Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hedwiga

Zamieszcza historie od: 8 maja 2017 - 14:55
Ostatnio: 27 września 2017 - 20:15
  • Historii na głównej: 24 z 26
  • Punktów za historie: 4474
  • Komentarzy: 280
  • Punktów za komentarze: 2090
 

#78433

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój mąż postanowił kupić swój pierwszy samochód (póki co jeździ moim starym, którego jeszcze nie sprzedałam po zakupie nowego).

Mężu pochodzi z artystycznej rodziny, mieszkającej od kilku pokoleń w kamienicy, w samym centrum dużego miasta. Nigdy u nich w domu nie było ani samochodu, ani żadnego mechanika, więc nie miał skąd wynieść wiedzy motoryzacyjnej.

U mnie wręcz przeciwnie. Ja chodziłam do technikum, kumplowałam się z kolegami, a nie koleżankami, prawo jazdy zdałam miesiąc po osiemnastych urodzinach i mam to wszystko właściwie w genach, bo mój tato jeszcze za komuny był kierowcą międzynarodowym w PKS i jeździł ciężarówkami nawet na bliski wschód, a ja tę pasję przejęłam. Byłam nawet bliska robienia prawa jazdy na ciężarówkę, ale zdrowie nie pozwoliło i skończyłam jako programistka.

Dlatego nie ma niczego dziwnego w tym, że po salonach, komisach i samochodach z ogłoszeń chodzimy razem, ja pytam o różne szczegóły i potem mężowi pewne rzeczy tłumaczę. W 50% przypadków spotyka się to z różnymi złośliwościami. Rekord ustanowił mentalnie wąsaty pan w pewnym komisie:

- Co Pan swojej baby słuchasz, baby się nie znają. Zobacz Pan ten samochód. Dobra maszyna, mocny silnik, bezwypadkowy, skóra, klima. Igła, nie słuchaj Pan zrzędzenia, kobita Panu chce go zbrzydzić, bo niepraktyczny, wózek się nie zmieści i zakupy duże nie wejdą. Ale jeździ dobrze. Siadaj Pan, mówię, nie będziesz chciał wysiadać. A baby nie słuchaj, na motoryzacji się nie znają.

Oczywiście, baby się nie znają. Na przykład, nie znają się na tym, że powyższy samochód miał przednie światła od wersji przed liftingiem, a tylne z tej po liftingu, więc tak, na 100% musiał być bezwypadkowy. Normalnie jak z fabryki. :D

PS: Uwaga natury bardziej ogólnej: przez 3 tygodnie oglądania rożnych aut, w żadnym komisie nie widzieliśmy jeszcze żadnego, które nie byłoby oszukane w jakiś sposób. Tak więc, albo nowy, albo używany bezpośrednio od właściciela...

komis_samochodowy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (252)

#78526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem piekielność jest planowana i wszyscy potencjalnie zainteresowani są przed nią przestrzegani, ale mimo to niektórzy pchają się żeby za wszelką cenę jej doświadczyć...

Moi rodzice prowadzą pensjonat. Na jeden z weekendów 40 z 50 miejsc noclegowych zarezerwowała jedna z firm, żeby zorganizować wyjazd integracyjny. Wiadomo jak takie wyjazdy integracyjne przebiegają, więc rodzice zdecydowali, że najbezpieczniej będzie, jak odpuszczą sobie wynajęcie tych 10 pozostałych miejsc, dając firmie obiekt na wyłączność. Jest to klient stały i na tyle dobry, że warto mu pozwolić na imprezowanie bez wyrzutów sumienia, że budzą pozostałych 10 gości.

Dwa dni przed tym weekendem ktoś zadzwonił i bardzo, bardzo chciał zarezerwować pobyt dla rodziny. Mama powiedziała, że w zasadzie ma wolne pokoje, ale jest impreza firmowa, w związku z czym ona oficjalnie ciszę nocną zniosła i będzie głośno do bardzo późna. Firma nie zastrzegła wyłączności, więc ona może im ten pokój, ale zdecydowanie odradza, bo tak jak mówiła, rodzina się nie wyśpi, cisza nocna nie bedzie obowiązywać, a ona nie przyjmuje żadnych pretensji, bo w ten weekend w ośrodku zasady są takie, ze można balować do białego rana.

Uparli się i przyjechali. Oczywiście nie zmrużyli oka, bo pracownicy firmy siedzieli na stołówce do 4 rano, grali na gitarze i śpiewali biesiadne piosenki. Zakrapiając to dużą ilością alkoholu. Czyli dokładnie tak jak się mama spodziewała.
Rodzinka miała o to pretensje, że pijackie burdy (nie było żadnych burd, normalna impreza) i że ona nie zapłaci. Mama powiedziała, że właśnie dokładnie przed tym ostrzegała, że takie warunki były zapowiedziane i mogą ewentualnie dostać gratis śniadanie, ale albo płacą albo policja. Zapłacili i wyjechali skwaszeni.

Od tej pory rodzice wychodzą z założenia, że jak duża grupa rezerwuje większość obiektu na jakąś imprezę, szkolenie itp. to już wolą zrezygnować z zarobku i nie wynajmować kilku pozostałych wolnych pokojów.

Niestety klienci nie rozumieją słów "własna odpowiedzialność" w sfromułowaniu "może pan wynająć na własną odpowiedzialność".

PS: Żeby nie było, mieliśmy też sytuację przeciwną. W inny weekend też był prawie cały pensjonat wynajęty na integrację, o 23.30 zapukali ludzie, którzy bardzo prosili o jakiś pokój, bo jadą do Chorwacji, ale im się samochód zepsuł. Rano mówili, że słyszeli że była mocna impreza, ale rozumieją że byli przecież ostrzegani, że takie są na ten moment w obiekcie warunki i byli i tak ogromnie wdzięczni, że się im udało w środku nocy jakiś nocleg znaleźć.

pensjonat

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 277 (283)

#78482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja praca, co do istoty, nie jest piekielna - jest wręcz cudowna. Od dwóch lat pracujemy jako mała spółka założona przez ludzi, którzy skrzyknęli się i odeszli z poprzedniej pracy, bo już nie mogli znieść jej piekielności. Pracujemy dla klientów z Zachodu, więc tu też praktycznie nie jest piekielnie (nie odbierajcie tego jako stwierdzenie, że Polacy są gorsi - po prostu krócej mamy kapitalizm i wolny rynek, więc nie wszystko jeszcze nabrało odpowiedniej ogłady).

Piekielne bywają natomiast różne okoliczności okołopracowe. Jako że nie spotykamy się z klientami w siedzibie firmy, wynajmujemy lokal w tanim biurowcu, w mało prestiżowej lokalizacji. Dzięki temu w naszym budżecie mamy dużo więcej przestrzeni. Niestety... sąsiedzi są różni. Pewnego ranka zastaliśmy w jednym z naszych pokojów jezioro. Wszystko zalane wodą. W tym cztery komputery (na szczęście dane są chronione i kopiowane na serwer na bieżąco, więc tu żadnych strat). Do wyrzucenia trochę sprzętu, trochę paździerzowych mebli z Ikei, które się rozmokły i spęczniały...

Jaki był tego powód? Okazało się że piętro wyżej wprowadziła się młoda firma, która pragnęła zawojować Jedwabny Szlak - czytaj: handlowała na allegro różnym badziewiem sprowadzanym z Chin.
Ofertę, pełną różnych paletek pingpongowych, futerałów na telefony, gumowych kurczaków do aportowania przez psy i innych wspaniałych przedmiotów, postanowili rozszerzyć o piłki dmuchane, materace, krokodyle, delfiny i inne zabawki do korzystania w wodzie. Uznali że genialnym pomysłem będzie wykonanie sesji zdjęciowej tych przedmiotów w basenie. W związku z czym postanowili rozstawić ogrodowy basen... w biurze. Basen też chiński, więc przez noc się rozszczelnił i jego zawartość znalazła się u nas.

Dobrze, że to nie zwykły biurowiec, tylko obiekt projektowany niegdyś pod wykorzystanie przemysłowe i strop był liczony że będą tam stały tokarki i prasy hydrauliczne, bo inaczej pod basenem z kilkoma metrami sześciennymi wody strop mógłby się zarwać...

Na szczęście byli ubezpieczeni. Nie wiem czy ubezpieczyciel miał roszczenie regresowe za głupotę.

sąsiedzi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (231)

#78291

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tegoroczna majówka ułożyła się wręcz doskonale dla wszystkich, którym płatnego urlopu zawsze mało. Wzięcie trzech dni pozwalało na dziewięciodniowy wyjazd.

My z mężem bardzo lubimy podróżować, ale jako że jesteśmy jeszcze na dorobku, musimy się ograniczać do urlopów płatnych. Dlatego nie przepuściliśmy takiej okazji.

Korzystając z atrakcyjnej promocji, bilety kupiliśmy już listopadzie zeszłego roku. Cena była niezwykle korzystna, ale cel podróży bardzo daleki, więc w wartościach bezwzględnych, bilety były i tak dość drogie - ponad 1500 zł na osobę.

W połowie marca pilnie spotkać chciał się z nami nie widziany od paru ładnych lat kuzyn mojego męża. Okazało się, że bierze ślub i zaprasza nas na niego oraz na wesele odbywające się w sobotę, 6 maja. Mimo że kontaktów właściwie z nim nie utrzymujemy.

Od razu grzecznie poinformowaliśmy, że nie będziemy mogli przyjść, bo już od kilku miesięcy posiadamy bilety lotnicze, na podstawie których w sobotę po południu to my będziemy pewnie właśnie stać w kolejce do odprawy na lotnisku. A biletów kupionych w taryfie promo nie da się zwrócić ani przebukować.

Kuzyn naburmuszył się i powiedział, że jest głęboko zawiedziony, bo rodzina to jednak rodzina i oczekiwał że cała rodzina na jego najważniejszym dniu w życiu się stawi i właśnie po to wziął kredyt by zorganizować uroczystość w tak wielkiej sali. Sali tak ogromnej by pomieściła nawet kuzyna wyrodnego (czyt. mojego męża) który jego nie zaprosił na własny ślub.

PS: Nie zaprosiliśmy go na wesele, bo nie robiliśmy wesela. Ślub wzięliśmy w konsulacie w czasie podróży do wymarzonego miejsca.

PPS: Co trzeba mieć w głowie żeby brać kredyt na wesele po to żeby zapraszać daleką i w praktyce obcą rodzinę?

rodzinka

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (246)
zarchiwizowany

#78301

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znowu tematy ślubno-weselne, tym razem w kontekście mediów społecznościowych. Wiem, że takie serwisy internetowe, jak Facebook to najlepszy sposób by zniszczyć swoją prywatność i wielu ludzi doradza by nie mieć tam w ogóle konta, no ale możemy uznać że ja nie jestem do końca odpowiedzialna ;) i konto na Facebooku mam i czasem nawet coś tam zamieszczam. Większość z ustawieniami prywatności takimi, by widziały to wyłącznie osoby dodane do wąskiej grupy "bliscy znajomi". Dzięki temu mogę utrzymywać kontakt ze znajomymi z technikum czy studiów, którzy rozjechali się po świecie i jak się widzimy raz na 2 lata, to jest bardziej naturalnie, bo na bieżąco wiemy co się u nas nawzajem dzieje.

Przez jakieś głupie przeoczenie, zdjęcia z naszego ślubu wrzuciłam tak, że mogli to zobaczyć wszyscy znajomi, nie tylko bliscy. Było dużo gratulacji, ale też komentarz:
- "Jak już po ślubie, to czemu na fejsie nazwisko nie zmienione?"
- "No to zaktualizuj profil, żeby nazwisko było aktualne"

Nie wdając się w dyskusję, odpisałam, że moje nazwisko jest aktualne. Wywołałam w ten sposób falę oburzenia, że jak można wychodzić za mąż i nie zmieniać nazwiska. Że to nie prawdziwy ślub, że nie będę wierna swojemu mężowi itd. Zapytałam czemu nie oczekują od mojego męża że to on weźmie moje nazwisko. Brak odpowiedzi i koniec dyskusji. :D
Wiem, że to niby sprawy drobne, ale pokazują że w pewnych sferach równouprawnienie nie istnieje i często same kobiety dążą do trwania w tej sytuacji. Bo przecież to kobiety się oburzały że nie zmieniłam nazwiska na mężowe lub przynajmniej nie wzięłam podwójnego.

Morał: jak już coś zamieszczacie w internecie, to tylko dla najbliższych znajomych. Dla świętego spokoju i zaoszczędzenia nerwów. No chyba ze prowadzicie jakiegoś bloga i wasze wpisy są z założenia publiczne, to co innego.

fejsbuk

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (40)

#78160

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cześć. Od dawna czytuję łamy tutejszego serwisu, ale seria historii o niepełnosprawnych uczniach sprawiła, że wreszcie zarejestrowałam się by opowiedzieć trochę od drugiej strony. Postaram się być zwięzła.

W wieku 3 lat miałam bardzo poważny wypadek, po którym trafiłam na niezbyt dobrych lekarzy. Dzisiaj zostało mi chodzenie o kulach i parę blizn, do których się przyzwyczaiłam. Z życiem radzę sobie całkiem sama i chyba całkiem nieźle: mam chyba niezłą pracę, jeżdżę samochodem, póki byłam singlem, to mieszkałam też sama bez problemów. Ale za dzieciaka było gorzej: balkonik, wózek inwalidzki itd. Dlatego w podstawówce trafiłam do szkoły specjalnej. Nie było wtedy innych możliwości. Ćwierć wieku temu żadna normalna szkoła nie zgodziła się przyjąć dziecka, które ma problemy z poruszaniem się. Niestety, poziom nauczania w tej szkole był bardzo niski. Dostosowany do osób, które problemy mają nie tylko z poruszaniem się, ale też z myśleniem. Zaliczałam wszystko bez problemów, bo wymagania były bardzo niskie. Przez większość lekcji nudziłam się jak tłumaczono podstawowe rzeczy tym, którym wchodziło do głowy gorzej.

Dopiero gdy w szóstej klasie kolejna z operacji przykuła mnie na pół roku do łóżka i trafiłam na nauczanie indywidualne ze szkoły rejonowej, a nie specjalnej (nie wiem czemu, tak wychodziło), to kilku przychodzących do mnie nauczycieli zauważyło, że ja intelektualnie jestem całkowicie sprawna. Niestety było zbyt późno, by nadrobić ogromne zaległości. Nie udało się dostać do dobrego liceum, ale wtedy już było ze mną lepiej i już sama całkiem nieźle chodziłam o kulach, dlatego poszłam do technikum blisko domu.

Podstawówkę specjalną wspominam bardzo źle, jako miejsce, w którym z nikim nie znalazłam wspólnego języka. Technikum o typowo męskim profilu, w którym byłam jedną z nielicznych dziewczyn, wspominam natomiast wspaniale. Poziom na lekcji też nie był wysoki, ale koledzy z klasy, przyszli budowlańcy, byli dla mnie genialnymi przyjaciółmi, a nauczyciele wiedzieli, że myślę o studiach, więc pomogli mi się przygotować do matury rozszerzonej samodzielnie.

Ostatecznie maturę zdałam, studia zaczęłam, ale ich nie skończyłam, bo już od drugiego roku pochłonęła mnie zawodowa praca w zawodzie, w którym nie patrzą za bardzo ani na papier z uczelni, ani na fizyczne zdrowie.

Mnie się udało, bo jestem uparta, zawzięta i miałam trochę szczęścia. Boję się jednak pomyśleć ile dzieci niepełnosprawnych ruchowo, a sprawnych intelektualnie, traktowanych jest jak uczniowie "specjalni" pod każdym względem i odbierana jest im szansa na wykształcenie, karierę zawodową i w rezultacie samodzielność ekonomiczną.

szkoły

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (171)