Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Juannita

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2015 - 8:48
Ostatnio: 13 sierpnia 2019 - 13:54
  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 2081
  • Komentarzy: 13
  • Punktów za komentarze: 47
 

#78358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak być piekielnym pracodawcą? - krótka instrukcja.

Krok 1. Nie doceniaj tego, że pracownica po powrocie z macierzyńskiego pracuje 7 m-cy bez przerwy i nie bierze żadnych zwolnień lekarskich na dziecko, ponieważ zajmuje się nim babcia.

Krok 2. Bądź świadomy, że z powodu tragedii rodzinnej, nad którą nie ma się co rozwodzić, owa babcia nie może się już dzieckiem zajmować, a pracownica bierze urlop, żeby przeprowadzić integrację w żłobku.

Krok 3. Po PIERWSZYM zwolnieniu lekarskim na dziecko, które oczywiście musiało się zdarzyć w drugim tygodniu pobytu dziecka w żłobku (już po zakończeniu integracji), uświadom pracownicy, że zajmuje zbyt odpowiedzialne stanowisko i że firma nie może być zależna od tego, czy dziecko będzie zdrowe czy nie. Nakaż jej "zastanowić" się nad przyszłością w firmie i wydaj polecenie, by jej życie osobiste nie wpływało na funkcjonowanie firmy.

Krok 4. Dziw się, że rotacja pracowników zrobiła się ostatnio jakaś duża, a wieloletnie pracownice nie wracają do pracy po urlopach macierzyńskich.

PS. Ja tu o nic nie muszę prosić, ani nie wymagam szczególnego traktowania. Mam prawo w ciągu roku wykorzystać nawet 60 dni na opiekę nad dzieckiem. Tym bardziej słabe jest zachowanie po pierwszych kilku dniach nieobecności.

praca

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (188)

#81668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na stosunkowo nowym osiedlu, a obok mnie są jeszcze nowsze. Wymogiem przy kupnie mieszkania był zakup miejsca parkingowego, a w innych inwestycjach nawet dwóch, więc nie wierzę, że mieszkańcy nie mają miejsc, gdzie mogłyby parkować ich ekipy. Którym zresztą wygodniej byłoby parkować pod blokiem i wozić materiały windą. Ale nic to, jest nadzieja, że wkrótce się to skończy, w dodatku generalnie uznaję zasadę "żyj i daj żyć innym", uznałam, że przecierpię.

Niestety... ostatnio poziom chamstwa się nasilił do tego stopnia, że kierowcy zaczęli parkować nie tylko przy ulicy, ale wręcz centralnie na chodnikach i to w ten sposób, że nie mam jak przejść z wózkiem. Zgłosiłam do dewelopera, zostały postawione słupki i... tak, zgadliście, część zniknęła na dobre, niektóre samochody są nadal przez właścicieli stawiane na ulicy, obok słupków, ale te jakoś dziwnie sprawnie ochrona i SM działa, bo nie jest tego dużo.

Ale żeby nie było tak słodko, pozostali wynieśli się na sąsiednią uliczkę, która kończy się ślepo (nie ma przejazdu dla samochodów, jest zagrodzona siatką, ale są wejścia/furtki dla pieszych). I naturalnie zaczęli stawiać auta nie tylko na końcu "ulicy", tj. przed siatką, ale i na chodniku, tuż obok, uznając najwidoczniej, że żadnemu samochodowi nie przeszkadzają, a piesi niech lewitują albo co.

Rano, kiedy wiozłam dziecko do żłobka jeszcze delikwenta nie było. Po południu, kiedy je odbierałam, już kretyn parkował w ten sposób, że zostałam zmuszona do przeniesienia najpierw dziecka przejściem o szerokości może 40 cm, bo ledwie się przecisnęłam, a i to bokiem. A następnie do przeniesienia wózka, lawirując nim nad blokującym mi drogę samochodem. Osobiście się sobie dziwię, że nie grzmotnęłam tym wózkiem o dach kretyna. Oczywiście starannie zaplanowanym przypadkiem.

Piekielności?
Pomijam już nawet parkowanie, bo o tym można by napisać "Pana Parkeusza". Ale...mojej nierównej walce o przejście przyglądało się dwóch mężczyzn, ewidentnie z jakiejś ekipy remontowo-wykończeniowej. Nie, na to, że nie pomogli już bym machnęła ręką. Zajęci byli, papierosek się sam nie wypali. Gorzej, że kiedy zadzwoniłam po straż miejską, zaczęli mnie wyzywać od ormowców, szpiclów i konfidentów.

Następnym razem nie będę się fatygować i dzwonić, włożyłam do kieszeni i torebki kilka nieużywanych szminek. Życzę panom powodzenia w stosowaniu demakijażu lusterek bocznych.

parkowanie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (182)

#80887

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Większość biegaczy pewnie zgodzi się ze mną, że nasze życie byłoby łatwiejsze, gdyby m.in. nie właściciele psów, puszczający swoje większe i mniejsze sierściuchy samopas, a których to psów ulubioną zabawą jest "gryziony" berek. Już mi się nawet nie chce słuchać kolejnych - on nie gryzie, on się tylko bawi, pani się nie boi itd. Biegam zwykle po tej samej okolicy, więc niekiedy staram się jednak zwrócić uwagę, że pies powinien być na smyczy, bo nigdy nic nie wiadomo, jak grochem o ścianę.

Któregoś dnia biegłam sobie do domu nieco nie w sosie, bo mokro, zimno, ślisko i generalnie aura ostatnio nie sprzyja i - oczywiście - przypałętał się kolejny pies puszczony luzem. Tutaj akurat z daleka widać, że pies młody i w figlarnym nastroju, ewidentnie niewybiegany, a jego "pańcia" stoi sobie spory kawałek przede mną, w szpileczkach, telefonem i elektronikiem. Biegnę dalej, pies za mną. Biegnie to biegnie, nie moja sprawa. Mijamy pańcię, ta krzyczy do psa, żeby stał. Pies ma wy... tego... wybiegane na nią. Pańcia krzyczy do mnie, żebym wracała, bo jej pies ucieknie.

Zło we mnie wstąpiło ewidentnie, odkrzyknęłam, że jak psa nie pilnuje, to nie moja sprawa. Klepnęłam dłonią po udzie, zachęcając psiaka do biegu ze mną i włączyłam tryb "zapierrrrniczaj". Nawet się nie odwróciłam, by spojrzeć, czy nas goni. Po ok. 500 metrach skręcałam, więc pies po namyśle usiadł.

Tak, byłam piekielna, ale mam nadzieję, że dało to pańci do myślenia i następnym razem albo wyprowadzi psa porządnie, albo chociaż go weźmie na smycz ;)

pańcie

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (156)

#76584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem na etapie kupna mieszkania. A w związku z tym wyborem mebli kuchennych, które są jednym z większych wydatków. Po odrzuceniu ofert firm indywidualnych, postanowiłam spróbować półgotowców, czyli mebli na wymiar z sieciówek meblarskich.

Zabrałam męża i ruszyliśmy na obchód. Zaczęłam od tanich szwedzkich mebli, które okazały się wcale nie takie tanie. Ale to właściwie finisz tej historii, a po drodze wyglądało to tak:

Mimo że zaznaczyłam na początku, że mój budżet nie jest zbyt wysoki, pani "doradczyni" uparcie albo wcale nie pytała mnie o zdanie, albo przemycała drogie rozwiązania, albo w ogóle nie próbowała znaleźć tańszej alternatywy. Efektem czego dostaliśmy propozycję:
- 2 szafek narożnych (kuchnia kształt U") z karuzelami i innymi bajerami, za miliony złotówek, bo to najlepsza opcja i chyba nie chcemy, żeby nam się miejsce marnowało
- szafek z milionem szuflad, oczywiście typu coś tam, co kosztuje 2x tyle co ten drugi (ale to doczytałam dopiero w domu)
- okapu i z rurą i z filtrem (zdaje się, że potrzebne jest tylko jedno)
- górnych szafek o wysokości 100 cm, gdy na początku wyraźnie zaznaczałam, że góra 80 cm, bo nie chcę mieć klaustrofobii, a będę miała osobną spiżarkę
- "średniej klasy" AGD, w cenach oderwanych jak dla mnie od jakości.

Całość jedyne 16 tys., a i to jeszcze bez oświetlenia (dodatkowe 970 zł) i zdaje się, że bez kilku "zaślepek", bo ich nie było w systemie. Szafki bezuchwytowe, na szczęście, bo stanęlibyśmy na 20 pewnie ;)

Następnego dnia udaliśmy się z mężem do konkurencji, mniejsza z tym gdzie, bo to nie reklama, imo podobna półka cenowa. No i okazało się, że można jednak brać pod uwagę życzenia i budżet klientów: w szafce narożnej przecież może być zlew, a w ogóle to może być też normalna szafka "80-tka", bo ta przestrzeń pod zlewem i tak się marnuje. Szuflady - owszem, cargo się zmieściło, wysokość szafek wiszących można jednak uzgodnić, a sprzęt do zabudowy może kosztować średnio 1/3 mniej. Ogólna wycena wyszła z oświetleniem, ze wszystkimi zaślepkami i cokołami niespełna 7 tys. plus AGD w opcji ok 4,5 tys.

Ja oczywiście rozumiem, że "doradca" w sklepie to jak w banku, ma własny interes, prowizje itd., ale czegoś jednak nie rozumiem. W końcu urządzanie mieszkania to nie tylko kuchnia, ale i masa innych pomieszczeń, których wydy...many klient nie kupi. Aczkolwiek molochowi widać wszystko uchodzi na sucho, bo mają taki przerób, że co im jeden statystyczny Kowalski.

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (223)

#75542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To, że szajba rodziców na tle dzieci, może przyjąć monstrualne rozmiary, to mnie nie dziwi, ale żeby obcych ludzi?

Jadąc tramwajem, bezczelnie zajęłam miejsce siedzące i pogrążyłam się w lekturze, wychodząc z założenia, że jak ktoś coś, to poprosi.
Po kilku przystankach słyszę:
- Może być wstała i ustąpiła dziecku?!

Tyradę wygłosiła stojąca nieopodal pani ok. 55-60 lat, ale ja 3 z przodu mam już dawno i na swój wiek wyglądam. Nic to, rozejrzałam się, gdzie to dziecko, bo ona nie holowała żadnego.

Patrzę, stoi za mną facet z synkiem, lat ok. 7. Szybko powiedział, że nie trzeba, bo mają do przejechania tylko 2 przystanki. Wzruszyłam ramionami i pozostałam na miejscu. Pewnie mogłam ustąpić kobiecie, ale jak chciała usiąść, to mogła powiedzieć.

A co do ustępowania miejsca 7-latkowi mogę powiedzieć to samo, co o noszeniu przez babcie (mamusie) plecaków wnuczkom:
Toż to debilne!

komunikacja_miejska

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (273)

#74721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapragnęłam kupić nowe buty biegowe, niby nic zdrożnego, ale przypomniało mi się, jak ten proces przebiegł (nomen omen) ostatnim razem.

Upatrzyłam w sklepie oficjalnego przedstawiciela Nike (o nazwie "dla profesjonalistów") niesamowicie przecenione buty, tyle że starszy model. Powiedzmy aktualny był 18, a ja znalazłam 16. Cena 160 zł, przecenione o 70%, więc okazja niewąska. Kto biega, ten wie. Zapłaciłam kk od ręki i czekam, już marząc o pierwszym biegu w tych cudach. Niestety, nie było mi dane. Od tego momentu bowiem zaczęła się długa seria wtop.

1. "Nikt nic nie wie"
Butów nie ma, bo nie. I nie będzie, a ja mogę sobie wybrać inne (ceny wyższe średnio o 50 zeta) albo dostać zwrot pieniędzy. W cywilizowanych krajach sprowadziliby mi takie same z siedziby Nike nawet ze stratą, ale nie w Polsce. Tutaj nawet głupiego przepraszam nie usłyszałam.

2. "Rekompensata"
Firma nie starała się w żaden sposób załagodzić przykrego wrażenia, znalazłam inne buty, ale już sporo droższe - kosztowały ok 230 zł, spytałam zatem, czy nie mogłabym dostać jakiegoś rabatu. Ależ oczywiście, że mogłabym - 30% na NIEPRZECENIONE modele. Najtańsze nieprzecenione buty w moim rozmiarze - 399 zeta, czyli po zniżce 280 zł. TAK, nie dość, że nie dostałam butów, które sobie wybrałam, to mogłam przepłacić JEDYNE 120 zeta, żeby kupić inne. A przypominam, że poprzednie były przecenione o 70%, więc taki rabat to sobie można w buty włożyć

3. "Ale o co chodzi?"
Dokładnie po 7 dniach od złożenia zamówienia i 5 dni po otrzymaniu zwrotu na kartę z serwisu dostaję wiadomość, że nie opłaciłam zamówienia, więc mi uprzejmie przypominają. WTF?!! Niemal podskoczyłam z radosci, że może jednak są, dzwonię się dopytać. Reakcja? Och, proszę się nie przejmować, to tylko system tak sobie. Taki błąd malutki, się status transakcji nie zmienił, bla bla.

No, jak widać mocno tak sobie, bo burdel mają nieziemski. A reklamy z ofertą promocyjną nadal na portalu biegowym. Pożaliłam się zatem, że było jak było, a firma "dla profesjonalistów" postanowiła ugasić pożar benzyną, oznajmiając:

4. "Ale to wszystko wina klientki"
Odpowiedź sklepu na forum była naprawdę kuriozalna, gdyż, jak się okazało:
- w ogóle to błąd się może zdarzyć i o co chodzi? Były buty a może nie było, a wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
- status transakcji nie został zmieniony, gdyż UWAGA "klientka się domagała wszelkich informacji na piśmie, powodując zamieszanie" - ja bym najchętniej nie oczekiwała żadnego maila, pominąwszy ten z numerem nadania przesyłki, ale ponieważ było inaczej... Może to i przesadna ostrożność, ale na podstawie wiadomości telefonicznej nie podejmuję ŻADNYCH decyzji, bo potem się okaże, że oddałam nerkę albo co ;) A tak serio - skoro firma ma bałagan w swoim systemie na stronie, a także w powiadomieniach, to mam im wierzyć na słowo???

Tym sposobem butów u nich nie kupiłam, zagłosowałam nogami i poszłam do konkurencji. Ciekawe tylko, czy rabat jeszcze obowiązuje ;)

sklepy_internetowe

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (273)

#73255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trudno, niech będzie, że jestem piekielna i mam odpieluchowe zapalenie mózgu, ale...

Mam niespełna roczne dziecko, które jeszcze nie chodzi. Na placu zabaw jeśli się nie huśta, to stoi z boku lub puszczam ją pod pachy ze zjeżdżalni razem z maluchami w podobnym wieku lub starszymi, tak do ok 2 lat.

Na plac zabaw, który znajduje się obok domu kultury, kawiarni i biblioteki, wparowała dzika orda młodszych nastolatków. Na oko 6 klasa SP, może 1 gimnazjum. Jakieś 15 sztuk. Za najlepszą zabawę na świecie uznali "ganianego po wszystkim", tj. zjeżdżalniach, konikach itd. Kilka razy usiłowałam im zwrócić uwagę, ale nie działało, dzieci się nam wystraszyły, zaczęły płakać, bo nie miały się gdzie bawić, więc po ok. 10 minutach postanowiłam się z dzieckiem ewakuować, jedna czy dwie panie zrobiły to samo, bo nie było po co tam stać. Zanim się zebrałam, orda zniknęła, ale ponieważ miałam jeszcze w planie zakupy, poszłam.

Traf chciał, że na przejściu dogoniłam klasę z... cudem zapewne odnalezioną nauczycielką. Zapytałam, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, co te dzieciaki wyprawiały na placu zabaw.
Nauczycielka (N) wzruszyła tylko ramionami.
JA: Zadałam pani pytanie.
N: Oj, ale co się pani czepia.
JA: Bo to pani powinna była sprawować nad nimi nadzór i się nimi zajmować, w końcu to nie do moich obowiązków należy wychowywanie cudzych rozwydrzonych bachorów i pilnowanie, by nie zrobiły sobie i innym krzywdy.
N: Tylko nie bachorów, to są dzieci.
JA: Dzieci to zostały przez nich wystraszone! Tak, tamto to były dzieci. A to może ewentualnie byliby uczniowie, gdyby znajdowali się pod opieką nauczycielki, czyli z definicji kompetentnej osoby, która wie na czym polegają jej obowiązki, a nie pije sobie kawkę w kawiarni i pali papieroska.

Wiem, że byłam piekielna, ale do furii doprowadza mnie świadomość, że gdyby coś się stało w czasie tych dzikich wyścigów, zwłaszcza któremuś z małych dzieci, to z powodu zaniedbania* nauczycielki.
I wcale nie mniej mnie wkurza to, że ponieważ jej nie chciało ruszyć się czterech liter i zapanować nad klasą, to małe dzieci zostały wygnane z placu zabaw. Może nie jest to największa trauma na świecie, a w obliczu głodu w Afryce jestem małostkowa i niech będzie, że tak, mam odpieluchowe zapalenie mózgu.

*Ponieważ nauczycielki przy uczniach nie było, naruszyła obowiązek zapewnienia uczniom bezpieczeństwa, za co mogła być nawet pociągnięta do odpowiedzialności dyscyplinarnej - gdyby wpłynęła np. skarga do szkoły, albo karnej w razie wypadku.

szkoła plac_zabaw

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (314)

#72130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść pt. "Jak zostać sponsorem pobytu w domu opieki kompletnie obcego ci człowieka, czyli państwo prawa w całej okazałości".

Z góry ostrzegam, że wstęp będzie długi, bo piekielność wynika z wydarzeń dawnych i z głupich przepisów.

Mąż mój miał babcię, powiedzmy Wiesię, która m.in. miała trzech mężów. Po trzecim ślubie nie wiedzieć po co sprzedała jedno mieszkanie, żeby kupić inne, a ponieważ wyszła już za mąż, to siłą rzeczy mieszkanie za jej kasę należy do obojga małżonków. Testamentem przekazała 1/3 mieszkania swojej jedynej córce, a mojej teściowej, resztę mężulek, nazwijmy go Stasio, miał zgodnie z wolą p. Wiesi także przepisać na teściową. Jednak w międzyczasie podupadł na zdrowiu (demencja), a w łaski wkradł się bratanek i to on znalazł się w testamencie. Z rodziną męża był już p. Staszek zatem skłócony i w efekcie go nawet nie poznałam.

Moja teściowa, też już niemłoda, nie mając co zrobić z tą 1/3, bo nie było jej stać na wykup reszty, a Stasiek ani myślał kupować jej część, bo i tak tam mieszkał, problem w darowiźnie przekazała nam. Tymczasem demencja Staszka pogorszyła się na tyle, że zabrano go do domu opieki.
Jak dla nas sytuacja się nie zmieniła, bo teoretycznie mieliśmy prawo tam mieszkać, praktycznie - wiązałoby się to z przeprowadzeniem generalnego remontu cudzego jednak w większości mieszkania, które nie było chyba nawet malowane od wczesnego Gierka. Wynająć się nie dało, bo jw., sprzedać też nie, bo bratankowi się wydawało, że nie wiadomo jakie kokosy jest warte, czekając na frajera czynsz opłacał zatem sam z emerytury Staszka. Nas też na wykup nie było stać i wynajmowaliśmy kawalerkę.

Gdzie piekielność? Jako współwłaściciele mieszkania dostaliśmy pismo z domu opieki, a w nim: "bla bla ponieważ pan Stanisław posiada nieruchomość, a gmina dopłaca do jego pobytu, powinien przede wszystkim wykorzystywać środki własne bla bla.
W związku z czym prosimy o udzielenie wyjaśnień dotyczących sposobu wykorzystania nieruchomości POD KĄTEM PARTYCYPOWANIA W KOSZTACH POBYTU PANA..., miesięczne koszty(wyliczenie z czego to wynika) wynoszą 2592 złote ".

Stanęliśmy zatem przed wyborem:
-Płacić prawie 2600 zł miesięcznie za pobyt w domu opieki obcego nam człowieka (jakbym miała tyle do wydania lekką ręką, to kupiłabym dom)
-Zrobić na własny koszt remont mieszkania i je wynająć, a całą kasę i tak pochłaniałby dom opieki, podczas gdy my nadal gnieździlibyśmy się w wynajmowanej kawalerce, a wyremontowane mieszkanie odziedziczyłby w 2/3 bratanek Staszka
- Kupić to mieszkanie ze świadomością, że płacimy za coś, co powinno się nam należeć jak psu buda, najchętniej za cenę podyktowaną przez bratanka, który w niczym nie musi partycypować, bo on jeszcze współwłaścicielem mieszkania nie jest.

Słodko prawda? I wszystko w majestacie prawa. Historia w toku, chociaż chyba już na OBY!! szczęśliwym finiszu.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (268)

#66786

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnych historii ciążowych mam - jak pewnie większość "cieżarówek" sporo, ale ta mnie wyjątkowo najpierw wkurzyła, a potem rozbawiła.

29. tydzień ciąży + lato zwykle oznacza okres obrzęków i puchnięcia stóp. Ponieważ żywiołowo nie znoszę płaskich butów, z wyjątkiem tych do biegania, większość ciąży przechodziłam w sportowych. W weekend pogoda zmusiła mnie do kupna czegoś bardziej przewiewnego i to na cito, gdyż wybieraliśmy się na działkę. Głupio kupować buty na 2 m-ce, no może 3, ale jak mus to mus.

W sobotę z samego rana udaliśmy się z małżonkiem do sklepu. Na wyglądzie mi nie zależało, więc udało mi się dość szybko znaleźć wygodne klapki/sandały na fajnej miękkiej podeszwie, rozmiar - jak dla mnie - dla wieloryba, a tak naprawdę skromne 38. Cena też niezła, w okolicach 90 zł, więc na jednorazowy użytek do przeżycia,

Podchodzę do kasy, ekspedientka pakuje pudełko do siateczki, a razem z nim jakieś 2 spraye. Zdziwiona pytam, czy to jakieś gratisy czy co. Ekspedientka odpowiada, że no przecież nie mogę się obyć bez pianki do podeszwy i specjalnego sprayu do pielęgnacji skóry (jakiej skóry?!), a to razem tylko jakieś 25 zł, więc naprawdę warto. Grzecznie mówię, że dziękuję, nie potrzebuję.
Ekspedientka twardo dopytuje, że no jak to, przecież bez właściwej pielęgnacji to bla bla bla. Bynajmniej nie wyciąga preparatów do pielęgnacji z reklamówki i zaczyna je nabijać na kasę.

Wkurzyłam się wreszcie i tonem zimnej furii odparłam:
- Proszę pani, mam zamiar nosić te buty wyłącznie do końca ciąży i nigdy więcej, więc ich pielęgnacja jest mi doskonale obojętna. Co nie zmienia faktu, że nie muszę się pani tłumaczyć z tego, jak mam zamiar pielęgnować swoje buty i czy w ogóle. Mogłaby Pani wreszcie dać mi zapłacić za to, co CHCĘ kupić?

Transakcji dokończyłyśmy obie bez słowa.

Po namyśle - wychodzi na to, że nie dość, że to ja byłam piekielna, to jeszcze utwierdziłam wszystkich w sklepie w mniemaniu, że kobietom w ciąży hormony rzucają się na mózg, ale co poradzę? No nie znoszę, jak mi się coś wpycha na siłę i już.

sklepy

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 449 (631)

1