Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Izura

Zamieszcza historie od: 24 maja 2011 - 15:16
Ostatnio: 5 kwietnia 2022 - 12:31
  • Historii na głównej: 0 z 5
  • Punktów za historie: 1014
  • Komentarzy: 2440
  • Punktów za komentarze: 19120
 
zarchiwizowany

#77438

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w Maku

Ogólnie lubię tą pracę, lubię kontakt z klientem(gościem;) ale niektóre rzeczy po prostu sprawiają, że ręce się zacierają.

1. Kupony
Wiem, że jest taniej, niestety czasem się kończą. I to nie jest wina ani złośliwość osoby za kasą ze BigMaka w zestawie nie nabije "za dyche" jak się skończą. No przepraszam, oferta ważna w danych dniach, nie założę od siebie. Ciskanie kurami nic nie da.
Wieśmaki po 6zł w poniedziałki też są ważne w poniedziałki, w sobotę nie nabije.

2. Dzień dobry
Mnie w domu uczyli, że kultura nakazuje się przywitać. Szkoda, że niektórych rodzice oszukali i zamiast Dzień dobry mówią Czisburger.

3. Grupy etniczne
Nie jestem uprzedzona do żadnej, zawsze staram się zrozumieć, nabijam tak, jak mogę najtaniej. Ale jest wyjątek- pewna grupa pań w wieku 50+. Z daleka widać tombak, język polski boli, szczyt szczęścia osiągają gdy dziewuszka się popłacze. Sorki, nie ze mną- ja po prostu zapale, wcześniej zawolam menagera bo użerać się nie będę. Kucibur nie wiem jaką straszną jest klątwą ale nie mamy czegoś takiego jak "kurczakczisburger". I myk z placeniem 200zł banknotem a potem "mam drobnej" jest tak wyrobiony że aż żal.
To nie jest stereotyp, jak podchodzą takie baby(zawsze kilka), robią zamieszanie, próbują dziewczyny(nie podchodzą do panów) doprowadzić do łez tak się kończy, nie raz koleżanki miały po 200zł manka. Niestety, jestem niska, jestem blondynką ale ryczec nie będę i nie dam się tak łatwo zrobić.

4. Bonifikarta i Program
Nie nabije z Boni bez niej, bo potrzebna jest karta menagerska i widać czy kasjer pracodawcy w bambuko nie robi. I na pewno nie nabije z Pakietu, bo to już jest tylko dla pracowników. Zapraszam do nas do załogi, będą fajne zniżki, będzie je się dawać komu się chce a potem rozliczać z tego z kierownictwem.

5. Wycieczki
To lubię. Serio lubię, większość to dzieciaki supermiłe, da się dogadać, rachunek ułożyć żeby był tańszy.
Gorzej z nauczycielkami- czego do nędzy uczycie dzieci wpychąc się przed nie, robiąc awantury bo nie zamkniemy dla was restauracji czy rzadając specjalnej kasy tylko dla was? Chamstwa? Brawo!

6. Gdzieś mi zamienili, nie wiesz kim jestem!
Nie, nie wiem i nie interere mnie to wcale. I w zestawie nie mamy cafe latte, to ze kiedyś gdzieś się pomylili i taką wydali nie znaczy, że to zrobię. Nawet mniej mi się chce pytać menagera czy damy radę tak zrobić jak delikwent drze ryj bo "on do i takie zamowienie!". Z kuponu za dyche zwykle.

A ja i tak uwielbiam tą pracę, w 95% kontakt z klientami to przyjemność, przychodzę do pracy z uśmiechem. Jak mogę doradze, nabije taniej, coś zaproponuje. I jak zobaczycie drive, który wydaje balony jak podjeżdżają bo w aucie są dzieci to możliwe że to ja- w końcu nic nie kosztuje a to zawsze coś miłego:)
I dziękuję panom, którzy dziś rozdawali mi kwiatki zajezdzajac- to na prawdę bardzo miłe:) Jutro wstaje, spojrze na te 14 tulipanów, róż i żonkili zanim wyjdę do pracy.

McDonald

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 34 (154)
zarchiwizowany

#62194

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rozchorowałam się, w płucach świszczy, ucho boli, temperatura ciała wyższa niż być powinna no to jedna rada- do lekarza!

Dzień I
Pracę skończyłam o 16, 16:40 wlokę się jak skazaniec do ośrodka zdrowia. Wchodzę, nikogo nie ma. Czekam minutkę, po 5 zaczęłam się zastanawiać, czy nie dotarła tu jakaś ebola, po 10 przyszła recepcjonistka. Ufff!
Dowód w dłoni, uśmiech na buzi

-Chciałabym zapisać się do lekarza, kogokolwiek kto przyjmuje teraz.
-Nie ma lekarza.
Patrzę na zegarek, nie, nie 17:50 tylko 16:50. A może nie umiem czytać tych śmiesznych zawijasków, które na klawiaturze są nad literkami?

-Ale jak to nie ma? Do 18 przecież jest czynny ośrodek?
-Nie ma bo nie ma. Jeden na urlopie a drugi chory. Jutro przyjść rano.
Nie, nie mamy dwóch lekarzy, mamy stanowczo ich więcej. Zrezygnowana, zaopatrzona w nowe pudełko aspiryny dzwonię na infolinie NFZtu. Odbiera bardzo miła pani(serio, NFZ oddział Warszawa ma bardzo miłych i pomocnych konsultantów) i tłumacze, że Izura Izurzasta, że ośrodek w Izurowym Grajdole, że 17 nie ma, że chora,że nieprzyjęta. Pani zdziwiona sytuacją, mówi o kontrakcie, o obowiązku znalezienia zastępstwa i przyjęcia mnie. Dziękuję za rozmowę, proszę o wytłumaczenie gdzie się składa skargi.

Dzień II
Dalej świszczy i piszczy pod cyckami, gardło drapie, ucho boli- sms do przełożonej(co by kobity nie budzić, bo dobry człowiek z niej:). Przykazane iść, leczyć się i wracać szybko bo poniedziałek i wtorek będzie akopalipsa i armagiedon w biurze, dedlajn nadchodzi.

Podrzucona pod ośrodek wchodzę i tłumacze, że chora, że do lekarza, że już.
I tu zaczyna się tragikomedia.
Najpierw zgubiły moją deklarację i ja nie mam lekarza a może i w całym ośrodku mnie nie ma! Ok, znalazły(ah, te komputery! Dzieła szatana, pokazują co innego niż jest na papierze). Ale mojego lekarza nie ma, że i tak miałam zmieniać to pytam, kto jest teraz. Doktor X jest, fajnie, słyszałam o nim same dobre opinie. To deklaracje proszę.
-NIE MOŻESZ!(jesteśmy na Ty?)
-Dlaczego nie mogę?
-Bo miałaś podpisaną w sierpniu! Nie możesz! 3 miesiące muszą minąć!
Robi się ciężko, ręka w kieszeni na fajkach się zaciska nerwowo- znowu problemy.
Po zwróceniu uwagi, że na Ty nie jesteśmy, wódki nie piłyśmy, kolejnej prośbie o wpisanie w takim razie wizyty bez deklaracji słyszę kolejne NIE.
Shifty to krzyki, nie zespół porażenia klawiatury. Paniusie piły kawusie i im przeszkadzałam, więc krzykami chciały mnie spławić.
Tym razem już żądam wizyty albo napisania oświadczenia o nieudzieleniu pomocy.
NIE! POTEM MOŻESZ SOBIE PRZYJŚĆ! PRZYJDZIE I BĘDZIE MI MÓWIĆ BZDURY!

Nie, tak się nie bawimy. Mówię, że zaraz wrócę. Na twarzach widzę dume z dobrze spełnionego obowiązku bycia wrzodem na dupie.

Dzwonię do NFZtu, tłumaczę, że chora, że nie będę czekać nie wiem ile, że wczoraj nie przyjmowali, że dzisiaj takie cyrki. Pan słucha, mówi, że mają obowiązek. Pytam jeszcze co z tymi deklaracjami- odpowiada, że 3 mogę sobie na rok pisać, muszą przyjąć i że żadne 3 miesiące. Radzi złożyć skargę.

Wtrącenie- mój ośrodek jest znany z tego, że oszukali NFZ na 300 000 zł. Oddali z tego co wiem 10%. Wpisywali usługi, których nie świadczyli, też byłam na policji się spowiadać. Nie mam żadnego ubytku, miałam tam tylko kontrole w podstawówce, okazało się, że mam kilka plomb, jakieś wyrywania- cuda na kiju.

Podejście II
Wracam na terytorium wroga. Mówię, że dzwoniłam do NFZtu, i tam nie wiedzą o żadnych 3 miesiącach i że mają obowiązek mnie przyjąć. I wtedy się stało...
Wszystkie 3 na mnie zaczęły się drzeć, że NFZ się nie zna, że one wiedzą lepiej, bo nawet w telewizji mówili!
Nie będą się na mnie darły, nie mam 10 lat i na mnie to nie działa.
Kierownika mnie ma! Poszła! Gdzie? Do szkoły! (jej dziecko się tam uczy)
O nie! Wychodzę wściekła, idę po fajki bo jak widać ta resztka z wczoraj nie wystarczyła. W międzyczasie dzwonię do chłopaka- przyjedź po mnie, mam dość.
20 minut i kilka papierosów później człapiemy razem do tego miejsca udręki.

Podejście III
Panie wielce oburzone, bo po co z adwokatem przychodzę, że lekarz nie przyjmuje. Jednak chyba trybiki się poprzestawiały(kto żył w małym miasteczku wie, że działają drabinki ważności- o ile ja w tej drabince nie występuję, to rodzina chłopaka mego już tak), zamiast się drzeć mówią i okazało się, że się da! Jak lekarz się zgodzi.
Lekarz się zgodził, drepczemy pod gabinet, daje buziaka chłopaku memu, on jedzie załatwiać swoje sprawy, ja wchodzę do gabinetu.
Kolejka? Nie, nikt nie czekał- nie że lekarz nie wie w co ręce wsadzić.

Pan doktor miły, poparzył w paszczęk, posłuchał charków płucnych, nakazał brać leki, leżeć w łóżku, zabrać L4 i nie zarażać dalej.

Jednak żeby chorować to trzeba mieć końskie zdrowie...





EPILOG
Nie przeszło mi, charczę, warczę i skrzypię. Znowu byłam w ośrodku.
Jejku! Jaka zmiana!
Zadzwoniłam rano, poprosiłam o zapis. Dało się!
Lecę do lekarza, wchodzę tam a pani bardzo miła, już wyjmuje moją kartę, mówi, że doktor X w pokoju 105, że zaprasza za sobą bo ona już kartę moją zanosi. Do tego pyta się, czy dalej chce, żeby był moim rodzinnym, jak tak to ona mi wypisze deklaracje, tylko po wizycie żebym podpisała.

I teraz mam zagwozdkę- czy po prostu drabinka ważności małomiasteczkowej czy nfz już kontaktował się w sprawie skargi, którą wysłałam.

nzoz

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 317 (421)
zarchiwizowany

#25999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ja naprawdę dziękuje sukinsynowi, który na taką pogodę wyrzucił około dwumiesięcznego szczeniaka. Dziękuje ci, wcale nie byłam gotowa na kolejnego psa po stracie poprzedniego. Umrzyj chamie, szczylek jest śliczny, jakbyś poszukał to znalazłby dom. Mały będzie miał dobrze, może u mnie zostanie a może znajdę mu dobry domek, na razie zbyt mi ręce latają abym o tym mogła myśleć.

koło domu

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (276)
zarchiwizowany

#23047

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałam kiedyś koleżankę, znałyśmy się od zerówki, przez całą podstawówkę w jednej klasie, często i ławce. Przychodziła do mnie przed lekcjami czasem, w jedną stronę miałyśmy do szkoły. Nazwijmy ją Patrysia.

W gimnazjum kilka razy mi zginęły pieniądze- może nie astronomiczne kwoty, ale jednak dla 14latki 20 zł to jest pieniądz. Zawsze jak odkrywałam braki była u mnie wcześniej. Głupia sobie wmawiałam, że gdzieś położyłam, może wypadło.

Nie byłam jedyną osobą, której znikała zawartość portfela, kilka razy było zgłaszane, że ktoś w szkole ukradł w naszej klasie ale wychowawczyni twierdziła zawzięcie, że gubimy i dostawaliśmy ochrzan o to, że nosimy do szkoły więcej niż 5zł, bo po co nam.

Pewnego dnia przyszła do mnie, poszłam zrobić kawę. Jakoś czas przyspieszył, trzeba lecieć- no ale gdzie mam portfel?
Jako, że spóźnić się nie chciałam to stwierdziłam, że przeżyję bez i poszłam do szkoły. Po powrocie do domu przeszukałam cały pokój, następnie dom.
Nie ma, amba wcięła.
Portfel portfelem, dużo tam nie było ale był dowód osobisty. Egzamin gimnazjalny za kilka dni a ja ani legitymacji ani dowodu. Po przeanalizowaniu każdej możliwości, łącznie z porwaniem przez ufo i zjedzenia przez potwora z pod łóżka wyszło, że nie ma wyjścia- albo ufo, albo ona. Dowodów nie miałam, tylko wspomniałam, że mi zginął a ona przestała się odzywać i obraziła się przeokropnie, że ją osądzam- nie, nie zasugerowałam, że jej się "przykleił".

Miałyśmy jeszcze jedną koleżankę (dla ułatwienia powiedzmy, że nazywała się Mariola), często ją odwiedzałyśmy po i przed lekcjami.
Pewnego dnia wpadła do Marioli, posiedziały a potem szybko do szkoły. Mariola wtedy miała telefon w naprawie i korzystała z maminego. Wróciła do domu i okazało się, że telefon zginął. No ale jak? Przekopała razem z mamą i siostrą cały dom, patrzyły wszędzie- nie ma, jedyna osoba, która była to Patrysia właśnie. Dzwonienie do niej, odrzuca. Zadzwoniły na domowy, odebrała mama Patrysi, zarysowały jej sprawę.

Po przybyciu Patrysi i jej rodziców do Mariolki najpierw próbowała zrzucić kradzież na mnie, po wytknięciu faktu mojej nieobecności tego dnia zaczęła krzyczeć, że tak się nie robi, a i tak telefon nie jest dużo warty i powinna to zrozumieć, bo jej rodzice zabrali(za co to już inna historia, swoją drogą chyba za takie wyskoki bym w piwnicy zamknęła aż nie zmądrzeje). Telefon oddała.

Patrysia mnie i Mariolkę nazywała przyjaciółkami. Obraziła się, bo żadna z nas nie wpuszczała jej do domu po tym a kontakty z nią polegały na niezbyt entuzjastycznym "cześć".
Ile mogło mi łącznie zginąć policzyłam orientacyjnie- pomiędzy 150 a 200zł. Cena "przyjaźni"?

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (273)
zarchiwizowany

#22612

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako, że pojawiło się parę historii o szkole to i ja dodam coś od siebie.

Mieszkam w małej miejscowości, liceum i gimnazjum mieści się w jednym budynku, tylko podstawówka jest oddzielnie. Jako, że szkoła do wielkich nie należy to w sumie każdy każdego zna, wie co się dzieje.

Gdy po różnych podstawówkowych perypetiach trafiłam do tego przybytku, który szerzeniem wiedzy się podobno zajmuje byłam całkiem optymistycznie nastawiona- nowi ludzie, nowi nauczyciele, nowe miejsce.
I nowa pani od matematyki.
Pani W. miała bardzo specyficzne podejście do swojej pracy- szkołe traktowała jako miejsce do wyszukiwania ofiar, które aby zdać musiały chodzić do niej na korepetycje. 40 zł, 2 razy w tygodniu. Od godziny 16 do 20 miała "klientów".
Można by pomyśleć, że chciała dobrze, pomóc im czy coś.
Jednej dziewczyny nie było stać na ten luksus. Pani W. zawsze jej tak liczyła punkty, że pół brakowało do oceny dopuszczającej. Potrafiła nie zaliczyć zadania bo nie było jednostek, bo gdzieś minus pod koniec uciekł przy przenoszeniu(za takie coś zwykle był jakiś ułamek punkta mniej jeśli sposób rozwiązania był ok).
Czy nic nie było robione? Ano chciało byc, ale córka pani pedagog również śmigała na te "prywatne lekcje".

3 lata minęły jakoś, nadszedł czas liceum.
W drugiej klasie znowu mieliśmy z panią W. 3/4 klasy miało czyste 1, kilka chodziło na korepetycje.
Najśmieszniejszy był komentarz "pani pedagog", która zdążyła awansować na dyrektorkę- nie wolno mówić złego słowa o pani W., ponieważ ona chce dobrze dla uczniów i dlatego daje możliwość dodatkowych lekcji. I robi to z dobrego serca!

U pani W. na 24 osoby 16 nie zdało matury próbnej w tym roku. Nie, to nie chodzi o głupotę- lekcja z nowym działem to wypisanie na tablicy wzorów i sami się domyślcie do czego one są.

Co z tego, że nikt nic nie umie, a ci, którzy zaliczają matmę chodzą na korki gdzie się da? Pani W. jest w tej szkole nie do ruszenia. Ja tylko się cieszę, że się po niej uwolniłam. Tylko mam rok matematyki w plecy a za rok matura.

szkoła

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (203)

1