego musicie zastąpić słowa cenzuralne niecenzuralnymi samodzielnie.

kradzież

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (125)

#85508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieliśmy w pracy kontrolę z Inspekcji Pracy.
Biuro w stanie naturalnym, czyli 17 osób na małej przestrzeni, 4 osoby bez swojego stanowiska tj. biurek oraz pełno kartonów z dokumentami, których nie ma już gdzie upychać, bo każda wolna przestrzeń zajęta jest przez inne kartony lub segregatory.
Wiele razy upominaliśmy szefów o biurka, o właściwe doświetlenie biura, o wynajęcie archiwum, aby wszystkie szpargały wynieść. Cały czas słyszeliśmy, że to problem tymczasowy, bo już za X (wstaw dowolną ilość miesięcy) będziemy się przenosić do nowego biura. I tak przynajmniej od pół roku.

Jak się domyślacie, kontrola nie przeszła pozytywnie. Tydzień na poprawki całej listy zastrzeżeń.

Co na to szefowie? Zrozumieli swoje błędy? Nie.

Wezwali mnie na dywanik, jako ich asystentkę i zganili za to, że gdy weszła inspekcja, a ich nie było, nie pokierowałam zespołem i kolejno:
- nie wynieśliśmy dokumentów (bo nie ma gdzie, chyba że na dwór);
- nie wysłałam ludzi w teren, żeby w biurze było mniej osób;
- cały zespół nie popisał się bystrością, bo nie zrobił nic, aby biuro odgracić, wynieść zalegające śmieci i prywatne worki z ubraniami kierowników;
- nie odesłałam osób bez biurek (w tym siebie) na miejsca bardziej dostosowane, bądź w teren (bo nie ma gdzie);
- na moje słowa, że tak normalnie funkcjonujemy, starali się zaprzeczyć, bo przecież "to nie jest normalny stan biura!"

Nie dotarło do nich, że nim kobieta usiadła w ich gabinecie i zaczęła przeglądać dokumenty, obeszła całe biuro i sprzątanie nie miałoby sensu.
A dwa - w duchu cały zespół miał dość. Ci co mogą, szukają nowej pracy, bo tu chęci zmiany warunków, nigdy chyba nie przejdą, więc kontrola była w pewnym sensie na naszą korzyść.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (164)

#85367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Małe zdenerwowanie* dnia dzisiejszego.

Jak już może kojarzycie, jestem wariatką, która wyprowadza koty na smyczy.

W zeszłym roku zmarła moja babcia. Niektóre swoim wnukom pozostawiają mieszkania i solidny zapas gotówki, a ja dostałam kota. Kot ten był księciem na włościach, lecz nie potrzebował służby, aby otwierała mu drzwi. Robił to samodzielnie, jeśli tylko nie były zakluczone.

Jednak z małego, bezpiecznego miasteczka trafił do wielkiego miasta, gdzie po wyjściu z bloku szybko przerobiony zostałby na placek. Na szczęście, gdy babcia była w dobrej kondycji, nauczyła go chodzić na smyczy i tak od roku spacerujemy sobie po bardzo dużym mieście.

Co spacer trafią się ludzie zaciekawieni, którzy zagadują o kota na smyczy. Nawet policjanci, czekający na zielone, potrafili krzyknąć przez okno, że przepisowy kot, na smyczy i na pasach przechodzi.
Były też reakcje neutralne, zdziwione miny i reakcje negatywne - tu prym wiodły starsze osoby, blisko 80. Oczywiście nie powiedziały nic w twarz, ale gdy tylko je mijałam, mówiły "kota na smyczy prowadzać, do czego to doszło!".

W tę ostatnią grupę wlicza się Stara Dewotka o Fioletowych Włosach. Na oko po 70, codziennie tupta do kościoła o mniej więcej stałej porze. Nasze pierwsze spotkanie było zbyte przeze mnie śmiechem.

Otóż okolica, gdzie wyprowadzam kota jest terenami zielonymi. Są skwery - w większości trawa i parę krzaczków. Dwa punkty to kamyki i krzaki, w które obowiązkowo mój kot musi wejść i je obwąchać. Za pierwszym razem dorwała mnie właśnie podczas tego, gdy mój kot obwąchiwał cis, a ja przeglądałam sobie internety.
- Tu nie wolno chodzić! - i zaczęła mi grozić palcem.
- To nie jest teren prywatny, mam prawo tu być. Tym bardziej, że kot na smyczy i się nie załatwia.

Coś tam jeszcze pokrzyczała, ale ją zignorowałam.

Jakiś czas później, idę po trawiastym skwerze, gdzie nawet jest tabliczka, że można wyprowadzać psy pod określonymi warunkami (koty jak zwykle pominięte). Schodzimy już na chodnik i akurat prosto na nią.
- TU NIE WOLNO ZE ZWIERZĘTAMI. TU JEST TEREN KOŚCIOŁA!
- To nie jest teren kościoła. Nie jest to teren prywatny, tylko miasta.
- TO TEREN KOŚCIOŁA!
- KOŚCIÓŁ JEST 300 METRÓW STĄD I NIECH SIĘ PANI ODCZEPI!

Potem mijałam ją parę razy, ale zazwyczaj byłam wtedy albo z moim mężczyzną albo ze znajomkami. Wtedy tylko patrzyła z daleka, a jej mina wyrażała bardzo duże niezadowolenie. Na wakacje zmieniłam też porę spacerów na bardziej wieczorną, lecz z ich końcem powróciłam do pory, gdy jeszcze jest słońce.

O Starej Dewotce opowiedziałam kiedyś psiarzowi, którego psa wyjątkowo lubi mój kot. Powiedział on, że wie, o kogo chodzi i że to jakaś stara wariatka, ale atakuje tylko "słabszych".

Dlaczego?

Bo gdy on szedł z psem i mijał ją - zero komentarza. Gdy poszła jego wnuczka [dziewczyna kończy podstawówkę], to już na nią nakrzyczała, a że dziecko spokojne, to uciekło, a nie wdawało się w dyskusję. Gdy raz szli we dwójkę, ale dziadek został, aby pozbierać po psie kupę i przez chwilę wnuczka stała sama, to już chciała coś jej powiedzieć, ale zarejestrowała obecność kogoś większego.

Pomyślałam, że może jest w tym racja. Z natury nie wyglądam na swój wiek, szczególnie jeśli ubiorę się na sportowo, a więc widzi we mnie kogoś, kto ma się jej podporządkować.

Za każdym kolejnym razem ją ignorowałam, mimo że darła się przez pół ulicy. Dzisiaj jednak trafiła na mój zły dzień. Rozmawiałam przez telefon, a ona stanęła obok i znowu wyskoczyła, że tu z kotem nie wolno! Przeprosiłam rozmówcę i tym razem to ja byłam głośniejsza niż ona. I chyba to poskutkowało, chociaż ludzie przechodzący obok nas zaczęli się z całej sytuacji śmiać.

- Czy pani jest jakaś trzepnięta?
- SŁUCHAM?
- Albo jest pani nienormalna, albo nie jest w ogóle kochana. Za każdym razem, gdy panią widzę, ma pani jakieś „ale” do mnie i mojego kota, bo chodzimy na spacer.
- BO TU NIE WOLNO!
- TO JEST TEREN PUBLICZNY, A NIE PRYWATNY! MA PANI NA NIEGO AKT WŁASNOŚCI? NIE? TO CO PYSKUJESZ!
- Tak nie wolno, to łamie przepisy!
- To dać numer na straż miejską albo policję? Niech pani dzwoni, proszę, nawet telefon pożyczę!
- Jesteś bezczelną gówniarą!
- Mam 23 lata i nikt nie będzie mi rozkazywał, więc proszę się odczepić!

I, decyzją mojego kota, poszliśmy kawałek dalej. Zaczęła coś mówić pod nosem, a więc, wkurzona na maksa, odwróciłam się i dodałam:
- Pani chyba nikt w życiu nie kochał, nie ma pani nikogo bliskiego, ani nikogo, kto na panią czeka w domu. Aż trochę to smutne, ale ma się, na co się zasłużyło.

Momentalnie ucichła i mam wrażenie, że już więcej do mnie się nie odezwie, bo jakoś od razu po krzyknięciu stała się mniejsza.

*Niestety wulgarniejszy synonim nie może być dopuszczony…

Edit:
Do kobiety na początku podchodziłam kulturalnie, ale to skutkowało jedynie jej większym nakręceniem się i bezczelnością. Ignorowanie również nie działało. Przez praktycznie rok się z nią użerałam, aż w końcu puściły mi nerwy. I tak, może ostatnie zdanie było przegięciem, ale to ono gwarantuje mi, że kobieta straciła animusz.

stare dewotki

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (167)