Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kaetzen

Zamieszcza historie od: 26 lipca 2014 - 11:57
Ostatnio: 31 grudnia 2023 - 16:51
  • Historii na głównej: 7 z 11
  • Punktów za historie: 2042
  • Komentarzy: 31
  • Punktów za komentarze: 156
 
zarchiwizowany

#86858

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Podjeżdżam do restauracji "Pod Złotymi Łukami", składam zamówienie w punkcie nr 1. Następnie przejeżdżam do punktu nr 2 - celem uiszczenia płatności i widzę, co następuje: jakieś sześć osób z załogi palące papieroski. W maseczkach, a jakże zsuniętych na brodę. I w, a jakże, rękawiczkach, założonych na rączki. A później te papieroski gaszone tymi rączkami w rękawiczkach. No brakło mi jaj żeby zrobić awanturę. Mam tylko nadzieję, że idąc do toalety zdejmują te rękawiczki...

I tak się tylko zastanawiam na co nam ten reżim sanitarny skoro w narodzie takie ameby żyją.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (47)

#81556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sumie to historia jest jeszcze w toku, ale pomyślałam, że ją opiszę - może znajdzie się ktoś mądry kto pomoże mi ogarnąć ten absurd.

W grudniu kupiłam buty. W takim sklepie trzyliterowym, jakby właściciel znał tylko jedną literę alfabetu. Dokładnie po 2 miesiącach (z paragonem w ręku!) odkleiła się podeszwa z tyłu.

Standardowo szukanie paragonu, buty w pudło, pod pachę i hop hop do sklepu. Pani w sklepie może nie była najmilsza, ale dało się przeżyć. Standardowa procedura, papierki, 14 dni i bla bla bla.

Zadzwoniła do mnie pani, nie wiem czy miła czy nie, ale to co powiedziała spowodowało, że się we mnie zagotowało i nie mam pojęcia jak to ugryźć.

- Halo, dzień dobry tu sklep XXX, czy rozmawiam z panią Kaetzen?
- Tak, słucham?
- Dzwonię w sprawie reklamacji.
- Tak?
- Reklamacja bezzasadna.
- Słucham?
- Reklamacja została uznana za...
- Nie jestem głucha, słyszę co pani do mnie mówi, ale to chyba jakieś kpiny. Kupiłam buty, które rozleciały się po dwóch miesiącach a pani mi mówi, że reklamacja jest bezzasadna?
- No, ja to nie wiem, bo nie mam teraz opinii przed sobą, ale proszę przyjść do sklepu to wszystko się wyjaśni. Koleżanka wysłała też wiadomość e-mail do pani.

W sumie żałuję, że nie zapytałam po co do mnie w takim razie dzwoni, skoro mi nie powie przez telefon, ale stwierdziłam, że pójdę do tego sklepu i się dowiem co i jak.
I tak siedzę już trzeci dzień i się zastanawiam. To nie były jakieś wielkie pieniądze, ale kurcze... niby z jakiej racji mam odpuszczać? Co mogę zrobić w tej sytuacji? Niby wiadomo, dla zasady powinnam walczyć, ale czy to w ogóle ma jakikolwiek sens?

Przy okazji, chciałabym serdecznie "podziękować" cebulakom, którzy celowo niszczą buty po sezonie (w internetach pełno informacji o tym jak popsuć buty, żeby sobie w sklepie wymienić na nowe - wiem, bo jak sprawdzałam co mogę z tym zrobić, to pomocy żadnej nie znalazłam, natomiast już wiem jak zostaje się psujem butowym! Także jak coś to zapraszam, chętnie pomogę zepsuć ci buty. Myślicie, że można wpisać sobie do CV - psuj butowy?)

No i właśnie. Jestem w kropce. Mogę zrobić awanturę w sklepie, ale co te panie (miłe czy nie) są winne?
Robić z siebie widowisko za ok. stówę? Stać pod sklepem z transparentem "Poszkodowani przez XXX łączmy się"? (Nie mam megafonu, bo może bym rozważyła).
Obrzucić sklep jajkami? - hajsu nie odzyskam, ale co się wyżyję to hoho?! Chociaż szkoda jajek...
Iść do Rzecznika?

I wiecie znalazłam w internecie wywiad z panem z tej firmy, taki wysoko postawiony, nie chce mi się teraz szukać właściciel czy któryś z dyrektorów i oprócz tego, że bije z tego wywiadu chamstwo tego pana, to ja go nawet rozumiem "traktują mój sklep jak wypożyczalnię butów", ale czemuż ach czemuż ja cierpieć mam za to, że ktoś jest ćwokiem skończonym i nie wie, że jak będzie cwaniaczył, to nawet nie inni tylko on sam się na tym kiedyś przejedzie. Przejechali się inni, przejechałam się ja i mam nadzieję, że te gnidy skończone psuje butowe kupią pewnego dnia buty za kupę siana i ktoś im powie, że nie ma opcji. Że to było obuwie wyłącznie do użytku domowego i to też pod warunkiem, że użytkowane na perskim dywanie, bo inaczej reklamacja zostanie uznana za niezasadną.

Rozpisałam się, w ogóle mi nie ulżyło, ale mam nadzieję, że choć jedna osoba dzięki temu wpisowi zaoszczędzi swoje ciężko zarobione pieniądze i pójdzie do konkurencji.

sklep z butami

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (209)
zarchiwizowany

#80203

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam niedawno w płazim sklepie. Bo blisko, bo nie chciało mi się łazić, bo nie znam jeszcze dobrze okolicy.

Chciałam kupić pieczywo, a konkretnie bułki. Niestety na regale z pieczywem nie było. Ale patrzę i widzę, że w piecu za kasjerką są bułki i to całkiem sporo, pytam więc czy można, można. To poproszę dwie. I tu zaczyna się akcja właściwa.

Pani kasjerka podała mi szczypcami (jak do pączków) dwie bułki i to jest b. w porządku. Ale nie w porządku już jest, że położyła mi je bez żadnej folii ani niczego na ladzie, na której była taka plastikowo-gumowa podkładka reklamująca papierosy (nie, nie podajnik na pieniądze tylko taka podkładka, coś w stylu takich, jak niektórzy używają w domach pod talerze). Nie mniej jednak również na tej podkładce kładzione są pieniądze.

Zapytałam więc grzecznie czy mogłaby mi pani wymienić te bułki. "Dlaczego?", ano dlatego proszę pani, że a) ta podkładka aż lepi się od kurzu i innego brudu b) ludzie kładą na niej pieniądze c) ludzie są brudasami i nie myją rąk. "No chyba pani trochę przesadza". Tu już zaczełam wrzeć i para mi zaczęła buchać z uszu. Dowiedziałam się jeszcze, że to MOIM psim obowiązkiem było wziąć jednorazówkę z pieczywa (???), bo pani za ladą nie ma (???) i pyta czy mi doliczyć płatną (???). Koniec końców bułki zostały wymienione.

Niestety dobre pomysły przychodzą po czasie. Bo gdyby nie fakt, że z wrażenia prawie zapomniałam języka w gębie, to zaproponowałabym tej "przemiłej" pani, że ja owszem zapłacę za te bułki, ale uprzejmie proszę aby pani je zjadła z tym kurzem, brudem i syfem.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (53)
zarchiwizowany

#79299

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nawiązując do historii malami1001 (#79295) i ja napiszę coś od siebie.

Kilka lat temu przeprowadziłam się z miasta wojewódzkiego do miejscowości mniejszej (choć też nie na zasadzie: wjazd i wyjazd z miasta a w między czasie rondo ;)).

Od mniej więcej roku dzień w dzień są awantury a to za ścianą a to przed budynkiem. Apogeum miało miejsce jakiś miesiąc temu kiedy u mnie na zegarze była godzina 6:00 za ścianą rozgrywały się iście dantejskie sceny z użyciem całego repertuaru "wyp.......j" "sp.......j" "k...." "ch.." i innych pokrewnych.

Pewnej soboty o 8 rano muzyka, bardzo głośno i miarowe "łup" "łup" "łup" - wyglądam przez okno, a tam pani trzepie gumową wycieraczkę, trzepaczką do dywanów. Tak około 40minut.

Na podwórku regularnie robiona jest melina, a to sąsiad się pruje, że "zaje..." żonie jak wezwie patrol, a to ktoś tydzień śpi pod drzewem bo dostaje kopa w d... na rozpęd.

Mamy 3 pokoje i dacie wiarę, że w żadnym nie można się spokojnie wyspać? W KAŻDYM jak nie awantura za ścianą to coś albo za jednym albo za drugim oknem. Ciągle coś, a że to centrum miasta to jeszcze ktoś się w między czasie wyszcza (sorry za kolokwializm) pod okna albo w bramę.

A dlaczego nawiązuję do historii malami1001? Ano dlatego, że pani, która trzepała wycieraczkę jakoś specjalnie nie widzę by pracowała, a dziecko jest w wieku w którym przysługuje jej jeszcze chyba macierzyński do tego 500+ i żyje się dobrze, nie?
Za ścianą awantury są o każdej możliwej porze dnia i nocy a i wiekowo bliżej "starym" do emerytury, a z kolei "młodzież zaścienna" po pobycie w ciupie i z racji zaawansowanego pijactwa i tatuaży na swojej zachlanej m.....e pracy raczej nie znajdzie. No bo umówmy sie gdzie?

Nawiązuję do wspomnianej historii dlatego, że to my wg "lokalsów" jesteśmy nienormalni bo NAM TO PRZESZKADZA. Przeszkadzają nam awantury, przeszkadza nam to, że ktoś śpi pod drzewem i nie wiadomo czego można się po nim/niej spodziewać. Przeszkadza nam, że sąsiedztwo zachlane wyrzuca popiół do śmieci i nie raz trzeba było wzywać straż. Przeszkadza nam to, że boimy się wyjść z domu bo ktoś nas może zaatakować bo jako jedyni staramy się reagować.

Ale przede wszystkim nawiązuję do tej historii dlatego, że my aby żyć normalnie musimy teraz wydać około 2k (na wynajem), żeby móc zasnąć spokojnie bez strachu, że ktoś nam z buta wjedzie do domu, a całe to towarzystwo z różnego rodzaju zapomóg, zaiłków, dodatków itd. żyje sobie jak państwo, jest na wódeczkę, na papieroski, na kolejnego bachora (rząd da), a dla osób młodych, bezdzietnych, które na wszystko co mają muszą za.......ć jak przysłowiowy koń na westernie nie ma nic. NIC. A podobno jesteśmy przyszłością tego kraju. I w porządku, nas stać na wyprowadzenie się, ale pytanie brzmi czy gdyby nie było powinnam teraz urodzić 3-4 dzieci, żeby dostać zapomogę i móc żyć normalnie? A może powinnam zacisnąć zęby i jak twierdzą niektórzy pogodzić się z tym, że wszędzie są sąsiedzi, a my robimy z siebie ofiary losu i książęta?

Boli mnie to, że idę do sklepu i w ciągu jednego dnia widzę, że wędlina zdrożała 6PLN na 1kg. Boli mnie, że jeśli chcę żyć dobrze to powinnam właściwie nie spać tylko robić aż się zarobię, a przede mną stoi rodzina "4 flaszki i czekolada".

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (149)

#77595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawiam się jak to opisać, ale chyba najsensowniej bedzie 'od początku'. Pierwsze, co wydaje się być istotne dla historii to fakt, że mieszkam w średniej wielkości mieście, takim co to właściwie wystarczy dwa razy skręcić i cały czas prosto i nawet nie wiadomo, kiedy miasto się kończy.

Wielkość miasta determinuje ilość służb - to oczywiste. Po co utrzymywać w niespełna 100 tys. mieście tylu policjantów co w Warszawie? Każdy normalny człowiek uzna to za bezsens i przyzna rację władzom, że powinno być ich odpowiednio mniej.

Dzwonię na 112 i informuję, że przy ulicy Piekielnej (która nawiasem mówiąc dochodzi do ulicy gdzie mieści się jedyna w mieście komenda policji), i jest prostopadła do głównej ulicy miasta (niech będzie) Anielskiej, i na tej oto Piekielnej z latarni wystaje drut, który może skrzywdzić rozbiegane dziecko albo psa, albo ktoś nieuważny może sobie zrobić krzywdę w kończynę dolną. Spodziewałabym się, że mimo ograniczonych zasobów służb wszelakich przez dwa tygodnie, ktoś zareaguje. Zabezpieczy to chociaż jakoś. A tak.. czekam aż ktoś sobie zrobi krzywdę.

Będę mu naprawdę gorąco kibicować (już kupiłam popcorn) w walce o odszkodowanie, oraz jeśli ładnie poprosi chętnie pomogę mu w sądzie. Z prostej przyczyny - było zgłoszenie, a drut jak wystawał tak wystaje.

PS 1. Nie wiem gdzie indziej mogłabym to zgłosić niż na 112. Ale oni powinni (i pani w słuchawce też tak stwierdziła) "przekazać to innym służbom".

PS 2. Wczoraj straż pożarna wieszała flagi na "dni przyjaźni". Więc to też nie do końca tak, że nie mają kogo wysłać. I tak, wiem, że niekoniecznie straż jest od tego, ale chodzi mi o to, że "na pierdoły" mają ludzi, służby, czas, środki, a na realne zagrożenie zdrowia już nie.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (201)

#77462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Ivette4 (#77452) przypomniała mi jak ja z gipsem poruszałam się komunikacją miejską. Z racji tego, że złamałam nogę w kostce (z przemieszczeniem), to gips był niemal pod samą pupę, z okienkiem na palce. Jako że nie chciałam opuszczać zajęć w szkole, radośnie co dwa tygodnie jeździłam na zajęcia. I być może nie byłoby w tym nic aż tak piekielnego (poza oczywistym faktem zagipsowania na 6 tygodni), gdyby nie fakt, że za każdym razem gdy jechałam do/ze szkoły musiałam STAĆ. Ani razu NIKT nie ustąpił mi miejsca. Co prawda było to "tylko" dwanaście przejazdów, ale sam fakt jest mocno smutny. Przecież na pierwszy rzut oka widać było, że manewrowanie dwiema kulami, z jedną nogą w powietrzu i ogarnianie stania w autobusie jest naprawdę sporym wysiłkiem. Ale, kto by się przejmował. Fejsbuki ważniejsze.

Pomoc przy wsiadaniu? Wysiadaniu? A gdzie tam. I tutaj najbardziej przykro, bo ja zawsze jak widzę panią z wózkiem albo staruszkę, która ma kłopot, to zawsze zagajam czy przez przypadek mogłabym pomóc. Dobro powraca podobno ;).

I jasne, ktoś powie "tyłek cię swędział, w domu trzeba było siedzieć". Pewnie. Sześć tygodni w czterech ścianach. Każdy o tym marzy. ;)

Ps. Nie miałam możliwości jeździć z kimś autem, ponieważ chyba musiałabym sobie za głowę nogę z gipsem założyć, żeby się w miarę wygodnie umieścić. Siedzenie z tyłu też średnio wchodziło w grę, bo spróbujcie z takiej wielkości gipsem wsiąść w trzy-dzwiowego Seata Ibizę. Choć nie wątpię, że "Polak potrafi". Ja wolałam nie próbować z obawy, że utknę i się nie wydostanę. Poza tym proces wysiadania wyobrażam sobie jako mocno żenujący dla kogoś, kto całe życie hasa jak pasikonik.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (214)
zarchiwizowany

#75765

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Ryrytorki (http://piekielni.pl/75739), przypomniała mi moją historię a było to tak:

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły z pracą domową z matematyki. Jak zawsze z matematyką pomagał mi Tata, tak też było i tym razem. Okazało się jednak, że w zadaniu jest błąd i nijak nie wychodzi rozwiązanie takie jak w odpowiedziach na końcu podręcznika. Wychodziło rozwiązanie "takie na minusie" czyli liczby wymierne, co dla 8-9latki jest nie lada przeżyciem matematycznym. Tatuś trochę pozrzędził, że "podręczniki nie te co kiedyś", i informuje, że zgodnie z odpowiedziami to to się nie da, no bo nie. Ale! to są liczby wymierne i w ten sposób się da. Na co klasnęłam w rączki i zakrzyknęłam radośnie "Nauczaj Tatku!" I Tatko nauczył. Następnego dnia wróciłam z... jedynką. "Bo tego nie było" Co ciekawe pozostałe dzieci miały "dobrze" bo zgodnie z rozwiązaniem. JAK? Zagadka dla mnie i Taty do dziś.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 54 (134)

#70295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ku przestrodze.

Mbank swoim klientom oferuje różne usługi. M.in. programy mSaver i mSaver plus. O ile ten pierwszy jest nawet dobrym pomysłem o tyle ten drugi to czyste złodziejstwo.

Po zalogowaniu i paru kliknięciach kiedy znajdziemy się na odpowiedniej podstronie mBank snuje wizję naszego rychłego bogactwa na podstawie różnych wyliczeń. I tak odkładając x zł i inwestując je w różnego rodzaju fundusze po pewnym czasie bedzie można kupić dom a po kolejnym okresie czasu to już w ogóle nie pracować. Problem polega na tym, że program mSaver plus nie jest produktem bankowym, a bardziej produktem ubezpieczeniowym, który przy okazji ma na siebie zarabiać. I tu robi się zabawnie.

Po pierwsze: składka nie może być mniejsza niż 100 zł/mc.
Po drugie: po kilku wpłaconych składkach okazuje się, że pieniądze, które miały na siebie zarabiać wcale na siebie nie zarabiają, a wręcz przeciwnie.
Po trzecie: Program mSaver plus jest skonstruowany w ten sposób, że w momencie kiedy zorientujemy się, że mBank (a właściwie Benefia/Compensa bo to z nimi podpisuje się umowę. Mbank jedynie pośredniczy) robi nas w konia i kradnie nasze pieniądze (tak, inwestowanie wiąże się z ryzykiem, ale czy w takim wypadku niemal wszyscy korzystający z tego programu byliby stratni?), okazuje się, że:

a) Jeśli zerwiemy umowę w pierwszym roku opłacania składek (tzw. wykup całkowity) nie otrzymamy W OGÓLE zwrotu poniesionych kosztów. Czyli przyjmując, że wpłacaliśmy co miesiąc 100 zł i po 5 miesiącach zamiast widzieć zyski na koncie ciągle widzieliśmy odpowiednio pomniejszone środki, zaczynamy zgłębiać temat i okazuje się, że nas oszukano tracimy 500 zł. Pół biedy kiedy jest to "tylko" tyle. A co jeśli zwiedzeni wizją rychłego bogactwa zdecydujemy się na większą składkę i/lub zorientujemy się w przekręcie po np prawie roku?

b) Jeśli zdecydujemy się zerwać umowę w czasie trwania 2-5 roku mSaver plus, wówczas otrzymamy jedynie 50% poniesionych kosztów.

c) Teoretycznie dopiero po 5 latach można liczyć na zwrot 100% środków. W praktyce jednak oznacza to, że wpłacone środki zostaną pomniejszone o "straty wynikające z inwestycji".

d) Zaproponowane fundusze inwestycyjne, wcale nie są tak wspaniałe jak przedstawia to mBank.

Lepiej rozejrzeć się za zwykłą lokatą lub trzymać pieniądze w skarpecie.

Ps. Uprzejmie proszę o darowanie sobie komentarzy o czytaniu umów etc. Niniejsza historia ma na celu uzmysłowienie ludziom, żeby nie dali się mamić nie wiadomo jakimi zyskami, bo banki nie prowadzą działalności charytatywnej (ubezpieczalnie również) i żerują na ludzkiej naiwności. A na potwierdzenie wyżej opisanej historii polecam zapoznać się z opiniami w internecie dot. wspomnianego programu.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 269 (339)

#69661

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyznaje, jak czytałam historie o tym jak to dziadek/babcia/ktokolwiek wyzywa ludzi w komunikacji miejskiej, bo ktoś komuś nie ustąpił miejsca nie wierzyłam, aż do dziś.

A było tak:

Jechałam tramwajem. Przez około połowę podróży towarzyszyła mi koleżanka. Kiedy wysiadła zdecydowałam się zająć wolne miejsce. Było - skorzystałam, proste prawda? A nie ukrywam, czekałam na wolne miejsce bo od dziecka mam problemy z kręgosłupem i ciężko mi wystać całą podróż.

Ponieważ nie byłam pewna, na którą godzinę byłam umówiona na spotkanie, postanowiłam odsłuchać nagraną rozmowę. W tym celu założyłam na uszy słuchawki. Jak się okazało, coś poszło nie tak i rozmowa nie chciała się odtworzyć, dzięki czemu prawie dokładnie słyszałam co się dzieje wokół mnie.
A działo się:

Dowiedziałam się m.in, że jestem idiotką, bawiącą się telefonem, że udaję, że go nie widzę, że udaję, że go nie słyszę, że jestem niewychowana i że pan ma nadzieje, że tak jak on będę mieć grupę inwalidzką. W pomstowaniu na mnie pomagała mu pani siedząca (chyba) za mną.

Wiecie co jest najsmutniejsze w tej historii?

1) Nie widziałam tego pana, gdybym go widziała zapewne zapytałabym czy chce skorzystać z tego miejsca - tak mnie wychowano, zawsze tak robię.

2) Ten pan w żaden sposób nie zasygnalizował, że chciałby usiąść, nie dotknął mojego ramienia, żebym zdjęła słuchawki i żeby mógł mi powiedzieć, że go coś boli, że źle się czuje itd.

3) Tak, co do jednego miał rację, zachowałam się jak chamka, ale z jakiej racji mam być miła dla kogoś kto mnie obraża bez powodu?

Dla zobrazowania o co mi chodzi przytoczę sytuację, która zdarzyła się jakieś 10-11 lat temu:

Wsiadłam do autobusu, zajęłam miejsce tuż przy kierowcy. Na następnym przystanku albo dwa dalej, wsiadła Pani. Podeszła do mnie i powiedziała: "przepraszam, czy mogłabyś mi ustąpić miejsce? Bo tu mi będzie wygodnie?" Wstałam, ustąpiłam, przesiadłam się. Wiecie co było zabawne? W tym autobusie byłam tylko ja i ona. Nie robiłam scen, korona mi z głowy nie spadła, ani kierowca nie klaskał. Pani była miła, to dlaczego ja miałabym być złośliwa?

I przykro mi, ale jeśli ktoś ma na tyle odwagi, żeby drzeć się na cały autobus i wyzywać innych ludzi, którzy niczemu nie zawinili, to równie dobrze może mieć odwagę poprosić o ustąpienie miejsca. Jedyną moją winą jaką ewentualnie jestem na siebie przyjąć jest fakt, że może się nie rozejrzałam dookoła siebie, czy aby nikt nie potrzebuje miejsca bardziej niż ja.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (340)

#65416

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z gatunku tych uczelnianych. O panu wykładowcy i pani studentce. Historia w kilku aktach.

Akt I.

Jedne z ostatnich zajęć pan wykładowca prosi o przysłanie pracy zaliczeniowej. Pani studentka wysyła plagiat i jest bardzo zdziwiona, że nie otrzymała zaliczenia.

Akt II.

Pani studentka z jakiegoś powodu miała przygotować wypowiedź ustną na podstawie przeczytanej lektury. Pani studentka wychodzi na środek z urządzeniem mobilnym i czyta z urządzenia. Pan wykładowca głupi nie jest, włączył swoje urządzenie mobilne i znalazł "wypowiedź przygotowaną przez panią studentkę". Pan wykładowca się zirytował i nie zaliczył pani studentce owej prezentacji. Pani studentka poczuła się dotknięta do żywego i bardzo pokrzywdzona.

Akt III.

Pan wykładowca zlitował się nad biedną i pokrzywdzoną panią studentką i dał jej do napisania 3 strony na podstawie wybranej dowolnie przez nią lektury (byle w temacie jego zainteresowań naukowych ew. bliskiemu jego dziedzinie). Warunkiem zaliczenia był fakt, że biedna pani studentka musi to wysłać do innego wykładowcy aby ten zatwierdził tekst.

Akt IV.

Pani studentka napisała 3 (niepełne strony), z czego około 3/4 strony pierwszej to treść, która wg wytycznych powinna oscylować w granicach kilku linijek. Pozostała treść to krążenie wokół tego samego wniosku.

Akt V.

Pan wykładowca odmawia zaliczenia przedmiotu. Co robi dzielna studentka? Biegnie na skargę i zgrywa pokrzywdzone niewiniątko.

Czy to naprawdę wyczyn na III roku studiów napisać 3 (słownie: TRZY) strony?

Niestety tak kończy się prześlizgiwanie z semestru na semestr i ciągłe podkładanie prac napisanych przez kogoś innego.

Smutne jest tylko to, że przez biedną i pokrzywdzoną studentkę, to pan wykładowca będzie miał problemy.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (649)