Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Iras

Zamieszcza historie od: 30 maja 2011 - 2:09
Ostatnio: 24 grudnia 2023 - 0:31
  • Historii na głównej: 30 z 36
  • Punktów za historie: 9169
  • Komentarzy: 1080
  • Punktów za komentarze: 10077
 
zarchiwizowany

#80601

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam dzis piekielna - z premedytacją. Wchodzę sobie do mac donaldsa, patrze - kolejka prawie do samych drzwi... Otwarte 4 czy 5 kas, wszyscy stoja w jednym sznureczku - wrecz gesiego, a na słupie na przeciwko drzwi gigantyczny napis, że obowiązuje osoba kolejka do każdej kasy.

Cóż... skoro "wszyscy chcą do jednej, środkowej kasy", to co będę czekać.

Podeszłam do jednej z bocznych - a tu dwóch chłopaczków się obruszyło, że oni pół godziny już czekają. Na informację, że ewidentnie stali w wężyki dwie kasy dalej, a o osobnej kolejce jest wielka informacja zareagowali zdziwieniem.

Za mną na chwilę ustawiło się parę osób, ale zanim wyszłam znów stworzyła się jedna, gigantyczna kolejka... :/

Czytanie nie boli...

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)
zarchiwizowany

#63669

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja mało piekielna, aczkolwiek... dziwna.

Wracając z nocki stoję sobie obok przystanku czekając na autobus. Godzina bardzo wczesna bo gdzieś około 4.30.

Na przystanku siedzi jeszcze jakiś młody facet i pijany koleś. Mocno zawiany, czerstwa twarz, ciuchy mające lata świetności dawno za sobą - niemalże menel - tyle, że bez typowej aury zapachowej.

Gościu wyciąga w pewnym momencie plik banknotów i zaczyna je przebierać. Krótkie spojrzenie - setki, pięćdziesiątki, o! jakaś dziesiątka - bach na ziemię. Chwilę potem podobny los spotkał kolejne dziesiątki i dwudziestki. Ja stoję z lekkim karpikiem. Młody mężczyzna pozbierał pieniądze i oddał facetowi ze słowami "coś panu wypadło". Facet spojrzał nieprzytomnym wzrokiem, ponownie przejrzał to co przed chwilą wywalił, wstał i wężykiem począł się oddalać - po drodze wywalając banknoty mi pod nogi.

Skoro tak - nie omieszkałam pozbierać. Owych "drobnych" okazało się być dobre 130 złociszy.

przystanek

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (342)
zarchiwizowany

#21287

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/21210 przypomniała mi ciekawą sytuację sprzed paru ładnych lat.

Mieszkam w domku jednorodzinnym w niewielkiej miejscowości. Dom jak dom, teren porządnie ogrodzony - i tu ważne - ogrodzenie metalowe, "szczeliny (nie wiem jak to nazwać inaczej) w kształcie kwadratów (dość spore) ale z takimi "prętami" w przekątnych coby nie mogły jak drabina posłużyć, przy czym otwory na tyle małe by pies łba nie mógł wystawić. łba nie... pysk tak.

Psy z kolei - duże. No i z racji tego też były odpowiednie tabliczki ostrzegające przed psami.

Bohaterowie historii - menelik i piekielna sucz (http://img160.imageshack.us/img160/1276/sena1wr.jpg maleństwo o wadze 74kg), która wyjątkowo wszelkich menelików nie cierpiała.

Lato, ojciec robi coś w ogrodzie, do furtki wężykiem zbliża się jakiś typek. Typek już z daleka woła do mojego ojca coś, wkurzone psy "kłębią się" przy ogrodzeniu ( było ich wtedy 6, 3 file, rottweiler, owczarek niemiecki i średniej wielkości mieszanka "wszystko z wszystkim"*) Ojciec widząc co się święci wrzeszczy do menelika "Nie podchodź! NIE PODCHODŹ!", ale cóż. Pijany łapiąc równowagę łapie się za furtkę i po chwili nagle upada wrzeszcząc "MÓJ WÓR, MÓJ WÓR". facet nieomal przytulił się do furtki co poskutkowało tym, że suka wystawiając zaledwie pysk zdołała złapać go za klejnoty*.

Ojciec dobiegł do gościa akurat w momencie gdy ten ściągnął zakrwawione gacie i z ulgą zawołał " JEST!"

Całość zakończyła się tym, ze pijaczek dostał na flaszkę i szczęśliwy, kaczym chodem poszedł się znieczulać.

* Szczescie faceta polegalo na tym, ze akurat file nie maja tendencji do szarpania, wiec obrażeniami były jedna dzura po kle i trzy krwiaki.

Sytuacja 2.

Pies był wtedy jeden - wspomniany wcześniej kundelek. Średniej wielkości, agresywny (0 wychowania, ściągnięty skądś z łańcucha)przy ogrodzeniu ową agresję ewidentnie okazywał - wściekłe szczekanie, szczerzenie zębów, zjeżona sierść itp.

Akcja właściwa:

Dzwonek do furtki, stoi jakaś baba i z mordą, że nasz pies ją ugryzł. Dodam tu jeszcze, że od ogrodzenia do chodnika jest około metrowej szerokości rów , niezbyt głęboki, ale nie ma szans by komuś się oberwało przy zwyczajnym przechodzeniu. Ogólnie wielka awantura, że takiego psa to trzeba uśpić, ona dzwoni na policję itp. Rzeczywiści zadzwoniła, policja przyjechała, obejrzeli książeczkę szczepień i pytają jak doszło do tego, że została ugryziona. Otóż baba chciała go pogłaskać, z kolei na pytanie czy nie widzi, tabliczek ostrzegających i ewidentnie agresywnego zachowania, odpowiedziała tak, że policja się w czoło popukała. "No bo on przecież ogonem macha"

Psisko ;)

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (271)
zarchiwizowany

#18211

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam w domu spory zwierzyniec - z racji tego, czasem trzeba sie też wybrac z ktorym do weterynarza, a ze wlasnego srodka lokomocji brak - skazana jestem na autobusy.

Od razu przepraszam za przydlugi wstep, ale pare rzeczy sadze ze wymagaja wyjasnienia.

1. Mam sobie kociaka - ot zwykła, bura "dachowka pospolita". Kociak miałten niefart urodzic się jako bezdomny -w zwiazku z czym "w pakiecie" dostal koci katar (choroba wirusowa atakujaca m.in. oczy). Miał wtedy okolo trzech tygodni, ale choroba byla juz tak zaawansowana, ze przy oczyszczaniu oczu z ropy, oczyscilo sie je wraz z galkami... Ślepota jednak nie przeszkadza mu w niczym. Wizualnie tragedii tez nie ma - ot waska szparka i costa rozowego jesli sie dobrze przyjrzec.

historia wlasciwa - kociak juz zdrowy, w wieku okolo 2 miesiecy, wiec wypadaloby zaszczepic - kot w transporter i do lecznicy. Obce dzwieki, zapachy w autobusie, wiec mikrus zaczal sie wydzierac i usilnie wydostac z transporterka. Obok mnie siedziala jakas babka, wiec spytalam ja czy nie bedzie jej przeszkadzalo jesli go wyjme - uspokoi sie wtedy. babka z poczatku stwierdzila ze nie ma zadnego problemu, ona TAK BARDZO KOCHA KOTY itp. Wyciagnelam kotusia, ten rozwalil mi sie na kolanach, odpalil swoj "motorek" i poszedl spac. Babka z kolei produkowala sie na temat swojej milosci do kotow. Trwalo to do momentu gdy ni rozlegl sie glosniejszy dzwiek i kot zaczal sie "rozgladac" (czyt: nasluchiwac obracajac glowa) Gdy babka zobaczyla mankament kota jej nastawienie zmienilo sie o 180 stopni. Podniesionym glosem zaczela komentowac ze TO powinno sie uspic, ze co za zycie TO ma, ze cos takiego jest meczeniem zwierzat, ze taki kociak powinien korzystac z zycia, bawic sie , a TO nawet tego nie moze. Proby wytlumaczenia, ze w niczym kotu slepota nie przeszkadza, tym bardziej ze nigdy nie widzial nie odnosily skutku. Przymknela sie dopiero gdy kot wyczail breloczek przy mojej torbie i zaczal sie nim bawic.

2. Jakis rok temu znalazlam stara jamnice z rozpadajacym sie guzem sutka - no to najpierw badania, a jakies dwa tygodnie pozniej - jazda na operacje. Pies na kolanach w autobusie, coby mi nikt go nie zdeptal, obok jakas babka, z poczatku tez "wielka milosniczka" dopoki sie nie dowiedziala o guzie. Najpierw wielkie gadanie ze lepiej uspic, po co operowac, bo sie przeciez rak zezlosliwi (taaa... jak sie czeka do w nieskonczonosc z usunieciem to nic dziwnego z potem sa przerzuty) potem gadanie ze pies stary, a to kosztuje, lepiej by na kosciol (!) dac. itp.
Swojej odpowiedzi tu nie zamieszcze bo sie po prostu nie nadaje.

A ogolnie - pies ma sie swietnie, przerzutow brak, wznowy brak i jest swiety spokoj z pisczeniem z bolu po nocach.

Kot z kolei ma aktualnie jakies pol roku i w sumie wyedl u niego jeden "mankament" - wedlug niego wszystko co szelesci nadaje sie do zabawy... gorzej jesli jest to akurat 3 nad ranem...

Bacie autobusowe vs zwierzeta

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (219)
zarchiwizowany

#18195

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed kilku lat.

Wczesny wieczór, lato, więc wciąż widno. Nagle słychać pisk opon i BUM. Całą rodzinką wybiegamy z domu - stoi samochód z wgniecioną maska, leży pogięty rower i jęczący rowerzysta.

Telefon po karetke.

- Dzień dobry, na ulicy X przy numerzeze xx zdarzył się wypadek... - rejestratorka skończyć nie dała
- Przed chwilą już ktoś dzwonił - pogotowie zostało wysłane.

Oki - ktoś dzwonił, więc czekamy. Po paru minutach słychać już karetkę na sygnale, która... zatrzymała się jakies 200 metrów przed miejscem wypadku... po chwili kolejne dwie (wtf??)

Okazało sie po chwili, ze ten kawałek dalej, praktycznie w tym samym czasie zdarzył się inny wypadek. Brało w nim udział pieć osób. Przeżyła jedna...

Piekielnosc sytuacji

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (191)
zarchiwizowany

#10573

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która tu opisze miala miejsce kilka miesiecy temu. Dotyczy ona polskiej służby zdrowia. Od razu przepraszam za długość, ale skrócić raczej jej się nie bedzie dało.

Słowem wstepu - pracuje w dosc dziwnych godzinach, najczesciej po nocah - ze wzgledu ze moj dyzurr trwa 12h nie jestem w pracy codziennie, a z racji tego ze mam dosc daleko, to w sytuacji gdy po nocce mam na popoludniowa zmiane - nie wracam do domu i moja nieobecnosc przedluza sie do okolo 28h. Moja matka w domu jest caly czas, siostra mieszka osobno, a ojciec , bedacy z mama w separacji w domu czasem bywa - a i wtedy dosc czesto gdzies jezdzi.

Historia zaczela sie wlasnie gdy wrocilam do domu po takim dyzurze. Wchodze do domu - matka zle sie czuje, przede wszystkim bol glowy i mdlosci. Wypytuje ja co sie dzieje, co brala itp. Przez wzglad na to, ze matka ma wrodzona wade serca i bierze tony lekow, moga sie pojawic nieciekawe interakcje z lekami na np. przeziebienie - to wlasnie podejrzewalam gdy mamuska powiedziala ze brala gripex (spelniajac wiekszosc rzeciwwskazan.

Nie bylo tragedii wiec postanowilam poczekac do rana.W nocy obudzil mnie bardzo silny bol glowy - zwalilam to na przemeczenie. Rano okazalo sie, ze matce sie nie poprawilo - telefon do przychodni, zeby zamowic wizyte domowa - brak samochodu, do przychodni kilka km, a mamuska nie bylaby w stanie tam dojsc... W przychodni stwierdzil, ze zapisy tylko do godziny 8 (bylo pare minut po) - typowe splawienie. Telefon po karetke, przedstawilam co sie dzieje - stwierdzili, ze nalezy udac sie do lekarza rodzinnego, to, ze przed chwila zostalismy splawieni nie docieralo.

Udalo mi sie zorganizowac transport od postacia sasiadki - i jazda do szpitala. łeb bolal mie caly czas od momentu gdy w nocy sie obudzilam, ketonal nie pomogl - nie przykladalam do tego wagi.

w szpitalu przyjeli, zbadali, podlaczyli pod kroplowke(diagnoza - zapalenie oskrzeli) Pare h sie poczekalo wraz z siasiadka. W miedzyczasie zadzwonilam do pracy ze mnie nie bdzie bo matka jest chora i jej samej nie zostawie. Glowa bolala mniej, matke tez. Wypisane zostaly leki - tu musialm sie wyklocac z lekarzem, ze wypisnego antybiotyku matka nie moze brac bo gryzie sie z innymi lekami - byla juz sytuacja, ze wlasnie po tm konkretnym omal sie nie przekrecila. Po dluzszej chwili antybiotyk zostal zmieniony.

Wrocilysmy do domu, zrobilam obiad - ani ja ani matka nie mialysmy za bardzo ochoty jesc. Bol glowy wrocil - zarowno u mnie jak i u niej. Bylo coraz gorzej - 2 bjawy. Bol glowy i wymioty (pojawily sie i u mnie) Okolo godziny 18 polozylam sie. i juz potem tak lezalam, budac sie tylko po to by porzygac sie do wiaderka i znow "odplynac".

Byl jakis tam przerywnik w nieobecnosci pod postacia pojawienia sie ojca i znow niebyt. W koncu ojciec jakos mnie obudzil mowiac ze zadzwonil o pogotowie. Ciemnosc. Znow pobudka - mialam dla matki jakies rzeczy do spzitala przygotowac - nie bylam w stanie. Gdy sie polozylam byl czwartek, gdy matke zabralo pogotowie - dochodzilo poludnie w sobote. Mnie ojciec zapakowal do samochodu i pojechalismy tez do szpitala. Izba przyjec - ja ledwo zipie, ojciec stwierdzil, ze "cos niewyraznie sie czuje wiec i on sie przebada" Wchodze do gabinetu - lekarz zasypuje mnie pytaniami, costam belkocze, nie jestem w stanie skupic mysli - baba w twarz mi powiedziala,z e sie nacpalam... Jakos po dluzszej chwili udalo sie jakos dogadac - z pomoca ojca bo stwierdzila "ze ze mna to sie nie dogada" (kilkanascie razy pytala mnie czy bylam w piatek w pracy - nie docierala odpowiedz, ze w piatki nei pracuje...)BARDZO nieprzyjemna baba.

Zarowno ja i ojciec dostalismy skierowanie. Co nam bylo? U matki stwierdzili udar, u ojca zawal, a ja bylam zagadka (taa nacpana..)

Po kilku godzinach zaczela do mnie w koncu jakos normalniej rzeczywitosc docierac. Nie pasowalam do calosci, a w takie zbiegi okolicznosci, ze do spzitala trafia rodzina - kazdy z czym innym nie wierze. Zaczela analizowac sytuacje i w koncu jakiejs lekarce odsunelam teorie.

teoria owa okazala sie strzalem w dzisiatke.. lekarze, ratownicy, pielegniarki - nikomu do glowy nie przyszlo co sie dzieje... Dopiero gdy lekarce powiedzialam o swoich podejrzeniach rozpoznala TYPOWE objawy - u calej naszej trojki - tyle, ze w roznych etapach - najgorszy stan moja matka, ja na drugim miejscu, ojciec w najlepszej formie...

Zapalenie oskrzeli, nacpanie sie, udar (zawal u ojca byl - jako skutek) Postawione diagnozy.. ale dopiero pacjentka musiala podsunac lekarzom pomysl, ze gdy trafia cala rodzina do szpitala to moze warto by bylo wziac pod uwage zatrucie tlenkiem wegla...

Służba zdrowia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (246)

1