Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

JasniePanQrdupel

Zamieszcza historie od: 24 listopada 2010 - 9:42
Ostatnio: 24 kwietnia 2018 - 13:50
  • Historii na głównej: 7 z 11
  • Punktów za historie: 3641
  • Komentarzy: 272
  • Punktów za komentarze: 1326
 

#71465

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PIĘĆDZIESIĄT TWARZY MAGNOLII ALBO SEKS (I NIE TYLKO) W TAKIM SOBIE MIEŚCIE - odsłona druga

Uwaga! To nie jest moja historia, lecz fragment rękopisu znalezionego, może nie w Saragossie, ale w odmętach internetu, dla którego zdobyłem prawo upublicznienia. Więcej szczegółów w części pierwszej: http://piekielni.pl/71447 - niech czyta, kto ciekawy.

Tymczasem...

Rozdział 2. Tropikalna podróż (rzecz o jednym z maniaków seksualnych, tym bardziej lajtowym)

/Dodam jeszcze, że tu piekielnością wykazała się również sama Magnolia - chociaż w sumie mało się Jej dziwię... Ale dosyć trucia, oddajmy głos uczestniczce zdarzeń:/

Poznałam tu takiego napalonego faceta... Spotkałam się z nim, całkiem sympatyczny. Poza tym, że bardzo, ale to bardzo chciał mnie zaciągnąć do łóżka.
Było kilka spotkań - i nic, a tak chciał kopulować (Co on sobie myślał? Że to dla mnie jakaś frajda zostać przelecianą? Mam się cieszyć, że jakiś królik chce się na mnie wyskakać?! Faktycznie, wielka mi atrakcja). Jakie to on podchody robił! Nawet na swoją łódź mnie zapraszał (tak jakby to była jakaś atrakcja...).

W końcu zgodziłam się przyjąć zaproszenie na kolację z winem. Piękna restauracja, romantyczny wieczór, wina wciąż mi dolewał i dolewał... Myślał, że mnie upije, a tu - nic z tego, ręce opadają. Gada tylko o tym seksie: co lubi, jak lubi i tak w kółko... Już mnie zaczął irytować, ale po co to okazywać, jak sprawę można załatwić inaczej. Rozrywka się przyda, zabawić chyba każdy się lubi. Zatem włączyłam się w rozmowę. Och, ach - podgrzałam atmosferę, naopowiadałam mu różnych głupot o erotycznych figlach i psotach łóżkowych, a następnie... przeprosiłam i powiedziałam, że jestem już zmęczona, wróciłam do domu. A następnie... zadzwoniłam do misia spragnionego kopulacji.

Mówię mu tak:
- Misiu, taką zrobiłeś mi ochotę na siebie, takie mam pragnienie, tak bardzo ale to bardzo chcę, abyś mnie odwiedził! Przyjedź do mnie, zaraz, teraz, już!
Żali się, że nie może, ponieważ wypił sporo wina na tej kolacji... Ale przyjedzie taksówką.
Ja mówię:
- Świetnie, Misiaczku, przyjeżdżaj jak najszybciej, ja już czekam w łóżeczku na ciebie i twojego pytona.

Amant się spieszy... dzwoni, żebym podała adres...
- Spokojnie, a powiedz mi, misiu puszysty - czy zabezpieczenie to ty masz?
- Tak mam.
Aha...
- A jakie?
- Bardzo dobre – mówi.
- Ale ja lubię tropikalne.
Zdziwiony mówi, że takich to on nie ma...
- Więc poszukaj! Są apteki całodobowe, stacje benzynowe... Szukaj szybciutko, bo cię pragnę! Jak już kupisz, to zadzwoń, to podam ci adres.

Amant jeździł tą taksówką, szukał, dzwonił, żalił się, że w czterech aptekach nie było, na żadnej stacji nie ma... Ale znalazł truskawkowe, pełno ich...
- Nie, słonko, ja nie mogę truskawkowych, tylko tropikalne. Jak nie znajdziesz, to nic z tego...
Więc dalej jedzie tą taksówką na poszukiwania kondomów - aż w końcu znalazł. Musiał być na prawdę zdesperowany.

Dzwoni zadowolony:
- Są wreszcie, mam te cholerne tropiki!
Mówi, że się najeździł, że połowę Takiego Sobie Miasta zwiedził na poszukiwaniach. No, faktycznie, też mi poświecenie: pojeździł taksówką... Prosi, żebym podała mu adres. Już chciał pędzić niczym Struś Pędziwiatr na bzykanko...
Mówię:
- Misiaczku, daj taksówkarza do telefonu, wytłumaczę, jak ma dojechać.
Facet zdziwiony, ale dał słuchawkę taryfiarzowi. Już tak chciał się seksić, że nie zadawał pytań... Mówię zatem do kierowcy: pan Napalony ma ogromną ochotę na seks. Bardzo proszę mu nic nie mówić i zrobić mu niespodziankę. Proszę go dostarczyć do najlepszego bałaganu w mieście, z największym wyborem pań. Zabezpieczenie już posiada :P

Już nigdy więcej się nie odezwał.
Jak myślicie - co zrobił dalej?

Nie wiadomo - możemy się tylko domyślać...

Portal randkowy

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (360)

#71447

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podobnie jak Selenhe, szukałem - i poniekąd szukam nadal - szczęścia w miłości na portalach randkowych.

Osobiście żadnych piekielnych historii stamtąd nie mam, gdyż panie nagminnie nie odpisują na wiadomości, które wysyłam - nawet odmownie. Ot, dwie odpowiedzi "nie zaiskrzyło", trzy raczej krótkie wymiany wiadomości bez kontynuacji... Nuuda...

Trafiłem jednak na panią Magnolię (nick zmieniony, bo jednak...), która barwnie opisywała swoje spotkania, zawarte za pośrednictwem tegoż portalu. Dość sympatyczna, dość inteligentna... Do spotkania, oczywiście, nie doszło, ale za to dostałem zgodę na rozpropagowanie w internetach jej wspomnień. Jeśli się spodoba, szykuje się długa seria, bo po uporządkowaniu wyszło tego 12 bitych stron rękopisu. Musiałem tylko poprawić gramatykę i interpunkcję - bo w oryginale to taki trochę strumień świadomości - i oto, przed Państwem:

______________________________________________________
PIĘĆDZIESIĄT TWARZY MAGNOLII ALBO SEKS (I NIE TYLKO) W TAKIM SOBIE MIEŚCIE

Prolog
Drodzy Panowie, tu można oszaleć... Kto mnie tu odwiedza: sami właściciele, ależ ten nasz naród bogaty, każdy ma swoją firmę świetnie prosperującą:) rozumiem, że chcecie się dowartościować, ale może nie w ten sposób. Pan X, właściciel firmy, co się okazuje po czasie? Oczywiście jest właścicielem, ale samozwańczym, gdyż jest taksówkarzem...

Pan Y jest właścicielem, podobnie jak pan X, co się okazuje? Jest stolarzem :) Pan Z również jest właścicielem, chyba własnych spodni. Jak się okazało, musiał to wpisać, aby kobiety chciały się z nim umówić… Niestety jest bezrobotny. Pan totalny bezmózgowiec, słowo daję, również był właścicielem. Okazało się, że jest złomiarzem, zbiera złom i osobiście go oddaje do skupu, więc nazwał się właścicielem... Panowie, litości! Być kucharzem, stolarzem itp. to żadna ujma, opamiętajcie się! Takich przypadków, jak podane tutaj jest masa, więc jak widzę w profilu zawód: właściciel, to już nie mogę się doczekać, jaka niespodzianka pod tym się kryje. Zawód zarząd/dyrektor również pozostawia wiele do życzenia... Ale mamy zakompleksione społeczeństwo, zakompleksiony człowiek to słaby człowiek, ja szukam osobowości silnej, zdecydowanej, poważnej i odpowiedzialnej, a ci pseudowłaściciele, dyrektorzy niech pajacują w cyrku, a nie zaśmiecają mi pocztę przecież to, co robicie jest żenujące...


Rozdział 1. Niespotykanie oszczędny człowiek

Poznałam tutaj kiedyś pewnego pana, przystojny, zadbany, wykazywał się kulturą, wydawał się facetem na poziomie (ale jak to często bywa, na początku ludzie dobrze się kamuflują), nawet zapłacił za kawę. Sensacja! Niebywały gest z jego strony, zapewne musiał odchorować ten wydatek przez kilka tygodni, jak się później okazało, ale do tego dojdziemy :)
Zaczęłam się z nim spotykać, ale całkiem niezobowiązująco... Nie zwracałam na początku uwagi na jego „oszczędność".
Zapraszał mnie na kawę, ale to ja musiałam za nią zapłacić, zwrócić za paliwo za to, że mnie gdzieś podwiózł, choć wcześniej sam się deklarował. Kiedyś poszliśmy do knajpki na drinka. On zamówił piwo, wypił je i postanowił wypić kolejne. Zapewne było mu gorąco, gdyż siedział w kurtce. Co ciekawe, nie poprosił o kelnerkę, tylko zaczął się rozglądać, chciał być dyskretny - i tu nagle niespodzianka: spod kurteczki wyciąga puszkę piwa i pod stołem przelewa do szklaneczki. Ręce mi opadły! Na moją krytykę odpowiedział pytaniem „po co mam wydawać na piwo 12 zł, skoro w sklepie jest za 4 zł?".
To wynocha pod sklep, a nie dziadować w knajpie... No prawdziwy as, prawdziwy as...
(...)
Kiedyś powiedział, że trwonię pieniądze (tak dla przypomnienia: nigdy nie zapłacił za mnie, pomijając pierwsze spotkanie:)). Wracając do tego trwonienia - zamówiłam sałatkę z kurczaczkiem za 29 zł. Powiedział, że "za tę kwotę w domu mogłabym cały gar sałatki narobić". Na urodziny dostałam od niego prezent. Wow! Byłam w ciężkim szoku - torebka firmy Triumph, więc nie mogłam wyjść z podziwu. Dla tak okrutnego skąpca to niebotyczny wydatek. Otwieram, a tam nieziemska niespodzianka... różowa haleczka z metką "made in China". Przypadkiem widziałam ją w podziemiach w centrum, kosztowała 25 zł... Pytanie, dlaczego zapakował ją w takie opakowanie - "chciał, żeby elegancko wyglądało".
(...)

A teraz coś o jego narcyzmie :)
Jego największy przyjaciel – lustro.
I wciąż pytał: jestem przystojny? dobrze wyglądam? jestem umięśniony? jestem inteligentny? I w koło Macieju to samo... Stroił się na wysoki połysk i uważał, że na ulicy każdy mu się przygląda i to dlatego, że mu urody zazdrości... Ależ on musi mieć zrytą głowę! Czy wyobrażacie sobie mieć z kimś takim do czynienia? I on się dziwi, że mając 38 lat (oczywiście domagał się, aby mówić mu, że nie wygląda na tyle) jest sam, nie ma dzieci, stałej partnerki i żadna go nie chce! Biedaczek żalił się, że chodzi do psychologa. Ja uważam, że Tworki by nie pomogły...
__________________________________________________

Jeśli pojawią się dobre oceny, pojawią się następne odcinki. A w nich, miedzy innymi: piroman (który okazał się także mistrzem pływackim), maniak seksualny 1 i maniak seksualny 2, koneser mniej wykwintnych trunków i apapu, intelektualista i jeszcze kilku biznesmenów. Bądźcie z nami!

portal randkowy

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 623 (675)
zarchiwizowany
Tym razem historia z lat szkolnych mojego taty. Dedykuję ją szczególnie wszystkim wszystkim uczniom - zarówno gimnazjum, jak i liceum, którzy przeżywają traumę z racji tego, że nauczyciel wyśmiał ich wygląd, skrytykował ubiór, obniżył niesprawiedliwie ocenę lub zrobił niezapowiedziany sprawdzian. Uważacie, ze to piekielne?

Przenieśmy się zatem do małego, prowincjonalnego miasteczka z końca lat 50. ubiegłego wieku.
Poniedziałek, coś koło godziny 9:00. Tydzień wlecze się leniwie. Tata - będący wtedy kilkunastoletnim chłopcem - oraz jego koledzy i koleżanki nudzą się wierutnie na jakiejś lekcji - bodaj polskiego, nauczycielka coś monotonnym głosem opowiada...

Aż tu nagle tę ciszę i monotonię przerywa głośny huk z sąsiedniej sali lekcyjnej! Huk, którego raczej nie byłby w stanie wytworzyć żaden człowiek bez użycia broni palnej.
Wszyscy zrywają się ze swoich miejsc i wraz z nauczycielką biegną do sąsiedniej sali. Zastają tam obrazek następujący: nauczyciel matematyki, cały czerwony (widać, ze ze złości), rozpłakana uczennica, nazwijmy ją Ania, oraz leżąca na ziemi tablica z częściowo połamanym obramowaniem.

Ale co się stało?
Od słowa do słowa...
Matematyk wezwał ową Anię do odpowiedzi przy tablicy, celem rozwiązania prostego zadania, które jej odczytał. Niech to będzie klasyczne "cegła waży kilo i pół cegły - ile waży cegła?".
Ania orłem z matematyki nie była. Stwierdziła, ze nie rozumie.
Matematyk nie miał daru tłumaczenia, zatem powtórzył jeszcze raz: "Cegła waży kilo i pół cegły..."
Ania: - Dalej nie rozumiem.
Matematyk (już zaczyna się lekko denerwować...): - Cegła waży kilo itd.
Ania (rozkładając ręce): - Nie wiem, ile waży? Kilo? Półtora?
Matematyk (przez zaciśnięte zęby) - Cegła waży itd. itp. No, to ile waży ta cegła?
Ania: - Naprawdę, nie wiem...

I w tym momencie matematyk chwycił Anię za kark, uniósł lekko do góry i... z całej siły rąbnął jej głową w tablicę. Głowa wytrzymała. Haki podtrzymujące tablicę - już nie. Huk, który usłyszało pół szkoły, to łomot spadającej na ziemie tablicy...
Oczywiście, żadnych konsekwencji nauczyciel nie poniósł. Nikomu to nawet nie przyszło do głowy, dla wszystkich było oczywiste, ze skoro Ania nie wiedziała, ile waży ta cegła... i drugi raz... i trzeci... A matematyk był przecież doświadczonym pedagogiem (co nie wiem, na czym polegało, ale tak wszyscy ponoć twierdzili).

I taka to była historia o piekielnym nauczycielu. I co, drodzy młodzi Piekielni? Nadal uważacie, że Wasz nauczyciel był piekielny, bo wyzwał Was od głąbów lub grubasów??

Szkoła dawno temu

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (219)
zarchiwizowany

#71485

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
PIĘĆDZIESIĄT TWARZY MAGNOLII ALBO SEKS (I NIE TYLKO) W TAKIM SOBIE MIEŚCIE - odsłona trzecia

Uwaga! To nie jest moja historia, lecz fragment rękopisu znalezionego, może nie w Saragossie, ale w odmętach internetu, dla którego zdobyłem prawo upublicznienia. Więcej szczegółów w części pierwszej: http://piekielni.pl/71447#comment_855724 - niech czyta, kto ciekawy.

Pierwsza część opowieści Magnolii wzbudziła ogromne zainteresowanie, druga - została przyjęta trochę bardziej cierpko... Myślę, ze powodem jest tu złamanie, klasycznego niemal, podziału na dobrego, krystalicznego, anielskiego głównego bohatera oraz jego złego, piekielnego przeciwnika. Tymczasem - tam: oboje byli dobrzy.

No, to próbujemy z trzecim podejściem:

Rozdział 3. Misja - apteka

Dzwonie do Misia i proszę, aby przyjechał w wolnej chwili i poszedł wykupić receptę. Zgodził się, przyjechał.
Daje Amantowi receptę. Myślę sobie: przygłupi jest, ale jakoś sobie radzi, więc chyba nie będzie problemu z wykupieniem antybiotyku oraz kilku innych potrzebnych kosmetyków. Jak się zaraz okaże, to naprawdę wyczyn....
Wziął tę receptę i kartkę, daję mu pieniądze, a Amant mówi:
- Jesteś chora, ja kupię...
Patrzę zdziwiona i mówię:
- Misiu, ja tu mam kartkę z resztą potrzebnych rzeczy.
Amant mówi:
- Nie ma problemu, ja za wszystko zapłacę...
Szok, myślę sobie, który facet jest taki chętny do kupowania komuś czegokolwiek? No, ale skoro chce to przecież mu nie zabronię.

Amant poszedł. Zaraz dzwoni, że on jest w aptece, ale zgubił kartkę i nic nie pamięta i wraca. Myślę sobie: no, ładnie zaczyna się...
Przyszedł. On nie wie, jak to się stało, ale nie ma tej kartki, a tam było tyle rzeczy że nic nie zapamiętał i się pogubił. Pytam:
- A receptę masz?
Ma, bo wie że to ważne. Więc piszę następną kartkę. A facet pyta:
-A po co ci tyle rzeczy?
Tłumaczę Amantowi, że jak już idzie, to mi przyniesie, nie będę musiała dźwigać. Mówię do niego, że dam mu pieniądze, ale Amant absolutnie nie chce:
- Powiedziałem że kupię - to kupię.

Poszedł...
Dzwoni, że deszcz mu napadał na kartkę i pani nic nie może rozczytać, to ma kupować czy wracać?
- Misiu, czy ty nie pomyślałeś, że jak pada, to kartkę trzeba schować?
- No nie.. ale mam antybiotyk, więc wracam...
- Nie, nie, mój drogi, daj mi farmaceutke do telefonu, to ja powiem co ma podać.
Amant pyta:
- A co to jest?
Rozwalił mnie na łopatki. Mówię
- Nie co, tylko kto! To jest ta pani, która sprzedała ci lek!!!

Amant tłumaczy, że zapomniał bo długo był w Italii :/
Co ma piernik do wiatraka?
A no ma: piernik nie lata...

Dał farmaceutke do telefonu, a ja wymieniam: dwa kremy Vichy, podkład Vichy itp... Skończyłam rozmowę, Amant się śmieje do telefonu:
- Nie jestem taki głupi! Zobacz, jak jej długo tłumaczyłaś, tej pani co potrzebujesz! Hahahahah!
- Misiu, kup i wracaj...
Ręce opadają...

Dzwoni domofon jak oszalały. Myślę: przygłupi zwariował...
Wszedł, trzasnął drzwiami, rzucil dwie reklamówki na podłogę i się drze: czy ty jesteś normalna!!! Mówię: spokojnie, z tego, co mi wiadomo, to tak, a co sie stało?
- Wiesz, ile zapłaciłem? Wiesz?!
- Myślę, że jakieś 500zł.
- Nie, nie, nie, 740zł! Jakim cudem w aptece można wydać tyle pieniędzy? - pyta - Po co ci tyle kremów?!
- Przecież ci tłumaczyłam, że jak już idziesz, to dopiszę kilka rzeczy więcej... A skoro to dla milionera zbyt wysoka cena, to mogłeś zrezygnować i nie płacić.
Wściekły, mówi, że nie pomyślał o tym, bo pani dała mu próbki za takie duże zakupy i chciał je mieć. Więc pytam:
- To o co masz pretensje?! Chciałeś mieć próbki - to masz, nikt za free ci nie da!

Ja się śmieję, a on krzyczy:
- I co sie tak śmiejesz!?
- Misiu, bo sie puszysz nie wiem o co,sam zaproponowałeś że zapłacisz to płać...
Powiedział:
- Ku...mać, ty to zawsze mnie załatwisz na cacy - i poszedł z trzaskiem drzwi...
(...)
W przypadkach tak nieziemskiej głupoty, jak historia przytoczona tutaj, rozmnażanie owych panów powinno być zakazane z urzędu...

portal randkowy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (63)

#71267

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na wyższej uczelni jako nauczyciel akademicki.

Generalnie na studentów narzekać nie mogę, wbrew obiegowej opinii (wygłaszanej również czasem na Piekielnych), w znacznej większości są to osoby, które wiedzą, po co przyszły studiować. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale raczej nieliczne.

Jednak jedna cecha studentów mnie zadziwia i do tej pory jej nie rozumiem. Może ktoś ze studiujących Czytelników mnie w końcu oświeci.

Wykłady na naszej uczelni nie są obowiązkowe. Mimo to, gdy zacząłem prowadzić swój wykład, co jakiś czas puszczałem listę. Po co? Żeby zobaczyć, po pierwsze, czy na wykład przychodzą stale te same osoby, czy też jest rotacja (w tym drugim przypadku oznaczałoby to, że nie potrafię zainteresować studentów przedmiotem). Albo żeby zobaczyć, czy istnieje korelacja pomiędzy obecnością studenta na wykładach a wynikiem egzaminu (jeśli takiej korelacji nie ma, oznaczałoby to, że mój wykład jest bez sensu i że muszę coś ulepszyć).

Już jednak listy nie puszczam. Dlaczego? Bo studenci regularnie wpisywali... swoich nieobecnych kolegów. A nie miałem zamiaru bawić się w dochodzenia, kto jest obecny naprawdę, a kto na niby - zwłaszcza że sprawa jest raczej błaha.

I tak się zastanawiam - po co studenci to robią? Wykłady, jak wspomniałem, są nieobowiązkowe, co zostało zapisane w regulaminie. Powtarzam to zresztą samym studentom - więc odpada opcja, że obawiają się, że będę się sugerował przy ocenie ich obecnościami. Po co zatem dopisują do listy nieobecnych?

Rozwiązania przychodzą mi do głowy dwa:
1. Studenci nie rozumieją, co się do nich mówi i pisze.
2. Nawyk oszukiwania jest u nich tak głęboko zakorzeniony, że oszukują nawet wtedy, gdy nic im to nie daje.

Nie wiem, którą opcję bym wolał...

studia

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 236 (288)

#68834

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia piekielni.pl/68592 przypomniała mi podobną sytuację...

Kilka lat temu zmarła moja Mama. Bardzo to z Tatą przeżyliśmy - rodzice stanowili zawsze zgraną parę. Przez wiele miesięcy tata chodził jak duch. Ale w międzyczasie pogrzeb trzeba było załatwić. Pan z zakładu pogrzebowego we wszystkich formalnościach pomagał i, naprawdę, pełen profesjonalizm. Ale była jedna kwestia, w której okazał się bezsilny...

Kwestia miejsca na cmentarzu. Jako, ze Mama była niewierząca, pogrzeb oczywiście na cmentarzu komunalnym. Miejsce trzeba opłacić. I teraz - słuchajcie: otóż burmistrz miasteczka, w którym mieszkali rodzice, zadecydował, ze administracją cmentarza zajmie się... parafia! Żelazna logika: mają już "pod sobą" cmentarz parafialny, to i komunalnym niech zarządzają. No, nic - idzie tata do kancelarii wnieść stosowną opłatę za miejsce, a tam słyszy:
- A czy pan nie chce zamówić mszy w intencji żony? Na mszę pan żonie żałuje?
... i tak dalej. I jak tu człowiek, pogrążony w żałobie, ma tłumaczyć obcej babie, dlaczego nie chce mszy i wdawać się z nią w dyskusję. Cóż, tata odpowiadał, że nie, że bez mszy, przy którymś pytaniu rzucił niezbyt grzecznie, że to nie jej sprawa, opłatę za miejsce wniósł i... zrozumiał, dlaczego miły i pomocny pan z zakładu pogrzebowego nie chciał tej kwestii załatwić w jego imieniu.

I tak to w Polsce jest z tą swobodą religijną. Na religię w szkole chodzić nie trzeba - można zamiast tego wybrać etykę - katolicką. Zmarłych nie trzeba chować na cmentarzu parafialnym, można na komunalnym - zarządzanym przez kościół. Itd. itp.

cmentarz

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 322 (510)

#68073

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polacy to naród oszczędny - chyba każdy się z tym zgodzi.

Było sobie raz schronisko górskie. Jest zresztą nadal; nazwy nie wymieniam, bo to nieważne. Co ważne dla historii - była w nim toaleta (bo musiała być) i to płatna. Koszt - powiedzmy 1 PLN: na drzwiach był taki automat, wrzucało się, robiło co trzeba, wychodziło. Proste.

Co robili turyści? Chodzili w krzaki wokół schroniska, bo przecież wydać złotówkę na "potrzebę" - to tak drogo. Oczywiście, kupić w schronisku piwo za 6 złotych (takie samo, które w sklepie w miejscowości nieopodal kosztowało 2,5) - to już drogo nie jest. Jak pisałem - Polacy są oszczędni, ale nie skąpi ;-)
Na efekt długo nie było trzeba czekać, zwłaszcza latem, gdy upały, jak parę tygodni temu, ruch wokół schroniska duży... Nietrudno sobie wyobrazić, jaki zapach zionął z okolicznych krzaków.

Co na to obsługa schroniska? Otworzyła drzwi na stałe, zaparła kołkiem - ale karteczka, że toaleta płatna - została. Pomysł był taki: generalnie, to trzeba płacić, ale jak ktoś jest taki strasznie oszczędny i chce być cwany, to niech lepiej skorzysta za darmo, zamiast zrosić i udekorować okoliczne zarośla.

Efekt? Turyści dalej chodzą w krzaki. Bo a nuż ktoś kontroluje, czy zapłacono czy nie zapłacono... Polak jest nie tylko oszczędny, ale i podejrzliwy...

Cóż więc zrobiło schronisko? Zdjęło kartkę o płatności za toaletę. Pomogło? Nie bardzo. Wielu turystów dalej chodziło w krzaki, z przyzwyczajenia (tak, jak modne jest jeżdżenie "na pamięć", tak tu można było zaobserwować "sikanie na pamięć").

Pomogła dopiero wielka kartka, że TOALETA BEZPŁATNA wraz z drugą, zakazującą załatwiać się za schroniskiem. I dopiero wtedy można było w letni ciepły dzień usiąść z jedzeniem na ławkach przed schroniskiem...

schronisko górskie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (374)

#54578

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklep z artykułami biurowymi.
Coś tam kupuję, wybieram, wchodzi pan:
- Przepraszam bardzo, czy dostanę u pani etui na długopisy?
Sprzedawczyni: - A co to takiego?
Pan: - No, wie pani, taki pokrowiec... coś, jak na okulary...
Sprzedawczyni: - A, to niech pan pójdzie do sklepu optycznego.
Pan wyszedł.

Nie, to nie dowcip ściągnięty z sieci.

sklepy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 611 (677)

#43897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/43491 o ludziach, których godności uwłaczało kupno parówek przypomniała mi inną, nieco podobną, której byłem świadkiem.
Oprócz parówek, słyszałem też ludzi kupujących kaszankę, metkę itp., szybko dodających, ze to "dla psa". Ale raz sytuacja była nieco inna:

Staruszek, ubrany dość ubogo, powoli chodzi, powoli mówi. Podchodzi ów pan do lady w sklepie mięsnym i mówi:
- Poproszę tej pasztetowej, tak... może ze dwadzieścia deko.
Sprzedawczyni stoi chwilę bez ruchu, po czym - chyba załapała:
- A, to dla pieska, prawda?
A pan, cichutko i powoli:
- No, może być i dla pieska, a może być i dla mnie...

Kontakt z klientem, poziom może nie expert, ale na pewno intermediate...

sklep mięsny

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 855 (915)
zarchiwizowany

#7927

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Autobus miejski. Wsiadają kontrolerzy biletów, wyjmują identyfikatory - i zaczynają wykonywać swoje zadania. W pewnym momencie jeden z nich podchodzi do stojącego na tyle autobusu "karka" - ogolony na łyso, sylwetka Pudziana.
[kontroler] - Dzień dobry, kontrola biletów.
[kark](od niechcenia) - A ilu was jest?
[kontroler] (zdziwiony) - Dwóch...
[kark] - Eeee, to nie dacie rady...
Kontroler chyba zrozumiał aluzję i odszedł, nie obejrzawszy biletu...

ZTM Warszawa

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (284)